sobota, 23 listopada 2019

Od Adonisa cd Elry

⸻⸻ ❍ ⸻⸻

Nie zdołał dostrzec momentu, w którym kobieta opuściła pomieszczenie. Jej zniknięcie było bezszelestne (albo przynajmniej na tyle dyskretne, by dźwięki uciekające z gardzieli mężczyzny i głuchy odgłos cieczy rozbijającej się o dno wiadra ją zagłuszyły) i prędkie, by w pierwszej chwili widział ją, bladą, jak zjawa, tulącą polik do drzwi, a już za kilka sekund nie zastać tam niczego, prócz lodowatego, głębokiego korytarza, który połykał nieskończoną ciemność. Dało się usłyszeć prędkie wyduszenie oddechu z jego płuc, świst wydychanego powietrza, ponownie przyćmione przez symfonię stękania i charakterystycznego chlupotu. Odór kwasu żołądkowego zdołał się już na tyle wgryźć w przywyknięte do nietypowych aromatów nozdrza mężczyzny, by nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak paskudnym odorem przesiąknięte jest już pomieszczenie.
Zresztą, wychowywał się w Tamahii. Mieście, które śmierdziało, jak gówno przylepione do podeszwy buta. Obrzydliwie właściwie przez cały czas, a jednak przypominające o sobie jedynie w niektórych momentach. Oczywiście tych najbardziej niesprzyjających, kiedy naprawdę ostatnim, o czym chciało się myśleć, to nieproszony gość na twoim świeżo wyczyszczonym obuwiu. Mimo wszystko niezwykle tęsknił za uliczkami, gdzie raz na jakiś czas szambo wybijało ze studzienek kanalizacyjnych, szczury przemykały się pomiędzy nogami, czy też dosiadały się do ludzi spożywających obiad, a będących już zbyt leniwymi na to, by odganiać się od gryzoniowatych towarzyszy, którzy nawet nie wiedzieć kiedy, stały się czymś całkowicie normalnym. Również widmo dawnej plagi, która zdążyła już zahaczyć o miasto zapomniane przez samych bogów kilkadziesiąt lat temu, nie robiła na ludności żadnego wrażenia. Wydawało się do co najmniej niepokojące, zważając na to, że starsze pokolenie doskonale pamiętało fioletowe strupy i przekrwione bąble malujące się na skórze, która później zalewała się najbrudniejszym i najciemniejszym odcieniem brązu. Później zarażonego delikwenta czekały już tylko dwie rzeczy. Odchodzące masywnymi płatami ciało, bądź śmierć. Obojętnie w jakiej kolejności. Przynajmniej tak objawy i rozwinięcie się choroby opisywały wszelkie książki i pergaminy, które zdołał znaleźć w miejskiej bibliotece. Starsze pokolenia wydawały się bać samego wspomnienia pożogi i bez względu na to, w jakiej intonacji i jakiej intencji nie zapytałby o plagę, która przetrzebiła ludność, nigdy nie zdradziły mu ani jednej informacji na temat wydarzeń, które rozgrywały się w jego rodzimym mieście przez dobre kilka miesięcy.
Z jednej strony współczuł seniorom, z drugiej jednak poczuwał nieopisany gniew, rozpacz, bo ci nigdy nie zdecydowali się wyciągnąć pewnej nauki z błędów przeszłości, która to przecież odbiła się na nich tak wyraźnie, zostawiając wieczne wręcz piętno. Również na ciele, które wspominało te okrutne czasy wieloma bliznami po strupach, u nich jednak nigdy nie rozpierzchły się po organizmie, jak ptaki po niebie, spłoszone zbyt głośnym ułamaniem gałązki pod nieuważną stopą. Bez skrzeku zapowiadającego najgorsze, co tylko mogło spotkać niewinnego człowieka, który akurat odnalazł się w złym miejscu, o złej porze.
Czysta dłoń przełożyła kolejną stronę w encyklopedii, oczy prędko mknęły po kolejnych ilustracjach, szukając tego, co mogła opisywać kucharka. Sama kobieta również starała się wskazać mu odpowiednią roślinę, mrużąc przy okazji oczy, które nie działały już tak sprawnie, jak kiedyś.
Adonis bał się starości, to musiał przyznać przed samym sobą, stając codziennie przed lustrem. Obawiał się niezwykle zmarszczek, bólu w krzyżu, spowolnionych ruchów, na które miał nie być w stanie wpłynąć w żadnym stopniu. Przerażała go wizja skończenia jako osoba niedołężna, gdy już teraz miewał problemy z poruszaniem się. Nie czuł się tak rześki, jak kiedyś, a obawy związane z nogą, były coraz większe, szczególnie zważając na to, jak wiele problemów sprawiała mu już w tamtym momencie. Jak wiele wysiłku i zacięcia do wykonywania podstawowych rzeczy od niego wykonywała.
Nic więc dziwnego, że automatycznie spochmurniał, gdy tylko znalazł chwilę, by zaprzątnąć umysł wyobrażeniem siebie samego w podeszłym już wieku, który prawdopodobnie nie tylko będzie mógł, ale i musiał podpierać się laską, o ile będzie w stanie samodzielnie się przemieszczać. Świat jak zawsze zignorował posępny wyraz jego twarzy, zsyłając mu jedynie właściwą stronę w atlasie, licząc na to, że przynajmniej na jakiś czas pozbędzie się utrapienia. Rzeczywiście, przyniosło to ulgę, krótką, jednak wciąż jakąś, a do tego zdecydowanie korzystną, szczególnie dla mężczyzny, który raz po raz dławił się własną żółcią, bowiem jego organizm nie chciał wypluć z siebie już niczego innego, prócz kwasu wytworzonego przez żołądek. Spodziewał się tego, jak źle musiał czuć się mężczyzna, sam bowiem pamiętał jedną taką reakcję u siebie samego i to jak prosił nieistniejące bóstwa o jak najszybszą śmierć.

Nie spodziewał się tego, że najzwyklejszy w świecie krwawnik pospolity załatwi całą sprawę, a jednak okazało się, że pacjentowi nie potrzeba było niczego więcej. Zioło jakby natychmiast odjęło cały ból, wstrzymało wymioty i bóle brzucha. Śmiał twierdzić, że roślina, jaką znalazł w zbiorach Desideriusa była w jakiś sposób zmodyfikowana, bowiem nigdy wcześniej nie widział, by coś naturalnego ujęło cierpienia w takim tempie. Już szczególnie nie krwawnik i na pewno nie pospolity. Nie odważył się jednak wrócić do jego pracowni, by zapytać, w jaki sposób ulepszone były jego rośliny. Podejrzewał raczej, że jest to jedna z zatajonych receptur, sekret, stanowiący as w rękawie dla jego fachu.
Mężczyzna spokojnie więc opuścił jego prowizoryczny gabinet, podobnie Irina, a samemu Adonisowi zostało posprzątać ostatnie ślady obecności pacjenta, a następnie odnieść książki do biblioteki, zgarniając przy okazji swoją zgubę, której, liczył na to szczerze, nic poważnego się w tym czasie nie stało. Bo chociaż w pokoju jego czyhały jeszcze dwie jej siostry bliźniaczki, to każdą z nich cenił jednakowo i utrata każdej byłaby dla niego niezwykłym ciosem, gdzieś w okolicę między sercem a żołądkiem. Paskudnym i sprawiającym, że człowiek zwijał się z głuchym jękiem na ustach.
Może i przy okazji zdołałby złapać kobietę, która ulotniła się tak zwinnie, by nie udało mu się szepnąć niczego więcej, niż tej marnej rady, którą na dobrą sprawę mógł sobie wsadzić głęboko w rzyć. Karcił się okropnie za swoje zachowanie, bo wyglądał, jakby w rzeczywistości nie potrafił wcale obchodzić się z pannami, co brzmiało wręcz niedorzecznie użyte w jednym zdaniu, zaraz obok jego imienia.
— Przepraszam — wyrżnął od razu, gdy tylko złapał już za swoją laskę i oparł na niej cały swój ciężar z niewypowiedzianą wręcz ulgą, która to jednak wyraźnie wymalowała się na jego twarzy. Mógł się bez niej poruszać, jednak nie wiecznie, bowiem w pewnym momencie poczynał doświadczać nieprzyjemnego uwierania w okolicy, gdzie noga napierała na protezę. Stojąca w marnym świetle istota odwróciła się w jego kierunku, a ten spokojnie mógł przyznać, że w porównaniu do wcześniej, zdecydowanie nabrała już kolorytu. A może zwyczajnie akurat w tym miejscu stawała się aż tak bardzo wyraźna. — Za wcześniej — dokończył po chwili i skinął przy okazji głową. — Mogłem sam zanieść te księgi, bez zbędnego narażania na takie widoki. — Skrzywił się znacząco. — Czy mogę ci to jakoś wynagrodzić? Spacer? Dobre wino? Powinienem mieć całkiem atrakcyjny rocznik w zapasie.
Łagodny uśmiech wymalował się leniwie na jego ustach, zyskując na wyglądzie z każdym wypowiadanym przez niego słowem, jakby samym literom udawało się już niezwykle rozbawić młodzieńca i nieco rozjaśnić te, zdawało się, że bezdenne ślepia.

⸻⸻ ❍ ⸻⸻
[Elro?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz