czwartek, 23 sierpnia 2018

Od Blennena C.D: Desiderius

***

   Nie wiedzieć czemu nie pomyślał wyjątkowo o zakładaniu koszuli. Nigdy nazbyt mu nie przeszkadzał brak górnej części garderoby. Zajęty pomaganiem pupilowi odgarnął zbędne myśli. Jego wysportowany tors był suchy, zbroja nie przepuściła zbyt wiele wody. Poza tym używając miękkiego ręcznika otarł ją z siebie względnie dokładnie. Choć jego ciało było umięśnione, nie należało do ogromnych, barki mimo swojej szerokości, nie obrzydzały i nie przerażały. Przeciwnie, bez zbroi zdawał się być szczuplejszy, bardziej delikatny, ale wciąż silny i niebezpieczny. Dopiero kiedy usłyszał pukanie do drzwi, Leithel przyniósł mu lnianą nieco beżową koszulę. Zadziwiająco prześwitującą przez cienki materiał, przez co, w niektórych kątach pokoju jego zarys figury był bardziej dostrzegalny. Koszula miała obszerne, zawinięte do łokci rękawy i sznurek przy dekolcie, przechodzący na krzyż. Nie był użyteczny, raczej pełnił formę ozdoby. Sam materiał spływał na nim bez fal i większych gniecień, był obszerniejszy niż ciało Blennena. Koszula chowała go w sobie przyjemnie, otulając zmęczone ostatnimi treningami ciało. Na jego lewym boku malował się potężny krwiak, prawdopodobnie po tym jak rozproszony dał uderzyć się drewnianemu manekinowi. Jego myśli uciekły wtedy daleko, za co młodzieniec karcił się poprzez bolesny trening. Skupienie wymaga poświęceń. A jemu go zabrakło. Cóż za żałość. Czyż nie jest uważany za jednego z bardziej rozpoznawalnych wojów? Rodu tych, którzy nigdy nie myślą o czymś zbędnym w istotnych sytuacjach, którzy to z rozwagą patrzą na świat? Gdzież więc jego umysł odlatuje, kiedy nie pora na takie melancholie? To pytanie czasem przemyka przez umysł wiarusa. Raczej jednak nie myśli nad tym długo, klatka podświadomości nie przynosi korzyści, więzi i irytuje.
   Nie zwykł do otwierania drzwi gościom, w domu wystarczyło słowo "wejść" lub "nie wchodzić", a ci po drugiej stronie stosowali się do banalnych poleceń.  W namiotach wojennych nie panowały nawet takie zasady. Nikt nie pytał o pozwolenie wejścia, choć mogli to robić tylko wybitni wojownicy, lordowie i inni możni ze znaczącą pozycją, bądź w niecierpiących zwłoki chwilach zwykli podwładni informujący o chociażby oblężeniu wojsk czy czymś podobnej rangi. Inna niesubordynacja byłaby karana. Teraz jednak zatrzymał w gardle słowa, które w nim uwięzły. Zerknął przelotnie na drzwi, a potem rozejrzawszy się krótko po względnie umeblowanym, stosunkowo jasnym, z elementami brązu i zieleni, pokoju, podszedł w wyznaczone miejsce i nacisnąwszy klamkę pociągnął drzwi w swoją stronę,  chcąc wpuścić gościa. Nie powitał go uśmiechem, a jedynie zderzeniem szarych pozbawionych emocji uczuć i naturalnie groźnych brwi, ściągniętych nieco do środka. Na chwilę wzrok Blennena splótł się z oczami Desideriusa, ale jak prędko to się stało, tak prędko i czar prysł, gdy wojownik odsunął się od wejścia zaczesując opadające na oczy włosy w tył.
- Wejdź. - wyrzucił z siebie po chwili.
Kiedy szczupły alchemik przekroczył próg jego pokoju, zamknął drzwi za nim, z cichym skrzekiem drewna. Nie zwrócił na to jednak większej uwagi, po czym podszedłszy do jednej z szafek, wyjął z niej dwa kubki z rogów jakiegoś zwierzęcia.  Były szerokie i nie miały typowego wąskiego końca, odcięte w połowie, zalepione białym złotem, ze zdobieniami i grawerami. Piękne i stosunkowo poręczne, bez żadnych uszu. Przede wszystkim - pojemne. Naszykowane wcześniej trunki ustawił na niewielkim stoliku przy oknie. Przy nim stały dwa krzesła, drewniane, zadbane, jak niemal wszystkie rzeczy w owym pokoju.
- Rozgość się, napełnię kufle. - powiedział, gdy zaczął otwierać wino, które zakupił tego dnia.
Miało być słodko kwaśne, mocne, smaczne, z posmakiem goryczy po przełknięciu całego łyku. Był ciekaw czy sprzedawca znał się na tym co sprzedaje tak dobrze, jak eunuch, który pełnił rolę winiarza w pałacyku jaki zamieszkiwał z rodziną Blennen. Nigdy nie przepadał za Visko, zdawał mu się zbyt ciekawski, miał wiele uszu, wiedział najwięcej w całym pałacu o tym co dzieje się w mieście. Zbyt bystry o nieznanych zamiarach. Jedno było pewne, na winach znał się najlepiej, choć i nie tylko na nich. Wszelkie alkoholowe trunki, które przywoził, które sam również tworzył gładziły język i podniebienie. Inne na każdą okazję, każde inne, słodkie, kwaśne, gorzkie, niekiedy nawet słonawe, podwędzane. Cuda światów. Krwistoczerwona ciecz zaczęła po chwili wypełniać obydwa ciemne kufle z jasnymi zdobieniami. Zapach letniego wina rozniósł się między czterema ścianami. Kącik ust von Rafgarela delikatnie uniósł się w niewiele znaczącym uśmiechu. Leithel w tym czasie otarłszy się o bose nogi Desideriusa odnalazł sobie wygodne miejsce na łóżku swego pana. Zwijając się w puszystką kulę szczęścia zmrużył oczka, ziewnął i zakrywając pyszczek ogonem, postanowił udać się do krainy słodkich snów.
- Mam nadzieję, że smakuje podobnie do tego, jak pachnie. A pachnie bardzo przyjemnie. - nie zwykł do zachwalania trunków, ale cisza jaka zapanowała na chwilę stała się dla niego uciążliwa.
Pomimo tego, że przepadał za spokojem, będąc w towarzystwie jednej osoby nie mógł przysłuchiwać się rozmowie, musiał sam ją ciągnąć. Trudna to sztuka. Nie był w niej szkolony. Pertraktacje zdecydowanie nie były dla niego. Nie czuł się komfortowo w rozmowach. W swej umysłowej sieci prowadził inne dialogi, z tymi, którzy rozmawiają, to tam odpowiadał rozbudowanie na pytania, choć w rzeczywistości wypowiadał raptem kilka marnych słów, które jasno oznaczały sytuację. Ustalając strategię walk wiedział o czym ma mówić, wiedział jak postępować, czuł się dobrze w tym co robi, pewny swoich poczynań. Rozmowa to trud, kilka słów zbyt wiele, a banalnie jest kogoś do siebie zniechęcić. Oczywiście, nie przejmował się tym nigdy. A może jednak? Może jednak brak mu było ludzkich towarzyszy do wieczornych konwersacji, do treningów, do wymiany spojrzeń? Cóż kryje się w jego mroźnych oczach? Ukryte myśli, zamknięte głęboko, nieuchwycone przez dzienne światło. Ciężko byłoby rozłupać tarczę, którą dawno został okalany. Pancerz w jakim się ukrywa. Miecz, który nie przepuszcza żywych do swych rozprawiań o wszystkim tym, co dzieje się wkoło. Tnący wszystko, nawet nachalne powietrze.
   Sam po chwili rozgościł się na własnym krześle i nie wznosząc żadnych toastów upił łyk wina. Było chłodne, miłe dla ust. Faktycznie słodkie, choć niezbyt kwaśne, delikatnie gorzkie po przełknięciu. Sprzedawca zbyt fantazjował, choć zapewne ciężko jest określić wino, którego nie pija się na co dzień. Drogie i stosunkowo smaczne, choć spodziewał się większej ekspresji podniebienia. Spojrzał na szkarłatny płyn w kuflu i zamieszał go ruchem dłoni.
- Dobre. - dodał po skosztowaniu. - Nie krępuj się.
Ponownie spojrzał na Desideriusa w sposób, jaki kat patrzy na ofiarę. Mrożący krew w żyłach, bezlitosny wzrok. Nie ćwiczył tej sztuki. Nie próbował. Jak właściwie powinien zachowywać się w towarzystwie?

***
[Desideriusie? Wybacz zwłokę.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz