sobota, 30 listopada 2019

Od Cahira cd. Leonarda

Odprowadził Leonarda wzrokiem, skrzyżował ręce na piersi, jeszcze raz objął spojrzeniem bibliotekę. Ruszył w kierunku regałów po lewej stronie. Ta część pomieszczenia była lekko zacieniona, osłonięta wysokimi półkami od światła wpadającego przez okna. Cahir przebiegł wzrokiem po grzbietach książek ustawionych na pierwszym napotkanym regale, bacznie przyjrzał się tytułom. Pan labiryntu: Roderyk Odważny, Ostatnie oblężenie Marmurowego Miasta, Wielka wojna - podboje Augusta Śmiałego, Sekrety królów Ethiji. Szpieg odczuł pokusę, by przejrzeć strony wybranych pozycji. Przepadał za literaturą historyczną, był to chyba jedyny gatunek, który prawdziwie go zajmował. Wyciągnął dłoń po Roderyka Odważnego, lecz nie sięgnęła ona celu, zamarła w powietrzu tuż przed purpurową okładką. Cahir westchnął, cofnął rękę. Nie powinien się rozpraszać. Przecież nie po to tu przyszedł.
Minął kilka półek i dwie niewielkie biblioteczki, nim dostrzegł skromny stolik zasłany rulonami map. Wszystkie wyglądały na stare, każda była pożółkła, miała wystrzępione brzegi. Część z nich  ciasno przepasana była czerwoną wstęgą, inne były rozwinięte, rozłożone na blacie. Połowa jednej, wyjątkowo dobrze zachowanej, wisiała w powietrzu, powiewała smętnie, żałośnie wyciągając się ku pokrytej kurzem podłodze. Cahir zbliżył się, ujął ją w upierścienione dłonie.
Ovenore, głosił tytuł krzykliwy, przepastny, bajecznie wielki. Jego litery były pochyłe, zapisane w fantazyjny sposób. Cahir zerknął na plan miasta, przyjrzał się centrum. Nie musiał czytać nazw budynków, ulic i dzielnic, znał je doskonale, z pewnością wiedział o niektórych miejscach więcej, niż mówiła mapa. Zobaczył pałac królewski, wysmukłe mieszczańskie kamienice, wały obronne miasta, plątaninę labiryntów, dom namiestnika, dzielnicę nędzy, plac straceń, niektóre ważniejsze domy towarowe, zajazdy i siedziby cechów rzemieślniczych. Przebiegł wzrokiem po zarysach ulic, które niegdyś mijał codziennie. Każda zaznaczona na mapie miniatura miejsca znanego z rzeczywistości, eksplodowała w jego umyśle żywą reminiscencją. Zaczął przypominać sobie fasady budynków, znajome ludzkie sylwetki, barwne szyldy, ciasne, duszne uliczki, ciemne zaułki, strzeliste mury osłaniające miasto. Niemal słyszał uderzenia końskich kopyt o bruk, niemal widział wąskie przejścia gęste od cieni, prawie czuł zapach kurzu w suchy, letni dzień.
Na ile to było możliwe, przesunął pozostałe mapy w kąt stołu, rozłożył na nim plan Ovenore. Na usta Cahira wpełzł cichy półuśmiech, gdy jedną ręką oparł się o blat, a palcem drugiej zaczął wodzić po szorstkiej, wyblakłej miejscami fakturze.
Tu mieszkał przez prawie cztery lata. Pod tą oberżą podprowadził rasową klacz baronowi VonDerowi, który pewnego dnia stawił się w Ovenore, gdyż miał do przekazania królowi Roderykowi depeszę z Fosse. Tu kiedyś ograł właściciela drobnego interesu kupieckiego na taką sumę, że ten padł zemdlony na posadzkę. Tu spędzał słoneczne dnie w stolicy, tu czytał książki, tu przychodził, by kraść drobne błyskotki przejezdnym, tu kiedyś uczestniczył w bójce, i wciąż doskonale ją pamięta, bo ma przez nią okropną bliznę na przedramieniu. Na tym uskoku klacz barona złamała nogę, gdy Cahir gnał na niej na łeb na szyję podczas wyjątkowo niesprzyjającej pogody. Tu poznał Rhiannon, w tym lesie ukrywał się kiedyś przed żandarmerią, a w tej celi spędził trzy tygodnie z hakiem jako podejrzany o malwersację i nieczyste interesy, po czym ostatecznie wypuszczono go z braku wiarygodnych poszlak. Tu po raz pierwszy spotkał tego, którego potem wysmagano na oczach stolicy, a na tym placu zawisło sześciu, którzy zginęli, ponieważ...
Wystarczy. Cahir zwinął mapę w rulon, włożył ją pod pachę. Zaczął od niechcenia przerzucać resztę, sprawdzać tytuły. Nie znalazł niczego interesującego. Wrócił do miejsca, gdzie rozstał się z Leonardem. Blondyn już tam czekał. Minę wciąż miał nietęgą.
— Udało ci się coś znaleźć? — zagadnął Cahir, wychodząc z zacienionej przestrzeni między regałami na jasne światło poranka, zalewające bibliotekę od tej strony.
Leonardo uniósł wzrok: obojętny, znużony, mało przyjazny. Jego wargi wygięły się lekceważąco, z pewną źle skrywaną wyższością. Poza, w której stał, sprawiała, że wyglądał jak chodzące uosobienie arogancji.
— Coś tam niby mam. — Nie zaszczycił szpiega spojrzeniem, jedynie wyciągnął ku niemu dłoń, w której znajdowała się długa rolka pożółkłego, sypiącego się pergaminu.
Cahir rozłożył mapę, zmrużył lekko oczy, skierował ją pod światło. Blask słoneczny oślepiająco zamigotał mu w oczach, prześwietlił litery i rysunki.
— Och, no proszę, Soria — głos Cahira drgnął uśmiechem, jakąś ledwie słyszalną, nieznaną dotąd nutą. Wyraz jego oczu na moment przestał być przenikliwe lodowaty, bezwzględnie katalogujący i wybitnie zuchwały. — Mapa stolicy z pewnością mi się przyda. Szerze mówiąc, zależało mi na niej najbardziej. Dziękuję.
Zwinął ją ostrożnie, powoli, możliwie najdelikatniej. Miała powycierane rogi, była zniszczona, niewątpliwie starsza niż on i Leonardo razem wzięci, a więc i zapewne pod wieloma względami nieaktualna. Cahirowi to nie przeszkadzało. Oglądał Sorię na własne oczy zaledwie kilka razy, prawie nie znał miasta, wiedział, że przyda mu się jakakolwiek pomoc.

Leo? ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz