poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Od Xaviera cd. Ignatiusa.

To był głupi pomysł.
Stwierdził Xavier, spoglądając na zakluczone drzwi budynku, pod którym sterczał, jak ten ostatni dureń. Przeważnie ze swoich dość wątpliwie mądrych decyzji tłumaczył się nietrzeźwą głową, jednak w tym przypadku nie mógł się zasłonić nawet tym. Jego organizm wyjątkowo był pozbawiony zbędnych procentów, gdyż z tego wszystkiego nie zdążył się choćby sztachnąć wonią alkoholu, a co dopiero doprowadzić do stanu, gdzie zdrowy rozsądek mieszał się z abstrakcyjną wyobraźnią. Dlatego też trudno stwierdzić, co tak naprawdę strzeliło mu do łba, gdy wyskoczył z tym jakże przygłupim pomysłem. Tu co najmniej potrzeba cudu, aby w tym kotle narodów znaleźć kogokolwiek. Setki, a może i nawet tysiące osób w ciągu chwili przepływało przez trakty stolicy, kotłowały się przy głównych ośrodkach, rozbijało po kątach i co rusz zmieniało prądy i kierunki. Niemożliwością było, żeby w czymś takim wyłapać tą jedną, na domiar złego dość niewielką  osóbkę, która nawet nie była świadoma, że ktoś ją szuka.
Szkoda tylko, że chłopak pojął to dopiero w momencie, gdy szarpnął za klamkę. Masywne kraty obudowujące drzwi wejściowe nawet nie drgnęły, jedynie plakietka z godzinami pracy urzędu podskoczyła lekko, ewidentnie drwiąc z barda. Xavier zmierzył wzrokiem wrota, a następnie odwrócił się i spojrzał w jedną stronę, a potem druga, aby w końcu wszystko skwitować głośnym westchnięciem. Przecież nie było możliwości, żeby młody zajmował się tak długo jedną sprawą. Oczywiste, że załatwił to już dawno temu i poszedł sobie, cholera go wie gdzie. Można tylko zgadywać, dlaczego jeszcze się nie stawił w karczmie, ale białowłosy nie zakładał nic poważniejszego od krasomówczego handlarza, czy ładniejszej wystawy sklepowej. Z pewnością nic wartego takiego zachodu, a na pewno nieopuszczonej kolejki w karczmie, gdzie powinien właśnie siedzieć, a nie stać tu z przygłupią miną i narażać się na odmrożenia.
Chłopak jeszcze raz postawił spojrzeć na masę błądzącą po placu, ale po jakiś paru sekundach stwierdził, że nie ma to najmniejszego sensu. Postawił kołnierz płaszcza i zaczął powoli schodzić z podestu. Od tego całego stania zrobiło mu się jakoś nieprzyjemnie zimno, że nawet naciąganie futra na łeb nie dawało mu tego poczucia komfortu. Poprzednio, jakoś tego nie odczuwał, ale emocje, adrenalina i nadmiar wrażeń wystarczająco go rozgrzewały. A w tamtej chwili, gdy w końcu się rozluźnił, chłód stał się bardziej uciążliwy. Już nie mógł się doczekać, aż dotrze do karczmy i zaszyje się przy ciepłym szynkwasie. W obecnej sytuacji nie ma możliwości, żeby zadowolił się jakimś tam piwem. Potrzebuje grzańca, jakiegoś słodkiego ulepku, a może nawet odważy się na kufel miodu.
Aż mlasnął zachwycony myślą, która momentalnie przywróciła mu wigor, tak że ostatnie schodki wręcz przeskoczył. Jednak, gdy jego stopy ledwo dotknęły bruku, zadziała się rzecz niespodziewana. Głośny wybuch wstrząsnął okolicą, wywołując niemałą panikę wśród ludności, która od razu po zobaczeniu komina dymu zaczęła uciekać w przeciwną stronę, albo chować się za jakimiś zasłonami. Nawet Xavier odruchowo zasłonił rękami kark, gdyż nie kłamiąc, wystraszył się huku, którego echo poniosło tak, że miał wrażenie, jakby niebo waliło się tuż nad nim. Jednak w przeciwieństwie do znacznej większości nie zaczął uciekać, tylko obserwował miejsce, skąd ulatniał się dym. Nad kamienicami unosiła się mętna chmura, jednak nie był to typowy tuman, który żarzył się przy pożarach lub kurzył, gdy osuwały się budynki. To coś wyglądało, jak mgła, która zamiast uciec ku niebu, zawisła tuż nad ziemią.
— Oho, czyli tak się dziś bawi półświatek.
Jakiś dziwny uśmieszek zabłądził na jego twarzy. Dla swojego bezpieczeństwa odszedł na bok i przez chwilę przyglądał się zamieszaniu. Nie był człowiekiem, którego takie rzeczy interesują, wręcz przeciwnie, bo raczej starał się tego typu zachowań nie dostrzegać — oczywiście, jeśli nie dotyczyły go bezpośrednio — z szacunku do dawnych czasów. Jednak w obecnej sytuacji nie mógł zrozumieć jednego. Dlaczego? Po jaką cholerę robić takie zamieszanie w miejscu, gdzie, jeśli dobrze kojarzy, nic ciekawego nie było. Ani banku, ani urzędu, nawet mieszkania tych zamożniejszych mieszczan są kilka ulic dalej. Czyżby cel był osobą? Ale kto, po co, w takim miejscu, ale czy na pewno?
Podczas analizowania chłopak, zaczął powoli przesuwać się w stronę źródła zamieszania. Szurał ręką po murach, trzymając się jak najbliżej boku ulicy, aby uniknąć możliwości zostania poturbowanym. Dopiero po chwili, gdy przestrzeń się nieco rozjaśniła, rzucił się biegiem, ale może przebył z kilkanaście metrów i musiał się gwałtownie zatrzymać. Dotarł na skrzyżowanie, które niosło znamiona incydentu sprzed chwili. Szkło na trakcie, wywrócone stragany i ludzie, którzy próbowali zrozumieć, co się właściwie stało. Po sprawcach oczywiście nie było nawet śladu, ale za to pojawiła się straż, która poczęła przesłuchiwać świadków. To właśnie przez nich chłopak, tak gwałtownie się zatrzymał, mając w głowie jeszcze scysje sprzed paru godzin. Z całą pewnością nie zamierzał się im ponownie narażać, więc podniósł futro na kołnierzu i obrał trasę, tak żeby być, jak najdalej od nich.
— ... pobiegli w tamtą stronę! A za nimi taki młody chłopiec i kilku od was...
Przy jednym ze strażników stała starsza kobiecina, która prawiła, tak głośno, że nawet Xavierowi udało się usłyszeć, co mówi. Nie wyłapał wprawdzie wszystkiego, ale słowa klucz wręcz przetrzepały go po potylicy. Nie wiadomo, czy to odezwało się przeczucie, czy było to po prostu zwykłe nad interpretowanie, ale nogi same go poniosły w kierunku, gdzie wskazała kobieta. Nawet nie zastanowił się dłużej nad tym, gdzie biegnie, gdyż po prostu leciał przed siebie, mając wrażenie, że właśnie tam znajdzie zgubę, którą tak szukał, a która postanowiła zaś się wepchać w jakąś dziwną sytuację. I kto jest tu niby nieodpowiedzialny? Oczywiście Xavier nie miał stu procentowej pewności, czy ten "młody chłopiec" to tak naprawdę on, bo bohaterskie czynny ostatnio zrobiły się modne, ale miał tak silne przeczucie, że mógłby się nawet o to zakładać.
Pierwszy znak, który potwierdził wybór odpowiedniej drogi, pojawił się w postaci kilku strażników rozwalających się na chodniku. Chłopak dojrzał ich już z oddali, ale musiał dobiec te parę metrów, żeby uwierzyć własnym oczom. Oni po prostu leżeli na ziemi. Niektórzy chyba byli nieprzytomni, a kilka próbowała się zebrać i pomóc reszcie. Widok ten był, tak niespodziewany, że aż bard spanikował i nagle zmienił kierunek, wbiegając do pierwszej lepszej uliczki. W takiej sytuacji, gdyby  przebiegł tak pomiędzy nimi różnie, to mogło zostać przez nich zinterpretowane. A i istniała możliwość, że pośród nich byli też ci, co kojarzyliby go z poprzedniego incydentu. Odruchowo zmienił więc ścieżkę, ale przecież istniały takie same szanse, że trafi na kogoś, idąc tędy, czy główną ulicą. Zwłaszcza że to był raczej bieg na ślepo. Xavier tak naprawdę nie miał pojęcia, dokąd zmierza ani co goni. Po prostu kierował się przed siebie, mając nadzieje, że kiedyś do czegoś dotrze.
Takim właśnie sposobem przebiegł kilka uliczek, wpadł na dwa ślepe punkty, przewrócił przez przypadek kilka skrzyń i wystraszył kulawego kota. Jednak nie trafił choćby na ślad Ignatiusa czy kogoś, kto mógłby być powiązany z napadem. I szczerze mówiąc, nie miał już dłużej ochoty, czy siły, aby kontynuować tę dziwną pogoń. Oprał się o mury kamiennicy, chcąc nieco odpocząć i uspokoić oddech. Niech się dzieje, co ma się dziać, ja tu zostaje.
I właśnie w momencie, gdy myśl ta rozbrzmiała w jego głowie, ktoś wpadł do uliczki. I to w pełni tego słowa znaczeniu, co nie skończyło się za dobrze, biorąc pod uwagę, jak oblodzony był ten zakamarek. Białowłosy nawet nie zdąży zareagować, gdy tamten stracił równowagę i bez ostrzeżenia wpadł na niego, podcinając mu nogi. Z wrażenia, aż przeklną i ku jeszcze większej ironii wylądował na glebie (znowu!), podczas gdy nieznajomy niczym w pijańskim tańcu wpadł na ścianę. Xavier już się zbierał, aby odpowiednio wytłumaczyć niemotę, ale w ostatniej chwili rozpoznał w nim znajomą osobę.
— Ignatius!
Krzyknął, jednak chłopak zdawał się, nie dostrzegać na kogo wpadł. Chwiał się, zataczał, jakby jego błędnik przestał poprawnie funkcjonować, aż w końcu runął w śniegu. Gdyby Xavier nie znał sekretarza, bez zastanowienia powiedział, że się czort opił, ale w tym przypadku zachowanie towarzysza raczej go zaniepokoiło, niż rozśmieszyło. Podszedł do niego i kucnął tuż przed.
— Ej, co jest?
Starał się coś od niego wyciągnąć, ale ten niczym w amoku nie zważał na otoczenie. Bełkotał coś niewyraźnie i próbował znów stanąć na nogach, jednak te zdawały się go całkiem nie słuchać. I – co gorsza – ciągle wstrząsał nim ostry kaszel, co z pewnością nie było za miłe dla niego, ale i również bard nie odczuwał jakieś większej przyjemności z oglądania tego. Nie wiedział, co się stało, ale też niewiele mógł zrozumieć po samym zachowaniu, które raczej nie było zbytnio typowe. Na chwilę obecną powinni się stąd, jak najszybciej wynieść, znaleźć o wiele przyjemniejszą miejscówkę, a może i nawet pójść do medyka. I właśnie kierując się tą myślą złapał nagle Teroise i podniósł go do pionu. O dziwo chłopak poddał się temu, ale problemy zaczęły się w chwili, gdy wyczuł stopami stały grunt. Próbował się wyrwać Xavierowi i pobiec nie wiadomo gdzie, ale białowłosy tylko wzmocnił uścisk i przyciągnął go do siebie. I tylko po to, żeby momentalnie się od niego odsunąć, omal nie wypluwając płuca przez ostry kaszel, który nagle go zaatakował. Z ubrań Ignatiusa ulatniał się jakiś okropnie drażniący zapach, co dla nozdrzy barda nie było zachwycające, zwłaszcza że i na zatokach, i przełyku osiadło coś kującego, co wywoływało mało przyjemne wrażenia.
— W jakie ty zaś szambo wpadłeś — skrzywił się, próbując walczyć z potrzebą zasłonięcia nosa. Cały problem musiał najprawdopodobniej tkwić w substancji, która zalała mu płaszcz i przez to, że został zmuszony do ciągłego jej wdychania, zachowuje się tak, a nie inaczej. Jeśli rzeczywiście miało, to tak silne działanie narkotyzujące, to Xavier zdecydowanie nie miał zamiaru także tego wdychać.
Szybko przeskoczył, tak żeby znaleźć się za chłopakiem i przesunął obie dłonie na kołnierz ubrania. Póki znajdował się w dogodnej pozycji, mag wsadził swoją nogę pod poły jego płaszcza i zaparł się na jego plecach, a następnie, na ile mu pozwalały możliwości, gwałtownie pociągnął go do tyłu. Zapięcie pękło i dało się słyszeć, jak gdzieś obija się o kamienną zabudowę, podczas gdy Xavier ze szerokim uśmiechem trzymał w dłoniach zdarty płaszcz stojąc tuż nad Ignatiusem, który przez to kopniecie, nieszczęśliwie znalazł się na ziemi.
— Będziesz musiał mi to wybaczyć — westchnął, odrzucając na bok śmierdzącą kapotę. Szybko podszedł do leżącego i nogą obrócił go na plecy. Nie ma pewności, czy samo uderzenie przed chwilą nie ocuciło go wystarczająco, że to, co zaraz miał zamiar zrobić, było całkiem niepotrzebne, ale bard wolał nie ryzykować.
— Nie jestem medykiem, więc nie wiem, czy to zadziała
Albo nawet zaszkodzi, jednak tak jak powiedział, nie miał doświadczenia w takich sprawach. Nie znał natury mieszanki, z której został wykonany tamten smród, ani też nie był typowym magiem. Nie oznacza jednak, że jego umiejętności ograniczają się tylko do tworzenia przerośniętych, humanoidalnych kóz, czy wywoływania jakiś dziwnych chmur, bo on przede wszystkim potrafił wpływać na umysły. Więc dlaczego nie spróbować w takowym tym razem nie mącić, a po prostu oczyścić?
— Odpręż się, wyluzuj czy coś. To powinno pomóc.
Z ostatnim słowem jego oczy rozbłysły jasnym blaskiem, a z ust uciekł niebieski dym, który zaczął szybko okręcać się wokół jego prawej dłoni, wywołując wrażenie, jakby osiadł na nim lazurowy glut. Dziwne stworzenie pulsowało i wyciągało swoje wypustki w stronę Ignatiusa, ale dopiero gdy Xavier uderzył młodego w policzek, magia wsiąknęła przez jego usta i nos. 
Dla dobra wszystkich uznajmy, że nie było innej możliwości.
Dla dobra wszystkich uznajmy, że Xavier... nie, tego nie wypowiemy na głos.
Dla dobra wszystkich miejmy nadzieje, że to zadziała.

Iggy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz