poniedziałek, 18 listopada 2019

Od Romulusa


Góry od zawsze były idealnym miejscem do obserwowania. Widziałeś wszystko: dym ulatujący z kominów niedużych mieszkań, powóz na drodze, kierujący się do miasta, ogromne lasy, rozciągające się od jednej wioski do drugiej, zwierzęta niepostrzeżenie przebiegające gdzieś na dole. Czułeś wiele: wiatr muskał twą twarz i przypominał o zapachu natury, zimne skały pod dłońmi, wolność, gdy przyglądałeś się ptakom lecącym po niebie, a nawet zapach nieba, jeśli się dobrze skupiłeś. Im wyżej się wspinałeś, tym lepsze miałeś stanowisko, a jeśli zajdziesz tam, gdzie nie każdemu się udaje, możesz przejść do całkowicie innej rzeczywistości, tej, znajdującej się ponad chmurami, do której wstęp mają tylko istoty latające. Chociaż zrobi się zimniej, nie przejmiesz się tym uczuciem, dech zabierze ci w piersiach widok, którego nigdzie nie ujrzysz. A jeśli potrafisz wznieść się w niebo, niczym jaskółka, nic ci nie będzie obce.
Romulus nigdy nie zapomniał tego widoku, odczuć i myśli, jakie towarzyszyły mu podczas przebywania w najwyższych  szczytach gór. Chociaż matka często go karciła, aby nie wybierał się tak wysoko samemu, nigdy nie potrafił oprzeć się pokusie, by powtórzyć to kolejny raz, mimo iż za każdym razem sobie powtarzał "to ostatni raz". Tęsknota za prawdziwymi górami była tak silna, że śnił o nich, a nawet niekiedy razem z nim, były tam inne smoki, takie jak on.
Spojrzał za okno, słońce powoli chyliło się ku horyzontowi, co oznaczało powoli porę obiadową. Przyjrzał się liściom, ułożył je dokładnie obok siebie, namoczył i przycisnął. Odsunął się od stolika, przez kilka minut z liści będzie się sączyć sok, który dopełni moją miksturę. Podniosłem się na równe nogi i podniosłem wiadro, w którym miałem niepotrzebne resztki. Podszedłem do okna, po czym wywaliłem je na zewnątrz. Nie musiałem się bać, że ktoś się nimi zatruje, ponieważ były to nietrujące części roślin, a same pomieszczenie, znajdowało się na samym końcu korytarza, czyli na samym końcu budynku, zaraz obok pomieszczenia dla alchemików, do tego okno wychodziło na teren nieużytkowany do niczego, prócz hodowania naturalnej flory.
Odstawił kubeł i przeczekał te kilka minut, aby na nowo wysączyć soki z liści. Robił to wszystko powoli, a nawet mozolnie, aby w końcu wyrzucić do woreczka zużytą zieleninę, a uzyskany składnik dodać do pozostałych. Powoli wymieszał metalowa pipetą truciznę, a potem odstawił w kąt, aby na spokojnie "dojrzało". Dopiero wtedy zdjął rękawiczki, które chroniły jego skórę, przed ewentualnym wypadkiem wylania parzących substancji na dłonie oraz resztę ubioru zmienił na codzienny. Zabrawszy klucz, wyszedł z pomieszczenia i zamknął je za sobą, idąc do kuchni, kiedy to odezwał się jego głodny brzuch.
Wyczuł ziemniaki i gulasz, kiedy tylko znalazł się niedaleko stołówki. Jedzenie w Gildii zawsze było smaczne i pachniało niemal w całym piętrze. Romulus ustawił się w krótkiej kolejce, a kiedy wkroczył do środka sali, okazało się, że trochę się spóźnił. Jego ulubione miejsce w kącie i to drugie przy oknie zostało zajęte, dlatego gdy otrzymał swoją porcję żywności, wybrał pierwsze lepsze miejsce, tuż obok nieznanej mu osoby.
- Mogę się dosiąść? - zapytał spokojnie.

<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz