Sprawozdanie z badań na terenach Obarii

Kiedy pod koniec lutego zawitaliśmy w Obarii pracujący już tutaj naukowcy przyjęli nas bardzo ciepło. Zatrzymaliśmy się w przydzielonych nam koszarach, rozdzieliliśmy dwuosobowe pokoje i biorąc pod uwagę późną porę udaliśmy się na spoczynek po podróży. Następnego dnia planowaliśmy dokładniej zapoznać się z panującą aktualnie sytuacją oraz tym, co powinniśmy zrobić.
Nad ranem Mistrz zniknął. 
Sekretarz tymczasowo, na czas nieobecności Mistrza, przejął dowodzenie i przedstawił wszystkim listę zadań przekazanych Gildii. Zarządził, by każdy skupił się na przydzielonych mu misjach i uważał zbliżając się lub wchodząc na teren wiecznego śniegu, biorąc pod uwagę nikłe informacje na temat jego szkodliwości dla zdrowia i życia. Ogłosił też, że poszukiwaniem Mistrza zajmie się osobiście.


Eduard Larmack z Królewskiego Uniwersytetu w Phale udostępnił nam częściowy nakład dokumentów z badań, które przeprowadził na terenach Kasrira w latach 1765 - 1772. Adiunkt wraz z dwoma innymi pracownikami naukowymi (Dusan Wernisch z Ethijańskiego Instytutu Przyrodniczego oraz profesor Jarmila Valenta z Akademii Nauk Rolniczych w Vanneberg) starali się przeprowadzić kontrole stanu roślinności na obszarach, które bezpośrednio doświadczyły skutków wydarzenia z 1763 i zanalizować ile gatunków ucierpiało w wyniku samego wybuchu, a ile negatywnie zareagowało na obecność wiecznego śniegu.
Wśród przekazanym nam prac znalazł się również Catalogus Plantarum terenów Obarii autorstwa Eduarda Larmacka wydanego nakładem własnym w 1755 roku. Katalog ten to obszerny spis gatunków roślin z terenów Kasrira wraz z kluczem do ich oznaczenia. Otrzymany przez nas egzemplarz był wykorzystywany do prowadzenia wstępnych obserwacji i zawiera naniesione ołówkiem uwagi o liczebności gatunków w poszczególnych latach po katastrofie. Zapiski te wyraźnie świadczą o tragicznym stanie gatunków we wczesnych okresach badań, ale z widoczną poprawą w następnych latach. Do ukończenia badań większość roślin zdołała powrócić do liczebności przed katastrofą, tylko nieliczne zachowały niski stan, albo wyginęły całkowicie. Przy takich osobnikach naniesiono dodatkowe oznaczenia, które wskazywały zanik ze względu na zmiany w środowisku ze specjalnym podkreśleniem dysfunkcji zjawiska zoogami. Przy konsultacjach z Larmackiem zostało nam przekazane, że spora część roślin, która przestała być odnotowywana na tych terenach nie przetrwała, ze względu na wyginiecie zwierząt, które były odpowiedzialne za ich zapylanie, czy rozprzestrzenianie nasion. Uczony potwierdził, że szkody w różnorodności flory są bezpośrednio związane z negatywnym odziaływaniem wiecznego śniegu na kręgowce i póki związek ten nie zostanie usunięty z Kasrira, nie ma możliwości podjęcia się prób przywrócenia danych gatunków.


Jeszcze przed przyjazdem do Obarii dowiedzieliśmy się, że przed katastrofą, u podnóży Kasrira, ale także w wyższych jego partiach, znaleźć można było liczne jaskinie, których znaczna część wskutek trzęsień ziemi została zasypana bądź zalana lawą, całkowicie blokując tym samym dostęp do głębi wulkanu. Naukowcy poprosili więc nas, abyśmy z pomocą przekazanych nam starych map kopalni, powstałych jeszcze przed 1763, sprawdzili, czy nie istniałaby możliwość odblokowania wejścia do przynajmniej jednej z nich, znajdującej się jak najbliżej granicy wiecznego śniegu, aby nie ryzykować niczyim zdrowiem podczas przeprowadzania tam potencjalnych badań.
Taką jaskinię udało nam się odnaleźć bardzo szybko, więc zachowując środki ostrożności zdecydowaliśmy się udać w jej głąb, by zebrać potencjalne próbki dla uczonych stacjonujących w twierdzy. Jednak zamiast tego pośród zalegających dookoła skał znaleźliśmy skrawki materiału łudząco przypominające podarte ubranie. Towarzyszący nam profesor Malcolm Devennerg, który przybył z Akademii Generalnej w Toirie, przez kilka minut przyglądał im się bardzo uważnie, by po chwili westchnąć i z nieskrywanym żalem przyznać, że zna naszywkę, która cudem przetrwała do dnia dzisiejszego i na ostatnich niciach trzymała się odnalezionego materiału.
Kiedy naukowcy w 1763 próbowali zapobiec wybuchowi wulkanu, część z nich, ryzykując życiem, udała się w góry, by szukać źródła katastrofy w głębi jaskiń. Malcolm Devennerg nie był jednym z nich, jednak zdradził nam, że wśród badaczy znajdował się jego przyjaciel, ceniony geolog Edward Sevare, który, jak inni uczeni, z którymi poszedł, nigdy nie wrócił z tej wyprawy. Kiedy Kasrir uspokoił się, przez długi czas próbowano ich odnaleźć, jednak o dziesiątkach naukowców słuch zaginął. Liczne grupy poszukiwawcze wracały bez wieści, nie udało się odnaleźć nawet ciał. Lista zaginionych była naprawdę długa i niczyjego losu nie zdołano ustalić, a rodziny oskarżały państwo o stratę bliskich i brak możliwości zapewnienia im pochówku.
Na prośbę profesora, podjęliśmy się próby przesunięcia głazów przygniatających materiał, te jednak praktycznie nie drgnęły. Opuściliśmy więc jaskinię uprzednio oznaczając jej wejście, by po wyjaśnieniu tajemnicy wiecznego śniegu móc tu później wrócić i podjąć się próby wydobycia szczątków.


Badania nad wiecznym śniegiem prężnie się rozwijają i naukowcy przekazali nam pierwsze owoce ich pracy. Składająca się z ochotników grupa badawcza otrzymała w ramach testu prototypy masek, które rzekomo skutecznie blokowały szkodliwe dla człowieka substancje przed dostaniem się do płuc. Tak przygotowani wraz z naukowcami udaliśmy się w znajdujące się nad starą Obarią, niegdyś zamieszkane partie gór pokryte aktualnie wiecznym śniegiem. Liczne osuwiska skalne znacznie utrudniły nam dotarcie do bardziej oddalonych lokalizacji, po kilku nieudanych próbach byliśmy gotowi odpuścić, ale uczeni nalegali, by podjąć się przeprawy. Wszyscy zgodnie uważali, że przebycie osunięć jest warte tego, co możemy tam znaleźć i wykorzystać w badaniach. Jeden z nich, chociaż wyraźnie sam wątpił w swoje słowa, twierdził, iż jest szansa, że zastaniemy tam miejscowych, którzy mieszkali w zagrożonych partiach Kasrira, a którzy nie zgodzili się na opuszczenie swoich dobytków w czasie katastrofy.
Przystaliśmy więc na ich prośby i po kilku dniach stopniowego oczyszczania szlaku udało nam dostać się do osamotnionych i opuszczonych domostw. W większości z nich zastaliśmy jedynie porozrzucane w pośpiechu przedmioty codziennego użytku, których właściciele nie zdążyli lub nie mieli jak zabrać ze sobą.
W nielicznych budynkach, ale także w ich okolicy na zablokowanych przez skały lub drzewa drogach, odkryliśmy szczątki ludzi, którzy kilkadziesiąt lat temu nie uważali oparów Kasrira za zagrożenie bądź nie zdążyli przed nim uciec. Naukowcy podjęli się oględzin znalezionych kości na miejscu i doszli do wstępnego wniosku, że na miejscu pozostali głównie ludzie starsi, którzy nie mieli siły i zdrowia, by podjąć się szybkiej ewakuacji, osób młodych pozostało wówczas niewiele.
Opinia ta jednak zmieniła się, kiedy odkryliśmy budynek, który w większości uległ zawaleniu. Wedle starych map była to stara, okoliczna szkółka połączona z kaplicą, której kapłan uczył miejscowe dzieci. W środku znaleźliśmy kolejne szczątki, które wstrząsnęły częścią wyprawy. Należały one do dzieci. Stłoczone były w jednym pomieszczeniu wraz ze zwłokami kilku dorosłych osób, najpewniej ich opiekunów albo rodziców, którzy pozostali w ważnym dla nich miejscu w czasie katastrofy.
Znalezisko to na tyle wstrząsnęło częścią grupy, że podjęliśmy decyzję o wcześniejszym powrocie do fortu. Odkryte ciała, jak wiele innych, nakryliśmy znalezionymi firanami i pościelami i oznaczyliśmy budynek, by móc później wrócić i je pochować. Nikt nic nie powiedział, kiedy szykując się do powrotu do fortu, jeden z naukowców przy okrytych starym suknem szczątkach dzieci położył znalezioną wcześniej podniszczoną, ale jakimś cudem jeszcze grającą pozytywkę.


Skontaktował się z nami Clemens Plath, pochodzący z okolic urzędnik, który krótko po studiach, na początku roku 1763, wraz z kilkoma innymi piśmiennymi, wykształconymi osobami, został powołany do specjalnie utworzonej deputacyi do rekwizycji poczty. Organ ten przez pierwsze lata po katastrofie miał za zadanie rewidować korespondencję przysyłaną i wysyłaną z Obarii. Kontroli poddawana była każda treść, od listów nadawanych przez szarego obywatela, po pisma naukowców i uczonych zatrudnionych do badania wydarzenia. Królowi zależało na ograniczeniu przepływu informacji na temat sytuacji; zwłaszcza mocnej cenzurze podawane były wiadomości opisujące wydawane rozporządzeniach przez władcę, szczegóły na temat wysiedlenia, a także wszelkie notki o zgonach, zaginięciach i również chorobach. 
Plath przekazał nam, że członkowie organu mieli zezwolenie na wgląd do wszystkich przesyłek i nakładaniu cenzury na słowa, czy nawet fragmenty, ale znaczna część listów nie przechodziła wstępnych kontroli i była od razu niszczona. Mężczyzna przez cały okres pracy na stanowisku przechwytywał tak odrzuconą pocztę i przekazywał do niezrzeszonych grup, które nielegalnie dostarczały przesyłki do adresatów. Większość tak uratowanych przez niego przesyłek zdołała opuścić Obarię, ale kilka z nich z różnych względów uchowały się u niego nawet po zniesieniu kontroli na poczcie. Plath przekazał nam zgromadzone listy i zadeklarował pomoc w odszyfrowaniu tych, które próbowały obejść cenzurę.


W ostatnim miesiącu naszych działań w Obarii do uczonych zaangażowanych w badanie Kasrira dołączyła nowa grupa badawcza z Toirie. Nawiązali oni współpracę z naukowcami z Ethijańskiego Instytutu Przyrodniczego, lecz nie w roli aktywnego zespołu badawczego, a obserwatorów; w nie do końca znanym nam stopniu zostali zapoznani z pracą załogi z uczelni, oraz uczestniczyli w badaniach terenowych, również tych prowadzanych bezpośrednio w okolicach krytycznego punktu. Ich obecność w Obarii okazała się krótka i początkowo była mało istotna dla Gildii — do momentu, aż nie zostało nam przekazane, że ci uczeni to przedstawiciele z Defrosiańskiego Uniwersytetu Magicznego.
Wiadomość tą uzyskaliśmy od Silvii Groes, byłego pracownika Instytutu Przyrodniczego, która obecnie nawiązała współpracę z zespołem z Akademii Nauk Rolniczych w Vanneberg. Kobieta zdradziła nam, iż doszło do pewnego postępu w badaniu wiecznego śniegu, które sprawiło, że część naukowców zmieniła lub ma zamiar zmienić metodykę swoich badań; dotąd w prowadzonych pracach skupiano się głównie na biologicznym charakterze związku, ale coraz większa rzesza osób zaczęła uważać, że nie słusznie szuka się tu wyłącznie powinowactwa do poznanego, a powinno się również skupić na możliwie nienaturalnych, magicznych cechach problemu.
Jako pierwsi ku temu nastawili się badacze z Ethijańskiego Instytutu Przyrodniczego, którzy skontaktowali się z Defrosiańskim Uniwersytetem Magicznym z prośbą o wspomożenie ich w badaniach. Początkowo ten układ miał mieć charakter wymiany między uczelniami, ale dawni współpracownicy Groes przekazali kobiecie, że w całą sprawę chce zaangażować się również sam Oliver I. Uważa się, że władca Ethiji będzie chciał zawrzeć porozumienie z królem Defros i na rzecz badań podjąć oficjalną współpracę między państwami. Układ ten mocno wspomoże naukowców z Instytutu Przyrodniczego i Uniwersytetu Magicznego, ale Groes obawia się, że będzie dość tragiczny dla innych zespołów — podejrzewa, że król może tak naprawdę chcieć znowu ograniczyć badania na Kasrirze dla osób, którzy nie należą do podległych mu bezpośrednio placówek, w tym przede wszystkim dla naukowców z innych państw.

Ukończono również testowanie masek ochronnych. Egzemplarze, które otrzymaliśmy na czas badania terenów ponad starą Obarią, sprawdziły się, żadna z osób biorąca w tym udział nie zgłosiła się z żadnymi powikłaniami, inne grupy również nie odczuły na sobie negatywnego wpływu wiecznego śniegu. Na razie do stałego użytku maski otrzymaliśmy my wraz z nielicznymi osobami z niektórych grup technicznych, ale wierzy się, że to zaledwie kwestia dni, aż pierwsze zespoły wykorzystają je do pełnoprawnych badań w terenie.


Oficjalne ogłoszenie przez Ignatiusa zakończenia badań prowadzonych wspólne z Ethijańskimi badaczami było prostym i krótkim spotkaniem, pozbawionym zbędnych uprzejmości. Sekretarz podziękował wszystkim za ciężką pracę i obiecał, że Gildia wróci do Tirie, kiedy tylko odnajdzie się Mistrz Cervan oraz, że to właśnie jemu chciał przeznaczyć drugą część zwołanego zebrania.
Samodzielne poszukiwania były bezowocne, Ignatius przyznał się do tego wprost, a stojąca obok niego Irina podała mu starą, splamioną teczkę, która z pewnością widziała lepsze dni. Palce sekretarza zacisnęły się na przedmiocie.
Zakładam, że to jest główny powód, dla którego Mistrz się od nas odłączył. rozpoczął niepewnie młody Teroise. Jeszcze na długi czas przed wyjazdem Mistrz korespondował z jednym z miejscowych badaczy i posłaniec pewnego dnia przywiózł wraz z listem tę teczkę. Nie miałem wtedy okazji lepiej się jej przyjrzeć, wiedziałem tylko, że to coś ważnego, bo właśnie wtedy Mistrz zdecydował się na szybszy wyjazd do Obarii. Chłopak zamyślił się na chwilę i wolną dłonią wskazał wszystkim ledwo widoczne, wyryte w materiale inicjały. Teczka należała do rodziny Mistrza... To inicjały Onervy Teroise, jednej z wielu badaczy, którzy w czasie trzynastej katastrofy zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach, a także matki Mistrza. Z początku miałem ku temu wątpliwości, ale kiedy znalazłem teczkę w swoim i Mistrza pokoju, zauważyłem, że znajdujące się w niej dokumenty są w większości podpisane jej pełnym imieniem i nazwiskiem. Ignatius zamilkł na chwilę ważąc swoje własne słowa. Wiem doskonale, że większość z was nic nie wie o przeszłości Mistrza i moje słowa mogą brzmieć niewiarygodnie, a zachowanie Mistrza nieracjonalnie. Jednak mogę potwierdzić i opowiedzieć więcej niż mówią plotki. Mogę też przysiąc, że ta teczka to pierwszy od lat ślad, który pozostał po rodzinie Teroise i chociaż nic nie wnosi dla osoby postronnej, mogła sprawić, że Mistrz zadecydował się samodzielnie szukać kolejnych śladów.
Chcę żebyście to zrozumieli i chociaż Mistrz nie przepada, kiedy ktoś opowiada o jego przeszłości, chciałbym chociaż trochę nakreślić wam tę historię. Zaczynając od Onervy i Hermana Teroise.
Onerva i Herman byli badaczami z Toirie. Herman pochodził z Defros, Onerva spoza kontynentu, niestety nie wiem, skąd dokładniej. Jednak nie było to ważne, wraz z Hermanem studiowali na Akademii Generalnej w Toirie, to tam się poznali i zaprzyjaźnili. Kiedy ukończyli naukę, pobrali się i zostali wykładowcami na mniejszych uczelniach, sporadycznie wyruszali też na wyprawy badawcze w różne części Iferii. Z tego co mówił mi Mistrz, to oni zarazili go i jego rodzeństwo, pasją do legend, artefaktów i źródeł magii. Dlatego też nikogo z ich znajomych nie zdziwiło, kiedy cała rodzina zainteresowała się katastrofami i zaczęła podążać za nimi po kontynencie. Kiedy pojawiła się groźba wybuchu wulkanu nie zwlekali, od razu przybyli do Obarii...
W tym momencie do sali głównej koszar zajmowanych przez Gildię wszedł Malcolm Devennerg nalegający na spotkanie z przywództwem. Ignatius słysząc to błyskawicznie przerwał swoją opowieść. Sekretarz pospiesznie zakończył spotkanie, poprosił o uważne rozglądanie się podczas poszukiwań i oświadczył, że na dniach zwoła kolejne zebranie.


Kolejne spotkanie zwołane zostało następnego dnia. Po mistrzu samym w sobie dalej nie było ani śladu, jednak jak się okazało, kolejne wieści o jego przeszłości przyniosła właśnie wizyta pana Malcolma. Chociaż Ignatius nikomu nie podał jeszcze żadnych szczegółów, pomiędzy ludźmi plotki roznosiły się szybko. Naukowiec z grupy pana Malcolma podał kolejnemu naukowcowi, ten przekazał następnemu, który opowiedział o tym przypadkowemu gildyjczykowi i tak dotarła do nas informacja, że kiedy Malcolm szukał czegokolwiek na temat swojego zmarłego przyjaciela, w jego ręce wpadły przepustki dla rodzin badaczy, a wśród nich dwie wypisane na nazwisko Teroise. Chociaż niektórzy w to niedowierzali, wyczekiwaliśmy mniej lub bardziej cierpliwie na zwołanie zebrania i potwierdzenie tych informacji przez sekretarza.
Plotki zapewne już do was wszystkich dotarły...  Zaczął Ignatius, gdy na sali zjawiła się ostatnia osoba i zamknęła za sobą drzwi. Profesor Malcolm poszukując informacji o swoim zmarłym przyjacielu natrafił na przepustki wypisane na Reiję oraz Natanaela Teroise. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem kompletnie ujrzeć tych imion na jakichkolwiek innych dokumentach niż badawcze, które mogły się zawieruszyć w każdym możliwym miejscu. Wiem, że mistrz do dzisiaj ma swoją przepustkę i myślałem, że inne zniszczył, kiedy opuszczał Obarię po katastrofie. Sekretarz potrząsnął głową. Mniejsza. W poszukiwaniach niestety nam te przepustki nie pomogą, nie rzucają żadnych nowych tropów na sprawę. Mogę to jednak wykorzystać, jako ciąg dalszy tej krótkiej historii o rodzinie Teroise, w końcu wczoraj zdążyłem omówić niewiele. Więc... Jak już wczoraj wspomniałem i jak wynika z przepustek, Mistrz miał starsze rodzeństwo, Reiję i Natanaela. Oboje byli opisywani mi jako bardzo podobni z charakteru do mistrza, jednak w niektórych opiniach Reija była roztropniejsza niż jej bracia, pomimo tego, że nie była najstarsza. Chociaż to mistrz z całej trójki był najbardziej porywczy i lekkomyślny, w niektórych sytuacjach Natanael ponoć bardzo mu w tym dorównywał. 
W momencie rozpoczęcia się tej katastrofy oboje mieli już własne rodziny i życia. Reija świeżo ukończyła uniwersytet, Natanael idąc w ślad za Hermanem i Onervą zaczynał prowadzić pierwsze wykłady na uczelniach, jednak w przeciwieństwie do rodziców zdecydował się na współpracę z uniwersytetami w Sorii. Chociaż nazwisko Teroisów nigdy nie było bardzo znane, nie zdziwiłbym się, gdyby niektórzy profesorowie albo absolwenci kojarzyli chociaż jedno z tej dwójki. Niemniej...
Wypowiedź sekretarza przerwał Clemens Plath, który niespodziewanie i z głośnym "Przepraszam" zjawił się w pomieszczeniu. Urzędnik niezgrabnie przedarł się przez gildyjczyków prosząc o wybaczenie każdego, kogo przypadkiem mocniej trącił łokciem i dopadł do Ignatiusa, który obserwował go z wyraźną konsternacją. Nikomu nie umknęły nadszarpnięte zębem czasu papiery, które mężczyzna podsunął młodszemu Teroise nie przestając szeptem o czymś opowiadać. Cokolwiek to było, Plath chciał by na razie zostało pomiędzy tą dwójką. 
No nie macie szczęścia, parsknięcie Iriny odwróciło uwagę wszystkich od rozmawiającego z Clemensem Ignatiusa, który po jej słowach natychmiast przerwał spotkanie i poprosił wszystkich o rozejście się. 


W tym momencie mogliśmy zacząć wątpić, czy te niespodziewane wejścia kogoś z zewnątrz to był przypadek. Tak jak po zjawieniu się Malcolma, po odwiedzinach Clemensa też spodziewaliśmy się nowych wieści na temat mistrza. I nie myliliśmy się, ba, tym razem spodziewaliśmy się konkretów. Chociaż Ignatius nic nie zdradzał i przepadł na kilka dni, jak wynikało z obserwacji niektórych, wracał do kwatery tylko na noc, spojrzenia i delikatne skinienia głową Iriny, ilekroć ktoś z nas ją o to pytał, to potwierdziły. Pojawiły się nowe ślady. Wszyscy, a przynajmniej większość, niecierpliwie wyczekiwali więc kolejnego spotkania.
- W końcu udało nam się znaleźć trop. - Nawet osoby niezainteresowane tym, co do przekazania miał gildyjny sekretarz nadstawiły uszu. Jak doskonale wiecie, Pan Plath zadeklarował nam pomoc w odszyfrowaniu pism, które nigdy nie opuściły Obarii. Prace toczą się powoli, ale na szczęście wiele listów zawiera podobne treści. - Chłopak podniósł nad głowę trzymaną w dłoniach kartkę z notatkami. - Udało nam się ustalić, że władze w czasie katastrofy szczególnie starały się ukryć wszystko, co mogłoby zdradzać, że życie naukowców, którzy byli na miejscu, było zagrożone. O wpływie popiołu na organizm wiemy wszyscy, jednak wówczas król miał jeszcze nadzieję, że po uspokojeniu się wulkanu, ponowne osiedlenie Obarii będzie możliwe praktycznie od razu. Dlatego też, żeby nie wywołać u ludzi lęku przed popiołem, kontrola zaczęła przechwytywać wszystkie wiadomości, które wspominały nawet o początkowych stadiach choroby i ewentualnie wypuszczać dalej ich ocenzurowane wersje. Co to wnosi do poszukiwań? 
Wśród aktualnie odnalezionych pism udało nam się znaleźć listy od rodzin Reiji i Natanaela oraz te kierowane do nich i wszystko wskazuje na to, że nikt z obecnych przy badaniach Teroisów nie padł ofiarą chorób wywoływanych przez popiół. Listy nie zawierają ukrytych pytań i treści, jedynie sprawozdania z tego, co się dzieje, zarówno po jednej jak i po drugiej stronie. A mogę wam przysiąc, że w życiu tej dwójki wiele się wtedy działo, bo Reija miała wówczas trzyletnią, chorowitą córkę, która i jej i jej mężowi Joelowi spędziła sen z powiek, a żona Natanaela, Evelyn była w trzeciej ciąży.
Wracając... - Ignatius odchrząknął. - W pewnym momencie w listach od Evelyn i Joela zaczynają się pojawiać pytania o ekspedycje badające jaskinie i w tym już momencie zaginionych Teroisów. Z tego co wiem od mistrza, o śmierci bliskich poinformował ich osobiście, bo wiedział, że jego listy zostaną zatrzymane. A to znaczy, że wiedział, co się z nimi stało, nie wybierał w ciemno, problem miał najwyżej z określeniem odpowiedniej lokalizacji, biorąc pod uwagę, że wówczas wiele map było nieaktualnych. - W tym samym momencie sekretarz podniósł stojącą koło jego nogi torbę i wyjął z niej kilka zwojów. - Sporządziłem kopie najdokładniejszych map okolicy, jakie udało mi się znaleźć, oczywiście zaktualizowanych tak, by uwzględnić jaskinie powstałe w czasie katastrofy. Jeśli chcemy znaleźć mistrza i wrócić do domu, musimy odnaleźć resztę rodziny Teroise. Podzielimy się na grupy. Każda z nich dostanie mapę i wytyczne, czym kierować się przy szukaniu jaskini, która jest celem mistrza. Uh... Co więcej mogę powiedzieć... Do roboty.


Zebrane przez nas podczas poszukiwań i te otrzymane od naukowców wskazówki pozwoliły nam mocno ograniczyć obszar poszukiwań mistrza. Nie traciliśmy więc czasu i kolejne dni naszej misji ponownie spędzaliśmy głównie w terenie, badając miejsca, w których lata temu naukowcy prowadzili badania nie zbliżając się przy tym do granicy wiecznego śniegu. Dostęp do większości wyznaczonych lokalizacji był znacząco utrudniony, niektóre jaskinie były praktycznie niezauważalne przez to, jak zasypane zostały ich wejścia, jednak stopniowo byliśmy w stanie wykreślać kolejne z nich z naszej listy. 
Na szczęście przełom nastąpił już trzeciego dnia poszukiwań. Miejscowi strażnicy, którzy patrolowali teren w towarzystwie Aarona oraz Marceline zgłosili nam przed południem, że mężczyzna o posturze podobnej do mistrza widziany był na ścieżce prowadzącej w wyższe partie gór, niedaleko granicy wiecznego śniegu. Nie tracąc czasu, część z nas, z Iriną i Ignatiusem na czele wyruszyła we wskazane miejsce w nadziei, że poszukiwania dobiegną końca.
I dobiegły końca. Kiedy od granicy wiecznego śniegu dzieliło nas jakieś pół kilometra naszym oczom ukazała się jaskinia. Z tej odległości ciężko było to stwierdzić w stu procentach, jednak części z nas wydawało się, że jej wejście zostało odblokowane na tyle, by do środka mógł wejść dorosły człowiek, kamienie koło wejścia ułożone były zbyt dokładnie by mogło to być dzieło osuwiska. A z zebranych informacji wynikało, że w tej okolicy nie toczyły się żadne badania.
Irina zatrzymała nas na skraju ścieżki, kiedy Saki niespodziewanie zeskoczył z ramienia sekretarza, a ten pędem puścił się za zwierzęciem. Z odległości obserwowaliśmy jak podbiegają do Mistrza siedzącego przy małym krzyżu, definitywnie niedawno postawionym u wejścia zawalonej jaskini. Ciche parsknięcia wydarły się z kilku gardeł, kiedy Ignatius zdzielił Cervana po głowie i rozpoczął długi monolog, jak mogliśmy przypuszczać, na temat bezpieczeństwa i odpowiedzialności za swoje działania. Starszy Teroise natomiast pochylił głowę i słuchał, nawet nie oponując i nie próbując dołożyć swoich trzech groszy do rozmowy.
- Dajmy im chwilę prywatności. - skwitowała Irina i nakazała wszystkim powrót do zajmowanych przez nas koszar. - Ignatius zadba, by Mistrz z nim wrócił, a przynajmniej wszystko sobie teraz na spokojnie wyjaśnią.
Więc wróciliśmy. Najpierw do koszar, a potem, nareszcie, do Tirie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz