sobota, 11 sierpnia 2018

Od Xaviera cd. Philomeli

Chłopak stal jeszcze tak przez chwilę z dość tępawym wyrazem twarzy, który raczej nie zdradzał obecności jakieś mądrzejszej myśli. Spoglądał na swoje dłonie, w których miętosił powierzoną mu bibułkę, od czasu do czasu przerzucając ją z ręki do ręki. Oczywiście robiąc, to w taki sposób, żeby papierek nie rzucał się zbytnio w oczy osób postronnych, ale raczej zaliczało się to do zbytecznej ostrożności. Dla nich bard mógł po prostu bawić się dłońmi, ale i tak istniała naprawdę niewielka szansa, żeby ktokolwiek nawet na niego spojrzał, a co dopiero wnikał w to, co tam robił. Miejsca, jak to miał to do siebie, że przyciągały o wiele barwniejszy postacie, niż taki Delaney, który może na ulicy się wyróżniał, tak tu całkiem nikł, przygaszony przez bardziej indywidualne postacie. A jeśli już mowa o takich ludziach, to właśnie jeden ze wspomnianych charakterów siedział nieopodal, po drugiej stronie baru. Volter, jak mu zostało przybliżone przez Philomelie lekko chwiał się na stołku w rytm opowiadanej przez niego historii. Bard śledził go wzrokiem już od jakiegoś czasu i przysiągłby, że przez ten cały czas jadaczka nie zamknęła mu się nawet na chwilę. Wodził coś zawzięcie ku zainteresowaniu stadka młódek, które obsiadły go, jak szpaki młodą wiśnię. Xavier nawet nie musiał słyszeć, o czym tamten tak rozprawia, gdyż już po samej obserwacji był przekonany, że większość treści kręciła się wokół jego osoby i możliwych dokonań. Najprawdopodobniej dość niesamowitych, biorąc pod uwagę zachowanie atencjuszek, które na zmianę, albo wzdychały, albo emfatycznie chichotały.
Przyglądając się tej grupce, a zwłaszcza jegomościowi w centrum, zaczął się zastanawiać nad jego powiązaniami ze sylfą. I w sumie nie tylko nad jego, ale wszystkich, których imiona padły tego wieczoru. Zdawał sobie sprawę, że dziewczyna miała swoje własne tajemnice, które najprawdopodobniej nigdy nie zostanie mu dane poznać, ale wcześniej jakoś wcale nie odczuwał większej potrzeby, aby to w jakikolwiek sposób brnąć. Każdy ma coś do ukrycia, sam chowa kilka trupów szafie, których raczej wolał nie pokazywać światu. Jednak, gdy już doświadczył coś, co w pewnym sensie związane było z jej życiem poza Gildią, poczuł się zaintrygowany. A im dłużej patrzył na tego mężczyznę i bibułę w ręce, tym bardziej jego ciekawość rosła.
Jednym głębszym przychyleniem wypił pozostałość alkoholu, która jakimś dziwnym trafem uchowała się na dnie szklanki. Przeciągnął jeszcze palcem po wnętrzu naczynia, tak aby żadna kropla nie zaciekała na szkle, po czym nachylił się w stronę oberżysty. Szepnął mu coś na ucho, nie zapominając o magicznych słowie i już za chwilę miał przed sobą jeszcze jedną szklankę i to dość czystą. A następnie ruszył w stronę zbiegowiska. 
— Czyż mnie oczy nie mylą, ale nie jest to przypadkiem pan Volter?
Powiedział to dość głośno, może nie na tyle, żeby przekrzyczeć rozgadanego mężczyznę, ale wystarczająco, aby zwrócić uwagę jego towarzyszek. Popatrzyły na niego podejrzliwie, w ciągu chwili oceniając go pod każdym aspektem, niezbyt dbając o dyskrecję. Białowłosy jednak starał się na to nie zwracać uwagi, tylko w pełni skupić się na facecie, który krótko po tym, jak zorientował się, że stracił zainteresowanie widowni, także się odwrócił.
— Och, oczywiście, że to pan. Nie mogłem się pomylić.
Volter może już zbierał flegmę, aby opluć go jakąś bystrą myślą jako odwet za znieważenie jego spokoju, jednak chłopak okazał się szybszy. Z szerokim uśmiechem władował się w sam środek kółka adoracji, nie przejmując się zbytnio ochami i achami zgromadzonych pań czy oskarżycielskim spojrzeniem mężczyzny. Za to położył karafkę wraz ze szklankami tuż przed jego nosem.
— Jestem pana w pewnym rodzaju fanem. Słyszałem o wielu pańskich dokonaniach i jestem pod niesamowitym wrażeniem...
Chłopak widział, jak sroga mina Voltera powoli łagodniała, wraz z płynem wypełniającym przygotowane dla niego naczynie. Nic tak nie poprawia kontaktów, jak postawienie kolejki, a najlepiej w postaci całej butelki. Xavier po obsłużeniu faceta, także sobie nalał i porwał stojący nieopodal stołek, aby móc siąść nieco bliżej.
— Acha — odparł Volter, biorąc napitek. Przez chwilę przyglądał się płynowi, nawet go powąchał, jakby obawiając się pochodzenia i ukrytych zamiarów — A które z tych moich dokonań zrobiło największe wrażenie?
Szczerze mówiąc, białowłosy nie miał pojęcia, co robił. Poszedł na tak zwany żywioł, nie mając większego pomysłu, jak może to w inny sposób rozwiązać. Phil mówiła o tym człowieku, jako ryzykancie, jednak bard miał duże wątpliwości, żeby nawet taka persona chciała pchać się w zadania zlecone przez lekko wstawionego śpiewaka, nawet jeśli ten był uzbrojony w tajemniczą bibułkę.
— To na moście w...
— W Stegen?
— Och tak!
Mężczyzna zaśmiał się głośno, w końcu decydując się upić nieco alkoholu. Wpierw tylko zamoczył usta, jednak gdy poczuł, że Xavier nie częstuje go żądnymi szczynami, pociągnął resztę. Białowłosy od razu chwycił za butelkę, aby mu dolać, próbując przy tym utrzymać pogodny wyraz twarzy. Cel uświęca środki, ale stawianie alkoholu całkiem obcemu człowiekowi niezbyt mu się uśmiechało.
— Mało kto docenia tamtą akcję, ale osobiście należy do moich ulubionych. Oczywiście nie mogę mówić o szczegółach, ale sprawy potoczyły się tak, że tamtego wieczoru...
Nie. Chłopaka nie interesowało to w żaden nawet najmniejszy sposób, jednak był wdzięczny losowi, że ten jego mało przemyślany pomysł zaczął jakoś działać. Udało mu się do niego dostrzec, co już same w sobie było osiągnięciem, biorąc pod uwagę, jakim zainteresowaniem się cieszył. Niestety pomimo połowiczego sukcesu problemem nadal pozostawał fakt, jak przekazać mu wiadomość. Niby mógł mu po prostu to dać, ale takie bezpośrednie przedstawienie sytuacji mogło nie być korzystne. Nie chciał także wprowadzać go w szczegóły w taki miejscu, bo po pierwsze ściany mają uszy, a po drugie chłopak czuł na karku oddech paru ciekawskich kobiet. Musiał wymyślić coś innego i to stosunkowo szybko, zanim ten zacznie go traktować, jako konfesjonał lub – co gorsza – następną trzpiotkę do kolekcji.— ... Szczęśliwie skończyło się tylko na paru bliznach, ale było blisko.
— Niesamowite — odburknął chłopak w akompaniamencie kobiet, które chyba nauczyły się wzdychać mechanicznie.
— Dziękuję, ale na razie koniec o mnie. Mnie pan widocznie zna, jednak ja nie miałem takiej przyjemności.
— Xavier — chłopak ukłonił się lekko — Jestem podróżnym bardem.
Ostatnia informacja wywołała poruszenie wśród wianuszka, sam mężczyzna uśmiechnął się lekko.
— Bard? W takim miejscu?
— No cóż, artysta w poszukiwaniu inspiracji potrafi zapuścić się w najdziwniejsze miejsca. Akurat wyboru tego nie żałuje.
— Czyżbyś natrafił na coś ciekawego?
Chłopak odpowiedział mu uśmiechem, przy okazji nalał mu kolejną szklankę. Chciał już wołać barmana, żeby przyniósł kolejną, ale Volter go uprzedził i sam machnął na oberżystę.
— Każda powieść potrzebuje kanwy, na której będzie się opierać.
— Nie wiem, czy bardzie zawodzenie jest warte moich historii.
Mężczyzna zaśmiał się głośno, a trzpiotki mu zawtórowały. Nie ukrywając, chłopaka nieco to rozdrażniło, jednak po zaciśnięciu zębów udało mu się uspokoić. Delikatnie rozejrzał się na bok, szukając wzrokiem Philomeli, która niestety była gdzieś poza jego zasięgiem.
— Nie zamierzałem ich wykorzystywać bez odpowiedniej zapłaty — białowłosy odpowiedział spokojnie i lekko podźwignął się na ladzie, aby zawołać karczmarza. I nie, tym razem nie w sprawie alkoholu.
— Co? Zamierzasz mi zapłacić?
— My, uliczni artyści, niestety jesteśmy skazani na wieczną nędzę, jednak ja znam inne sposoby na uregulowanie długu. Grywasz może w karty?

***

— A jak wygram, to oddasz mi to futerko. — czknął, paluchem wskazując na płaszcz Delaneya. Na okrycie, które było robione specjalnie dla niego, pod jego potrzeby i wymagania, jeszcze za czasów żywota w stolicy Defros. Chłopak po prostu nie mógł się powstrzymać przez nie zrobieniem krzywego grymasu, które wywołało śmiech u Voltera.
Po tym, jak w ich dłonie wpadły karty pożyczone od karczmarza, cała zabawa przeniosła się do lonż przy oknach. Mężczyzna siedział po jednej stronie, bard po drugiej, a pomiędzy nimi na stole leżały rozegrane karty i mnóstwo złotych monet, ale także bransolet i wisiorów Xaviera, które na jego nieszczęście, niestety nie znajdowały się po jego stronie. Volter rozsiadł się na ławie, już nieco wstawiony, ale za to z szampańskim humorem podbudowany dumą z faktu, że chłopaka tam po prostu, kolokwialnie mówiąc, gromił. Białowłosy zaś siedział z nogami podkulonymi pod brodą i z grymasem, który tak naprawdę był trudny do zinterpretowania. Bez słowa przyglądał się swoim kartom, próbując nie zwracać uwagi na komentarze mężczyzny.
— I na co ci to było? Nie dość, że wyjdziesz stąd obrobiony, to i bez pomysłu na balladę. Chyba że zechcesz mnie opiewać, jako niesamowitego pokerzystę, to wtedy może nawet odstąpię ci ten zaszczyt za darmo.
Xavier zaśmiał się kurtuazyjnie, ze spokojem przyjmując kolejną porażkę. I to nie wcale tak, że z chłopaka uszły wszelkie emocje, tudzież zdrowy rozsądek utopił w alkoholu, bo pić przestał parę gier wcześniej, a wydarzenia szły, jak najbardziej po jego myśli. Nie porwałby się do kart, nie wiedząc, jak się z nimi posługiwać, a Kruki z Defros nauczyły go korzystać z nich w całkiem inny sposób. To nie jest zwykła karczemna zabawa, a taktyczna rozgrywka, która poprowadzona w odpowiednim kierunku może poskutkować całkiem zaskakującymi rezultatami. Tak, chłopak po prostu pozwalał mu wygrać. Może na początku rzeczywiście nie poszła mu jedna czy tam dwie gry, ale z każdym kolejną Xavier zaczął się uczyć zapamiętywać. Obserwował ruchy mężczyzny i skrupulatnie je notował w umyśle, powoli orientując się w zachowaniach, upodobaniach i mimice Voltera. Oczywiście w tym wszystkim asystowała mu odrobina magii, bez której chłopak nie miał nawet co podchodzić do rozgrywki, bo jeśli chodzi o uczciwą grę, chłopak jest wybitnie średni. Także ważną rolę odegrała tu ignorancja Voltera i fakt, że całkiem nie docenił barda, który oddając grę za grą, tylko utwardzał go w tej opinii. A także powoli usypiał jego czułość.
— Tak, jak mówiłem, nie żałuje, że tutaj trafiłem.
Uśmiechnął się delikatnie, prostując plecy. Przeleciał wzrokiem po sali, zastanawiając się, jak Philomelia poradziła sobie ze swoją częścią zadania. Miał głęboką nadzieję, że jego zabawy nie trwają zbyt długo, bo naprawdę starał się to wszystko przyśpieszać.
— Słuszne podejście, nieco głupie, ale słuszne. Nie powinno się żałować swoich decyzji.
Odparł Volter, jakże mądrze i nie zwlekając dłużej, położył swoje karty na stole, a tuż za nim postąpił tak samo Delnaey. I wszyscy zgromadzeni mogli zobaczyć, jak jego szeroki uśmieszek drastycznie się zwęża, aby zostać zastąpiony przez jakiś zdegustowany grymas. Grymas, który jak przylgnął do jego twarz, tak utrzymywał się przez następne rozegranie. I jeszcze jedno. I kolejne, aż do momentu, w którym cała biżuteria wróciła do Xaviera.
— Trochę mnie czas goni, więc to będzie ostatnie. Mam nadzieje, że po tym wyświadczysz mi przysługę.
I tak karty po raz ostatni poszły w ruch. Potasowane przez barda wylądowały w rękach obu, jednak nie doczekały się rozegrania. Białowłosy ledwo przelotnie spojrzał na otrzymane karty, po czym położył je na stole, wstał i ruszył w stronę drzwi. Volter jednak zdawał się nie zauważyć poczynań chłopaka. Z pełnym skupieniem wpatrywał się w swoje karty, aby po chwili porwać schowaną między nimi bibułkę i pobiec tuż za chłopakiem.


Philomelia?
Nie poszło mi to tak do końca, jak powinno, ale mam nadzieje, że do końca nie rozczarowałam. ;w;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz