poniedziałek, 18 listopada 2019

Od Xaviera cd. Philomeli

Istniało duże prawdopodobieństwo, że w momencie, kiedy to białowłosy ucałował namiętnie ziemie, nie utracił wyłącznie na godności, ale również przepadł cały jego wydumany animusz. Nie mówiąc już o wspomnianym, przysłowiowym asie, którego, nawet jeśli gdzieś schował, to niewątpliwie po tym wszystkim zdążył mu przepaść w piachach, błocie i beznadziejności przypadku.
Stercząc pośród tego zamieszania, w całej swej bezsilności błądził wzrokiem po otoczeniu, próbując uchwycić uciekające myśli i rozpierzchłe w chaosie logiki. Wszystko mu jednak umykało, plątało się, mieszało, tak jakby nie chcąc dopuścić, aby w jego głowie zrodziła się co bystrzejsza idea, która mogłaby im choć trochę pomóc. Normalnie, przy podobnym incydencie od razu, bez zbędnych dylematów, chwyciłby po magię i z jej pomocą próbowałby zapanować nad wydarzeniami. Tudzież przynajmniej opatuliłby się nią, kreując dla swej mentalności, złudzenie bezpieczeństwa, kontroli. Wtenczas, jednak niefortunnie został odcięty od wszelkich podkładów tego rodzaju sił, a tym samym wręcz zmuszony do skupienia myśli i poszukania innych możliwości, lecz przede wszystkim do skorzystania ze swoich pozostałych umiejętności, których nie posiadł za wiele, lub – co gorsza – były na poziomie niemalże tragicznym.
Niewiele, więc w ogólnym rozrachunku było pożytku ze spętanego panicza, który walcząc ze swoimi myślami, przywarł do ziemi, jak ten marmurowy posąg, z lekko rozwartymi ustami i tak wykutym spojrzeniem, iżby nikt nie miał wątpliwości w interpretacji jego uczuć. Był przerażony, chociaż osobiście nigdy nie przyznałby się do takiego aktu słabości, lecz właśnie to szarpnęło jego piersią i wyrwało oddech z płuc, gdy zobaczył, jak Philomela upada kolanami w błoto. Prawdopodobnie, to właśnie ten akt był tym, który uśmiercił resztki jego pewności siebie, ślepej dummy, która zagadała do łowców, wprowadziła do karocy i podkusiła do romansów, słodki słówek w możliwe najgorszym momencie. Teraz bard nie był już niczego pewny ani siebie, ani przyszłych wydarzeń, nawet dłoń mu zadrżała, gdy kład palce na rękojeści schowanej pod połami płaszcza.
Sięgnął po broń, lecz był to wyłącznie wyuczony odruch, spowodowany na widok biegnącego w jego stronę łowczego, niżby świadome działanie mające do czegokolwiek prowadzić. Nie przywykł do broni i najprawdopodobniej nigdy już nie przywyknie, chociaż prawda była taka, że przez całe wychowanie u Kruka, pobrał więcej zajęć z fechtunku, niż choćby z etyki, kaligrafii, czy czytania. Nigdy nie potrafił wyważyć ostrza, zawsze się chwiało, zawsze drgało, zawsze mu ciążyło, a przez co nie był w stanie odnaleźć się w zwarciu. Często mimowolnie przybierał bierną postawę, a tym samym ograniczał się wyłącznie do obronny, jak to wówczas miało miejsce, gdy ciosy spadały na niego raz po raz, a on jedynie je odbierał, gnąc się od siły uderzenia i wysiłku pokładanego w utrzymaniu pozycji.
Wycofywał się stopniowo, gdy mężczyzna w sposób możliwe nie zamierzony, prowadził Xaviera w stronę powozu od strony przywiązanych do niego koni. Zwierzęta grzebały kopytami w ziemi, rżąc z powodu zamieszania, a także urządzenia, który świergotał w dziwnych częstotliwościach. Chłopak zdążył zauważyć, że łowczy, który postanowił zabawić się osobliwą pozytywką, balansował na koźle. W jednej dłońmi utrzymywał lejce, a w drugiej ściskając urządzenie. Był zdecydowanie bardziej zaaferowany końmi, niż dwójką mężczyzn, która to stopniowo zmniejszała do niego dystans, a przez co stał się tym impulsem, który w końcu sprawił, że w głowie chłopaka nareszcie rozbłysnęła jakaś idea. Wiedział, że to możliwe jedyna taka okazja, więc gdy tylko zbliżyli się na odpowiednią odległość, uchylił się gwałtownie. Ostrze wyrwane ze zwarcia odskoczyło na bok i poleciało w dół, szczęśliwie unikając piersi barda, jedynie wbijając się w jego płaszcz, rozpruwając tym kawałek materiału. Łowczy wrzasnął, gdy nagle metal pociągnął go w dół, a paznokcie barda wbiły się w jego twarz i odepchnęły głowę mężczyzny. Próbował go jeszcze pochwycić, lecz białowłosy sprawnie odskoczył ten krok do tyłu, obrócił się na obcasie i nagle wykonał cięcie. Cienkie ostrze przeszyło powietrze i wbiło się w ciało zwierzęcia, tworząc średnio głęboką, lecz paskudnie długą szramę. Krew rozbryzgała się na ubraniach barda, a przerażone zwierzę poderwało się do góry, rżąc i plując pianą. Szarpnął gwałtownie zrzęd i nie zważając na gwizdy właściciela, rzucił się w panicznym odruchu przed siebie, sprawiając, że mężczyzna stojący na powozie, nagle stracił równowagę. Pociągnęło go gwałtownie do tyłu, iż nie było możliwości, aby w jakikolwiek sposób zdołał utrzymać się na nogach. Zleciał gwałtownie na ziemie, po czym coś paskudnie trzasnęło, a piekielne urządzenie odleciało na kilka metrów od zajścia, w końcu przestając nucić paskudne pieśni.



Philomelia?
Przepraszam ;;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz