poniedziałek, 26 listopada 2018

Od Rawena cd Annabelle

- Masz pomysł gdzie możemy je znaleźć? - zapytała rozglądając się po głównym placu wioski. Mężczyzna wzdrygnął się czując na sobie czyjś wzrok. Odwrócił się w poszukiwaniu obserwatora. Przeczesywał wzrokiem kręcących się w pobliżu mieszkańców. Żaden jednak nie wydawał się zwracać na nich większej uwagi niż przelotne spojrzenie czy komentarz, że ktoś w końcu postanowił się zająć tym porwaniem. Mimo to, blondyn dalej rozglądał się nie dając za wygraną. Nie cierpiał tego uczucia. Dzieciństwo spędzone na ulicach Ovenore sprawiło, że stał się bardzo wyczulony na tym punkcie. Dreszcz przebiegający po plecach przypomniał mu o tych wszystkich nieprzespanych w zaułkach nocach i ciągłym poczuciu zagrożenia. Jego uwagę na ziemię sprowadziło chrząknięcie i jego imię wypowiedziane przez lekarkę.
- Um, wybacz moja droga, zdawało mi się, że ktoś nas obserwuje. - raz jeszcze dla pewności obejrzał się za siebie i raz jeszcze miało to taki sam skutek. Nikogo podejrzanego tam nie było. - A co do samego porwania to wydaje się ono co najmniej dziwne. - widząc malujące się na twarzy pani doktor pytanie od razu pośpieszył z wyjaśnieniem - Otóż moja droga, podejrzane jest to, że zniknęły obie, ale nie brakuje żadnej z rzeczy dziewczynki czy opiekunki, a do najbliższego miasta jest dobrych dziesięć dni marszu. Wątpię by samotna kobieta z dzieckiem bez żadnego ekwipunku i prowiantu dała sobie radę w dziczy. Stąd też nie wydaje mi się by to ona była odpowiedzialna za porwanie. Wygląda to raczej na to, że opiekunka została zabrana przy okazji. - po tych słowach odetchnął głęboko i naszykował sobie paczkę papierosów, co jak zwykle wywołało grymas niezadowolenia na twarzy lekarki. Blondyn wyciągnął jednego i obracał w palcach niespecjalnie przejmując się dezaprobatą Annabelle.
- No dobrze, ale w takim wypadku kto i po co miałby je porywać? Przecież nie dostałby za nie wielkiego okupu. - zamyślona spojrzała w poszarzałe wieczorne niebo z którego zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Ludzie, którzy dotychczas kręcili się po placu zaczęli chować się do budynków.
- Niestety pani doktor, ale takich ludzi nie porywa się dla okupu lecz na sprzedaż. - mężczyzna spochmurniał mówiąc to. Nie chciał sprawiać jej przykrości, ale wolał by znała bolesną prawdę. - Nie martw się, wytropimy ich i schwytamy. A teraz leć się gdzieś schować, bo jeszcze się rozchorujesz. - Spojrzał różowowłosej w oczy i przywołał na twarz uśmiech, którym jak miał nadzieję, zdoła ją odrobinę pocieszyć. Zapalił i ruszył w stronę kilku próżniaków stojących w pobliżu studni. Młodzieńcy rozmawiali i śmiali się kompletnie nie przejmując się spadającą z nieba wodą. Liczył, że może od nich dowie się czegoś nowego, czy może z innych wiosek też nie znikali ludzie albo czy nie przechodziły tędy ostatnio jakieś podejrzane osoby.
***
Gdy księżyc zachodził blondyn dopiero wracał do wioski. Był cholernie zmęczony wędrówkami dnia minionego. A zarazem niezmiernie zadowolony z nich i efektów jakie przyniosły. Wyciągnął ostatniego fajka i zapalił rozkoszując się dymem wypełniającym jego płuca. Musiał teraz tylko powiadomić Annabelle o swoich odkryciach i będzie mógł w końcu się położyć. Szedł wprost do karczmy, gdzie się zatrzymali. Bardzo chciał odpocząć i rano jej o wszystkim opowiedzieć. Ale czas w takich przypadkach był kluczowy. Więc nie po to przebiegł całą drogę do sąsiedniej wsi i z powrotem, żeby teraz te cenne godziny zaprzepaścić. Musiał przekazać lekarce wieści o podobnych zaginięciach z okolic i trupie cyrkowej pojawiającej się na dzień przed zaginięciem. Wdrapał się po schodach i odnalazł pokój różowowłosej. Starał się uspokoić i przywrócić normalny rytm oddechu. Po krótkiej chwili, wydającej się w owym momencie wiecznością, zapukał. Ponowił pukanie do drzwi. Z wnętrza dało się słyszeć odgłos krzątania i pomruki niezadowolenia. W końcu drzwi otworzyły się, a w nich stała zaspana pani doktor.

<Annabelle?>

Od Benjamina do Annabelle

Powoli zaczynało się ściemniać. Zapowiadało się, że będzie to kolejna deszczowa noc. Jednak nie ma się czym przejmować... To szczęśliwy czas... Benjamin właśnie skończył sprzątać w pokoju. To naprawdę zaskakujące… Dawno tak wcześnie nie był wolny od pracy. I co by tu teraz zrobić? Jest tyle nowych możliwości! Może czytać książki, może zająć się roślinkami… Które stały obok szafki z materiałami… Pięknymi... Wielobarwne tkaniny ciągle kusiły go do tworzenia następnych szalonego projektów.
- Nie dzisiaj. – Od razu odrzucił wszystkie chęci do szycia… Przecież dopiero skończył pracę. Przez nią jego pokój zamienił się w pobojowisko i wystawę jednocześnie... Więcej sprzątania nie byłoby koszmarem. Stanowczo wolał podziwiać swoje dzieła oraz odrestaurowane starocie. Chociaż ta czynność również nie była dobra. Pewnie zaraz uznałby, że musi cos poprawić. Dlatego wziął głęboki wdech i uspokoił myśli.
- Postarałem się dzisiaj. Jestem taki wspaniały, prawda? – Jako odpowiedź dostał jedynie ciszę… W końcu… Był sam i nawet jeszcze nie miał kogo zaprosić i spytać o zdanie. Wciąż nie nawiązał z nikim bliższej relacji. – Oczywiście… - Zwrócił się w stronę lustra i od razu skrzywił z niezadowolenia. Nie wyglądał wyjściowo. Miał zmięte ubrania, a kosmyki włosów, zamiast być na swoim miejscu, sterczały niesfornie. – Ben, musisz sobie znaleźć bardziej żywych przyjaciół… I zadbać o siebie… Jesteś naprawdę niemądry.
Jego ochota na ogarnięcie się była równa z zerem, a może nawet gorsza, ale… Co jak ktoś go tak zobaczy? W końcu noc jeszcze młoda. Nie daj boże, ktoś tu przyjdzie lub spotka go podczas jednego z nocnych spacerów… Na tę myśl, od razu podbiegł do szafy. Przebrał się w czarny sweter i pasujące spodnie, a włosy, jak zawsze, spiął w kucyka. Od razu czuł się lepiej. Teraz do szczęścia brakowało jednego… Oczywiście, była to herbata. Nie mógł sobie jej odpuścić. Sięgnął po kubek z już zimnym napojem… Miało być pięknie, a wyszło jak zawsze. Nawet się nie obejrzał, a garnuszek wylądował na podłodze i rozbił się. Desperacka próba uratowania go lub zebrania, chociaż paru większych kawałków skończyła się kilkoma zacięciami na dłoniach.
- O nie, znowu… - Westchnął boleśnie, nie uczy się na błędach ani trochę… To już nie pierwszy raz, jak tak zrobił… Nawet nie drugi... Przynajmniej tym razem ubrania nie ucierpiały, a jego największym zmartwieniem stał się brak szmatki w pokoju.

*

Podłoga była już sucha. Starł ją jednym ze ścinków materiału, który zapodział się w kącie pokoju. Odłamki szkła zgarnął na rękę… I tak już była trochę pocięta. Musiał jakość to przeboleć.
- Stwarzasz sobie strasznie głupie problemy. – Skomentował się dość pogardliwie i zaczął grzebać w szafkach. W końcu musi znaleźć opatrunek, zanim coś zakrwawi. To by była prawdziwa tragedia…
Na jego nieszczęście, niczego nie znalazł, a ostatni fragment materiału, który nadałby się na opatrunek, posłużył do wycierania podłogi. Jak nic, musiał iść do lecznicy. Tylko… Kto tam teraz będzie? Warto sprawdzić.
Nie czekając ani chwili dłużej, pobiegł do tego zbawiennego miejsca. Przynajmniej w tym wypadku miał szczęście i się nie zgubił... Starczy już pecha na jeden dzień. Gdy już stanął przed drzwiami, wszystko stało się piękniejsze. Nie chciał po prostu wchodzić do środka, jeszcze mógłby komuś przeszkodzić. Zamiast tego grzecznie poczekał, zapukał i z uśmiechem na twarzy oczekiwał odzewu.
- Przyszedłem zabrać parę opatrunków i już mnie nie ma. Mógłbym wejść?

niedziela, 25 listopada 2018

Od Novy cd. Ignatiusa

Nocnica pokręciła naprędce głową to w jedną, to w drugą stronę.
— Nie. Gulasz i chlebuś wystarczą. — Na widok Rawena nie potrafiła powstrzymać ciepła napływającego do jej maleńkich polików. 
Ciemnowłosa bardzo polubiła kucharza. Był taki radosny... Zdawał się nastawiony pozytywnie dosłownie do wszystkiego. Zawsze uśmiechał się do ludzi i miał dla nich dobre słowo. No i nie był tak przerażający jak pani Irina. Nie żeby nocnica jej nie lubiła, to nie tak. Bardzo lubiła starszą kobiecinę, ale niejednokrotnie odbierała też wrażenie, że kucharka emanuje przeszywającą, groźną aurą, kiedy monitorowała czy z talerzy poznikała całość posiłków. Gdyby dziewczynka miała w takich chwilach więcej odwagi pewnie droczyłaby się z babuleńką, że ta patrzy na wszystkich "wzrokiem przeznaczenia" a jej bronią jest trzymana w dłoni "chochla potępienia". Fakt faktem nigdy nie zdobyła się na taki komentarz w jej stronę. Z resztą skąd miała wiedzieć, czy Irina nie poczuła by się przez to źle? Nie chciała jej urazić.
— No to siadaj, mała. — Rawen wskazał na jeden ze stolików, wcisnął Ignatiusowi miotłę do rąk, a sam zniknął w zakamarkach kuchni, do których Nova nigdy dotąd się nie zapuszczała. 
Przeniosła szybko wzrok ze znikającej postaci na wysokiego sekretarza. Przez krótką chwilę na jego twarzy odmalowało się zdziwienie, kiedy patrzył na drewnianą konstrukcję, uzbrojoną na końcach w słomiane nitki, pomocowane w kępki. Młodzieniec podniósł wzrok na twarz dziewczynki i po chwili oboje nie byli już w stanie powstrzymywać zduszonych chichotów. Cała ta sytuacja była dla Novy przyjemnie zabawna i nie potrzeba było jej wiele do szerokiego uśmiechu. Zasłoniła dłonią usta i odwróciła wzrok by nie parsknąć kolejną salwą śmiechu. Starała się opanować przejmujące rozbawienie. Gdy spojrzała ponownie na Ignatiusa, na jego ustach tkwił już tylko nikły uśmieszek, przepełniony szczerością. 
— Usiądź zanim Rawen przyjdzie. — Przypomniał uprzejmie. 
— Mhm! — Czarnowłosa żywo potrząsnęła głową na zgodę i z cichym klapnięciem usadowiła swoje drobne ciało na drewnianej ławie. Uniosła nogi do góry i splotła je ze sobą, wsuwając stopy pod pośladki.
Lubiła siedzieć po turecku. Było przynajmniej wygodnie. No i odrobinę wyżej, oczywiście. Nocnica domyślała się, że Rawenowi może nie spodobać się sposób w jaki siedzi na meblu, ale przecież... póki nie patrzy nic nie zaszkodzi. A nawet teraz blat stołu sięgał jej prawie do barków, co dziewczynkę irytowało. Chciała urosnąć. Być tak duża jak ci wszyscy ludzie wokół. Nie była pewna czy kiedykolwiek tak się stanie, ale żyła z taką nadzieją.

***
Po zjedzeniu posiłku spędziła jeszcze trochę czasu w jadalni, rozmawiając wspólnie z Rawenem i Ignatiusem. Dobrze było jej w tym towarzystwie. Choć nie zawsze rozumiała wszystko o czym panowie rozmawiali, nie przeszkadzało jej to jakoś szczególnie. Nie zostali na długo, decydując się w końcu, że to pora by wrócić do pokoi. 
Przez kilkadziesiąt długich minut Nova leżała skulona w swoim łóżku, nim w końcu przyszedł do niej sen. Miała wrażenie, że minęło zaledwie mgnienie oka, kiedy znów uniosła powieki, a przez drobne okno wpadało już do pokoju ostre światło poranka. Zajęła się swoją poranną rutyną, następnie aż do wczesnego popołudnia przebywając u swojego nauczyciela, w jego laboratorium. 
Tego dnia wróciła do siedziby gildii dość wcześnie, dlatego krążyła po jej korytarzach, rozglądając się za jakimiś ciekawymi okazjami. Pokrótce zaczepiała różnych z członków, rozmawiała z nimi. Przy jednej z wędrówek wypatrzyła sekretarza, który szybkim krokiem przechodził akurat przez korytarz, niosąc w dłoniach zwoje jakichś papierów. Zaciekawiona podbiegła do niego i odezwała się, niemal pewna, że jej nie dostrzegł, na tyle głośno, żeby zdołał ją usłyszeć:
— Co robisz? Mogę pomóc? Nie mam co robić. O! A potem mogłabym zabrać cię do mojego specjalnego miejsca!

<Ignatius?>

Od Xaviera cd. Yuuki

Przez moment, tę krótką chwilę tuż po tym, jak przypadek niespodziewanie odebrał im ostatnią namiastkę światła, Xavier zaczął poważnie zastanawiać się nad sensem, ale przede wszystkim bezpieczeństwem tego przedsięwzięcia. Nagła ślepota sprawiła, że cała jego werwa magicznie zniknęła, a na jej miejsce wepchały się inne, niewątpliwie bardziej negatywne emocje. Złe przeczucie owinęło się wokół jego szyi, szepcząc na ucho nieprzyjemne wizje, które rozlały się chłodem po jego ciele. Nawet alkohol, którego wówczas w swoim organizmie posiadał w nadmiarze, nie zdołał go w pełni zobojętnić na mroki i ustrzec przed marami wyobraźni. Co gorsza, wszechobecna ciemność przydusiła go na tyle, że prawie całkowicie zatracił pomyślunek. Co mądrzejszy w takiej sytuacji zaczął szukać zastępczego źródła światła lub mając taką możliwość, sam by go wytworzył, ale nie Xavier. On postanowił zesztywnieć i zapomnieć, jak wykonuje się większość podstawowych czynności, choćby takich, jak myślenie. Mamrotał tylko coś pod nosem, niezdolny uformować nawet kształtnej głoski, aż do chwili, gdy Yuuki postanowiła wyrwać ich z tego mroku. Klasnęła dwa razy w dłonie, budząc magię, która momentalnie dopadła osadzonych po bokach łuczyw, rozpalając je jasnym ogniem. Chłopak po tym, odruchowo zmrużył oczy, potrzebując chwilę dla siebie, aby przyzwyczaić się mentalnie i fizycznie do jaskrawszej rzeczywistości. Skierował swój wzrok w głąb przejścia, lecz nim zdążył zebrać jakąkolwiek myśl, tuż nad jego uchem huknął grom w postaci anielicy.
— Idziemy!
Echo jej głosu spustoszyło łeb chłopaka, odbiło się od ścian i potoczyło się w dół. To chyba coś odblokowało w umyśle chłopaka, bo ten zdołał w końcu wykrztusić z siebie przekleństwo, ale na Yuuki nie zrobiło to większego wrażenia. Nie zważając na jego wewnętrzne rozterki, wyminęła go i ruszyła szlakiem, który wyznaczały pochodnie. Postawiła stopę na pierwszym stopniu, a potem na kolejnym i następnym, aż korytarz rozbrzmiał od rytmicznych uderzeń obcasów o kamienne podłoże.
Bard, odzyskując rozsądek, czy coś do tego zbliżonego, pobuczał chwilę pod nosem, śledząc wzrokiem dziewczynę, aż do momentu, gdy nie zniknęła mu z pola widzenia. Wówczas zerknął jeszcze raz na zamkniętą klapę, wziął głęboki oddech i ruszy w dół. Początkowo chciał ją po prostu dogonić, ale szybko zrozumiał, że w jego obecnym stanie nie będzie rozsądnym zbieganie ze schodów. Przylgnął więc do śliskiej ściany i stawiał kroki ostrożnie, próbując wyczuć każdy stopień i przypadkiem nie pomylić pustki z pijackim mirażem.
— W ogóle — sapnął, w końcu docierając do czekającej na dole Yuuki. — Wiesz kto tu przedtem, no powiedzmy, że żył?
Zmachał się strasznie, ku jego ogromnemu zdziwieniu, jakoś nie pamiętając, żeby schodzenie po zwykłych schodach kiedykolwiek kosztowało go tyle energii. Chociaż nie kojarzył też, żeby kiedyś musiał tak nadwyrężać swoje wszystkie zmysły przy tak prozaicznej czynności. Dziewczyna zaś zmierzyła go wzrokiem, ale zamiast na drwinach bardziej skupiła się na zadanym pytaniu. Ściągnęła brwi, przygryzła wargę i nawet przyłożyła dłoń do podbródka, aby przez chwilę stworzyć pozory, które obaliła w momencie, gdy tylko otworzyła usta.
— Cholera wie — parsknęła — Gdy tu po raz pierwszy zawędrowałam, nie znalazłam nic nadzwyczaj ciekawego. Kurz, brud, trochę pomieszczeń, parę pułapek, głównie rozbrojonych i trochę szkieletów.
— Szkieletów?
— Ludzkich głównie — odparła. Z jakiegoś powodu, to wspomnienie wywołało u niej dziwnie dobry humor, który objawił się w postaci szerokiego uśmiechu. Chłopak poczuł się dziwnie, widząc jej reakcje, ale bez słowa komentarza pozwolił jej rozwinąć myśl. 
— Chyba już o tym wspominałam, jest ich tu kilka...naście.
— Więc może to miejsce robiło kiedyś za czyjąś norę?
— Wątpię. Kto by wpadał na pułapki we własnej kryjówce?
Na to pytanie chłopak odpowiedział niewyraźnym mruknięciem. Odwrócił wzrok od dziewczyny i spojrzał w mrok, zagłębiając się we własnych myślach. Przez chwilę miało się wrażenie, że ten może rzeczywiście coś tam chciał znaleźć, ale w ostateczności po drodze zabłądził, ale po chwili na jego twarzy wykwit jakiś szemramy uśmieszek. Spojrzał na Yuuki, której brew zdążyła już podjechać pod grzywkę.
— A jakby tak tu czegoś szukali? Nie zostawia się pułapek bez przyczyny. Ba, nie buduje się korytarzy pod lasem, gdy nie ma takiej potrzeby.   
Dziewczyna w odpowiedzi parsknęła, a widząc ogniki błyszczące w jaskrawych oczach barda, omal nie wybuchnęła śmiechem.
— Mówiłam, nic tu nie ma. Przeszłam to wzdłuż i wszerz. 
— Może jest tu coś ukryte, bardzo dobrze ukryte.
— Tak, mój rum. Jednak do niego mogę ci po prostu wskazać drogę.
Chłopak w ogóle zdawał się nie dostrzegać nędznego optymizmu swojej towarzyszki, będąc całkiem zaślepiony przez wymyślone skarby, które mogły tu na niego czekać. Nie zważając na Tenebris, podbiegł te trzy schodki wyżej do przymocowanej do ściany pochodni. Nie chwycił jej jednak, aby ją ze sobą zabrać, tylko wsadził w ogień palce, uprzednio rozkazując czemuś lub komuś, żeby "z nim poszedł." Pomarańczowy płomień po zetknięciu ze skórą maga zafalował, przybrał niebieski kolor i skurczył się w sobie, stając się bardziej owalną formą, po czym się po prostu stoczył z pochodni. Spadł z kilkanaście centymetrów, aż niespodziewanie rozbłysł jaśniejszym światłem tuż przy posadzce i wzbił się do góry, niczym żywiołowy, mały ptaszek. Przemknął nad ich głowami i pofrunął w głąb korytarza, aż do jego zakrzywienia. Tam zatoczył z dwa kółka, po czym wrócił do nich, zatrzymując się w miejscu, gdzie światło łuczyw zaczynało się mieszać z ciemnością.
— Na rum też liczę. Nie myśl, że będę tyle łaził o suchym pysku. 
Błysnął zębami i poprawiając koszule na karku, ruszył żwawym krokiem przed siebie. Myśl tą najwidoczniej zaaprobował też płomyk, który nakreślił kółko nad głową chłopaka i rzucił się w mrok, aby przepędzić go przed głodnym nowych wrażeń Xavierem.

Yuuki?

środa, 21 listopada 2018

Od Annabelle cd. Selvyna

Spojrzała zaskoczona na rozmówce. Czy ktoś wszedł do pracowni pod nieobecność wynalazcy? Wygląda na to, że musiał zostawić ją otartą gdy wybierał się do różowo włosej zasięgnąć porady lekarskiej. Po chwili jednak dziewczyna przypomniała sobie, że zaledwie parę minut przed nagłym zdarzeniem otwierał on drzwi kluczem. Znaczyło by więc to jednak, że nieproszony gość musiał się dostać do pomieszczenia zanim wynalazca je opuścił, bądź po tym gdy wrócił do niego wraz z Annabelle, a to by znaczyło, że nie zostało to przez nich zauważone. Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu w nadziei że uda jej się dostrzec winowajcę odpowiedzialnego za całe to zdarzenie jednak nikogo nie przyuważyła. Niebieskooka obejrzała się na Selvyna.
- W takim razie jakim cudem znalazł się w tym pomieszczeniu?- spytała marszcząc brwi.- Przecież było zamknięte zanim przyszliśmy, a nie słyszałam aby ktoś wchodził tu po nas.
     Spojrzała na wskazane przez niego miejsce, po czym przeskoczyła wzrokiem na tomiszcze i wróciła nim znowu na półkę. Podniosła je z blatu na którym położyła je początkowo, po czym wymijając czarnowłosego podeszła do regału. Wsunęła księgę na jej prawowite miejsce.
- Wydaje mi się, że powinniśmy poszukać jakiś śladów nieproszonego gościa.- kiwnęła głową przytakując swojemu pomysłowi.- Wszedł po cichu ale może coś po sobie zostawił i w ten sposób dowiemy się kto to?
     Jasnooki mężczyzna przystanął na jej propozycję i w ten sposób po uzgodnieniu tego, że najlepszym pomysłem, który w najkrótszym czasie pozwoli im sprawdzić pracownię, będzie rozdzielenie się. Dlatego Selvyn udał się w lewo, natomiast Annabelle w prawo. Rozglądając się uważnie sprawdzała czy czegoś nie ma póki między szafkami nie mignęła jej jasna końcówka ogona. Przyśpieszyła krok by dogonić stworzenie. Za rogiem udało jej się dostrzec średnich rozmiarów kociaka. Jego futerko było całe czarne za wyjątkiem białych "bucików" i końcówki ogona który zdołała dojrzeć wcześniej. Zbliżyła się do zwierzątka i powoli sięgnęła do niego dłonią. Pogłaskała go po główce, którą od razu wtulił w dłoń. Po chwili wzięła go na ręce i podniosła się wołając gospodarza tego pomieszczenia.

poniedziałek, 19 listopada 2018

Od Yuuki cd. Xavier'a

     Anielica przyglądała mu się przez chwilę pobłażliwie, by koniec końców widząc pijacką nieporadność swojego kompana skwitować to krótkim parsknięciem śmiechem. Z drugiej strony ona sama nie była trzeźwiejsza, jednak dawała radę zachowywać przynajmniej pozory bycia trzeźwej, nie chwiejąc się z boku na bok.
- No czekałam, aż wreszcie to powiesz. A, zresztą, nawet być nie musiał, ponieważ jak przystało na najbardziej gościnnego demona sama bym cię tam zaprosiła – powiedziawszy to podała rękę Xavierowi, aby pomóc mu wstać. - Chodź, Delaney bo rum sam się nie wypije, a trochę go jest.
     Chłopak nie przestając szczerzyć się szeroko, sam do końca nie wiedząc po co, kiwał jedynie radośnie głową, zgadzając się ze wszystkim co powiedziała Yuuki. I pomimo ilości promili alkoholu we krwi nadal miał chęć na kontynuowanie ich wspólnej libacji, nawet, jeśli za moment upadłby i nie wstał. Starał się jednak ze wszystkich sił trzymać dzielnie i dorównywać kroku anielicy, która bez zawahania brnęła przed siebie do kolejnego, przetajemnego miejsca, po drodze trajkocząc jak nawiedzona i chwaląc mocną głowę Xaviera.
     Tunele, choć znajdowały się dokładnie pod nimi, wejście ukryte miały już w innym miejscu, tak na wszelki, możliwy wypadek, gdyby komuś zechciało się dokładniej plądrować las, jak tłumaczyła sama Yuuki. Xavier słuchając przez cały czas skomplikowanych wyjaśnień swojej towarzyszki na temat skrytek, tuneli, katakumb i innych, bajecznych dla Tenebris rzeczy, z wolna doszedł do wniosku, że dziewczyna ma lekką obsesje, lecz nie wypowiedział już tego na głos. W pewnym momencie, wciąż wsłuchując się w przedziwne historie jakie opowiadała mu anielica, nie spostrzegł nawet, że znajdują się u wejścia do owych tuneli. Kiedy Yuuki odgarnęła gęsty mech oraz zarośla, Xavier dostrzegł w ziemi najzwyczajniejszą, drewnianą klapę, brudną i dotkliwie oznaczoną przez upływający czas. Tenebris bez zwlekania rozejrzała się na boki, tak dla szybkiego rozeznania, po czym uniosła jedno wieko klapy do góry, puszczając Xaviera przodem.
- Tylko błagam, nie zabij się, za dużo już tam trupów żebyś i ty był następny.
- Że słucham? - Delaney odwrócił się gwałtownie, o mało co nie potykając na pierwszym z wielu kamiennych schodków prowadzących w dół. Nim jednak dane mu było usłyszeć odpowiedź, drewniane wieko zatrzasnęło się z głuchym łoskotem, okrywając ich jednolitą ciemnością i ciszą. Nagle upływające sekundy zaczęły się niemiłosiernie dłużyć, a chłopak miał nieprzyjemnie wrażenie jakby czyjaś niewidzialna, obślizgła dłoń odznaczyła się na jego ramieniu, pozostawiając tam zimny dreszcz. Wzdrygnął się cały, jakby samym tym chcąc uwolnić się od nowego uczucia i już otwierał usta, aby zagaić o jakiekolwiek światło, jednak Yuuki wyprzedziła go, mrucząc pod nosem, żeby dał jej chwilę i nie marudził. W sekundę później szerokim echem rozeszły się dwa, donośne klaśnięcia w dłonie, a wraz z nimi rozbłysły pomarańczowe płomienie pochodni ulokowane na ścianach, które swoim blaskiem wskazywały dalszą drogę w dół, w jeszcze większe nieznane.
     Yuuki natomiast uśmiechnęła się tylko szeroko, zadowolona z siebie.
- Idziemy!

niedziela, 18 listopada 2018

Od Aries c.d Selvyna

Propozycja młodzieńca wydawała się interesująca, ale nie specjalnie przekonywała do siebie niebieskowłosą. Dziewczyna odchyliła się na ławie i rozważała wszystkie aspekty tego pomysłu. Z jednej strony wydawało się to wręcz doskonałe, możliwość stworzenia chowańca idealnego. Ta wizja była kusząca, ale inne strony bardziej ją zniechęcały niż pociągały. Zwłaszcza świadomość bycia związaną z bezwolnym, pustym konstruktem sprawiała, że czuła się nieswojo i przechodził ją lekki dreszcz. Chwyciła kubek z herbatą i upiła łyk zerkając na Selvyna i jego podekscytowany wizją wyraz twarzy.
- Nie wydaje mi się, żeby to było to, czego szukam. Ale pomysł sam w sobie ciekawy. Jeśli będziesz próbował kiedyś stworzyć takiego chowańca, to chętnie zgłoszę się do pomocy. - uśmiechnęła się do niego, w sposób, który był jak na jej usposobienie, bardzo odważny - Jednak wolałabym żywego towarzysza. Przyjemniej będzie odkrywać i badać teren w towarzystwie istoty, która posiada duszę i emocje. - dopiła herbatę. Cały posiłek i dużą część popołudnia spędzili na planowaniu i dyskutowaniu na temat wyprawy. Co będzie potrzebne, na jak długo zamierzają wyjechać, gdzie się zatrzymać i co najważniejsze, od czego zacząć poszukiwania. Po rozważeniu wszystkich spraw i rzeczy niezbędnych do przygotowania doszli do wniosku, że mogą się powoli zbierać i zająć swoimi pracami. Z wnętrza kuchni dobiegł ich głos Iriny ponaglającej kucharza gotującego wieczorny posiłek. Był to najlepszy znak, że należało się zbierać jeśli miała zdążyć połatać swoje ubranie do eksploracji przed wydaniem kolacji przez kucharkę. A każdy członek gildii doskonale zdawał sobie sprawę, że lepiej było być punktualnym gdy w kuchni urzędowała kucharka. Młoda pani kartograf wstała i zebrała notatki, które mężczyzna skończył czytać. Rzucił jej pytające spojrzenie i skierował swój wzrok na dziennik i wystające z niego kartki w jej torbie. Niebieskowłosa podchwyciła spojrzenie wynalazcy i wyciągnęła z torby interesujący go arkusz papieru. Rysunek przedstawiał grotę, a w jej wejściu widoczne były tylko oczy i kły zwierzęcia odbijające światło oraz łańcuch zwisający od jego szyi do łap.
- Naszkicowałam to wczoraj jak czytałam... - opuściła głowę gdy Selvyn oglądał jej pracę. Przestępując z nogi na nogę i czekając na zwrot kartki spakowała resztę notatek. - Jutro po obiedzie wyruszamy? - rzuciła cicho, by potwierdzić wcześniejsze ustalenia. Gdy tylko przytaknął i oddał jej kartkę, dziewczyna uśmiechnęła się na pożegnanie i poszła w kierunku kwater. Choć w tym przypadku to wypadałoby powiedzieć, że niemalże biegła. Zamyślona i podekscytowana wizją zwiedzenia kolejnych terenów oraz poszukiwaniami, weszła do swojego pokoju. Zrzuciła torbę przy biurku i zabrała się za przyszywanie łat na kurtce. Poruszała igłą i nicią w machinalny sposób. Czynność tę wyćwiczyła do tego stopnia, że mogła na spokojnie dać się porwać nurtowi myśli i rozważań, bez obaw, że zaraz się skaleczy.

<Selvyn? Wybacz takie coś...>

Od Desideriusa cd Krabata

⸺⸺※⸺⸺

Skłamałby, ale paskudnie by skłamał, gdyby orzekł się, że właściwie do rolnika nie począł poczuwać jakiejkolwiek, może nieco przegniłej, sympatii. Mężczyzna w całym swoim jestestwie z łatwością schwytał młodego Coeha za serce, skradł go całego i pozwalał jedynie na to, by ze szczupłej, może nieco zapadniętej piersi, raz po raz miał ochotę wyrwać się jakiś chichot. Nie śmiech, nie szmer, chichot, całkiem rozmarzony i wypełniony zauroczeniem, bo jak inaczej można określić sytuację, gdy na własne oczy można dostrzec tak nieporadną duszyczkę w tak potężnym ciele. Nie ubliżając mu, oczywiście.
Dlatego Desiderius jedynie kręcił głową, podążając za mężczyzną z dłońmi w kieszeniach i lekko bodącym go poczuciem niepewności i zmartwienia, gdy dostrzegł, że właściwie, to mężczyzna kuleje, podpiera się kijem i raczej cierpi, bo i jemu poczęła drętwieć noga.
Zmarszczył czoło, ściągając brwi na tyle blisko siebie, coby wydawać by się mogło, że prawie się stykają.
Poczucie winy naszło go niespodziewanie, dobrało się do trzewi i zaczęło przewalać je z lewa na prawo i z powrotem, śmiejąc się w głos i przyprawiając bruneta o chęć odwołania wszystkiego i wybycia po innego męża, który byłby w stanie mu pomóc. Zaciskał dłonie w pięści, wbijał kruche, może nieco brudne i zdecydowanie zbyt długie paznokcie w pergaminową skórę, psiocząc w myślach, że akurat tego, który definitywnie się męczy, zaciągnął do pracy.
Prawdopodobnie i tak przesadzał, mógłby przecież pomyśleć również o fakcie, że gdyby mężczyźnie aż tak doskwierało, odmówiłby udzielenia mu pomocy. Prawda?
Coeh z lekka się naburmuszył, nie wiedząc, co mógłby z tym fantem począć i w jakim kierunku to wszystko przepchnąć, bo właściwie nic dobrze w tej sytuacji nie brzmiało i nie wyglądało.
— Kto cię właściwie nauczył zielarstwa? W mojej wsi mieliśmy także kogoś w rodzaju uzdrowiciela, ale wydaje mi się, że nie używał aż takiej ilości ziół. Zresztą wszystko rosło w lesie…
Coeh zamrugał nieco zdezorientowany, gdy dotarło do niego, że ktoś przerwał mu nagle wewnętrzny, dość długi i powiedzmy sobie szczerze, męczący, przynajmniej dla niego, monolog. Dodatkowo to niepewne zakończenie, jakby chciał dodać coś jeszcze, ale jednak bał się, że mógłby przekroczyć pewną granicę dobrego smaku. Jednak Coeh nie poczuł ni trochę obrzydzenia sytuacją, wręcz przeciwnie. Duch cieszył się w ciele, gdy kto o niego pytał. Lubił chłopak, jak się o niego dopytywało, ot co. Puszył się, pysznił i jakby mógł, to by pewno i piórka jeszcze popoprawiał.
— Rodzina — odparł dość prędko, doglądając nieco spoconego towarzysza, który pilnie pracował nad kolejnymi pakunkami. — Tradycja z dziada, pradziada, przechodnia i trwająca nieustannie od lat. Taki psi urok trochę — dodał, parskając cichym, nieco beznadziejnym i może nawet zrezygnowanym, śmiechem. — Jak będę mógł się odwdzięczyć za twoją przysługę? — dopytał jeszcze, przecierając szybko policzek, lekko zarośnięty, bo jednak paskudnie się ostatnimi czasy zaniedbał.

⸺⸺※⸺⸺
[Krabat?]

sobota, 17 listopada 2018

Od Blennena C.D.: Desiderius

***


   Przerażenie? Czymże ono tak naprawdę jest? Odczuwał bądź i nie. Nie pamiętał, przynajmniej nie teraz. Upił kolejny łyk i myślami przeniósł się na pole bitwy. Stojący pośrodku walki, zlany krwią i słonym potem spływającym również po ustach. Z brudnymi od ziemi i szkarłatnej posoki dłońmi. Dłońmi potężnymi, dzierżącymi halabardę. Dłońmi, które uśmierciły wielu. Dłońmi, które wielu miały jeszcze uśmiercić. Żargon krzyczących stał się stłumiony. W jego głowie szumiało, a broń wypadała z jego dłoni, aż do momentu, gdy brudne palce nie zacisnęły się znów na rękojeści, a silne ramię zatoczyło okrąg i wyrzuciło w powietrze halabardę z piskiem tnącym wiatr. Człowiek przed nim udawał się w ostatnią wędrówkę. Słaby i nic nieznaczący wojownik, którego twarz nigdy nie zostanie zapamiętana. Taki, który to zapełnia armię swoją obecnością powielając mnogość, która znaczy niewiele przy złym dowództwie i niskich umiejętnościach. Harmider cichł, a w młodzieńcu budził się gniew i żądza krwi, brutalność, wpadał w stan berserka. Wszystko niknęło, dostrzegał tylko punkty,  w które może uderzyć. Miejsca, jakie pozwolą zadać mu natychmiastową śmierć i błogi rozprysk juchy. Niedługo w boju należy czekać aż kolejni bojownicy zbiegają się wykrzykując różnorakie hasła, kompletnie niewiele znaczące dla tego, który wpadł już w wojenną gorączkę. Niekiedy miał wrażenie, że na polu bitwy jest całkiem sam i tylko od czasu do czasu ktoś podrzuca mu mięso, które z banalną, dziecięcą łatwością nabija się na ostrze. Żal przyznać, że jednak lubił, szczerym uczuciem darzył takowe wydarzenia. Nie spoglądał na swoje ofiary. W ten sposób wyzbywał się głosów sumienia, które nie pozwalałoby mu funkcjonować. Być może nie jest to silenie się na oryginalność, ważne jednak, że ów sposób działał. Pozwalał mu zachować czystość umysłu. To istotne. Nie mógł przecież pozwolić sobie na zawahanie podczas zadawania ostatecznego ciosu. 
   Wtem jednak ocknął się. Przypomniał sobie na nowo gdzie się tak naprawdę znajduje. Siedząc naprzeciwko rozczochranego, bosego Coeha - westchnął cicho. Brzmiało to raczej jak silniejszy wydech. Zamrugał kilkukrotnie wprawiając bliznę w delikatny, swawolny ruch.
- Nie znam strachu. Jest zbędny. Na polu walki ważne są umiejętności, wytrzymałość i szybkość. Nawet siła nie jest wyjątkowo ważna, zaś na myślenie nie ma czasu. Ukradkiem zadany cios przeszywający serce - jest praktyczniejszy niż przyjmowanie ciosów zamiast obrony, by potem zmiażdżyć głowę wroga. Strata cennego czasu. Każda chwila się liczy. Nie można zmarnować żadnej sekundy. - odezwał się po pewnym czasie.
Zamieszał napój w kielichu i pociągnął kolejny łyk, aż opróżnił swój róg. Nie potrzebował więcej napoju do szczęścia. W jego głowie już szumiało, czuł się dobrze, śmielszy w towarzystwie. Zastanawiał się nad osobowością znawcy roślin. Dlaczego od tak mu pomógł, dlaczego zgodził się upoić trunkiem, po co właściwie zawarli znajomość? Tyle bezsensownych pytań, na które odpowiedzi było tak naprawdę zbędne. W końcu nie powinien interesować go przypadkowy osobnik Gildii. Fakt, powinien znać większość, może nawet tak będzie. Ciężko jest unikać się wzajemnie, kiedy każdy ma jedno i to samo zadanie. Bronić. Na różne sposoby. Jedni robią to fizycznie na polu bitwy, inni konstruują machinerię, która pomoże tym pierwszym, a jeszcze inni szyją koszule pod zbroje, wykuwają miecze i tworzą trucizny. Każda z tych funkcji jest istotna, Blennen zdawał sobie z tego sprawę, choć może nie ukazywał tego tak po prostu. Mimo wszystko na pierwszym miejscu była dla niego walka. Chociaż bez kowali pracujących w pocie czoła osiągnąłby zapewne niewiele. Walki wręcz są bardziej męczące. Ciężej jest zabić uderzając pięściami, dusząc i łamiąc kark. Cięcia są prostsze. Mniej wymagające, zadające śmiertelne ciosy prędzej niż dłonie zaciskające się na gardle ofiary. Patrzenie w jej oczy, z których powoli ulatuje życie, które bledną w ułamku chwili, tracą kolor, który paruje z nich niczym gorąca woda w zimną noc.
   Po pewnej chwili wstał, by odłożyć pustą już butelkę po kwaskowym winie. Kiedy jednak podniósł się, w jego głowie powstał istny kołowrót. Podparł się jedną ręką o stół, na kilka sekund zamarł, by odzyskać równowagę i ruszył w kierunku szafki, na którą odstawił szkło i swój róg. Biała, puszysta kula poruszyła się na łóżku, zerkając na swego właściciela czujnie i poruszając powoli końcówką ogona, mruknęła wysokim tonem, podobnym do lisiego głosu.
- Tak więc nasze spotkanie prawdopodobnie dobiega końca. - spojrzał na swego gościa i usiadł na łóżku, rozwiązując włosy, które bujnie opadły w swobodnym geście na jego ramiona, nie zatrzymując się na twarzy.
Bardzo często brak było mu taktu. Może to wojownicze wychowanie nigdy go tego nie nauczyło. Nie czuł się swobodnie w rozmowach, to z pewnością również był nieodzowny powód jego braku subtelności. Uważał, że powinno się mówić to, co ma się na myśli, a nie jak poeci czy bardowie wikłać to w zbiór wielu, często niepotrzebnych słów, którymi mogą mówić zakochane kobiety, a nie bojownicy. Spojrzał jeszcze na rozczochranego mężczyznę i zawiesił wzrok, by później odwrócić twarz w drugą stronę.
- Dziękuję za pomoc w dotarciu na rynek, Desideriusie. - dodał po chwili.
Czyżby poczuł się niezręcznie? Czy panująca cisza w pewien sposób zaczęła mu przeszkadzać? A może to trunek dodał mu więcej towarzyskiego rozmachu.

***
[Wybacz zwłokę, będę aktywniejszy.]

poniedziałek, 12 listopada 2018

Od Xaviera cd. Ignatiusa

Przystanąwszy na środku pokoju, gdzieś w połowie drogi do miękkiego łoża i z myślami zasiadającymi do karczemnego kontuaru, obrzucił czarnowłosego spojrzeniem, który obnażał wszystkie złe myśli, jakie kłębiły się wówczas w jego głowie. Wyobraźnia w przeciągu chwili podsuwała mu szereg pomysłów, gdzie zdecydowana większość przybrała formy dość parszywych idei. Tak wstrętnych, a jednocześnie na swój sposób satysfakcjonujących, że chłopak musiał walczyć ze sobą, aby nagle nie parsknąć swojemu młodszemu towarzyszowi w twarz. Zwłaszcza że wszystkie dotyczyły właśnie Ignatiusa, którego upór z każdą chwilą coraz bardziej rozrywał sploty cierpliwości i opanowania barda. W pewnym sensie było to imponujące, że ten pomimo przejść nadal miał siłę, aby zawzięcie deklarować swoją gotowość do działania, to jednak Xavier naprawdę wolałby, żeby było inaczej. Białowłosy uważał, że obecnie najważniejszą sprawą nie był wcale pościg za widmowymi sprawcami, ale odpoczynek, którego oboje niewątpliwie potrzebowali. Nie tylko sekretarz miał dzień pełen wrażeń, ale i także Delaney miał okazję w międzyczasie wpakować się w kilka incydentów, które pod wieloma względami dały mu w kość. Także, na domiar złego, mało rozsądnie postanowił poułatwiać sobie wiele spraw przy pomocy magii, a to miało wpływ na jego ciało bardziej, niż jakikolwiek wysiłek. Nie mówiąc już o tym, że przecież dopiero co przybyli do miasta po kilkudniowej podróży, co już w samo w sobie było cholernie wyczerpujące. I chyba właśnie dlatego nie potrafił do końca zrozumieć zachowań czarnowłosego, lecz nie oznaczało to, że wszystkie uważał za nieuzasadnione. Rozumiał, jakie rozżalenie odczuwał z tytułu bycia ofiarą i zdawał sobie sprawę, że w tej sytuacji nie była to tylko szrama szpecąca jego dumę, ale także sytuacja godząca prosto w dobro Gildii. Nie został okradziony tylko ze swoich personali, lecz przede wszystkim z kluczowych przedmiotów potrzebnych do ukończenia zadania. Sam Xavier odczuwał ogromną złość z powodu zaistniałych okoliczności i oprócz studzenia zapału czarnowłosego, sam próbował obmyślić plan działania. Jednakże nieświadomie wszystkie jego pomysły układał w taki sposób, żeby zaspokoiły jego własne potrzeby i pozwalały mu przespać noc. Dopiero wtedy, gdy przyglądał się Ignatiusowi przepełnionego determinacją, coś w jego głowie postanowiło zmienić swój bieg.
— Dobrze — uleciało to z jego gardła, nim nawet zdążył się ugryź w język. Chłopak popatrzył na niego dziwnie, a jakaś iskra mignęła w jego oczach, sprawiając, że białowłosy mimowolnie przeklną pod nosem.
— Powiedzmy — kontynuował, lecz z jakiegoś powodu przychodziło mu to z trudem. Wiedział, jednak że jest już za późno, aby się wycofać. Odwrócił wzrok i przeszedł kilka kroków w stronę okna. — Powiedzmy, że jest możliwość, że na to przystanę. Masz jakiś plan?
— Moglibyśmy popytać świadków, porozmawiać ze strażnikami. Teraz z pewnością będą więcej pamiętać, niż gdybyśmy mielibyśmy ich przepytywać jutro. A jeśli nie, to możemy udać się na miejsce zdarzenia, zbadać okolicę, wspiąć się na dach, poszukać jakichś śladów.
Białowłosy zmarszczył brwi, spoglądając na fragment ulicy widoczny z ich pokoju. Cień zachodzącego słońca pochłaniał miasto, zwiastując nadchodzącą noc. Jeszcze parę minut i pierwsze latarnie rozbłysną, a okolica pogrąży się w specyficznej ciszy. Już teraz ostatni przechodnie przyśpieszają kroku, aby wrócić do domu przed godziną, w której stolica odkryje swoje drugie oblicze, rządzące się własnymi prawami.
— Jest już za późno, aby próbować przepytywać świadków. Wszyscy rozeszli się do domów, a handlarze sprzątnęli swoje kramy. Poza tym nie sądzę, żeby którykolwiek tam obecnych mógłby powiedzieć więcej niż ty, no, chyba że chcemy wysłuchiwać jakiś mało wiarygodnych plotek.
Odwrócił się od okna i postąpił kilka kroków w stronę swojego łóżka, aby wysunął spod niego torbę. Odtworzył ją, a następnie zaczął odwiązywać dolne partie płaszcza, chcąc dostać się do ukrytego pod spodem pakunku. Lutnia zabrzęczała cicho, gdy poluzował kilka z wiązań i wydobył ze środka parę woreczków ze ziołami, które następnie rzucił na posłanie. Przez chwilę wahał się, czy nie zostawić także instrumentu, ale w ostateczności zacisnął mocniej paski, unieruchamiając tobołek na plecach. Nachylił się do torby i wyciągnął z niej linę, aby sprawdzić wytrzymałość splotu. Po czym w końcu spojrzał na młodego.
— Możemy pójść i sprawdzić tamto miejsce, a nuż rzeczywiście zostawili coś, co nam jakikolwiek pomoże. Zalecałbym jednak zwiększoną ostrożność i unikanie wszelkich przedstawicieli władcy. Za niedługo zacznie się godzina policyjna, a my nie posiadamy odpowiednich papierów, aby móc swobodnie paradować przez miasto. Na ładną buźkę ich też nie weźmiemy, nie oszukujmy się. Może za dnia mogliby mnie wziąć za artystę z dobrego domu, tak po zmroku najszybciej skojarzą mnie z jakąś latarnią. A ciebie? Ciebie to od razu zaprowadzą do jakiegoś sierocińca.
Posłał chłopakowi szeroki uśmiech, widząc jak ściąga brwi w mało miłym grymasie, po czym od razu kontynuował.
— Jeśli mam być szczery nie uważam, że znajdziemy tam cokolwiek interesującego, ale warto przynajmniej sprawdzić. Później możemy się przejść do dzielnicy przemysłowej. No co? Nie myślałeś, chyba że będziemy latać od jednego ciemnego zaułka do drugiego, mając nadzieje, że w którymś w końcu zrzucą nam na łeb ten ich otumaniający specyfik. Okolica może nie pachnie najlepiej, ale jeśli chcemy szukać jakichś informacji, to tylko tam.


 Iggy?

sobota, 10 listopada 2018

Jesteś prawdziwym dziełem sztuki... Mogę cię zmierzyć?

art by autor nieznany

Benjamin Lychnis
- 19 lat - 25.02 - Człowiek - Krawiec - Defros
|Mówisz do mnie?|

Na pierwszy rzut oka wygląda niezbyt towarzysko. Omija zatłoczone pomieszczenia i stara się być cicho. Jednak pozory mylą. Ben po prostu nie lubi odzywać się nieproszony. Jak już ktoś go zaczepi i rozmowa zacznie się kleić, to twarz mu się nie zamyka. Potrafi wymęczyć rozmówcę natłokiem informacji (najprawdopodobniej na temat wyglądu, bo bardzo zwraca na niego uwagę), a podczas dyskusji niesamowicie żywo gestykuluje. Naprawdę, lepiej uważać, gdy akurat korzysta z nożyc. Można nieźle oberwać.
Najczęściej, gdy kogoś polubi, stara się być jak najmilszy, chce pomagać nawet przy najbardziej błahych sprawach i wręcz być na każde zawołanie. Nie chce w niczym zawinić. Nie miał przyjaciół przez tak długi czas, że każda miła osoba jest dla niego cenna…
Gorzej, jak ktoś mu podpadnie. Wtedy nie widzi sensu w byciu uprzejmym. Gdy nowo poznana osoba jest w stosunku do niego szczególnie niemiła, stara się być oschły, zdystansowany i ignorować obelgi... No, ale często mu to nie wychodzi… Ma naprawdę niewyparzony język. Jest w stanie powiedzieć wszystko, zaczynając od uszczypliwych tekstów, a kończąc na atakach personalnych.
Przy tym wszystkim, nie przeklina oraz nie krzyczy. Ani w złości, ani w zachwycie… Bo po co? Obrazić kogoś można nawet szeptem. Nie będzie sobie niepotrzebnie zdzierać gardła.

|Taki kolor mnie pogrubia... Chyba wolę zwykłą czerń.|


Ten szczupły chłopak urósł niewiele ponad 1.70 m. Wysokość jest jednym z jego niewielu kompleksów... Większość swoich cech wręcz uwielbia i nie pozwala sobie wmówić, że coś wygląda źle. Jego znakiem rozpoznawczym są miodowe oczy i asymetrycznie obcięte czerwone włosy z kilkoma białymi pasemkami.
W sprawie ubrań raczej nie ma się nad czym myśleć... Jego szafa w większości składa się z białych lub czarnych koszul i swetrów. Zawsze stara się być schludny i elegancki.
Ogólnie, można powiedzieć, że wygląda dość przyjaźnie... Na pewno niegroźnie. 

|Możesz się odwrócić? Chciałbym się lepiej przyjrzeć twojej talii… Jest piękna…|

Benjamin praktycznie cały wolny czas poświęca na szycie. Krawiectwo nie jest dla niego tylko pracą… To największa miłość. No… I zabawa… Często dla własnej uciechy szyje i projektuje rzeczy w których „widzi jakichś ludzi”, a później chowa wszystko do szuflady.
Jednak, gdy już przychodzi co do czego i trzeba zrobić coś na poważnie, to Ben prędzej zaszkodzi swojemu zdrowiu, niż spóźni się z zamówieniem. Bardzo lubi być chwalony i doceniany, więc wszystko musi być perfekcyjne.
Jego głównym zadaniem jest wyposażanie członków gildii, a jakże, w ubrania. Jeśli ktokolwiek (nawet niezbyt przez niego lubiany) z potrzebuje nowych rzeczy albo po prostu chce zreperowania te starsze, zawsze może liczyć na pomoc. Poza typowo użytkowymi szmatkami chętnie przyjmuje zamówienia na różne wymyślne stroje. Kocha dostawać trudne wyzwania.

|Kiedyś ci opowiem… Może wypijemy za nasze zdrowie?|

Wiadomo, że urodził się 25 lutego aż 19 lat temu… Wiadomo, że pochodzi z Defros… Aczkolwiek, nikt nie ma pojęcia, co go skłoniło do ucieczki. Zawsze stara się omijać ten temat.
Dla niego sprawa jest prosta. Któregoś dnia po prostu spakował się i nigdy nie wrócił do domu. Przebył setki kilometrów, dzięki pomocy kupców i podróżnych. Ludzie przychodzili, odchodzili i umierali… Taka norma… Benji niewzruszony przemierzał kolejne miasta, które podobały mu się coraz mniej. W końcu zmęczony podróżą zatrzymał się w okolicach Tirie z nadzieją znalezienia stałej pracy.
Chociaż zamiast niej, dostał od losu coś lepszego… Informację o pewnej niezwykłej organizacji dla dość osobliwych istot.
I tak oto od niedawna dołączył do Gildii Kissan Viikset. Żyje tam, codziennie mając nadzieję, że okaże się jego miejscem na świecie.

|Chętnie odpowiem na twoje pytania.|

> Benji nie lubi trzymać się jednego miejsca. Potrafi pracować wszędzie… Nawet w ogródku. Dlatego codziennie wychodzi ze swojej „jaskini” w poszukiwaniu weny. Czasem przebywa w lecznicy, czasem przechadza się bezcelowo po Gildii... Ale wciąż najczęściej można go dopaść w osobistej pracowni krawieckiej. To jego azyl przed zaczepkami.
> Poza szyciem, stara się dużo czytać, pielęgnuje roślinki (które stanowczo lubi bardziej niż zwierzęta) oraz rysuje... Oczywiście w większości są to projekty i dalsze plany do realizacji...
> Nie ma żadnego problemu ze skracaniem jego imienia oraz nadawaniem przezwisk. Bardzo je lubi! O ile zbyt obraźliwe… Wtedy udaje, że nie słyszy rozmówcy, aż nie zacznie mówić do niego normalnie.
> Nie do końca wiadomo, jaka płeć go interesuje bardziej. Zachwyca się obydwoma. Otacza go "zbyt dużo pięknych istot".
> Jedynym miejscem, do którego prawdopodobnie nigdy nie przyjdzie, są stajnie. Stara się trzymać jak najdalej od koni. Nie, żeby mu przeszkadzały... Ale woli je obserwować z bezpiecznej odległości kilku metrów.
> Nienawidzi porażek. Zawsze strasznie stresuje się, gdy coś mu nie wychodzi, ale nigdy nie prosi o pomoc. Czeka aż ktoś mu ją zaproponuje.
> Nie rozstaje się z dwoma przedmiotami - nożycami i metrem krawieckim.
>Zawsze jeden dzień w tygodniu rezerwuje sobie na kilka kieliszków alkoholu i spanie. Musi się jakoś odstresować.

art by autor nieznany


Witam... Nareszcie...
Jakoś to poszło... Mam nadzieję, że teraz będzie coraz lepiej! Starałam się to jakoś logicznie napisać. Mam nadzieję, że jest dobrze i ktoś przygarnie ze mną wątek...
Możecie używać mojej postaci w opowiadaniach. Nawet pozwalam go uszkodzić. Tylko proszę go nie zabijać... 
Jak coś, zawsze można do mnie pisać na Discordzie~
Wykorzystałam wizerunek postać Natsume Sakasakiego z serii Ensemble Stars.
Dziękuję za uwagę ^^

środa, 7 listopada 2018

Od Annabelle cd. Rawena

     Pani doktor z wdzięcznością przyjęła od mężczyzny naczynie z gorącym posiłkiem. Danie wyglądało i pachniało naprawdę zachęcająco. Z wielką chęcią zaczęła go jeść. Już po pierwszej łyżce stwierdziła, że zabranie Rawena ze sobą było jedną z najlepszych rzeczy, które mogła zrobić. Pochwaliła kucharza uśmiechając się do niego. Mina jej jednak zrzedła, gdy zobaczyła co ten zamierza zrobić. Odchrząknęła patrząc na niego z wyrzutem. Na całe szczęście ten zrozumiał o co jej chodzi i podniósł się, by odejść na bok. Krzyknęła za nim podziękowanie i dokończyła posiłek.
     Gdy odkładała na bok naczynie nagle została pochwycona od tyłu. Osobnik, który ją chwycił dodatkowo zasłonił jej usta by nie mogła poinformować towarzysza o zagrożeniu. Szarpnęła się próbując się wyrwać jednak nic to nie dało przeciwko większemu od niej mężczyźnie. Spróbowała sięgnąć ukryty sztylet jednak zostało to zauważone przez drugiego napastnika który wytrącił z jej dłoni broń. Trzymający ją osiłek wzmocnił uścisk utrudniając jej jakikolwiek ruch. W tym czasie bandzior stojący przed nią podnieść leżący na wierzchu, w rzeczach kucharza, nóż. Skierował się w kierunku blondyna, lecz na swoje nieszczęście zahaczył nogą o patelnię wywracając ją, co narobiło hałasu zwracając uwagę towarzysza lekarki na nich. Nie wyglądał on na zachwyconego widokiem, który zobaczył. Rawen zaskakująco szybko rozprawił się z łotrami, uwalniając od nich różowowłosą.
- Dziękuję - zwróciła się do swojego wybawiciela schylając się po nóż by móc go z powrotem ukryć w ubraniu. - Nic mi nie jest. Ten większy jedynie mocniej mnie ścisnął gdy zauważyli nóż ale to nic czym trzeba by było się przejąc. - uśmiechnęła się do niego.

***
     Niedługo po tym zdarzeniu Annabelle i Rawen wyruszyli w dalszą drogę. Na całe szczęście nie zdarzyła im się już więcej żadna inna nieprzyjemna przygoda. Na rozmowach w czasie marszu minęły im kolejne godziny po których w końcu ich oczom ukazał się cel podróży. Była to niewielka wioska z drewnianymi zabudowaniami. Szybkim krokiem pokonali dzielącą ich od niej odległość. Spytali pierwszą napotkaną osobę o porwane dziecko a ta wskazała im właściwy dom. Podeszli do niego i zapukali. Otworzyła im kobieta o smutnych oczach. Przedstawili się jej i wyjaśnili cel przybycia. Wtedy gospodyni wpuściła ich do mieszkania i wyjaśniła całą sytuację. Znając już mniej więcej wydarzenia poprzedzające zniknięcie opiekunki i dziecka postanowili od razu zabrać się za poszukiwania.

poniedziałek, 5 listopada 2018

od Desideriusa cd Selvyna

⸺⸺※⸺⸺

Miał ochotę się roześmiać i pokręcić z niedowierzaniem głową. Ilość optymizmu zaszczepionego w młodym mężczyźnie zaprawdę doprowadzała go do białej gorączki i sprawiała, że miał ochotę prychnąć z powątpiewaniem w reakcji na każde słówko, jakie zdołało uciec spomiędzy wąskich warg.
Oczywiście, z wielkim uwielbieniem przyjmował wszelakie ciepłe słowa, jakie padły w kierunku jego i zawodu, jakim się zajmował. Był niezwykle łasy na komplementy, łechcące ego szepciki i subtelne pocałunki składane na czułych miejscach, jednakowoż uznawał, że zdecydowanie na takowe nie zasługiwał.
W końcu wszystko, co robił, było takie...
Zwyczajne, proste i oczywiste.
W jego mniemaniu, rzecz jasna.
Bo nie każdy miał przecież pojęcie ile powinno się gotować gragrulika, żeby przypadkiem nie zaszkodził, bo odbijał się na zdrowiu długo i dotkliwie.
Coeh machał na to wszystko ręką, nie mógł ścierpieć swojej roboty, twierdząc, że rośliny, to najgłupsze paskudztwo, jakie mogło powstać, a gdy już czuł charakterystyczną woń odpowiednich specyfików, z automatu nabawiał się bólów głowy, które łagodził kilkunastominutowymi drzemkami.
— Niepisana zasada dzisiejszych czasów, co możemy na to poradzić — odparł na prędce, wzruszając pobieżnie ramionami i raz jeszcze rozglądając się po, dość pustawej o tej porze, czytelni. — Chcemy się rozwijać, utarte schematy w tym nie pomagają, a uwierz, w medycynie „podwórkowej”, jak to mawiam, za dużo się od zeszłego stulecia, jak nie dalej sięgnąć, nie zmieniło.
Trzaśnięcie skutecznie wybudziło go z nietypowego rytmu, który nadał leniwym pomrukom. Zdołał nawet podskoczyć w miejscu i zmarszczyć z niezadowoleniem brwi.
— Cholerny przeciąg. O czym to my...? — Zastał się, bez zielonego pojęcia, czemu znowu zaczął mruczeć i psioczyć, jaki to ten świat beznadziejny by nie był. Prawdopodobnie zboczenie zawodowe, bowiem poczuwał, jakby dosłownie każdy z jego rodziny przy narodzinach podpisywał jakiś pakt z diabłem, czy innym cholerstwem, który zawierał o tym, że przy wszystkich okazjach, jakie na to pozwalają, powinni zacząć kląć na świat i opłakiwać miejsce, w jakim się znaleźli.
Machnął na to wszystko ręką.
— A lubicie sztukę? Szeroko pojętą, oczywiście.

⸺⸺※⸺⸺
[Selvyn? Znowu długo zwlekaliśmy, wybaczcie, październik gdzieś nam umknął.]

niedziela, 4 listopada 2018

Podsumowanie #9 + Questy!

Witamy Was kochani w nowym podsumowaniu miesiąca!
W tym miesiącu do naszej Gildii dołączyli:
Marceline AbyssDark

Serdecznie witamy i mamy nadzieję, że miło spędzisz tu czas!
Jednocześnie musieliśmy pożegnać się z:
Noctisem, ze względu na niską aktywność
Punktacja:
Rawen - 70 PD - 106 PD do PU
Shinaru - 0 PD - Nieobecność - 564 PD do PU
Philomela - 0 PD - Nieobecność - 970 PD do PU
Kai - 0 PD - 318 PD do kolejnego PU - Nieobecność - 318  PD do PU
Desiderius - 36+33=69 PD - 1273 PD do PU
Blennen - 0 PD - Ograniczona aktywność - Dodatkowy tydzień przed okresem ostrzegawczym - 775 PD do PU
Aries - 62+50=112 PD - +1 PU259 PD do PU
Sorelia - 0 PD - Nieobecność - 277 PD do PU
Yuuki - 0 PD - Rozpoczyna się okres ostrzegawczy - 37 PD do PU
Yoruka - 0 PD - Rozpoczyna się okres ostrzegawczy - 82 PD do PU
Newt - 49+55=104 PD - +1 PU485 PD do PU
Alexandra - 86+38+50=174 PD - 64 PD do PU
Tilly - 52+33+32=117 PD - +1 PU30 PD do PU
Vincent - 0 PD - 4 PD do kolejnego PU - Nieobecność
Nova - 0 PD - Długie oczekiwanie na odpis - Dodatkowy tydzień przed okresem ostrzegawczym - 155 PD do PU
Krabat - 38+54=92 PD - 218 PD do PU
Annabelle - 33+30+33+41+36+35+10(zaproszenie do bloga)=218 PD - +1 PU179 PD do PU
Selvyn - 36+34+55+32+33+30+39+34+42+35+31=401 PD - +2 PU442 PD do PU - +1 PU za postać miesiąca
Marceline - 59+53+63=175 PD - +1 PU - 95 PD do PU

Ignatius - 42 PD - 964 PD do PU
Xavier - 46+52=98 PD - 1096 PD do PU
Anastasia - 0 PD - Dołączyła w tym miesiącu - 100 PD do PU

Tym samym postacią miesiąca zostaje Selvyn! Bardzo dziękujemy Ci za Twoją aktywność!

Osoby, które otrzymały PU proszone są o napisanie do jakiej umiejętności chcą je dodać.
Inne sprawy
- Pomimo dużej ilości nieobecności postaci i wpisanych ograniczonych aktywności liczba opowiadań na blogu jest jeszcze wyższa niż w ubiegłym podsumowaniu! Dziękujemy za to Wam wszystkim i cieszymy się, że wena dopisuje!
- Zmienił się wygląd zakładki "Dla Autorów". Mamy nadzieję, że jest ona teraz czytelniejsza niż wcześniej.
- W tym miesiącu zwiększony zostaje limit postaci. Od teraz na blogu może się znaleźć nie 6 a 11 postaci magicznych! Tym samym trzy osoby znajdujące się w kolejce do owych postaci mogą już tworzyć swoje KP, mamy też jeszcze dwa wolne miejsca (jedno już zaklepane)!
- Nadeszła długo oczekiwana chwila, na blogu pojawiły się Questy! Odnośnik do nich znajduje się w zakładce "Dla autorów" oraz >Tutaj<. Wszystkie zasady ich działania zostały tam opisanie, więc serdecznie zapraszamy do zapoznania się z nimi i w razie chęci pisania ich! W razie problemów ze zrozumieniem jakiegoś punktu służymy pomocą.
- W Questach obowiązuje system przyznawania punktów inny niż w opowiadaniach, inna jest również minimalna liczba słów. Zapisek na ten temat pojawił się w regulaminie, jednak byście nie musieli go szukać wspomnimy również tutaj, że minimum w Questach wynosi 500 słów w przypadku pojedynczego opowiadania na ten temat.
- Questy to nie jedyne nowe urozmaicenie naszej rozgrywki na blogu. Na dniach na Tablicy pojawi się odnośnik do Opinii Publicznej, w której znajdziecie informacje, co ludzie z konkretnych państw sądzą o Gildii i jak ją traktują. Opinia ta, aktualnie oparta na ostatniej Katastrofie, od teraz kształtować się będzie na podstawie działań Waszych postaci w prowadzonych wątkach, największy wpływ jednak będą miały na nią przyszłe eventy i questy. Uważajcie więc na czyny, których dokonujecie, świat słyszy, widzi i ocenia! A jaką opinię wyda, z takim traktowaniem spotkacie się w konkretnym państwie, będziecie musieli odnosić się do tego w swoich wątkach!

To wszystko na dziś, kochani, dziękujemy za uwagę!
Widzimy się w kolejnym podsumowaniu!
Administracja

sobota, 3 listopada 2018

Od Xaviera cd. Philomeli

Co prawda niezwykle rzadko, ale jednak zdarzały się takie sytuacje, gdzie to paskudne zamiłowanie Xaviera do alkoholu dawało się poznać od tej pozytywniejszej strony. Gdyby wówczas w jego żyłach nie znajdowały się promile, to bodaj myśli szybciej zbierały się w jego głowie i nie dajcie bogowie, zacząłby się udzielać w tej konwersacji trochę bardziej niż powinien. A tak nim jakaś jego myśl ukształtowała się do końca, to dyskusja zdołała przeskoczyć o te kilka tematów dalej, przez co chłopak miał nieco problemów nie tyle, ile ze wbiciem się w rozmowę, co ze zrozumieniem wątku, czy dokładniej mówiąc jego podstawy, na jakiej się utworzył. Przez chwilę nawet pomyślał, że może coś powiedział nie tak, przekroczył jakieś granice, jednak szybko wyzbył się tej myśli, bo i nie był w formie na większe dylematy moralne, ale też nie zrobił nic, co wykraczałoby poza jego sumienie — przecież powiedział prawdę. Nie obchodziło go, co tamci sobą zaprezentują, póki nic z tego nie stanie mu na drodze do wykonania zadania. Interesował go tylko i wyłącznie flet, który z pewnością nie był jednym przedmiotem w kolekcji, ale wyłącznie on miał dla Xaviera jakąś wartość. Bard nie zamierzał tykać cokolwiek innego ani korzystać z tej niesamowitej okazji, jak to sam ją nazwał, dobrodusznie zostawiając ją raczej dla innych. A czy z niej skorzystają, czy nie, to już ich sprawa, on raczej nie zamierza nikogo na siłę uszczęśliwiać.
Właśnie dlatego na czas trwania tego temu, tak jakby wycofał się z rozmowy i całe swoje zaangażowanie ograniczył tylko do kilku skinięć głową w momentach, gdy zachodziła taka potrzeba — tak, żeby nie pomyśleli, że wybrał się ze swoimi myślami na dalsze wojaże. Po cichu obserwował, przyglądając się, jak Philomelia sprawnie zapobiegła czemuś, co mogło doprowadzić do czegoś jeszcze gorszego.
— Wspaniale, zatem Xavier zechcesz nam może powiedzieć, kiedy konkretnie będzie ten bal?
— Oczywiście — odchrząknął machinalnie, chcąc zamaskować delikatne zakłopotanie tym, że dziewczyna znów wyciągnęła go z jego własnego świata. Przez chwilę nawet, gdzieś w głębi umysłu mignęła mu myśl, że może trochę za dużo wypił, ale szybko zostało to przez niego wyparte na rzecz innych z pewnością ważniejszych kwestii. — Poprzednie bankiety odbywały się w ostatni piątek miesiąca i w tym przypadku będzie tak samo, więc jak dobrze liczę...
— Zostały nam cztery dni.
— Albo nawet trzy. Przydałoby się spotkać na miejscu dzień przed i omówić dokładnie niektóre sprawy.  Śmiem nawet zaproponować wam, żebyście się tam pojawili jeszcze wcześniej, żeby się nieco zorientować w terenie, obadać posesję i okolicę.
— Nie musisz nam mówić, co mam robić.
— I nie zamierzam. Sprawy techniczne wolę pozostawić wam.
Delikatnie uniósł ręce do góry, chowając się za tarczą niewinnych uśmieszków. 
— I to chyba tyle, jeśli chodzi o dzisiejszy wieczór, resztę ugadamy już na miejscu. Ach, właśnie! Osobiście polecam karczmę "Pod Roztrzaskanym Stołem" i tam właśnie mam nadzieje, że spotkamy się w przeddzień balu.
 
  Philomelia?

Od Krabata cd.Tilly

Wariat – przemknęło przez myśl Krabata z prędkością błyskawicy, jednak szybko sam siebie poprawił – ostatecznie któż nim nie jest w dzisiejszych czasach. Oderwał na moment wzrok od kobiecej sylwetki zbliżającej się w szybkim tempie do jakiegoś mężczyzny na koniu, którego brzydką twarz opryszka z wyższych sfer (a jakkolwiek nie zaliczał się nasz bohater do zdeklarowanych demokratów doskonale zdawał sobie sprawę jak liczny to typ ludzi) przecinała ogromna czerwona blizna jak sądził z doświadczenia zdobyta w przeciągu ostatnich kilku dni. Zdecydowanie nie wydawał mu się odpowiednim towarzystwem dla niedawno poznanej członkini gildii. Potrząsnął głową z wyrazem niesmaku na twarzy. Ostatecznie nie powinno go obchodzić, czym Tilly zajmuje się w swoim czasie prywatnym i doskonale zdawał sobie sprawę, że nie powinien się w to mieszać. Musiał jednak przyznać, że dwie przynajmniej rzeczy w całym zajściu szczerze go zaintrygowały. Po pierwsze, co młoda kobieta robiła na drzewie i jak to się stało, że nie tylko zdołała go zaskoczyć, ale i powalić na ziemię. To, że próbowała go zabić jakoś nie specjalnie sprawiało kłopot jego zdolności pojmowania, bo i od zawsze wiedział, że ma charakter raczej nie do zniesienia. Zdany na bezczynne oczekiwanie usadowił się po turecku pod drzewem podkładając sobie pod pośladki świeżo zakupione worki. Im to w końcu nie uchybi, a jemu będzie się wygodniej siedziało. Wreszcie przeniósł spojrzenie na srebrnowłosą kotkę, która śledziła jego ruchy ogromnymi hipnotyzującymi ślepiami.
- Ona tak zawsze? O co jej właściwie chodziło? Ma jakaś awersję do ludzi z bliznami na twarzy czy jakie licho?
Zwierzę wyglądało na absolutnie niezainteresowane podjęciem rozmowy i z równym zdać by się mogło lekceważeniem obserwowało poczynania towarzyszki, jednak jakkolwiek Krabatowi brakowało wiedzy był dość zdolnym obserwatorem i widział mięśnie napięte jak do skoku.
- Mało rozmowna z ciebie istotka. A myślałem, że naprawdę oczy mi wydrapiesz. W sumie mojej twarzy ani to pomoże ani zaszkodzi
Wymownie potarł blizny na policzkach. Lecz zanim zdążył rozpocząć jakiś dłuższy wywód, w którym mógłby poskarżyć się na wszelkie okrucieństwa życia kotka wystrzeliła w stronę, z której nadjechał mężczyzna na koniu. Nie wiedzieć, czemu Krabat także zerwał się i pobiegł za nią na tyle szybko na ile pozwalała mu kontuzjowana noga. Z oddali dostrzegał jak nieznajomy unosi Tilly za poły ubrania do góry.
- Puszczaj ją! – wrzasnął mężczyzna rozpaczliwie wyciągając dłoń jakby chciał powstrzymać jakąś magiczną mocą grożące dziewczynie zagrożenie.

<Tilly?>