czwartek, 23 sierpnia 2018

Od Desideriusa CD Blennena

⸽⸻⸻⸽⸽⸻⸻⸽

Nie miałby oporów, gdyby ktoś kiedyś spytał się go, czy Rafgarel poruszał w nim strunę odpowiedzialną za swego rodzaju strach. Pokiwałby śmiało głową, zaciskając kurczowo szczęki i wyzywająco zerkając w oczy rozmówcy. Nie bałby się odpowiedzieć na pytanie „Dlaczego?”. Świadom był naturalnej kolei rzeczy, rozumiał swoje emocje, a ukrywanie ich uważał za coś nad wyraz komicznego i głupiego. Wyśpiewałby całą litanię, przygotowałby nawet specjalnie listę na takie okazje, chociaż gdzieś z tyłu jego głowy tliła się myśl, a raczej przeświadczenie o tym, że nikt, kto Blennena nigdy nie spotkał, nie miał prawa zrozumieć jego lęków i obaw, które mimowolnie zdążyły napaść na młodego Coeha już kilka razy w przeciągu zaledwie kilku godzin.
Wzbudzał szacunek, pogrywał na najprostszych ludzkich instynktach, a posiadał również wyćwiczony sposób zyskiwania punktów honoru u prawie każdej żyjącej istoty. Już pomijając samą postawę i wygląd woja, który podkreślany przez odpowiednie ciuchy, potrafił przyprawić Desideriusa o ciarki. Sam bowiem wątłej postury wolał nie narażać się mężczyźnie, który jeśli jeszcze nie przeszył go ostrzem bez większych oporów, tak równie dobrze mógł złamać go wpół, jak lichy patyk znaleziony gdzieś po drodze do sąsiadującego lasku.
Nawet nie zauważył, gdy oddech nagle zanurkował gdzieś głęboko w piersi, począł stawać się coraz bardziej mozolny i ciężki, a jego tors niebezpiecznie opadł, nie chcąc wrócić do poprzedniego stanu. Przeklął w głowie cięty, chłodny wzrok młodego tura, który najwidoczniej bezbłędnie zatopił się w jego tchawicy, uniemożliwiając nabranie powietrza. Jakże upokarzająca śmierć, Desideriusie, jestem zdegustowany twoją postawą, dusić się od zwykłego spojrzenia. Gdzie twoja męskość, gdzie twoja śmiałość i duma? Parszywa dziewka, ot co.
Zakaszlał szybko, zasłaniając wąskie usta wierzchem dłoni i uciekając twarzą gdzieś w bok, nie chcąc, aby przypadkiem lęki i obawy zebrane w postaci kropel, nie wylądowały, ni to na Blennenie, ni to na śpiącym Leithelu. Oczywiście dalej sterczał na środku pokoju, dzierżąc w dłoni czarę z winem i poruszając niespokojnie palcami u stóp, o które jeszcze chwilę temu otarł się długi, puszysty ogon białego towarzysza. Nigdy nie czuł ani nie zachowywał się komfortowo w obcych włościach, ale teraz wydawało mu się, że przekracza wszelakiej maści granice, że działania godne ostatniej sieroty z zacienionej ulicy rynku przychodzi mu niezwykle lekko, a sam za chwilę będzie musiał przepraszać za to, jak niezdarnie stąpa po prostej drodze, samą aurą przyprawiając wszystkie przedmioty martwe o chęć zrzucenia się z pobliskiej półki.
Westchnął ciężej, spojrzał na wojownika i w końcu przytknął nos do naczynia, zaciągając się mocno zapachem, bo udało mu się nareszcie odzyskać możność oddychania. Uśmiechnął się, przytakując leniwie głową, tak, wino zdecydowanie pachniało bardzo dobrze.
Miał jedynie nadzieję, że odrobina alkoholu we krwi, a i szum w głowie zrobią mu dobrze, a ten pierwszy kielich go nieco rozluźni. Spięte mięśnie poczynały pobolewać, a sam bez pomocy środków z zewnątrz nie mógł za bardzo temu zaradzić. Upił odrobinę, za chwilę oblizując wargi, nie powstrzymując cichego mlaśnięcia, które wyrwało się z grzesznych ust. Przycupnął nawet na drugim krześle, dość nieśmiało, trzymając uda blisko siebie i prostując się jak struna, mimo że nie było to możliwe, przygarbione, przeginające się lekko w lewą stronę plecy miały takie pozostać już na zawsze, a marzenie o dumnej postawie było godne ściętej głowy, której, póki co, Coeh nie miał zamiaru tracić.
— Rzeczywiście, jest smaczne — przyznał mu cicho rację, utrzymując kufel w dłoniach i marszcząc brwi, gdy przyglądał się cieczy. Słodkie, kwaśne, względnie lekkie i przyjemne, zdające się nie obciążać głowy aż tak mocno. Zresztą, nie znał się ani trochę, pojmował herbaty, pojmował zioła i napary, potrafił szybko określić, która jest czarna, a która zielona, ile się parzyła, a i po samym zapachu, czy przypadkiem ktoś nie dodał do nich owocu granatnika, bo chociaż różnica zdawała się być niewielka, organizm następnie piał w zachwycie, pragnąc więcej i więcej, a bo dobry metabolizm, dodaje energii i niestety, albo i stety, uzależnia parszywie. Może dlatego był tak koniecznie przeczulony, nie miał najmniejszej ochoty wracać do piekielnej rośliny, skutecznie urywającej mu radość z życia, a zatruwającej je myślą o tym, kiedy będzie mógł przygotować więcej napoju.
Założenie nogi na nogę przyszło nieświadomie, nawet nie pojął, kiedy pochylał się do przodu, przytulając dłoń do ręki, która to z kolei opierała się leniwie o zadarte dość wysoko kolano, kulasy miał bowiem względnie długie. Zamarł chwilowo, odlatując na chwilę myślami od trwającej między nimi ciszy, bo raczej obaj nie należeli do tego typu osób, którzy koniecznie potrzebowali wydrzeć się na forum i nadawać, jak te stare kobiety na targu, przekrzykujące się jedna przez drugą, a i jednocześnie prowadzące swojego rodzaju konwersacje. Przynajmniej tak wydawało się Coehowi, który nie czuł presji związanej z wymogiem rozpoczęcia rozmowy, nawet na tematy proste i głupie, jak pogoda, która ich dopadła. Wolał Nacieszyć się harmonią, która między nimi zapanowała, a i ledwo słyszalnym oddechem białej kuli, która w najlepsze wylegiwała się na łożu właściciela.
Czuł się, delikatnie rzecz ujmując, głupio, doszukując się podobieństw między sobą, a Blennenem, a jednocześnie nie mógł się powstrzymać i ciągle dopatrywał się, często stworzonych w jego głowie, niuansów, które wskazywałyby na to, że wilk wcale nie był taki straszny, jakim go malowano, a i że zielarz może mieć coś wspólnego ze śmiałym wojem. Ale jednak nawet jeśli mieli podobne włosy, to te Rafgarela wydawały się czystsze i ładniejsze, miękkie, chociaż nie miał jeszcze okazji sprawdzić tego ostatniego. Nawet jeśli oczy miały podobny kolor, to te wojownika były zdecydowanie chłodniejsze i nie odkrywały nawet rąbka tajemnicy. Mgła skutecznie zasłaniała wszystko, a Desiderius nie miał możliwości zerknięcia gdzieś głębiej. Może też dlatego, że bezpośrednia konfrontacja często kończyła się w zastraszającym tempie i nie miał nawet okazji przyjrzeć się dokładniej.
A reszty nie znał na tyle dobrze, żeby móc się przyrównywać. Ba, wcale nie znał mężczyzny, a mimo tego ślepo zagłębiał się w myślach, starając się wyciągnąć z tego wszystkiego jakiekolwiek wnioski, a tak właściwie nie wiedział nawet tego, ile może mieć lat. Beznadziejne dążenie do zyskania odpowiedzi bez żadnych wskazówek, z sianem w głowie i winem przy ustach. Brzmiało bardzo, jak wszelakie próby dobrnięcia do czegokolwiek przez błądzącego w ciemnościach Coeha, który raczej szczęścia do poznawania i odkrywania ludzi nie miał, a prędzej oceniał ich na niekorzyść i potem kończył, budząc się z ręką w nocniku, bo kolejni się od niego poodwracali, ot co.
Zdecydował się tym razem dać szansę towarzyszowi, a nie niepotrzebnie ubiegać fakty i wydarzenia, własnymi spostrzeżeniami skierowanymi w stronę wszechświata. Może tym razem miało się udać, może tym razem nie miał wszystkiego popsuć, może tym razem wszystko miało obrócić się na jego korzyść, a beznadziejne przyzwyczajenia, miały zostać wyrzucone gdzieś na okoliczny gnojownik albo zakopane hen, hen, w polu, bez możliwości odnalezienia i przywrócenia do łask. Chciał raz dać komuś to, czego sam oczekiwał od każdej napotkanej osoby.
Uśmiechnął się delikatnie i ponownie przytknął kielich do ust. Napił się, tylko ciupkę, licząc na to, że nawet znikome ilości trunku dodadzą mu trochę odwagi, a może i otworzą zardzewiały pysk, który trochę się zastał przez ostatnie kilka lat.
— Czy mogę spytać, jak znalazłeś się w gildii? — zapytał w pewnym momencie, zerkając na szatyna dosłownie kątem oka, machając przy okazji gołą stopą i bujając leniwie kuflem, bardzo ładnym kuflem, któremu dopiero teraz zdążył się dokładniej przyjrzeć.

⸽⸻⸻⸽⸽⸻⸻⸽

[Blennen?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz