niedziela, 26 sierpnia 2018

Od Desideriusa do Krabata

⸽⸻⸻⸽⸙⸽⸻⸻⸽

Żeby nie było, dostawy zielsk i inne tego typu rzeczy były czymś, za czym Desiderius wyjątkowo przepadał. Odpakowywanie zabitych skrzyń, czy przedmiotów pozawijanych w masę szmat i związanych jakimiś rzemykami sprawiało mu wręcz dziecięcą radość i przyprawiało o dreszczyk ekscytacji, bo co będzie skryte dalej? Co kolejne? Co tak pachnie?
Dlatego, gdy otrzymał wiadomość, że zamówione w końcu przedmioty, o których listę został kiedyś poproszony, zakupiono przy wizycie handlarzy, podskoczył w miejscu, prawie że zapiał, bo o ile samej swojej profesji szczerym sercem nie kochał, tak za nówkami sztukami szalał, jak nienormalny.
Minus był taki, że toboły okazały się być potężniejsze, niż przypuszczał, towarzyszy z profesji podobnych i również korzystających z zapasów nagle wywiało, a sam ręce miał, powiedzmy sobie szczerze, wiotkie i kościste, więc podniesienie kilku pakunków z rzędu mogło skończyć się dla jego organizmu gorzej niż źle, a jakoś średnio widziało mu się poddawanie leczeniu kręgosłupa i szprycowanie się ziołami. Wiedział, które musiałby zażywać. Wolał sczeznąć, niż wsadzić do ust takie świństwa.
Dlatego przysiadł na jednej ze skrzyni w istnie filozoficznej pozie, zastanawiając się, jak ma wnieść to wszystko do przeznaczonego na to schowka.
Przeklął głośno.
— Miało być z wniesieniem i co? I gówno. Mogłem dać sobie rękę uciąć, że tak się skończy, zawsze się tak kończy — mruczał pod nosem, huśtając diabła, to jest, stukając podeszwą o ziemię w zawrotnym tempie.
Mógł owszem poprosić o pomoc Blennena, jednakże uznał, że będzie już to nieco narzucanie się, a nie miał najmniejszej ochoty wychodzić na namolnego świra, który przybiega do wojownika w każdej, nawet najmniejszej pierdole. Chciał zachować pewność, że będzie mógł zostać obdarowany jeszcze kiedyś jakimś przychylnym spojrzeniem niebieskiego oka. Było to nad wyraz przyjemne uczucie.
Pokręcił szybko głową, wyrzucając z głowy głupie myśli i namyślając się nad tym, do kogo innego może skoczyć po pomoc. Ten zajęty. Tego wywiało. Ten też chudy.
A potem zapaliła mu się gdzieś lampka o tym nowym, co tam pozycję rolnika zajął i wyglądał na takiego, co mu to różnicy przenieść kilka skrzyń nie zrobi.
Zaklaskał, zrywając się na równe nogi i za chwilę lecąc na złamanie karku na pole przynależące do gildii. Na szczęście zastał... Krabata? Tak mówiły plotki.
— Przepraszam! — zawołał, podbiegając do lekko spoconego mężczyzny. Nigdy im nie zazdrościł, praca fizyczna była ostatnią rzeczą, jakiej by się podjął. Uśmiechnął się szeroko w stronę męża, który wrócił na niego swoją uwagę, ciemne oczy wbiły się w niego, co było całkowicie nieuniknione i może w tym momencie delikatnie rzecz ujmując, zamarł, gubiąc gdzieś język w gębie. Chwilkę się zaplątał, pobełkotał, prawdopodobnie zalewając się dość widocznym rumieńcem, a gdy w końcu odchrząknął i się uspokoił, zawachlował kilka razy rzęsiskami i dobrał jak najładniejszy uśmiech. — Czy moglibyście pomóc mi z wniesieniem tobołów? Dopiero co żeśmy to wszystko zakupili, mi kto pomóc nie ma, a sam będę miał z tym problemów tyle, że niech mnie chudy byk weźmie na rogi — zaśmiał się szybko, prezentując długie, szczupłe łapska, a za chwilę drapiąc się po brwi i zerkając na mężczyznę wręcz błagalnie. — Byłbym po stokroć wdzięczny, gdyby dało się coś z tym zrobić.
I widział, że być może nowy jest nieco nie w sosie, a minę miał godną kota srającego na płocie, ale cicho liczył, że uda się jakoś go przekonać.
I czy naprawdę wszyscy ci musieli mieć bliznę na twarzy?

⸽⸻⸻⸽⸙⸽⸻⸻⸽

[Krabat?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz