piątek, 22 listopada 2019

Od Blennena C.D.: Elra

Na prośbę autora opowiadania Elry zostały usunięte i są dostępne tylko dla współautora po kontakcie z administracją. 

Zerknął na nią kątem oka, słysząc jak stawia na ziemi zirytowane wszystkim kroki. W duchu chciał się zaśmiać. Cała sytuacja była faktycznie denerwująca i wojownik raczej nie należał do tych, którzy wszelką sytuację obrócą w żart. Dlatego też prychnął lekceważąco jak miał w zwyczaju. Czasami jego zdyscyplinowana rodzina miała mu to za złe. Któż przy zdrowych zmysłach parska sam do siebie i robi to tak często, że aż natarczywie i niekoniecznie kulturalnie? Z drugiej strony czemuż wojak miałby przejawiać tak duże znajomości etykiety? Owszem, niezaprzeczalnym jest fakt, że podczas balów i spotkań, na których omawia się taktyki bitewne swoista kultura osobista obowiązuje – zwłaszcza w gronie pań. Teraz, choć zna swoje miejsce i wyciąga pomocną dłoń do kobiety, która faktycznie jej potrzebuje – w zamian otrzymuje przepełnioną ogniem odpowiedź. Jego etykieta nie obowiązuje nad wyraz mocno w takowych okolicznościach. Leither wciąż potrząsając trzymaną w górze białą kitą szedł równo. Właściwie nawet truchtał, jak owo zwierzątko o zwinnych łapkach ma w zwyczaju. 
- Dotrzyj do murów przed zmierzchem, później możesz napotkać mniej przyjemne stworzenia niż ja i Leithel. Krzewy syczą, drzewa ryczą, a i w trawie coś głośno charczy. Wtedy nikt nie podejdzie do ciebie i nie wyniesie cię z bagniszcza. – syknął lodowatym tonem, gwizdnął na swego towarzysza i przyspieszył znacznie.
Oczywiście, że nie znajdowali się już wcale daleko fortyfikacji Gildii. Mimo wszystko docinek, jakim obdarował młodą kobietę był zamierzony. Nie miał zamiaru pomagać jej w przechodzeniu obok pokrzyw poprzez rozkładanie swojej koszuli na parzącym zielu. Szedł w nieznacznej odległości obok niej, ponieważ jej niezdarne ruchy na łonie natury mogły faktycznie zaprowadzić ją do głębokiego lisiego dołu lub roju pszczół, czy innego niezbyt potrzebnego i bolesnego kłopotu. Kiedy przyspieszył usłyszał przepełnione nerwami westchnienie. Nie zwolnił, nie obejrzał się za siebie, by skontrolować zachowanie dziewczyny. Skądże. Sam, blisko kilka minut później zniknął jej z pola widzenia przechadzając się miedzy drzewami i krzewami, które tarasowały mu przejrzystą drogę. Po pewnym czasie dotarł do głównego wejścia do Gildii i pokierował się do łaźni. Upocony, znużony i jak najbardziej – głodny. Wszelkie sprzęty, które miał ze sobą zostawił w pokoju przechodnim, a potem pokierował się do basenów. Ciepła woda parowała, a on nie mógł jej znieść. Chciał ochłodzić mięśnie, ale z drugiej strony potrzebował również chwili relaksu. Zdjął więc wstążkę z upiętego wysoko kucyka i trzymając ją w dłoni zanurzył się cały. Po wynurzeniu zgarnął mokre do cna włosy w tył i oparł się o kamienną ścianę basenu, rozkładając ręce na boki, opierając się o przemoczone kamienie. Odchylił głowę w tył i odetchnął z ulgą. Czuł jak wszelakie otarcia, zadrapania i mniejsze lub większe ranki chłoną wodę. Jak siorbią i parują pod nią, jak szczypią i nie próbują przestać boleć. W żadnym wypadku mu to nie przeszkadzało, wręcz dawało satysfakcję z udanego treningu. Nie myślał już o kobiecie, którą napotkał w lesie. Dlaczego miałby? Podobnież członkowie Gildii mieli być dla siebie mili i zapewne niejeden dba o takie nieistotne szczegóły. Dla Blennena nie miało to znaczenia. Ochlapywany krwią pobratymców, rodziny lub wrogów nie rozróżniał czyja krew jest czyją i nie próbował uruchomić systemu swojego sumienia z tego powodu. Nie raz w szale walki ciął swoich – nie sposób tego uniknąć. Nie wiedział ilu, ponieważ nigdy nie liczył, nie dało się, po faktycznym cięciu sojusznika nie potrafił nawet stwierdzić, że nim był. Ubłoceni, zbryzgani juchą, błyszczący od potu i wrzeszczący sobie znane słowa, które w tłumie są kompletnie zagłuszane - skąd miał wiedzieć? Leithel nie przekazywał mu takich informacji. Ale on wiedział. To owieczkopodobne, białe istnienie o dużych oczach wiedziało, ale nie pisnęło nigdy z tego powodu. Jego słone łzy wypełniały te piękne oczyska, ale Blennen i na to nie próbował patrzeć. Zdawało mu się, że pogrążony w bitewnych rozważaniach na chwil kilka stracił świadomość i pożeglował do krainy snu. Tak, na pewno to zrobił, obudziły go niezbyt kojarzone głosy, które rozlokowały się na drugim końcu basenu. Kiedy się ocknął rozmasował nieco obolały kark i zauważył, że jego skóra jest już nieco pomarszczona od wody. Chwyciwszy mydło spienił je i umył ciało. Zanurzył się w wodzie jeszcze kilkakrotnie dla orzeźwieni a i wyszedł zwinnie z basenu. Okrył się ręcznikiem w pasie i nie zwracając uwagi na głosy dobiegające z drugiej strony basenu, udał się do pokoju przechodniego, tam narzucił na siebie czystą lnianą koszulę i spodnie, bose stopy wytarł w ręcznik, który jeszcze kilka chwil wcześniej opasał go w biodrach, założył buty i przetarł włosy ostatni raz. Po zakończonym rytuale spokoju ciała wyszedł z łaźni i taszcząc swoje rzeczy po pewnym czasie dotarł do swojej kwatery. W niej odłożył przedmioty potrzebne w trakcie treningu, podrzucił twarde jabłko pupilowi i chwycił bandaże. Czuł pulsujące już mięśnie, ale widział również swoje pościerane dłonie. Skóra prawie całkiem z nich zeszła. Nie zwrócił na to uwagi wcześniej. Westchnął i wydzielił cienkie warstwy bandaża dla dłoni. Leithel odrzucając jabłko podbiegł prędko do swojego pana i bezceremonialnie spojrzał na jego ręce przez ramię czarnowłosego. Potruchtał i zerwał kilka liści z jednej z obecnych w pokoju roślin. Zgniótł je w swoich łapkach, obślinił obficie i ułożył na obdrapanych dłoniach właściciela, na zdartej skórze po części wewnętrznej. W częściach nienaruszonych skóra nadal należała do gładkich, nienormalnie jak na wojownika gładkich. Dopiero wtedy Blennen podziękował swojemu towarzyszowi i owinął dłonie cienką, wydzieloną warstwą bandaża. Po skończeniu kilkukrotnie zamknął i otworzył dłonie, by sprawdzić czy bandaże nie są zawinięte zbyt ciasno i nie będą mu uniemożliwiać codziennych czynności. Z nadal mokrymi włosami miał zamiar udać się na stołówkę, gdzie najadłby się do syta, wypił dzban miodu i wrócił, żeby oddać się snom. Kiedy tylko wyszedł na główny korytarz dostrzegł ubłoconą, brudną, zmęczoną z liśćmi we włosach Elrę, którą ostatnio widział w lesie. Czysty, schludny przeszedł obok niej, a radosna biała kulka wskoczyła mu na ramię, mimo swojego gabarytu owcy.
- Lisi dół czy charczące trawy? – spytał, gdy przechodząc był już z nią ramię w ramię. 
Miał wrażenie, że dziewczyna za dosłownie kilka sekund wybuchnie złością lub histerycznym płaczem. Trochę zajął jej powrót, ale co mógł poradzić? Otóż nic. Dlatego nie zwalniając spokojnego kroku szedł dalej, by potem skręcić i znaleźć się tam, skąd dobiegał przyjemny zapach ciepłej strawy.
[Elra?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz