niedziela, 17 listopada 2019

Od Nagi cd. Kai

Naga zwolniła prędkie ruchy, zatrzymała się przy biurku i słuchając Kai, odstawiła cicho trzymaną buteleczkę.
— Jeśli Bogowie chcą mnie martwą, oddam się w ich ręce i cierpliwie poczekam na sąd ostateczny — rzekła, przeciągając dłonią po drewnianym blacie, gdy odwróciła mozolnie swoją postać, oparłszy się plecami o kant. Sama nie potrzebowała stać przodem do rozmówcy, brała jednak pod uwagę, że rozmówca mógł pragnąć zobaczyć jej przód, nie tylko by wzrokiem ogarniać mimikę jej twarzy, lecz by jej głos docierał do niego niczym niezagłuszony. — Śmierć nie jest mi straszną — wyznała, układając ręce na udach. Gdy złapała się za nadgarstek wyczuła pod nim splecioną bransoletę, o przyjemnej powierzchni i gładkich dzwoneczkach, którą podarowała jej bardka. Doprawdy, pasujący do niej prezent, bo niemal tak dźwięczny i wesoły jak ona.
Egzorcystka nie łgała swojej rozmówczyni. Jakże wieczny odpoczynek miałby wzbudzać grozę w jej sercu, gdy był obecny na jej drodze od samego początku? Wyszła z jego objęć przy porodzie, a lata temu nawet sama go wywołała. Szedł w ślad za nią, a ona szła w ślad za nim, kiedy napotykała umęczone duchy. Tak… Śmierć była jej przyjaciółką, albowiem tylko najwierniejsi przyjaciele zostają z tobą tak długo.
— Toteż nie lękam się tych zagubionych ludzi, co zatruci są żądzą krwi lub po prostu głodni i zdesperowani. Jednakże Twoje towarzystwo w dziejach świata mogło być mi pisane. I tyleż przeciwna bym była, gdyby kto inny zaproponował, ile zadowolona jestem z obecnego obrotu spraw — dodała, wyznając szczerze. Nie w jej zwyczaju było przywiązywanie się do istot innych, niźli martwych i czymś więcej, niż tylko nicią magii. A jednak przyjemność sprawiała jej obecność bardki, co na duchu podnosiła powagę rozciągającą się wokół egzorcystki. Przy niej wyglądała mniej na wyniosłą i dumną górę, co świerkami i sosnami jest pokryta, by ukryć swoje strome zbocza, a na masywny, ale gładszy głaz, co stał przy małym, pluskającym i rzeźkim strumyczku, który od czasu do czasu prysnął ciepłymi kroplami na suchą powierzchnię kamienia, rozweselając go nieco, podlewając wokół niego roślinność i odbijając od siebie ciepłe promienie.
Lecz kamień nie byłby kamieniem, gdyby nie mógł przetrwać bez życiodajnej wody, co to pada u jego stóp. Nie porównywano by z nim ludzi bez serca, wypranych z emocji, gdyby sam coś czuł. Toteż umieścić go na środku pustyni, pośród piachu, w palącym słońcu, bez kropli, ni kęsa pokarmu, mając za towarzystwo jedynie siebie, tylko siebie - a przetrwałby. Przetrwałby i lata, dekady, gdyby zaszła taka potrzeba. Czas by mijał, on stał niewzruszony, niezachwiany przez podmuchy wiatru, burze piaskowe, spiekotę i mróz. Bo albo tak związany z Ziemią, że jak Ziemia wytrzymuje w ciszy, bez cienia skargi, całą tę udrękę, albo tak zapatrzony w Niebo, że nie ważne dla niego sprawy tak błahe jak komfort i przyjemności.
I taki los tego głazu. Stać, znosić i nie okazywać, jedyne zasady jakich musi przestrzegać. I powinien pamiętać, że nie należy pić ze strumienia, bo on nie do tego stworzony, zgrzeszyłby występkiem okrutnym, albowiem odwróciłby się od swojej natury.
A ją wyznaczyli sami Bogowie.
Usta zostały brutalnie ściągnięte w dół, jak szalona myśl, która przychodzi do głowy tylko na chwilę, by zaraz potem zostać odepchnięta przez swoją niedorzeczność. Egzorcystka odwróciła się na powrót, dłońmi chwytając potrzebne szkło.
— W takim razie winnaś się spakować — rzekła, bez cienia dawnej zażyłości.
Kai?
(love me still)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz