niedziela, 24 listopada 2019

Od Narcissi cd Victariona

⸺⸺✸⸺⸺

Właściwie, to została wzięta z zaskoczenia. Nie chwaliła sobie roztropności, którą wykazała się w trakcie rozmowy z elfką, jakby nagle w jednej chwili utraciła całą umiejętność racjonalnego myślenia i rozpatrywania złożonych jej propozycji. Tak oto, całkiem przypadkiem skończyła zagarnięta na nocny patrol, gdy noc stała ciężka, jakby smoła rozlana na niebie, spływała powoli gęstymi strugami prosto na jej ramiona, prosząc, by jedynie ułożyła się do snu, którego nie dane było jej zasmakować poprzedniego wieczora.
Niepokój poruszał jej ciałem wbrew jej woli, objawiając się jedynie palcami, które niespokojnie zaciskały się na futrze spoczywającego przy niej Khardiasa. Dawniej nie zmagała się aż tak często z marami nocnymi, jednak po przybyciu do gildii, wciąż nachodziło ją dziwne poczucie winy, jakby mimo pewności, że przynależała do tego miejsca, nie powinna się tutaj znajdować, bo zwyczajnie nie to było jej przeznaczone. Po głowie wciąż dreptało wspomnienie trwającego u jej boku mężczyzny, Grigojija, gotowego oddać się sprawie nawet w najmniej sprzyjających warunkach. Wraz z jego twarzą, malowało się w niej nieopisane poczucie winy, że zawiodła, nie tylko państwo, ale i jego samego, odsuwając się od służby, którą pełniła tak wiernie przez ostatnie kilka lat swojego życia.
Czuła niewypowiedziany żal do całej tej sytuacji i nawet zdarzało jej się opluwać stanowisko strażnika nocnego, którego właściwie nikt o zdrowych zmysłach nigdy by się nie podjął. Wiadomość o możliwości zaciągnięcia kogoś dodatkowego do służby nigdy nie brzmiała ciekawie, szczególnie jeśli po dłuższym zastanowieniu się, dochodził człowiek do wniosku, że w końcu i na niego będzie musiało paść. Do tej pory jakimś cudem udawało jej się omijać trefnego obowiązku, tym razem jednak los nie miał jej sprzyjać, a kobieta skończyła, drepcąc z niezbyt ciekawą miną w środku nocy, przekonując Opala, że wszystko, co robią, jest w dobrej sprawie, a przy okazji starając się wytrzymać z Rawenem, który nie powstrzymywał się przed niezobowiązującymi zaczepkami, męcząc ją przez prawie całą drogę, do momentu, gdy nie trafili nareszcie na Fionę i jej towarzysza, którego do tej pory Cyzia nie miała przyjemności poznać. Prosiła o jedno, by charakternie lądował gdzieś w okolicy złotego środka, który orbitował między wiecznie niezadowolonym i zdystansowanym Krabatem, a aż nazbyt przylepnym Kurokamim. Byłaby naprawdę wdzięczna, bowiem w pewnym momencie dwa całkiem odmienne bieguny potrafiły zagrać na nerwach na tyle mocno, by nieświadomie zatrzeć gdzieś granicę, która wskazywała, przy którym na ile może sobie pozwolić, nie tracąc przy okazji resztek godności, które zbierała z ziemi po odstąpieniu od tarczy Nathoriego.
Cieszyło ją niezmiernie, że Fiona zdołała dostrzec błagalne spojrzenie, które jej posłała, co zważając na okoliczności, nie mogło być łatwe. Mimo to zdążyła gdzieś w tym wszystkim opuścić nieznacznie ramiona, po czym oznajmić swoją decyzję, ratując tym samym Aigis przed prawdopodobnie dość długim, wieczorem, który w towarzystwie Rawena pewnie osiągnąłby bez większego wysiłku miano najbardziej ciągnącego się maratonu marnych tekstów na podryw. Poprzedni rekord zapewne również należał do niego.
Chociaż przyznać musiała, że w pewnych momentach zdarzało jej się nawet uśmiechnąć, a i przelotnie pomyśleć o Rawenie jako kimś względnie uroczym w całej tej swojej nieporadności, która skutecznie zatapiała w sobie próby bycia odbieranym jako gildyjny amant z niewiarygodnym wręcz powodzeniem. Nie śmiała wątpić w to, że kiedyś uda mu się znaleźć tę jedyną, która zauroczona nie zostanie konkretnie salwą flirciarskich uśmieszków, czy komplementów, a raczej właśnie tym niespotykanym urokiem, niezdarnością i kunsztem kulinarnym, którego istnienie było kwestią bezsporną, a każdy, kto śmiał podważyć jego umiejętności w tej dziedzinie, prawdopodobnie posiadał gust godny starego nomada, który stracił język po tym, jak wypaplał tajemnice państwowe, a przez ostatnie czterdzieści lat spędzone na pustyni, zapychał się jedynie zasuszonym gównem, które znalazł w okolicy oazy, jedynej w okolicy kilkudziesięciu kilometrów.
Może i trochę przesadzała, nie miała jednak zamiaru pozwalać, by ktokolwiek pisnął choćby jednym złym słówkiem na podawane przez niego posiłki, co również mogło wynikać z faktu, jak długo musiała przetrwać o wyjątkowo niesmacznych strawach, które podawano jej w obozowiskach. Trzeci tydzień na grochówce był zaprawdę nieśmiesznym żartem, na którego wspomnienie odbijało jej się charakterystycznym i jakże nieprzyjemnym smakiem.
Zdecydowała na chwilę, chociaż przestać myśleć o jedzeniu, to jednak nigdy nie kończyło się pozytywnie w jej wypadku, dość szybko głodniejącej panienki z dość mieszanym humorem, gdy dochodziło do sytuacji, gdzie wraz ze ssaniem żołądka nachodziła ją markotność godna samego Ratignaka. Summa summarum nie różnili się od siebie aż tak bardzo, jak to wyglądało na pierwszy rzut oka.
Równie prędko doszła do wniosku, że nie powinna zaprzątać sobie myśli już nie tylko ciepłym obiadem, ale i rolnikiem. Szczególnie szerokimi plecami, do których przyklejała się zmoczona koszulka, perfekcyjnie znacząc każdy mięsień napinający się pod ciemną, zroszoną potem skórą...
— Victarion Calder. — Chyba pierwszy raz w życiu cieszyła się, że ktoś zdecydował się przerwać jej w wewnętrznym monologu, zważając szczególnie na kierunek, w jakim powoli zaczynała zwracać cała jej przewodnia myśl tamtego wieczora. Wyciągnięcie dłoni, jak kubeł zimnej wody, wyrwało ją z niebezpiecznego położenia, a silne, żołnierskie ściśnięcie jej ręki jedynie utwierdziło ją blisko podłoża, powodując przy okazji swego rodzaju wyraz zadowolenia, od dawna bowiem nie miała przyjemności zostać potraktowana tym gestem, w taki sposób.
— Narcissa Aigis.
— No, dobrze. Pochodnie zapalimy od dziennego. Dasz radę jechać po ciemku?
Wolała nie wspominać o tym, jak często zdarzało jej się jeździć całkiem na oślep, w sytuacjach, gdzie nawet biesy traciły zdolność przenikania wzrokiem gęstej, gorącej ciemności.
— Nie powinnam mieć z tym problemu — odparła jedynie, śląc mu delikatny uśmiech, raczej ledwo widocznym w marnym świetle latarenki.
Miał niebezpiecznie błękitne oczy i niebezpiecznie przystojną twarz. Śmiała przypuszczać, że był starszy od niej, o czym świadczyły łagodne zmarszczki, które malowały się gdzieś pomiędzy jego brwiami i przy zewnętrznych kącikach oczu. Był wyższy od niej, co do trudnych osiągnięć raczej się nie zaliczało, ładnie się prostował, ale zdecydowanie najbardziej strofowała ją kwestia szpiczastych uszu, których nie dało się pominąć, nawet w tak przygaszonym oświetleniu latarni.
Nie musiał czekać długo, dosiadła Onyksa prawie tuż po tym, gdy ten wspiął się na swojego wierzchowca i już wkrótce oboje zmierzali równym, niezbyt szybkim tempem w stronę, gdzie mieli pełnić nocną wartę. Pozornie przytrzymywała lejce, w rzeczywistości całkowicie pozwalając biesowi na kontrolowanie sytuacji. Faktem było bowiem, że kary ogier rzeczywiście nie mógł ścierpieć, gdy Narcissa go szarpała, czy szturchała obcasem po boku, ustalone zostało więc już całkiem dawno, że ta ma jedynie utrzymywać równowagę i dbać o to, by nie zlecieć z grzbietu demona, podczas gdy on zajmie się całą resztą i rzeczywiście, na razie ta umowa zdawała egzamin na tyle, by nigdy nie zaliczyli ani jednej wpadki.
— A więc północny brzeg. Nie słyszałam, póki co ani jednej pozytywnej opinii na temat tego miejsca. — zagaiła nagle, prostując się nieco mocniej, niż dotychczas. — Czemu aż tak bardzo za nim nie przepadacie?

⸺⸺✸⸺⸺
[Victarionie? uwu ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz