piątek, 19 października 2018

Od Newt’a cd. Tilly

Pamiętam, że Gildia miała tylko jednego maga: Tilly. Widziałem ją raz, ale zapamiętałem jej fiołkowe oczy i białego kota przy jej nodze. Dlaczego o tym wspominam? Bo spotkałem ją przypadkiem w karczmie.
Nie lubię alkoholu, śmierdzi, jest gorzkie, pali gardło, a ludzie po nim wariują, ale nie chodzi się do karczm na spotkania ze znajomymi, których się nie ma. Piwa też nie pije, smakuje jak przeterminowane szczyny, chociaż jestem do niego lepiej nastawiony, niż do wódki. Więc co zamówiłem? Wino. Czerwone. Gdy usłyszał to barman, był z początku zdziwiony.
- Ludzie tu przychodzą, by się nachlać i może pobić, więc nie mamy na widoku wina. Masz szczęście, że trzymamy jedną beczkę w piwnicy – i dostałem to, co chciałem. Gdy w ręku trzymałem naczynie wielkości połowy kufla, wypełnione po brzegi czerwoną cieszą wstałem i skryłem się w stoliku na rogi, słuchając opowiadań jakiegoś woja, która opowiadał o zamordowanym szlachcicu, przez własnego syna. Zasłuchałem się w opowieści, nie zwracałem uwagi na nowo przybyłych, gdy moją uwagę przykuł głośny śmiech.
To mag z Gildii: zakapturzona Tilly z kotem. Przez chwilę patrzyłem na nią, aż wróciłem wzrokiem do potężnego mężczyzny, wymachującym mieczem: teraz opowiadał o tym, jak syn uciekł z więzienia i dowiódł, że to ich lokaj go wrobił. Woj, który to opowiadał, osobiście stoczył walkę z lokajem.
- Chociaż był chudy jak patyk i ślepy na jedno oko, wywijał mieczem lepiej niż nie jeden z najlepszych wojowników – lekko się uśmiechnąłem. Wypiłem do końca wina i wstałem, mając zamiar odejść, gdy ostatni raz spojrzałem w stronę dziewczyny. Jednak ona zniknęła, a przy drzwiach karczmy stał jej kot.
Chodź - usłyszałem czyjś głos. Na chwilę mnie sparaliżowało, ale gdy zwierzę zniknęło, zapytałem samego siebie, czy ja na pewno nie rozmawiam ze zwierzętami.
Po wyjściu z karczmy usiadłem na wóz, którym tu przyjechałem. Był on zaprzężony w dwa konie, a z tyłu miałem stos siana, ponieważ w stajni się ono skończyło, a nie było wolnego człowieka, który mógłby je przywieźć - misja, czy coś takiego - dlatego musiałem pojechać po nie sam. Ruszyłem za kotem, który zaprowadził mnie do starego dwupiętrowego domu. Widziałem, jak wchodziła do niego dziewczyna. Zawahałem się sądząc, że mam jakieś omamy po winie i powinienem wracać, ale głos znowu się odezwał i kazał mi iść. Stałem przy wejściu, nie wiedząc co robić.
- Nie będę właził do obcego domu – mruknąłem do siebie i ponownie ruszyłem w kierunku Gildii. Ostatni raz rzuciłem okiem na budynek, gdy dostrzegłem na dachu dziewczynę. Pochylała się niebezpiecznie blisko krawędzi. Czy to właśnie po to miałem tu przyjść? By być świadkiem i najprawdopodobniej podejrzanym w sprawie jej śmierci po upadku z dachu?
- Tilly! Co ty robisz?! Złaź stamtąd! - krzyknąłem widząc, jak jej noga znajduje się poza krawędzią.
- Będę latać tak jak ptak! - krzyknęła uszczęśliwiona. Wariatka, zaraz skoczy. Chociaż będzie o jednego pijaka mniej, pomyślałem zirytowany. Było trzeba tyle pić?.
Skoczyła.
Uderzyłem konie lejcami, które ruszyły biegiem. W ostatnim momencie wóz z sianem idealnie pojawił się nad Tilly, która wylądowała na miękkim podłożu i raptownie zasnęła.
- Jaka jest różnica między szalonym, a pijakiem? - mruknąłem sam do siebie, nie znajdując odpowiedzi.
Gdy dojechałem do stajni, odłączyłem od pojazdu konie, przeprosiłem je za tak nagły ruch i oddałem je Theo. Dziewczynę na sianie za to zostawiłem tak, jak leżała, kryjąc wóz pod dach na wypadek, gdyby miało padać. Ja za to ruszyłem do pokoju się przespać.

<Tilly?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz