niedziela, 24 listopada 2019

Od Adonisa cd Tiago

⸻⸻ ❍ ⸻⸻

Może niekoniecznie poczuł, jak cała zawartość żołądka podchodzi mu do gardła, ale zdecydowanie cały stres objawił się lekkim ściśnięciem w okolicy brzucha. Broń wycelowana prosto w jego głowę, napięta cięciwa, grot błyszczący się w słabym słońcu, które przedzierało się przez gęstą koronę drzew. Piękna mogła być to śmierć, w ten jesienny, ciepły dzień, przy akompaniamencie szumu liści. Może i całkowicie bez sensu, ale wciąż, niezwykle piękna i chociaż nie mógł ścierpieć tego określenia, wobec takowej sytuacji, nadzwyczajnie romantyczna. Pięknie bowiem komponowałaby się jego śmierć, farba rozlewająca się po złotych i rudych liściach, rudych dokładnie tak, jak kita lisa, który korzystając z nieuwagi myśliwego, przemknął po lewej stronie Adonisa, rozrzucając na wszystkie strony spoczywające już na powoli zamarzającej glebie liście, a do tego niespokojnie poruszając te jeszcze spadające.
Coś jednak w głębi duszy mówiło mu, że tego dnia nie będzie dane mu umrzeć i zaznać wiecznego wypoczynku. Może i odetchnął z ulgą. Nie zrobił jeszcze wszystkiego, po co siły wyższe zesłały go na ten marny padół i wiedział o tym doskonale. Póki co nie miał zamiaru zawijać się z tego świata, nie dopóki nie uda mu się odbębnić tego, co zostało mu zapisane. Do tego jednak miało dojść o wiele później niż w trakcie przebywania na terenach przynależnych gildii.
Ciemne oko ani na chwilę nie spuściło lodowatego spojrzenia z siwego mężczyzny, podobnie jak on przez długi czas nie opuszczał broni. Wystarczał jeden niewłaściwy ruch, by posłana przez niego strzała zabiła towarzysza broni, który w tym wszystkim miał jednak ten sam interes, co sam myśliwy. Chyba że ten drugi, nasłany przez kogoś, kto za organizacją zwyczajnie nie przepadał, miał na celu jedynie pozbycie się dosłownie wszystkich. Jeden po drugim, zaczynając od najsłabszych osobników.
Brak nogi zdecydowanie narażał Adonisa bycie odbieranym w ten sposób, w żaden jednak sposób nie czynił z niego kaleki, nawet jeśli proteza i laska świadczyły o zupełnie czymś innym. Pewien człowiek jednak nauczył go kiedyś, by wykorzystywać swoje słabości w odpowiedni sposób. Tak oto idealnie wyważona główka nabiła już wiele guzów i wybiła niezliczoną ilość zębów, a metalowa kończyna połamała już setki piszczeli. Wystarczyło, tylko by zrozumiał, jak wielką przewagę daje mu brak czucia w tamtym miejscu i jak ważny staje się sposób i siła z jaką wymierzy się kopnięcie.
Łuk na szczęście został skierowany w dół, cięciwa jednak pozostawała napięta, a dłoń mężczyzny stanowczo trzymała strzałę wraz z linką, pokazując jedynie, że mimo opuszczenia broni, wciąż trwał w gotowości. Na szczęście obojga nie za długo, bo za chwilę zdołał ulotnić się i zaginąć w gąszczu lasu. Na tle rdzawych liści i bladej kory, srebrne włosy wybijały się jeszcze długo, mieniąc się w popołudniowym słońcu.

— To nie kolejne zatrucie pokarmowe, przynajmniej tyle dobrego — westchnął, pozwalając, by niezbyt dyskretny grymas wtargnął na jego twarz. Wspomnienie wciąż napełniającego się wiadra nawiedzało go w najgorszych marach nocnych, a smród, chociaż początkowo go ignorował, na dość długo zalęgł się w jego ulubionej parze spodni, czego szczerze nie mógł znieść, przynajmniej przez pierwsze kilka dni, gdy ponownie zaczął czuć nieprzyjemne aromaty.
— Da się coś z tym zrobić? — spytała Alice, ostentacyjnie drapiąc się to po nadgarstkach, szyi, czy też brodzie.
— Podejrzewam, że to zwykła reakcja alergiczna na któryś krzew. Desiderius powinien mieć coś łagodzącego.
Nim zdążył dokończyć swoją kwestię, ktoś wparował do pomieszczenia, strasząc przy okazji całą trójkę znajdującą się w środku.
— Przepraszam, że przerywam, ale potrzebuję jak najszybciej uzyskać pewną informację. Lumisowi coś się stało w łapę. Dość mocno kuleje i lekko popiskuje, jak mocniej naciśnie na nią. Jednak sam nie jestem w stanie określić, co mu się dzieje, nie wiem jak mu pomóc. Dacie radę coś tutaj zdziałać czy będzie trzeba wzywać weterynarza z miasta?
Adonis nie miał zamiaru kryć się, nie wiedział, z czym bardziej, zdziwieniem, czy może jednak irytacją. Stąd też zdecydował się na uniesienie brwi, połączone z delikatnym wyłupieniem oczu, które to przybrały w tamtym momencie tak martwy wyraz, jakby co najmniej dostrzegł przed sobą zjawę, a nie przerośnięte bydle z kundlem na ramionach. Prawdopodobnie, gdyby nie sytuacja z wcześniej tego samego dnia, to może i po prostu odesłałby Tilly do zielarza, a sam zajął się zwierzęciem, ale jednak wspomnienie strzały wycelowanej prosto pomiędzy jego oczy nie miała zamiaru tak prędko go opuścić.
— Aktualnie mam pacjentkę, jakbyś nie zauważył. Poczekaj na korytarzu.
O dziwo, wyszedł. Nie do końca pokornie i tak, jakby to sobie Adonis zamarzył, ale opuścił pomieszczenie i nawet zamknął za sobą drzwi. Dwójka spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami, podczas gdy ten jedynie westchnął ciężko i oparł się tyłkiem o mahoniowe biurko. Ravi stuknął kopytem.
— Wracając. Desiderius powinien mieć jakieś maści kojące. Zgłoś się do niego, a wysypka powinna zejść w przeciągu trzech dni. Jeśli utrzyma się dłużej, zapraszam ponownie do gabinetu.
— To tyle? Mogę iść?
— Poczekaj jeszcze kilka minut. — Niezrozumienie zagrało na twarzach obojga, szczególnie tej należącej do satyra. — Co? Depnął mi dzisiaj na odcisk. Jak chwilę posterczy na korytarzu to nic się nie stanie, a może trochę spokornieje.
— A pies?
— Mówił, że kulał, pewnie drzazga — burknął niezadowolony, zakładając ręce na piersi. — To zawsze jest drzazga.
Żadne z nich nie kontynuowało rozmowy, do momentu, gdy Adonis nie skinął w stronę Tilly, mówiąc, że już może iść, a przy okazji niech zawoła mężczyznę, który przebywał na zewnątrz wyjątkowo cicho. Można by rzec, że aż za cicho, ale mimo wszystko, gdy ponownie zajrzał do pomieszczenia, wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy ją opuścił. Adonis poklepał pusty blat znajdujący się pod oknem na znak, że może spokojnie umieścić tam swojego pupila, w trakcie, gdy on zakładał z niezwykłą cierpliwością rękawiczki.
Zerknął na opartą o ramię krzesła laskę, wręcz niespokojnie. Trudno było mu to przyznać, jednak okrutnie obawiał się utraty podpory, jakby bez niej miał na zawsze zgubić równowagę nie tylko fizyczną, ale i psychiczną.
— Kuleje i skowyczy, która łapa? — Mężczyzna wskazał mu odpowiednią kończynę, a gdy Adonis zabrał się do oglądania części ciała, stwierdził ze smutkiem (a może raczej obrzydzeniem), że nie była to drzazga. Spojrzał na nabrzmiałe ciało i charakterystyczną dziurkę. — Pasożyty — mruknął beznamiętnie, chwytając skórę zwierzęcia między palce i ściskając ją na tyle mocno, by biała larwa, która to jednak widać było, wypełniona niebieskim płynem, wysunęła się na zewnątrz. — Ravi, z łaski swojej, podaj mi misę i zawitaj u Coeha po coś na odrobaczanie.
Satyr bez mrugnięcia okiem podał mu naczynie i wręcz w podskokach opuścił pomieszczenie, podczas gdy Adonis kontynuował zajmowanie się łapą stworzenia, które niemiłosiernie głośno sapało.
— Na szczęście nie jest jeszcze bardzo poważnie, właściwie to dopiero co zaczęły się wylęgać, więc nie jest aż tak źle, jak może się wydawać. To normalne, szczególnie gdy jest się blisko lasu, a i o tej porze mają tendencję do atakowania zwierząt. Dostaniesz odpowiednie zioła, będziesz przemycał je im w posiłkach, a samemu też możesz trochę łyknąć — mruczał głosem niskim, dość nieobecnym, bowiem cały zaangażowany był w wybieranie larw. Gdy pozbył się trzecie, stwierdził z radością, że pasożytów wcale nie było tak dużo, jak mógł się tego spodziewać, a to było jedynie powodem do ulgi, dla siwego, jak i dla Adonisa, który nie musiał dalej walczyć z podskórnikami.

⸻⸻ ❍ ⸻⸻
[Tiago?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz