poniedziałek, 26 lutego 2018

Od Ignatiusa cd. Xaviera

Nigdy nie wątpił w słowa swojego ojca. Nigdy, nawet jeśli wydawały mi się absurdalne do granic możliwości. W końcu zawsze mu koniec końców wychodziło, jak można było nie wierzyć? Jak mieli zmierzyć się ze smokami to każdy miał wątpliwości, tylko nie on. Jakkolwiek beznadziejna sytuacja by nie była, Ignatius zawsze był pewien, że Cervan wie co robi i wszystko skończy się dobrze. Wiadomo, nie da się nic zrobić idealnie, ale da się doprowadzić do skutku. I choć dalej bardzo chciał zaufać mistrzowi... To tym razem nie był tego taki pewien.
On miał iść na misję z Xavierem? I to miało wyjść im na dobre? Aha, na pewno, już to widział. Wyjdzie z tego tyle dobrego, co z pojawienia się kolejnej katastrofy. Fakt, upilnowanie Xaviera na pewno będzie łatwiejsze niż pilnowanie mistrza. Ale był jeden szkopuł. To był Delaney. Ten przypadek, którego sarkastycznych wobec swojej osoby tekstów Ignatius nie mógł znieść, a zakneblowanie niestety nie wchodziło w grę. Już wolał jechać sam, nawet jeśli to wiązało się z, mniej więcej, dwoma tygodniami samotnej podróży.
Przed wyjazdem próbował to jeszcze przegadać z mistrzem ponownie, ten pozostał jednak nieugięty. Kiedy po raz kolejny spotkał się z odmową poddał się w końcu i kiedy Xavier zobowiązał się do przygotowania koni, Iggy wziął na siebie przygotowanie prowiantu na drogę (a raczej poproszenie Iriny i Rawena o pomoc) i załatwienie przepustek, by mogli wejść do miasta. Co prawda nie były one w stu procentach potrzebne, ale zawsze lepiej było je mieć i okazać, zawsze mogli liczyć na to, że przyśpieszy to ich wejście do miasta, gdyby zebrała się większa grupa ludzi przy bramie.
Mimo świadomości, kto dotrzyma mu towarzystwa, chłopak starał się szukać pozytywów tej misji. W końcu jechał do stolicy, zawsze mógł załatwić coś jeszcze, gdyby tylko dobrze wszystko rozplanował. A to szczerze mówiąc zdążył już zrobić, gdy szykował prowiant. Gdy dojadą na miejsce z pewnością, po załatwieniu formalności, zostaną gdzieś na noc, aby pozwolić koniom odpocząć i samym przygotować się do drogi powrotnej. W takim razie, zakładając, że do Sorii dotrą rano, będą mieli cały dzień na ogarnięcie wszystkiego. Spokojnie zdążyłby wpaść do jednego z księgarzy, u którego zawsze zaopatrywał się w ciekawsze pozycje, Irina spytała go natomiast, czy mógłby przywieźć jej kilka przypraw, których nie mieli ze sobą przejezdni kupcy. O tak, było co załatwiać, z pewnością spędzą tam cały dzień.

Bardzo szybko udało im się zorganizować. Kolejnego dnia po śniadaniu byli gotowi do wyjazdu i chcąc jak najszybciej mieć to za sobą wyruszyli punktualnie. Pogoda im dopisywała, choć wieczorne przymrozki potrafiły dać o sobie znać. Co prawda, nie były już tak silne, jak na początku zimy, jednak dało się po nich wyczuć, że jeszcze trochę czasu minie zanim wiosna, przez wielu wyczekiwana, zawita do Iferii. Albo może uderzy nagle, kto wie?
Przez większość czasu milczeli, każdy skupiony na swoich myślach i jeździe, uzgadniali jedynie takie rzeczy, jak miejsce na nocleg, postój, czy jak dalej trzeba jechać. Ignatiusowi to nie przeszkadzało, choć na co dzień uwielbiał pogawędki w czasie podróży. W tej aktualnej, choć czasem chciał wymienić kilka przyjacielskich słów, bardziej go kusiło przemilczeć wszystko, żeby przypadkiem nie rozpętać kolejnej wojny. Mistrz nie byłby zadowolony, jakby się dowiedział, że narobili sobie kłopotów, bo zdecydowali się znowu pokłócić i wskutek tego rozdzielić czy coś. Nie, lepiej było wszystko przemilczeć i jak najszybciej wrócić do gildii. W końcu co w tak prostym zadaniu może pójść nie tak? Załatwią i wrócą, proste.
Marmurowe zarysy stolicy zobaczyli już szóstego dnia podróży, pod jej mury dotarli siódmego, jeszcze przed południem. Gdyby nie celowe skracanie postojów i szybkie decyzje o jechaniu godzinę lub dwie dłużej, dotarliby pewnie dopiero wieczorem, Ignatiusa cieszyło więc, że znaleźli się tu w takim czasie. Im szybciej, tym lepiej, może do Tirie uda im się wrócić jeszcze szybciej?
Kiedy brama zamajaczyła się przed ich oczami spięli konie chcąc zakończyć długą jazdę. Pomimo dużej grupy przyjezdnych ludzi pod bramą udało im się wjechać do miasta dość szybko. Pewnie musieliby czekać w kolejce na sprawdzenie przez straże, jednak okazana przepustka była strzałem w dziesiątkę. Gdy wąsaty, starszy żołnierz zobaczył dokument skinął głową i pozwolił im bez zbędnych pytań wjechać. Ignatius przypuszczał, że musieli zostać skojarzeni z gildią, bo gdy zostawili bramy za sobą czuł na sobie ich wzrok. Nie jakiś wrogi, ale jednak obecny, przyciągali uwagę. Plotki, plotki zawsze będą krążyły wśród ludzi. Jak wyglądają? Jak się zachowują? Czy wyglądają na takich, za jakich się podają? Kilkakrotnie chłopak miał  okazję przypadkiem podsłuchać takie dyskusje. Ludzie słabo znali gildię, niektóre tezy na ich temat bawiły go bardzo, inne znowu niepokoiły. Ile zajmie, by wszyscy byli absolutnie pewni ich dobrych chęci?
Najwięcej karczm, które oferowały oprócz noclegu stajnie dla koni znajdowało się na obrzeżach miasta, więc nie rozpędzali się bardzo. Nie było sensu zapuszczać się dalej konno, dzień trwał w najlepsze, na ulicach było już dużo ludzi. Warto było jeszcze wiedzieć, że trwał dzień targowy, dlatego też ludności było więcej niż na co dzień. W takim harmiderze lepiej było zostawić zwierzęta pod czyjąś opieką, by odpoczęły przed podróżą niż stresowały się otaczającym je hałasem. Szybko zawędrowali do budynku, którego szyld nosił napis "Pod Śpiącym Niedźwiedziem" i tam, po wcześniejszym zameldowaniu się, zostawili wszystko, co nie było im akurat potrzebne. 
- Ja odbiorę dokumenty - rzucił niebieskooki do Xaviera, gdy wyszli z karczmy i podał mu małą sakiewkę z monetami. - Irina poprosiła abyśmy kupili jej kilka przypraw, w środku są pieniądze i lista. Mógłbyś się tym zająć? Jak załatwimy te dwie sprawy jednocześnie będziemy mieli potem więcej wolnego czasu. - Zerknął na barda oczekując odpowiedzi, szczerze mówiąc, wiedział, że bedzie ona pozytywna. Xavier z pewnością skorzysta z okazji do szwędania się po stolicy.

Xavier? Też jakoś tak smętnie mi wyszło x'D

środa, 21 lutego 2018

Od Xaviera cd. Ignatiusa.

Niesamowite ile potrafią zdziałać niby trywialne słowa, wypowiedziane przez odpowiednią osobę. W jednej chwili zdolne są przyśpieszyć bicie serca, wzburzyć krew w żyłach i dokonać, wręcz magicznych uzdrowień. Tak, jak białowłosy do tej pory był w niedyspozycji, to po usłyszeniu polecenia wydanego przez mistrza, wytrzeźwiał momentalnie. Pomysł ten wydał mu się tak potwornie głupi i całkowicie nie do przyjęcia, że nie zwlekając ani sekundę dłużej, z łoskotem brutalnie popchniętych drzwi, wypadł na korytarz. Stanął tuż przed mężczyzną i przy akompaniamencie pobrzękujących bransolet, zaczął wymachiwać dłońmi, głosząc swoje oburzenie.
— Nie mam mowy! Nie ma nawet takiej możliwości. — żachnął, wyzywająco mierząc się wzrokiem z mistrzem — Jak zazwyczaj się z młodym nie zgadzam, to tym razem przyznam mu rację. Z całym szacunkiem, ale nie jest dobrym pomysłem wysyłać nas razem na misję. My po prostu... Agh! Nie, po prostu nie.
— A ja uważam inaczej. — odparł Cervan, zachowując pełen spokój. Tak jakby całe zdenerwowanie podopiecznego po nim spłynęło. Nawet się uśmiechnął pod nosem, spoglądając na rozżalonego Xaviera. Potem jednak przeniósł wzrok na Ignatiusa i podał mu list. — Pojedziecie do stolicy, odbierzecie dokumentacje, a potem wrócicie. I wszystko to zrobicie razem, godnie reprezentując interes Gildii.
— Ale...!
— Żadnych mi tu ale, takie są rozkazy. — zaczęli razem, niemalże w tym samym momencie, jednak mężczyzna od razu ich uciszył. Nawet zawtórował mu Saki swym miauknięciem. — Zrobicie to, czy tego chcecie, czy nie. Jestem przekonany, że wyjdzie wam to na dobre.
Oboje próbowali jeszcze perswadować z mistrzem, jednak ten stał się całkowicie głuchy na ich jęki. Złapał tylko kota, pomagając mu wdrapać się na ramię i odszedł w swoją stronę, pozostawiając chłopaków samych ze swoim urojeniami i problemami. A także z nowym obowiązkiem na głowie.


 ***

Nie ukrywając Xavier ze zniecierpliwieniem, wyczekiwał dnia, w którym Cervan zechce przydzielić go do jakieś misji. Sam już dokładnie nie pamięta, kiedy na takowej był, a on z całą pewnością nie należy do osób, którą zadowolą jakieś trywialne zlecenia na upolowanie kilku kilo marchewek na targu czy przerzuceniu gnojówki na pole. Można powiedzieć, że mag żyje i zawsze żył w przekonaniu, że został stworzony do rzeczy z całą pewnością większych. I jest to pewność na tyle duża, że chłopak potrafi się z nią odnosić nawet w obecności mistrza, w dwojaki sposób insynuując mu, że może to jest ten dzień, ta godzina, aby posłać go w świat w imieniu Gildii. Jednakże, gdy w końcu nadchodzi ten długo wyczekiwany moment, to dostaje coś takiego.
Co prawda misja sama w sobie nie wydawała się zła, można rzec, że nawet stwarzała pozory bycia przyjemnej. Taka zwykła wycieczka, robota na praktycznie jeden dzień — nie licząc oczywiście czasu poświęconego na podróż. Wystarczyłoby odnaleźć odpowiedni urząd, postać kilka godzin w kolejce, ładnie uśmiechnąć się do pani za okienkiem i voilà! Można wracać do domu. A przynajmniej teoretycznie, gdyż kto o zdrowym zmyślę, porywałby się na tak długą podróż, gdy jedną taką samą ma dopiero za sobą? Oczywiste jest, że przed wyruszeniem w dalszą drogę powinno się należycie wypocząć i to nie byle gdzie. Przecież celem ich misji nie jest jakiś wygwizdów na krańcu świata, a samo serce kontynentu. Niezwykła, tętniące życiem Soria, marmurowa stolica, tak zwana perła Nalaesi. A przede wszystkim miasto, gdzie więcej niż szynkwasów jest tylko szczurów.  
Xavier, aż dostał gęsiej skórki na samą myśl, co by mógł tam zrobić, gdzie pójść, a przede wszystkim ile monet zdobyć. Jednak w obecnej sytuacji, to tylko jego marzenia. Z Ignatiusem na podorędziu nie mam możliwości na żadne szaleństwa, nawet nie ma co się łudzić. Białowłosy już czuje, jak go tam młody przypilnuje.
Jednakże tak na wszelki wypadek, chłopak zabrał ze sobą również lutnie. Zapakował ją w skórzany worek, uprzednio zabezpieczając, żeby nie wydawała zbędnych dźwięków i przypiął ją do siodła Bębenka tak jak resztę potrzebnych rzeczy. To Delaney zobowiązał się, że przygotuje wierzchowce do podróży, kiedy Iggy miał załatwić prowiant, a potem jeszcze jakieś pozwolenia na wjazd do miasta czy coś w tym stylu, na czym się bard kompletnie nie znał. Takie rzeczy wolał mu zostawić, bo przed taką wyprawą trzeba się jednak jakoś przygotować. Chcąc czy nie, czeka ich dość długa podróż.


Iggy? Takie trochę przegadane mi to wyszło. x'D


piątek, 16 lutego 2018

Od Lenalee cd. Shinaru

Talerz spaghetti, który nałożyła mi kucharka, ostygł już nieco, kiedy myślałam nad odpowiedzią dla chłopaka. Zgodziłam się na jego umowę, ale zupełnie nie miałam pojęcia, co mam mu o sobie opowiedzieć. Uparcie spoglądałam na jedzenie przed sobą, ignorując zwierza, który również na niego patrzył - jednak z głodem w spojrzeniu.
- To może zaczniemy od najłatwiejszych - Shinaru próbował podciągnąć rozmowę, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna - skąd jesteś?
- Z Ethiji- odparłam, nieco śmielej - dokładniej, ze stolicy.
- O, no proszę. To co cię tu sprowadza?
- Um, w sumie to nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Opuściłam dom i znalazłam się tutaj - grzebałam widelcem w talerzu.
- W takim razie, Lenalee z Ethiji - roześmiałam się - co lubisz robić w wolnych chwilach?
- Książki - Skinęłam głową, tym razem spoglądając na chłopaka - zdecydowanie książki. O, no i spanie. Uwielbiam spać.
Ożywiłam się nieco, kiedy temat zszedł na luźny tor i ośmieliłam się. Obecność chłopaka coraz mniej mnie krępowała.
Shinaru uśmiechnął się, biorąc do buzi trochę spaghetti.
- Spanie jest super - odparł, a ja się rozpromieniłam. - Coś jeszcze?
- Hm.. Rysowanie. Głównie amatorskie i małe, lekkie szkice.
- Będę je musiał kiedyś zobaczyć.
- Ale nie są dobre - zarumieniłam się lekko i schyliłam głowę.
- I co? Ważne, że są. Więc książki, spanie i rysowanie.
- I konie - wtrąciłam szybko, aż widelec opadł na stół.
Skrzywiłam się lekko na dźwięk obijającego się sztućca o naczynie i zganiłam w myślach za narwanie.
- Konie?
- Mhm, zawsze chciałam mieć własnego konia. Ale zazwyczaj kupowaliśmy już starsze i ułożone. - Spochmurniałam, na myśl o swojej rodzinie. - Słyszałam, że mamy tu stajnię. Może kiedyś się przejdę...
- Mogę cię tam zaprowadzić, jeśli byś chciała - jego propozycja mnie ucieszyła.
Pokiwałam szybko głową.
- No to teraz moja kolej - Shinaru oparł ręce na nadgarstkach - co byś chciała wiedzieć?
- Co lubisz.... i skąd jesteś...
- To moje pytania - roześmiał się.
- I kim jest twój mały przyjaciel - skinęłam głową na zwierzaka.

Shinaru?

Od Rawena

Wróciłem właśnie ze stołówki z tacami pełnymi od brudnych talerzy po obiedzie. Zostawiłem je w kuchni na blacie obok zmywaka.
– Całkiem niezła sterta się ich nazbierała. – mruknąłem pod nosem.
– Raw! Jak skończysz tutaj to przetarłbyś stoły? – dobiegł mnie głos Iriny ze spiżarni. Najwyraźniej właśnie sprawdzała co dzisiaj na kolacje można zrobić z naszych zapasów.
– Nie ma sprawy Babciu I! – odkrzyknąłem swojej przełożonej i zabrałem się do roboty. W odpowiedzi dostałem tylko pomruk niezadowolenia. Nie wiem o co jej się rozchodzi, w końcu ten przydomek jest całkiem miły. Podwinąłem rękawy i wstawiłem część naczyń do miski z wodą zmieszaną z sokiem z cytryny, aby brud łatwiej schodził. Nuciłem pod nosem, przy tym praca szła trochę szybciej. Ale dalej garów i naczyń było od groma.
Na szczęście nie zeszło mi się zbyt długo. Albo i nieszczęście, bo jednak teraz czekało mnie sprzątanie sali. Podszedłem do pierwszego stołu. Westchnąłem ciężko po czym zacząłem ścierać plamy sosów, okruszki pieczywa. Krótko mówiąc cały burdel jaki zostawili po posiłku.
– Babciu I! Robię sobie przerwę na szluga! – zakomunikowałem. Byłem już w połowie roboty i chyba jakaś przerwa się należała, a w trakcie pracy, zwłaszcza w kuchni i tego typu miejscach się nie pali.
– Heh... Jeśli musisz to idź, tylko się sprężaj, bo będziemy musieli jeszcze zakupy zrobić... – mówiła widocznie zajęta przeglądaniem stanu kuchni.
– Ta jest! – odkrzyknąłem i wyszedłem tylnym wyjściem. Stanąłem obok drzwi i wyciągnąłem paczkę po czym wyjąłem jednego. Po czym z kieszeni koszuli wyjąłem iskrzyk. Był to specjalny przyrząd jaki zostawił mi ojczulek zanim się rozeszliśmy, ponoć jedyny taki w całej Iferii. W każdym razie kilka razy pokręciłem kółkiem z krzesiwem, zanim iskra podpaliła knot. Heh, trzeba będzie wymienić niedługo te dziadostwo i uzupełnić naftę w zbiorniczku. Podpaliłem w końcu i zaciągnąłem się. Zamknąłem klapkę, żeby resztka nafty nie wyparowała i zacząłem wpatrywać się w iskrzyk. Ciekawe co u tego dziada... Mam nadzieję, że nie dał się złapać. No cóż, trzeba będzie go kiedyś odwiedzić.  Usłyszałem jak z wewnątrz dobiegają gniewne krzyki Babci I oraz jak krzczy moje imię. Pewnie kolejni spóźnialscy. Ci zawsze mieli kiepskie wyczucie, kiedy się spóźnić na posiłek. Szybko dopaliłem resztę i wróciłem do środka.
– Co się stało Babciu I? – spytałem kierując się w stronę źródła hałasu.
– Po pierwsze, możesz w końcu przestać używać tego pseudonimu? Już wolałabym żebyś mówił do mnie po imieniu... – przewróciła oczami – A właśnie, będziesz miał pomoc w dzisiejszych zajęciach. Przy okazji tu masz listę rzeczy do załatwienia na mieście.
– Oj Bab... Irino, mogłabyś być trochę bardziej wyrozumiała dla spóźnialskich?
– Nie, nie mogłabym. – napotkałem jej twarde spojrzenie i odpuściłem sobie dalsze kłótnie. W końcu z nią nie wygram.
– To gdzie jest mój pomagier? – spytałem wlepiając wzrok w kartkę. Jagnięcina, pieczywo, przyprawy, warzywa, alkohole... Sporo tam tego. W sumie to nawet dobrze, że kogoś mi do pomocy zaciągnęła.
– Właśnie kończy czyścić stoły.
No cóż, czas zobaczyć z kim przyszło mi współpracować.

Ktosiu, może ty zechcesz mi pomóc?

Od Shinaru cd Lenalee

- O nie.... tylko nie znowu - Jęknąłem niezadowolony przypominając sobie poprzedni dzień . Nie udało mi się ubłagać w żaden sposób kucharki by wydała mi obiad parę minut po czasie...ale nie... musiałem wyjść na miasto by napełnić brzuch. - Lee... ruszaj się! - Wstałem pospiesznie chowając pudełeczko z maścią do kieszeni, a samą bluzę zakładając ponownie na ramiona. Zimno ... nawet jeśli znajdujemy się w zamkniętym pomieszczeniu nadal czuje na karku ten przeklęty przeciąg nie wiadomo skąd.
Złapałem pospiesznie blondynkę za rękę i udałem się truchtem do drzwi dziękując przy okazji Satyrowi za pomoc. Kątem oka zauważyłem również , że kręci głową jakby mówił "I tak się nie zmienisz" czy "pewnie i tak niedługo tutaj wrócisz". Nie jestem aż tak pierdołowaty by odwiedzać go codziennie ... a wypadek na lodzie to tylko przypadek... jak większość wypadków, ale mniejsza. Nue pobiegł za nami zdając sobie sprawę , że został sam na sam z lekarzem, co niezbyt go zadowalało. Nie lubił ich z nieznanego mi powodu. Jeszcze żaden go nie badał, gdyż od razu pokazywał swoje wbrew pozorom spore ząbki. Próbowałem chyba większość metod, ale żadna nie była skuteczna i specjalista narażał się na stratę ręki. Nie za miłe doświadczenie.
- C...czekaj Shin - Dopiero słysząc cichy głos Lenalee ogarnąłem, ze nadal trzymam ją za rękę. Zwolniłem i puściłem ją uśmiechając się przy tym przepraszająco.
- Przepraszam - Wziąłem futrzaka na ręce, a ten z lekkim fochem przeszedł na moje ramię - Ciebie też przepraszam.
Ciche prychnięcie mi wystarczyło jako odpowiedź. Po miziałem go lekko po futerku po czym skierowałem swój wzrok na znajomą.
- Tak właściwie to.... chciałbym cię lepiej poznać - Znów zacząłem iść w stronę stołówki, lecz tym razem wolniej. - Nie muszę od razu wiedzieć całego twojego życiorysu... ale takie pierdoły jak co lubisz, skąd jesteś bądź coś w tym stylu mi starcza. W zamian ja odpowiem ci na parę pytań jakie ci wpadną do głowy - Otworzyłem jej drzwi i jak prawdziwie wychowany facet wpuściłem ją pierwszą.
W stołówce już był tłum... a przynajmniej jak na tą Gildię. Nie zwlekając poszliśmy w stronę miejsca gdzie wydawano jedzenie, by nie denerwować kucharki i nie narażać się na wieczorną głodówkę. Na szczęście byliśmy na czas.
- To pasuje ci taka umowa? - Uśmiechnąłem się lisio siadając przy jedynym wolnym stoliku.

<Lee?>

But I'm not too sure that this girl is a blessing She's got the devils eyes and they'll cut you like a weapon

All used arts were created by WLOP


Aelin Ashyver
Dziewiętnaście 12 Grudnia Defroska Tancerka na Jedwabiach Szpieg



"Gdy tańczysz z diabłem, diabeł się nie zmienia. Diabeł zmienia ciebie."
Amanda Hocking

Aelin to dziewczyna wychowana na jedwabiach - gdy jej rodzina zginęła podczas pożaru, podróżna trupa cyrkowców przygarnęła małą siedmioletnią dziewczynkę i nauczyła fachu. Czarnowłosa uczyła się tańców orientalnych, klasycznych, tańca brzucha i sztuki uwodzenia mężczyzn, aż w końcu - jej starsza przyjaciółka, a zarazem mistrzyni, zabrała ją na jedwabie. To wtedy Aelin odnalazła swoje powołanie. Inne tańce były dla niej nudne - monotonne, pełne napięcia ale bez historii do opowiedzenia. Jedwabie były połączeniem seksualności, historii i piękna, a występy na wysokościach większych niż większość budowli dodawały niebezpieczeństwa i strachu, że tancerka zaraz spadnie i zginie na twardej ziemi.
Oczywiście ostatni aspekt nie tyczył się Aelin.


czwartek, 15 lutego 2018

Od Ignatiusa cd. Xaviera

Jak grochem o ścianę do stu katastrof, warknął Ignatius w myślach, nie wiedząc już kompletnie, co począć ze swoim rozmówcą. Nawet nie spodziewał się, że Xavier cokolwiek zrozumie, ale miał chociaż taką nadzieję. Widać zbędne były jego marzenia o tym, jego rozmówca zawzięcie trzymał się swojej wersji i nie chciał przyjąć do siebie swojego błędu. Białowłosy kompletnie olał jego słowa i zawzięcie uważał, że jest niewinny. Ba, twierdził, że Ignatius naprawdę nie ma co robić, skoro tylko z nim rozmawia! Jakby sam nie przespał całego poranka, leń! Jak dotychczas chłopak czuł się spokojny, to gdy dotarły do niego te słowa miał wrażenie, że kipi w środku i lada moment wybuchnie jak wulkan. I nic nie mógł na to poradzić, zdawał sobie doskonale sprawę, że ziarno niezgody zostało zasiane, gdy tylko się poznali, a teraz zaczęło kiełkować. Wolał jednak nie myśleć jakie kłopoty z tego wyrosną.
- Tak się składa, że w przeciwieństwie do ciebie jestem na nogach od samego rana i zajmuję się swoimi obowiązkami - prychnął i zmrużył oczy. - Co mogłem w sprawie listu to zrobiłem. Skoro na ten moment czekam na odpowiedź w jego sprawie...
- To możesz pójść zająć się następną sprawą i nie zawracać innym głowy. - Nim dziewiętnastolatek zdążył jakkolwiek zareagować na przerwanie mu wypowiedzi drzwi do pokoju barda niemal zatrzasnęły się przed nim, gdyby nie to, że w ostatniej chwili wyciągnął w ich kierunku rękę. 
- Zdaje mi się, że nie znasz żadnych zasad kultury - mruknął ponownie otwierając drzwi i zmierzył barda wzrokiem. - Czekając na odpowiedź mistrza w sprawie listu mogę sobie pozwolić na chwilę przerwy i zdecydowałem się, że z tobą porozmawiam.
- No to pogadałeś, więc możesz iść - odburknął mu Xavier i podjął się kolejnej próby zamknięcia drzwi. Był silniejszy od Ignatiusa więc doskonale mu to wychodziło, młodszy nie mógł nic z tym zrobić.
- Nie, nie mogę, bo nie dociera do ciebie, dlaczego nie powinniście pić w środku tygodnia. Jak gildia ma być szanowana skoro... - Drzwi zatrzasnęły się przed nim i tym razem nie dał rady ich otworzyć. 
Szarpnął zaciekle za klamkę i zacisnął zęby. Nie mógł pozwolić na takie zachowania. To niszczyło honor oraz szacunek gildii, choć tego drugiego i tak nie miała ona za wiele. Czarnowłosy czuł, że jednym z obowiązków jest utrzymanie porządku, tylko w ten sposób mogli zdobyć dobrą opinię u innych. Na ten moment byli nazywani samobójcami... W jego opinii nie było to pozytywne określenie. Samobójcy się zabijają, my chcemy przeżyć, powiedział sobie w myślach i ponownie nacisnął klamkę. Pijąc nic dobrego nie zrobimy, a jak to się będzie powtarzać to wieści w końcu dojdą do króla a on odwoła swoje poparcie... Chłopak potrząsnął głową chcąc odegnać od siebie tę nieprzyjemną myśl. Wstawiennictwo króla było ich tarczą, która chroniła ich przed przeciwnikami ich działalności. Gdyby to stracili Gildia Kissan Viikset pewnie krótko mogłaby się cieszyć istnieniem. Niebieskooki oderwał się nagle od pesymistycznych myśli i zaprzestał bezsensownej walki z drzwiami, gdy Saki otarł się o jego nogę mrucząc cicho.
-Wygląda na to, że tym razem sami musimy jechać po te papiery osobiście. - westchnął Cervan wychodząc powolnie z pokoju. 
Jego ubrania były pogniecione i dalej rozsiewał wokół siebie nieprzyjemny zapach. Nie było to dziwnie, nie dało się ogarnąć wyglądu zewnętrznego w ciągu tych kilku minut. Wyglądał jednak na trzeźwego, mimo lekko widocznego zaspania, i z uwagą czytał list. Ignatius oderwał na chwilę myśli od Xaviera, choć był pewien, że ten dalej stoi pod drzwiami i słucha, by mieć pewność, że sekretarz zostawi go w spokoju. Przez chwilę wpatrywał się w ojca w milczeniu i pogłaskał kota, który wskoczył mu na ramię. Zwierzę zamruczało mu do ucha na co nie zareagował.
- Kogo wyślemy w tej sprawie? - zapytał szybko i splotł ręce za plecami.
Mężczyzna przeniósł wzrok z kartki na chłopaka, który mógłby przysiąc, że ukryta w nich powaga nie dotyczyła tylko dziwnej konieczności osobistego odbioru dokumentów, co dotychczas się nie zdarzało. Mistrz wyglądał jakby miał plan i nadzieję, że ten się powiedzie. Jednak co na ten moment mogło go martwić, w gildii wszystko grało. Pewnie słyszał naszą dyskusję, podsumował nagle w myślach dziewiętnastolatek i w tym samym momencie drgnął. O nie. Chyba nie będzie chciał.
- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli pojedziecie po nie ty i Xavier - stwierdził spokojnie Cervan i ponownie zerknął na kartkę.
- Ale! - Ignatius zaoponował gwałtownie i szybko podbiegł do dowódcy. - Nic z tego dobrego nie wyniknie, on jest nieodpowiedzialny do granic możliwości! Nawet nie umiemy się dogadać!
- A ja uważam, że to doskonały pomysł. - Usłyszał w odpowiedzi na co ręce opadły mu kompletnie. - Słyszysz Xavier?! Pakuj się na wycieczkę, może przy okazji znajdziesz coś ciekawego do degustacji! 

Xavier? Co sądzisz o pomyśle mistrza?

środa, 14 lutego 2018

Od Lenalee cd. Shinaru

Lena, widząc Shinaru, uśmiechnęła się lekko. Znajoma postać wśród tylu wciąż obcych niosła za sobą uczucie ulgi. W dodatku polubiła chłopaka i ucieszyła się z tego spotkania.
- Hej niezdaro - odparła. - Boli?
- Nie bardzo.
Podeszła do blondyna, klękając jedną nogą na kozetce i odebrała od niego gazik, samej przecierając ranę i polewając ją, wcześniej zabraną wodą utlenioną z półeczki z różnymi buteleczkami. Shin stłumił jęk bólu, co rozbawiło dziewczynę. Przelotnie przejechała opuszkami palców po jego skórze, a ten odetchnął z ulgą. Gdy skończyła, wyrzuciła zmięty kawałek waty do kosza i podeszła do satyra. Mężczyzna zajął już się maścią i powoli mielił aloes.
- Bez niej mogłaby zostać blizna - wyjaśnił jej, a ta skinęła głową.
Następnie została poproszona o pocięcie paru listków innych ziół i zmieszanie ich ze sobą. Tu trochę wody, tu innej substancji i powoli maść była gotowa. Trwało to chwilę, może dziesięć minut. Gdy otrzymała pudełeczko od satyra, podeszła do Shina i nałożyła na rankę trochę zielonej maści.
- Smarować trzy razy dziennie, nie mniej, nie więcej - Ravi pokiwał do blondyna palcem - i uważać na następny raz, dobrze? - Troska w głosie zniwelowała jego plan bycia surowym.
Uśmiechnęła się serdecznie do znajomego, zakręciła okrągłe pudełko i wyciągnęła rękę by mu podać, jednak nagle przeszył ją ból w ramieniu. Nie był silny, tylko pojawił się z zaskoczenia. Przechyliła dłoń i maść znalazła się na ziemi.
- Ayayayyay - jęknęła - przepraszam.
- Nic się nie stało - blondyn sam sięgnął po maść - wszystko w porządku?
- Tak, to tylko migrena - uśmiechnęła się do niego.
- Chcesz coś na to? - Satyr od razu podniósł głowę, odrywając się od notatek na jego biurku.
- Nie, przejdzie zaraz. - Machnęła ręką.
Medyk zmarszczył brwi ale nic nie powiedział, tylko spojrzał na zegarek.
- Już tak późno - westchnął - za dwie minuty jest czas kolacji. Idźcie, bo Irina nie wyda wam jedzenia.

Shinaru?

wtorek, 13 lutego 2018

Od Xaviera cd. Ignatiusa.

Stwierdzenie, że ich opinie na różne tematy są odmienne, to zaledwie namiastka prawdy. Inne nie były tylko ich poglądy, ale charaktery czy potencjały. To, co Teroise uważał za rzecz niecierpiącą zwłoki, dla Xaviera było błahostką. Bard nie potrafił pojąć, czemu jego młodszy kolega wykazuje tak duże zamiłowanie do tworzenia przeróżnych scenariuszy na wszelakie zdarzenia. Według niego to już nie była zapobiegliwość, a coś podchodzącego pod paranoje. Jak można żyć w przekonaniu, że od katastrofy dzieli tylko chwila, a wszystko jest nastawione przeciwko człowiekowi? Takie podejście jest wręcz niezdrowe, wyniszczające. Nie da się przewidzieć, w którą stronę bogowie patrzą w danej chwili albo, gdzie w danym momencie zawieją wichry losu. Jeśli ma się coś stać, to się stanie, a chuchanie na szczęście tego nie zmieni.
Przynajmniej w takim przekonaniu żył Xavier. Odkąd przyszło mu żyć na ulicach Toirie nauczył się wykorzystywać chwilę. Tam nie myślało się o kolejnym dniu, kiedy nawet następna godzina była jedną wielką niewiadomą. W mieście magów szansa nie czekała, aż ktoś po nią sięgnie. Trzeba było za nią ganiać, a gdy się nawinęła, łapać, póki znajdowała się w zasięgu ręki. Nie było czasu, aby się zastanawiać, ile jest słuszności w podjętej decyzji. Wprawdzie młody mag, usłyszał kiedyś opinię, że takie podejście nazywa się krótkowzrocznością, jednak wówczas niezbyt się tym przejął. Obecnie, mając trochę więcej lat, owszem, zdarza mu się trochę nad tym rozmyślać. Jednakże dla niego, to wciąż jest za wcześnie na większe wnioski i w młodym Ignatusie kompletnie nie widzi osoby, od której mógłby się czegoś nauczyć. Dla niego jest po prostu okropnym upierdliwcem, który swoim truciem nie daje mu odpocząć.
— Dobra, w porządku! — klasną w dłonie, gdy czarnowłosy skończył monolog. Można powiedzieć, że po usłyszeniu wywodu chłopaka, kolokwialnie opadły mu ręce. Czasem ma wrażenie, że on jest tu, tylko żeby się czepiać ludzi. — Narzekasz na mnie, a sam widocznie chyba nie masz za dużo do roboty, bo sterczysz tu od kilkunastu minut i prawisz mi kazanie. Dostaliśmy list? To wspaniale! Więc może się nim zajmiesz, jeśli jest tak ważny? Jestem przekonany, że mistrz się zaraz ogarnie i z przyjemnością wyda rozkazy, żebyś mogli ruszyć z robotą i tak dalej. Wszystko wróci do porządku, bo wątpię, aby w przeciągu tych kilkudziesięciu minut miało dojść do następnej katastrofy.
Kończąc zdanie, uśmiechnął się krzywo, ze świstem wypuszczając powietrze z ust. Jedną dłoń położył na drzwiach, gotów je zatrzasnąć choćby przed samym nosem Iggy'ego, gdyby tylko zaczął bardziej jęczeć.

Iggy? Wybacz, też się nie popisałam z długością. xD
 

Mała zmiana w systemie punktowym

Witajcie!
Spostrzegłyśmy dzisiaj, że przy obecnie panującym systemie punktowym ciężko by było wybić się do góry ponad innych przez co ciężej jest też wytypować Postać Miesiąca. Dlatego od dziś opowiadania będą liczone w inny sposób. 
Za każde 10 słów otrzymacie 1 pkt. 
System ten zostaje także wprowadzony w komentarzach pod formularzami, więc od dzisiaj one również są szansą na dodatkowe punkty, czego na początku nie było.

Dziękujemy za uwagę!
Administracja

Od Shinaru cd. Lenalee

Krok za krokiem wędrowałem wzdłuż ulicy co chwila chuchając na zimne ręce, by w jakiś sposób je rozgrzać. Mróz był bezlitosny, nawet jeżeli na niebie nie było żadnej chmurki, a słońce przyjemnie świeciło. Płaszcz w którym obecnie byłem wydawał się gruby, choć i tak wstrzymywałem się od drżenia, zaś Nue owinął się wokół mojej szyi udając puszysty i względnie ciepły szalik. Tak naprawdę jego futerko było tak zimne jak powietrze, więc nic a nic nie pomagał. Musiałem jak najszybciej wrócić do Gildii i pomóc Theo. Nie mam pojęcia jak ten dzieciak radzi sobie z ogarnięciem tej stajni w taki mróz, choć wole w to nie wnikać... Pomóc zawsze można, a mi jakoś nie widzi się żyć ze świadomością, że on sam wszystko robi. Poza tym... ja też miałem zacząć prace Pasterza, więc tak czy siak jest coś tam z moich obowiązków.
Znajdowałem się już niedaleko Gildii, więc chcąc się nieco rozgrzać zacząłem powoli biec. Stworek na moich barkach spojrzał na drogę, a później na mnie z wzrokiem mówiącym , że mnie chyba pogięło. Może i miał w tym trochę racji, ale naprawdę chciałem już wejść do środka. Ta przebieżka oczywiście nie skończyła się dobrze. Nie udało mi się wyhamować przy schodach, więc zaliczyłem piękną glebę uderzając ramieniem o krawędź. Ból przeszył moje ciało momentalnie, a ja syknąłem cicho łapiąc się za to miejsce. Nue zdążył się na szczęście wyratować i teraz stał obok patrząc na mnie wzrokiem z typowym "A nie mówiłem?".
- Dzięki za troskę przyjacielu - Zaśmiałem się, a on parsknął podchodząc do masywnych drzwi. Oczywiście nie mógł ich sam otworzyć... nawet aj czasami miałem z nimi problem, bo zamek po prostu zamarzał.
Podniosłem się powoli, czując jak coś spływa mi po ręku... wiedziałem co to jest i mało mi się to podobało. Bez wizyty u Medyka się raczej nie obejdzie... liczyłem na to, że obejdzie się bez niczego poważniejszego od zwykłego zranienia. Wszedłem do środka wpuszczając najpierw futrzaka i pozbyłem się płaszcza. Na wierzchu dłoni zauważyłem małą strużkę czerwonej cieczy. Czym prędzej podreptałem na piętro, gdzie natknąłem się na Ravi'ego chodzącego z kąta w kat patrząc się na jakąś listę.
- Dobry? - Szepnąłem, choć wiedziałem, że i tak wiedział o mojej obecności.
- Dzień dobry - Posłał w moją stronę ciepły uśmiech i odłożył tabliczkę z kartkami na biurko. - W czymś mogę po.... -Zawiesił się na chwile strzygąc uszami za pewnie dostrzegając krew na mojej ręce. - Usiądź proszę na kozetce i zdejmij bluzę.
Posłusznie wykonałem polecenie i już po chwili siedziałem spokojnie patrząc na ruchy Satyra. Zmył jedynie krew odsłaniając rozcięcie. Mocno musiałem uderzyć, skoro stało się to przez płaszcz i bluzę. Tylko ja jestem do tego zdolny.
- Poczekaj chwilę... sprawdzę czy mamy maść ziołową - Mężczyzna spojrzał jeszcze przelotnie na Nu który zaczął zwiedzać pokój po czym zniknął za drzwiami gabinetu. Rana wciąż lekko krwawiła nawet jeżeli co chwile przecierałem ją gazikiem. Złamania może i nie było, choć teraz martwiłem się o blizny. Nie chciałem żadnej ... a tym bardziej po tak głupim wypadku. Ludzie w sali spotkań często chwalili się swoimi znamionami, które posiadały dość dziwne historie. Czasami się zastanawiałem ile z nich jest prawdziwe.
Nie czekałem zbyt długo, gdyż doktor po chwili powrócił , lecz nie sam. Za nim kroczyła Lee, a przynajmniej tak mi się wydawało. W końcu kto jak nie ona może się szwendać za doktorkiem? Niby są tu jeszcze inni medycy, ale ona kroczyła za nim jak a mentorem którym rzecz jasna był.
- Hej Lenalee - Uśmiechnąłem się wesoło, gdy Satyr odsłonił mi jej sylwetkę. Blondynka spojrzała na mnie nieco zdziwiona, lecz leciutko odwzajemniła uśmiech. - Głupia sprawa, że przychodzę tu z tak głupiego wypadku - Podrapałem się zdrową ręką po policzku.
 Lenalee?

poniedziałek, 12 lutego 2018

Od Lenalee

Dzwoneczek, który rozbrzmiał, gdy przeszła przez próg małego sklepiku, skierował na nią uwagę sprzedawcy. Przyjemny zapach ziół rozchodził się po pomieszczeniu, kojąc zszargane nerwy dziewczyny. Nienawidziła zimna, szczególnie gdy musiała wychodzić na zewnątrz – wprawiało ją to tylko w ponury nastrój i Lenalee miała ochotę właśnie przekląć wszystkie bóstwa odpowiedzialne za tą porę roku.
- Niezwykle zimno dzisiaj, nieprawdaż? - Właściciel sklepu skłonił się lekko i złączył chudziutkie dłonie.
Był dość starszy, żeby nie powiedzieć po prostu, że stary. Włosy miał poprzetykane siwymi pasmami, a na twarzy gościł uprzejmy uśmiech, który od razu odwzajemniła.
- Troszkę - odparła nieco za wysokim głosem.
Podała mężczyźnie karteczkę z nazwami różnych ziół leczniczych, wypisanych przez Raviego. Trochę aloesu, arniki i estragonu oraz różnych innych, o których słyszała po raz pierwszy. Mężczyzna zapakował wszystko do małych sakiewek i podał Lenie, która wręczyła mu parę monet i wyszła na zewnątrz. Zadrżała mimowolnie z zimna i dopięła do paska przy kamizeleczce sakiewki, następnie owijając się szczelnie peleryną i ruszając z powrotem do gildii. Z każdym oddechem dziewczyna tworzyła obłoczki pary, a padający śnieg osiadał na kapturze, który założyła chwilę wcześniej. Dopiero kiedy przestała czuć palce u stóp a policzki były nieznośnie czerwone i szczypiące, przeszła przez próg głównego budynku i odetchnęła z ulgą. Niewiele myśląc podążyła do poznanego wcześniej źródła ciepła. Sala spotkań była teraz opustoszała i dziewczyna mogła posiedzieć sama przed kominkiem, zrzucając wcześniej swój płaszcz i wieszając na oparciu krzesła tuż obok. Ciepło wchłaniające się w każdą komórkę jej ciała sprawiło, że zrobiła się strasznie senna, a co za tym idzie, przysnęła.

Obudziło ją wołanie, dobiegające z holu. Dopiero po paru krótkich chwilach rozpoznała głos należący do satyra. Podniosła głowę znad kolan i zamrugała parę razy. Gdy doszło do niej, że tą ją nawołuje medyk, dziewczyna podskoczyła i pobiegła w stronę źródła hałasu. Ravi uśmiechnął się na jej widok i poprawił małe, okrągłe okulary.
- Coś się stało?
- Jeden z naszych nieporadnych towarzyszy zrobił sobie krzywdę - odparł szybko - to nic poważnego, ale potrzebuje maści, a akurat zapas ziół się skończył. Kupiłaś, o co cię prosiłem?
- Jeny, wystraszył mnie pan - odetchnęła z ulgą, chwytając się za serce a satyr roześmiał się szczerze - kupiłam wszystko.
- Wspaniale, chodź za mną. Nauczysz się dzisiaj paru sztuczek z ziołami.
Ruszyli w stronę schodów prowadzących na piętro lecznicy. Po drodze wyciągnęła materiałowe rękawiczki i choć medyk na początku się im sprzeciwiał, upór dziewczyny wygrał i Lenalee mogła zakładać je do pracy z ciężej rannymi pacjentami.
- Nie będą ci potrzebne. - Uśmiechnął się ciepło, widząc je w jej rękach, a ta od razu je schowała - to małe zadrapanie, chociaż nie leczone może zrobić się poważne.
Przystanęli przed drzwiami gabinetu, do którego trafiał każdy z małymi czy większymi problemami. Nie widziała, kto siedział na łóżku, bo satyr od razu skierował się w tamtą stronę, przysłaniając jej widok.

Ktoś chciałby popisać z małą Lenalee?

niedziela, 11 lutego 2018

"Kiedy pomnażają się Twoje cierpienia – pomnaża się też siła ich niesienia."

Johann Kaspar Lavater

by Cotta
Lenalee Lanseloth
Lena | Osiemnaście wiosen | Dwunasty kwietnia | Medyczka

Lenalee jest istotką dość wyjątkową, gdyż nie jest zwykłym człowiekiem. Od małego, kiedy jej mama zachorowała, dziewczynka wiedziała że posiada dar.
Mała blondyneczka podeszła do łóżka mamy. Od jakiegoś czasu kobieta nie wyglądała dobrze i Lenalee wyczuwała, że coś jest nie tak. Teraz też była blada, spocona i ledwo odwróciła głowę w kierunku córeczki, a mimo to próbowała się uśmiechnąć. "Co tu robisz, Lee?" zapytała "myślałam, że tata zamknął drzwi." Dziesięciolatka zmarszczyła brwi "jesteś chora, mamo? Tata nie pozwala mi cię widywać, mówi, że źle się czujesz. Ale wyzdrowiejesz, prawda? Niedługo znowu pobawisz się ze mną w ogrodzie?". Kobieta się roześmiała, po czym napad kaszlu zmusił ją do obrócenia głowy. Lee chciała poczekać, aż kaszel ustanie, jednak on nie chciał. Dopiero po paru minutach jej rodzicielka umilkła i skuliła się, chwytając się za klatkę piersiową. "Idź po tatę, kochanie" słowa ledwo wydobyły się z jej ust. Lenka chwyciła mamę za rękę, a ta zamarła. Podniosła się powoli i rozejrzała po pokoju, a po chwili na dziewczynkę. "Lee... uleczyłaś mnie. Uleczyłaś" chwyciła córkę za ramiona i chwyciła w objęcia "uleczyłaś mnie, ty..." nie dokończyła. Umarła, trzymając w uścisku dziecko. Po tym wydarzeniu Lenalee cierpiała całe trzy noce, przeżywając katusze i nie mogąc spać. Czwartej zemdlała z bólu i wycieńczenia. Przez następne dwa dni na zmianę budziła się i traciła przytomność, rzucając się w spazmach bólu. Siódmego nie czuła już nic. Wtedy uświadomiła sobie, co się stało. Nie uleczyła swojej mamy. Tylko odebrała jej ten koszmarny ból, który czuła. Pozwoliła jej odejść w spokoju.
Ojciec dziewczyny zmarł niedługo po tym. Lee opuściła rodzinny majątek i wyruszyła w podróż, by opuścić swoją ojczyznę, Ethije. Nie potrafiła pozostać na ziemiach, gdzie cała jej rodzina, oprócz starszego brata, umarła. Mając siedemnaście lat zawędrowała do Nalaesi. Przez jakiś czas pomagała ciężko chorym, kojąc ich ból choć na chwilę, dając wytchnienie, przez co sama skazywała się na cierpienia. Ale przyzwyczaiła się do tego. Już od bardzo dawna, po tych wszystkich doświadczeniach, nie czuła bólu na tyle silnego, by odebrał jej zmysły czy kontrolę nad własnym ciałem. W końcu dołączyła też do gildii, ukrywając się przed coraz większymi tłumami chorych, słyszących historię o dziewczynie która może zabrać twój ból, szukających wybawienia.



Lenalee jest osobą cichą i spokojną. Rzadko kiedy podniesie głos czy krzyknie, a jeżeli już to tylko z konkretnego, ważnego powodu. Uwielbia spędzać czas w cieple i wygrzewać się w promieniach słonecznych, a gdy jest zima rzadko opuszcza legowisko przed kominkiem. Zwykle spędza na nim cały dzień z gorącą czekoladą i dobrą książką do czytania. Dużo czasu spędza też w bibliotece i w lecznicy, gdzie razem z tutejszym medykiem, Ravim, zajmują się każdym rannym, a gdy takowych nie ma, rozmawia z nim godzinami o wszystkim i o niczym.
Dla obcych osób jest nieśmiała i uprzejma, zawsze zwraca się z należytym szacunkiem i pochyla głowę do przodu, by uniknąć wzrokowego kontaktu. W takim wypadku rozmówca musi być wygadany, bo ona sama rozmowy nie uciągnie, będzie milczeć, chociażby miała tak trwać godzinami. Dopiero gdy kogoś pozna jest dość wygadana i odważniejsza, mimo wszystko wciąż ślady nieśmiałości znajdą się na każdym kroku. Miły uśmiech rzadko schodzi z jej twarzy, nawet, jeżeli wymuszony. W momentach kiedy jej dar staję się przekleństwem, ukrywa się w swoim pokoju i nie wychodzi, dopóki nie poczuje się lepiej. Jedynie mistrz widział ją w takim stanie - nikogo innego nie dopuszcza do siebie, a drzwi pozostają zamknięte na klucz.
Oprócz nieśmiałości i uprzejmości cechuje ją również skromność i  inteligencja. Nie jest idiotką, w żadnym wypadku, a nawet wręcz przeciwnie. To wyedukowana, bystra dziewczyna, która rzadko kiedy ominie okazję do nabycia nowej wiedzy. Jest też pełna współczucia i na widok czyjejś krzywdy od razu biegnie na pomoc, nieważne, czy to bliska jej osoba czy największy wróg.
Przy bliskich jest troskliwa, sympatyczna, a nawet z kroplą poczucia humoru. Często za dużo się martwi i tęskni, strasznie się przywiązuję.

Lenka to drobna dziewczynka - posiada całe sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, wąskie barki i małe dłonie. Mimo wzrostu jej nogi wydają się dość długie, jednak nie na tyle, by ją usatysfakcjonować. Ma jasną cerę, długie do ramion blond włoski z przebłyskami wpadających w rudy pasemek i miodowe oczy. Szczupły, zadarty nosek i dość pyzate policzki sprawiają, że wygląda na młodszą. Zwykle spotkać ją można w zwykłych, przylegających spodniach i bluzce na ramiączkach (ma ich multum), a na nogach kozaki do kolan na grubym obcasie. Gdy wychodzi poza tereny gildii zakłada swoją zwyczajową sukienkę (wyglądającą dokładnie jak na Arcie profilowym), wysokie zakolanówki i wpina wstążki do włosów. Niskie botki na lekkim obcasie i pełne, pod kolor, rękawiczki, by w tłumie przypadkiem nie otrzeć się o kogoś, kto przekaże jej ból. W zimne dni nakłada po prostu długą pelerynkę i podszyciem ze sztucznego futra.


Ulubioną rzeczą Lenalee to spanie i leniuchowanie, a także czytanie przeróżnych historii miłosnych, czy zagadek kryminalnych. Często też spotkasz ją czytającą nowy podręcznik o najnowszych ziołach czy metodach lecznictwa. Często też biega czy rysuje, jej notatki, które prowadzi by zapisywać wszystko, czego nauczy się od Raviego, są pełne rysunków i szkiców, mniej lub bardziej ambitniejszych. Kolejnymi zainteresowaniami są kolejno jazda konna i jedzenie domowych wypieków czy słodyczy. Końmi od małego była uczona się zajmować i jeździć, dodatkowo czuję silne przywiązanie do tych zwierząt. W przyszłości chciałaby mieć własną klaczkę, którą mogłaby sama ułożyć i dobrze się zaopiekować. Co do jedzenia, to słodycze to całe jej życie. Kocha słodkości, choć nie byle jakie - sklepowe, w papierkach, jej niezbyt smakują. To musi być ciasto, ciasteczka czy pierniki, miód to najlepsze co może być na tym świecie, a jedzenie bez słodkiej nuty jest nie warte jej uwagi. 

✦ Jej ulubionym owocem - jej ulubionym jedzeniem nie-wymagającym-przygotowania - są truskawki
✦ Ulubiony kolor to lazur wpadający w zieleń
✦ Uwielbia każde futrzaste zwierzątka, natomiast przed wszelkimi rodzajami robaków, owadów, pająków i tym podobnymi ucieka z płaczem
✦ Lenalee to leworęczna artystka
✦ Posiada strasznie słabą głowę. Wystarczy, że wypije szklankę mocniejszego trunku i już odczuwa tego skutki
✦ Ma prostą grzywkę



Art użyty na samym początku został znaleziony w Google; autor Cotta.

Od Ignatiusa cd. Xaviera

Kiedy bard wtrącił się w jego wypowiedź mógłby przysiąc, że jego irytacja wzrosła. A kiedy usłyszał, że wyolbrzymia zamrugał tępo próbując przetrawić to, co mówił mu jego rozmówca. On? Przesadza? Że obaj nie nadają się do niczego? Teraz niebo się może nie zawaliło, ale mogło, warknął w myślach i zacisnął wargi. Świat i los są niezależne od nas, w każdej chwili mogą wszystko zmienić i oni muszą być na to gotowi. Nie było żadnej katastrofy od trzech lat, następna mogła pojawić się praktycznie każdego dnia. A on uznał, że skoro nie ma nic do roboty to może sobie zezwolić na wielką popijawę w środku tygodnia? Nieodpowiedzialny, nieodpowiedzialny na bogów. Za jakie grzechy... 
Ignatius od początku przeczuwał, że nie będzie chciał powierzać bardowi zbyt wiele, teraz już wolał pięciokrotnie przemyśleć sytuację zanim to zrobi. Nie chciał żyć z kimś z gildii w takich relacjach, ale im częściej rozmawiał z Xavierem widział, iż chyba nie ma wyboru. Ilekroć o czymś dyskutowali coraz częściej się o coś kłócili. Ich opinie na większość tematów były różne.
- Za bardzo się przejmuję? - powtórzył głucho za Xavierem, gdy ten skończył swoją wypowiedź. - Z całym szacunkiem, słusznie się przejmuję. Każda kolejna minuta to niewiadoma. Mogłeś nic nie mieć do pracy, jednak w każdej chwili wszystko mogło się zmienić. Nie jesteśmy liczni, musimy dzielić się wszystkimi obowiązkami i liczyć się z tym, że lada moment, ktoś inny może nas potrzebować. - Zerknął w stronę drzwi do pokoju, gdzie znajdował się mistrz Cervan. Będzie musiał zaraz sprawdzić, czy wziął się za swoje zadania. -  Zresztą ty może nie masz nic do roboty, jednak nie jesteś tu sam. Dostaliśmy dziś list ze stolicy, który musi trafić do mistrza. I co? Jeden, trzeba go szukać, bo upity do tego stopnia nie wrócił do pokoju, tylko trafił tutaj. Dwa, wątpię by był w stanie podjąć teraz jakąkolwiek decyzję, nawet budzić się nie ma chęci. Jesteśmy zatrzymani w wszelkich działaniach, bo wam zachciało się pić - zawahał się na chwilę zastanawiając się, co dalej zrobić. - A skoro nie masz nic do roboty, to najpierw pomożesz mi doprowadzić mistrza do porządku. A potem pójdziesz do biblioteki, trzeba posegregować niektóre dokumenty.

Xavier? Krótko wyszło ><

sobota, 10 lutego 2018

Więzy krwi? Na co to komu! W końcu i tak jesteśmy jedną wielką rodziną

► Shin | 18 lat | 17.08.1769 (Lew) | Posłaniec | Pasterz | Tiedal ◄

Shin to idealny przykład określenia "mentalny ośmioletni dzieciak". Jego zachowanie za nic nie wskazuje, że osiągnął już pełnoletność, nie wspominając już o samym wyglądzie. Wywodzi się z ubogiej rodziny wywodzącej się z małego miasteczka na terenie Tiedal. Nie miał za łatwo, gdyż kiepski stan majątkowy nie pozwalał mu na wyjścia na miasta, czy pochwalenie się nowymi zabawkami. Utrzymywali się głównie z hodowli owiec oraz na wyrobach z wełny, które następnie sprzedawali na rynku. Jego dziecięcy urok nieco pomagał  w handlu, lecz wiadomo... nie zawsze wszystko idzie jak powinno. Dzięki takim trudom nauczył się jak sobie radzić. Z nudów potrafił robić dosłownie wszystko ... od pomagania rodzicielce w szyciu nowych rzeczy, po zaganianiu owiec jak pies pasterski. 

Chłopiec stał na dachu składzika trzymając się kurczowo krawędzi. Słyszał jak deski budynku skrzypią pod naporem wody... Miał świadomość, ze prędzej, czy później nie wytrzymają i znajdzie się pod wodą. Czuł lęk.. nie wiedział gdzie jest jego matka, a ojciec... zniknął pod żywiołem, gdy próbował wrzucić chłopca tam, gdzie obecnie się znajduje. Nie chciał wierzyć, że już nigdy go nie zobaczy. Jego ostatnie słowa przynajmniej trzymały go przy tej myśli. Kolejna silniejsza fala błota zachwiała konstrukcją do tego stopnia, że siedmiolatek ledwo co utrzymał się. Jego wątłe, dziecięce roczki powoli opadały z sił, a pomocy nie było widać. Światło nadziei rozbłysło, gdy na pniu złamanego drzewa przypłynęło żywe stworzenie. Korzystając z chwili, gdy "Arka" była najbliżej budynku przeskoczył na nią i strząsnął z futra nadmiar wody. Shin pierwszy raz w życiu widział takie stworzenie - mógł je porównać do kota z dość dziwnym wyrazem pyszczka oraz dłuższą sierścią. Ciekawość zmusiła go do lekkiego wysiłku , by podejść bliżej i wyciągnięcie w jego stronę ręki.
- Hej mały ... widać, że utknęliśmy tu razem - Uśmiechnął się lekko, gdy stwór na niego spojrzał. Nie bał się... zapewne czuł, że człowiek jest tak samo bezradny jak on w owej sytuacji. Zbliżył się nieco, by dłoń dziecka zatopiła się w jego wilgotnym futerku. 

Sytuacja się zmieniła wraz z z rokiem 1776, kiedy nadeszła szesnasta katastrofa. Shinaru miał wtedy jedynie 7 lat, gdy gospodarstwo jego rodziców zalała lawina błotna. W tamtym dniu stracił ojca, a matka ledwo co uszła z życiem. Pastwisko zostało praktycznie w całości zniszczone, a owce - jedyne źródło utrzymania- zginęły. Po całym tym zdarzeniu matce chłopaka było ciężko naprawić wszelkie szkody, a zarazem utrzymać gospodarstwo. Wybawienie jednak nadeszło parę lat później. Shin dokładnie pamiętał tajemnicze stworzenie z którym przetrwał tamten feralny dzień. Mimo, że zniknął, gdy woda odeszła , powrócił lecz tym razem nie sam. Biegł niczym doświadczony pies pasterski za małym stadkiem owiec. Zaskoczony już wówczas nastolatek patrzył z niedowierzaniem, jak na pastwisko powracając puchate zwierzęta. Od tamtego dnia On oraz Nue stali się nie rozłączni, mimo iż ich relacje mogą nieco dziwnie wyglądać. Blondyn często rozmawia ze swoim towarzyszem choć i tak ten nic nie odpowiada, a nawet nie wykazuje głębszego zainteresowania. Traktuje go jak członka rodziny, gdyż jego matka nie wytrzymałą z przepracowania i został kompletnie sam z całym gospodarstwem na głowie. 

-Nue... powiedz mi proszę. Czy takie życie nie jest zbyt nudne? - Chłopak o włosach w kolorze zboża wylegiwał się na łące spoglądając na wolno poruszające się chmury. Zwrócił się do swojego małego towarzysza- Magicznego stworzenia o czarnym futerku, które obecnie całą swoją uwagę skupiło na biedronce wędrującej po trawie. Słysząc słowa skierowane do niego spojrzał na blondyna, lecz nic nie odpowiedział.
- Cisza, słońce, piękny widok na pastwisko. Niby takie życie powinno odprężać, ale... czegoś mi tu brakuje - Dopowiedział po chwili ciszy - Jakiś wydarzeń różniących się od corocznego strzyżenia owiec. Czegoś bardziej ... ekscytującego. 

Autor Nieznany
Blondyn posiada wyjątkowo żywy charakter oraz spore pokłady energii. Zawsze można go zobaczyć na mieście z wiecznym uśmiechem na twarzy, którego tak łatwo nie da się zedrzeć. Potrafi się ucieszyć z choćby najmniejszej rzeczy, gdyż wszędzie widzi jakieś plusy. Wady są niczym dla niego, choć nie ignoruje ich, a przede wszystkim nie wypomina ich otwarcie komuś prosto w twarz. Jest szczery, ale widzi umiar w liczbie wypowiedzianych słów, chyba że w grę wchodzą komplementy. Czy to chłopak, czy dziewczyna, Shin ma odruch mówienia pochlebstw w kwestiach urody, a co za
tym idzie? Młodzieńcze zauroczenia. Jego urocze serce jest bardzo podatne na miłość, lecz wiadomo, że jak nie będzie się tego pielęgnować,  to szybko zniknie bez choćby śladu. Szybko przywiązuje się do ludzi, co z resztą okazuje, gdy są w pobliżu. Potrafi znienacka przytulić, a potem miziać się jak kot oczekujący pieszczot.

Młodzieniec ma parę wyjątkowych cech, które odróżniają go od reszty. Nie licząc Nue, który zawsze siedzi mu na ramieniu, Shinaru ma posiada dość charakterystyczną urodę, która wynika z genów. Włosy blond podchodzące pod dojrzałe zboże na polach, oczy które w zależności od światła przybierają odcień żółtego, szarego lub wyblakłego niebieskiego. Cera delikatna , jasna ,a  przede wszystkim bez żadnej skazy w postaci blizn, czy pieprzyków. Należy uwzględnić również to, ze chłopak uwielbia, gdy ktoś robi coś z jego włosami. Czy to proste głaskanie, czy czesanie - on i tak będzie czuł się jak w raju. Ubiór ma dość różnorodny. Od prostych ubrań w których pracuje na gospodarstwie, po mundurek od pracy posłańca. Nie boi się kombinować ze stylem, co jeszcze bardziej upodabnia go do płci przeciwnej. Zdarzało mu się już parę razy zostać pomylonym, gdy miał rozpuszczone włosy, bądź upięte w wysoki kucyk. 
-Dziękuję! Ale wiesz, że jestem facetem? - Odparł z uśmiechem na słowa chłopaka na oko pół głowy wyższego. Nie przejął się zbytnio komplementem skierowanym jak do dziewczyny, co wywarło lekkie zdziwienie na twarzy rozmówcy, który był nadal zdezorientowany przez swoją pomyłkę. 
Mimo, że takie sytuacje go nie ruszają, ma mały słaby punkt w postaci wzrostu. Wyjątkowo nie cierpi, gdy ktoś mówi, że jest uroczym maluchem, bądź kurduplem. Odbija się od ziemi o zaledwie 162 cm, lecz nie przeszkadza mu to w codziennym życiu. Zawsze znajdzie sposób an dosięgnięcie czegoś z wyższej półki, co ma również odniesienie do celów jakie sobie obiera. Jeżeli chodzi o postanowienia, jakie sobie ustalił, to zawsze dąży do ich wykonania...nawet jeżeli jest to niebezpieczne, lub szalone. 
Gdyby było trzeba skoczyć w ogień za życie kogoś innego, nie trzeba się go dwa razy pytać. Zrobi to, nawet jeżeli to zadanie nie było na poważnie. Cechuje go wyjątkowa wierność i oddanie, choć przejawia oznaki czystego lenistwa. Jednego dnia nosi go i ma ochotę przebiec maraton, a innego zasypia przy każdej nadającej się okazji. Może to wina pogody, a może innej czynników ... nikt jednak tego nie przewidzi. 

Wyjątkowo łasy na słodycze. Tak jak dla życia bliskich mu osób jest w stanie zrobić dla nich wszystko. 
► Ma uczulenie na Orzechy i Kokos. Nie raz już dostał reakcji alergicznych z tego powodu. 
► Kocha koty nad życie, a nienawidzi psów. Często dręczy je jedzeniem... a raczej pokazuje im, że coś ma, a ostatecznie sam to zjada
► Jest oburęczny , choć częściej posługuje się prawą.
► Jest wyjątkowo wytrzymały. Może przebiec parę kilometrów bez zbytniego przemęczania się. 
► Mimo, że podaje się za biseksualnego, jest on bardziej Homo
► Posiada wyjątkowo melodyjny głos i z niego korzysta , gdy zdarzy się dobra okazja.
Alkohol nie jest dla niego wyzwaniem. Nie poleca się wyzywanie go na pojedynki, gdyż nie widać po nim nawet śladu działania trunków. 
► Mimo że wychował się na prostej farmie owiec potrafi jako tako posługiwać się bronią białą. Najlepiej czuje się z kataną, choć nie jest zdolny do ranienia innych.
► Nigdzie nie rusza się bez swojego futrzastego przyjaciela. Jak nie siedzi mu na ramieniu, to będzie wytrwale szedł przy jego nodze. 

- To jak Nue? Jesteś gotowy na jakąś nowość w naszym życiu?- Blond włosy chłopak spytał z entuzjazmem swojego towarzysza, który jedynie westchnął jakby dawał do zrozumienia, ze jest to mu obojętne. Wraz z tymi słowami przekroczyli drzwi prowadzące do Gildii. 

Wygląd postaci wywodzi się z anime/gry Touken Ranbu.
Autor profilowego obrazka : りらいか




Jeżeli gotowanie jest od boga, to przyprawy dał diabeł

Autor nieznany
Rawen Kurokami
| Dwadzieścia jeden | 13 listopad | Mężczyzna | Tiedal | Człowiek | Kucharz | Wojownik |

Rawen,... Można powiedzieć, że traci głowę dla każdej pięknej panienki. Można powiedzieć, że jest lekkomyślny i nierozgarnięty. Ale czy na pewno? Fakt, porywa się na niewykonalne. Fakt, naprawdę traci głowę dla kobitek. Lecz zawsze trzeźwo myśli. Nawet jeśli działa pochopnie, w głowie już ma ułożony plan jak zrobić to co trzeba. Życie na ulicach nauczyło go jak przetrwać. A dokładniej człowiek o imieniu Terry. To właśnie ten mężczyzna nauczył go jak radzić sobie w życiu. Jak nie dać się złapać na kradzieży oraz kogo może okradać. Pomimo bycia złodziejem, Terry wpoił mu (dokładnie to nogami wbił w niego) zasady, poczucie honoru oraz co to znaczy być mężczyzną. Nigdy nie podniesie ręki na kobietę, nawet jeśli groziłoby mu to śmiercią. Usilnie tępi chamstwo i prostactwo wśród mężczyzn. Często w dość, hmm... nazwijmy to impulsywny i wybuchowy sposób. O ile wjazd z buta można tak nazwać. Co go jeszcze charakteryzuje? Na pewno bezpośredniość oraz szacunek do jedzenia. Lepiej w jego obecności nie wybrzydzać bo jeszcze ci je wepchnie do gardła. Tak, z pewnością to zrobi. Nawet jeżeli dochodzi między nim a jakimś członkiem gildii do kłótni, szybko puszcza to w niepamięć i godzinę później znowu są dobrymi kumplami. Jeśli dowiedziałby się, że ktoś coś zrobił jednemu z jego towarzysz (w szczególności kobiecie) zatłukłby takiego delikwenta bez wahania.

by This is Pandora's box
Młody chłopiec siedział na bruku przy głównej ulicy. Cały brudny i w podartym ubraniu. Ludzie mijając go odwracali wzrok i przyśpieszali krok. Nikt nie zwracał uwagi na wychudzonego blondyna. Wreszcie spod przykrywki rozmytego wzroku ujrzał swoją ofiarę. Był to mężczyzna w średnim wieku. Na oko jakiś podróżny, który zawitał do miasta. Blondyn podszedł cicho do nieznajomego i popychając jakiegoś przechodnia obok wszczął bójkę. Wtedy markując przyjęcie ciosu wpadł na swój cel i szybkimi ruchami kościstych łapek zgarnął jego sakiewkę. Szybko kuląc się niby z bólu odtoczył się w zaułek.– Wiesz, pomysłowy jesteś. Patent z bójką był naprawdę dobry. – usłyszał zbliżający się głos za plecami – Ale twoja technika jest o kant dupy rozbić.Chłopiec zamarł w miejscu. Spróbował rzucić się do ucieczki, lecz nieznajomy był szybszy.– Masz również kiepskie wyczucie celu. – Mówiąc to strzelił go wierzchem dłoni w tył głowy, tak by go skarcić. – Jeśli chcesz się nauczyć złodziejskiego fachu, to najpierw oddaj mi sakiewkę i chodź ze mną..."

Krótko po tym jak Terry skończył szkolić Rawena ich drogi się rozeszły. Przez kilka następnych lat chłopak doskonalił swoje umiejętności i jako dwudziestolatek wyruszył do Nalaesi. Tam postanowił obrabować pewną gildie. A dokładniej składzik alkoholu jej mistrza. No i jak się można było spodziewać, to był głupi plan, ale warty spróbowania, ponieważ znajdowały się tam rzadkie i drogie trunki. Niestety chłopak został przyłapany i Cervan postanowił, że jeśli ten wygra z nim w karty to może swobodnie odejść. Ale jeśli przegra dołączy do gildii. Tutaj łatwo się domyślić jak to się skończyło. Ale chłopak się cieszy z tego obrotu spraw. Mimo iż traktuje gildie jak rodzinę, nie mówi nikomu o swoich krewnych i o życiu sprzed ulicy, no może tylko mistrzowi coś zdradził na ten temat.

by HellraiserFreak
Jest on wysokim na 184 centymetry młodzieńcem o długich blond włosach i ciemnej bródce. Jego kudły zawsze opadają na prawe oko. Jego tęczówki mają tak intensywną niebieską barwę, że przy nieco gorszym oświetleniu wydają się czarne. Cechami charakterystycznymi dla niego są z pewnością kręcone brwi po ich prawej stronie oraz szlug w zębach. Raw jest dobrze zbudowany. Człowiek o zbitych i dobrze zarysowanych mięśniach, ale bez przesady. Jest również bardzo zwinny. Chodzi zawsze elegancko ubrany. Przeważnie nosi na sobie czarny prosty garnitur, a pod spodem koszulę. Rzadko kiedy decyduje się ubrać kamizelkę. Całości dopełnia prosty czarny krawat. Jego przystojną buźkę zazwyczaj zdobi uśmiech i łagodne spojrzenie.

Rawen od dawien dawna interesował się gotowaniem i z czasem stał się to cel jego istnienia. Można powiedzieć że urodził się z nożem w dłoni. W kuchni czuje się najlepiej, jest wyśmienitym kucharzem. Patrzenie na czyjąś uśmiechniętą twarz podczas posiłku sprawia radość także jemu. Nakarmi każdego. Nie ważne czy ma pieniądze, nie ważne swój czy wróg, głodny jest głodny i trzeba nakarmić takowego człeka. Młodzian umie także świetnie walczyć. W tym celu zawsze używa swoich nóg. Plotki wśród mieszkańców głoszą, że jego kopnięcia są w stanie strzaskać skały , a nogi twarde niczym stal. Ile w tym prawdy, wiedzą tylko i wyłącznie jego przeciwnicy. Ale jedno jest pewne, lepiej się pod jego nogę nie nawinąć.

by Tobu-东武
Jak wyżej wspomniane gotowanie to cel jego istnienia. Wolny czas spędza w kuchni doskonaląc swoje umiejętności. Z każdym dniem jest w tym coraz lepszy. Gdy bierze nóż do ręki i zaczyna pracować wygląda to prawie tak jakby narzędzie tańczyło w jego dłoniach. Poza tym ma niewiele zainteresowań. Poza kucharzeniem trenuje, aby być silniejszym. A w chwilach przerwy lubi poflirtować z panienkami.



*Wszystkie arty znalezione na pintereście
*Zgadzam się na korzystanie z Rawena w opowiadaniach, byle trzymać się jego charakteru. W razie jakichkolwiek wątpliwości co do jego zachowania w danej sytuacji pytać śmiało. 

Od Xaviera cd. Ignatiusa.

Od razu było widać, że słowa Ignatiusa przepełnione były dobrą intencją. Pomimo tego, że można było wyłapać w niej drżącą nutkę zdenerwowania, to jednak głównie płynęła z nich troska i zaniepokojenie o dobro Gildii. Chłopak wygłosił naprawdę porządne przemówienie. Niosło ono słuszne pouczenie, skonstruowane w taki sposób, że w normalnych warunkach z pewnością dotarło do niejednego serca i poruszyło nawet u najbardziej zacietrzewionych, wyrzuty sumienia. Jednakże w tym przypadku, młody miał o tyle pecha, że postanowił strzępić język na człowieku, który jedynie czego pragnął to śmierci. Ewentualnie snu.
Xavier przyglądał się uważnie czarnowłosemu, jednak słowa płynące z jego ust odbijały się od świadomości barda i przepadały gdzieś w eterze. Wprawdzie czasem udawało mu się wyłapać jakieś zdanie czy oskarżenie, jednak za żadne skarby nie potrafił tego złożyć w całość, w logiczne kazanie, którym mógłby się przejąć. Owszem, doskonale wiedział, o co tamtemu się rozchodzi, jednakże nie potrafił zrozumieć, czemu coś tak błahego zasłużyło na taki potok słów. Dwójka dorosłych  mężczyzn postanowiła napić się jak dobry druh z druhem i niby o to ma być ta cała wielka heca? Wielkie rzeczy. Przecież coś takiego mogło się zdarzyć nawet najlepszym. A dzień tygodnia nie ma nic tu do rzeczy.
— Na bóstwa wszelakie, jak ty chłopie jęczysz. — białowłosy westchnął nazbyt teatralnie, mogąc w końcu wtrącić się w monolog Iggy'ego. Głos młodego z każdym kolejnym zdaniem zaczął nabierać irytujących cech, przez które głowa Xaviera zaczęła pulsować jeszcze gorszym, tępym bólem. Machinalnie próbował przyłożyć dłoń do skroni, jednak gdy tylko podniósł dłoń, komplet uwieszonych bransolet zabrzęczał przeokropnie. Dźwięk, jak ostre szpile wbiły się w jego czerep, sprawiając, że jęknął cicho. Zdecydowanie nie nadawał się w tamtej chwili do rozważań nad przeszłością, bo jedyne czego pragną to świętego spokoju. Na niebiosa, dlaczego ta mała cholera musiała go akurat teraz niepokoić? Nie mogła poczekać, aż się trochę zdrzemnie, zrewitalizuje i przyjdzie na obiad czy tam kolacje. Wtedy mógłby go moralizować do woli. Przynajmniej dostałby w odpowiedzi jakaś mądrą, sarkastyczną odpowiedź, a nie musiałby wysłuchiwać tego lakonicznego dziamdziania półsłówek.
— Za bardzo się przejmujesz. — białowłosy kontynuował, wykrzesawszy z siebie więcej energii, co miało mu pomóc w obronie przed niesłusznymi, w jego miewaniu, oskarżeniami. — W ogóle nie rozumiem twojej złości. Prawisz mi kazania, jakoby ten nasz drobny wybryk wywołał kolejną katastrofę, ale jakoś nie widzę, żeby niebo waliło się nam na łeb. Gildia nadal stoi, nic się nie wydarzyło, zresztą, jeśli miałoby do czegokolwiek dojść, to zaufaj nawet wypici, dalibyśmy sobie radę. I błagam, jaka praca? Za kogo mnie niby uważasz? Pijąc, doskonale wiedziałem, że na następny dzień nie mam nic do roboty. To nie ten czas, aby robić w polu czy koło gildii. Theo z pewnością sam zajął się końmi, a Fiona ptactwem. Jestem też przekonany, że Irina nie wpuściła mnie do kuchni, tak samo Ravi do laboratorium, zwłaszcza po moich ostatnich dzikich eksperymentach. Do obchodu nie zostałem przydzielony, wiem, bo sprawdzałem. Do miasta raczej nikt mnie nie wysyła, a tym bardziej nie powierza ważnych dokumentów do dostarczenia. Nie mówiąc już o jakieś misji, bo taką uświadczyłem, cha nawet nie pamiętam kiedy. Sam widzisz, jak się sytuacja ma, więc czemu zakładasz, że to, co zrobiliśmy, było lekkomyślne?
W ostateczności Xavier odwdzięczył się chłopakowi nie wiele krótszym monologiem, co w sumie nie było w jego stylu. Bard nie lubił rzucać niepotrzebnie słów na wiatr, wyznając jakieś wyższe przekonanie o ich sile i cenie, jednak tym razem postanowił postąpić inaczej. I chyba zrobił to nie do końca świadom. Na mądrość Asaima, co ten alkohol robi z ludźmi. 

Iggy?

piątek, 9 lutego 2018

Od Ignatiusa cd. Xaviera

Nie lubił się denerwować. Jednak nie mógł też tolerować takich popijaw, gdzie obydwu delikwentów dało się wyczuć na kilometr, jakby właśnie zażyli kąpieli w jednym z gorszych bagien. I jakby tego było mało, nie kontaktowali, w środku tygodnia, kiedy trzeba zająć się ważnymi sprawami. To niepoważne, bardzo nieodpowiedzialne zachowanie! A jeśli będą się użalać na kaca i ból głowy to osobiście poprosi Raviego, by pochował wszystkie przeciwbólowe zioła jakie ma. Ile wypili, tyle niech cierpią. Może w końcu się nauczą, że jak pojawiły się nowe butelki w szafce to od razu można wszystko wypić.
Ociąganie się Xaviera upewniło go, że ten również nie ma się najlepiej. O ile w ogóle się obudził, a nuż spał tak mocno, że choćby budynek się walił ani by drgnął. Albo piekielny ból głowy, bo innego nie można było się spodziewać, nie pozwalał mu wstać z łóżka. O nie, chłopak na pewno mu nie współczuł. Źle zrobił idąc wcześniej spać i nie obserwując tego, jak się ma towarzystwo w Sali Spotkań. Na szczęście zostawili pomieszczenie w najlepszym porządku, nic nie zalali, nic nie zniszczyli. Chociaż tyle było w tym szczęścia.
Zapukał ponownie i założył ręce na piersi. Czy naprawdę nie mogliby choć raz się opanować i nie wypić wszystkiego, co wpadnie im pod ręce? Jakby stała tam tylko woda czy mleko na pewno by ich nie tknęli. Postukał palcami w swoje ramię, w tym samym momencie drzwi do pokoju barda się otworzyły.
Ten stanął w nich dość pewnie, jednak Ignatius od razu zauważył, że nie ma się najlepiej. Pewna siebie postawa mogła zmylić, ale nieco przymulone spojrzenie również mówiło co nieco o stanie mężczyzny, podobnie zaduch, który wyrwał się z pokoju na korytarz po otwarciu drzwi. Szczerze mówiąc Iggy ledwie powstrzymał się przed zatkaniem nosa. Waliło od niego gorzej niż od Cervana.
- Czego dusza pragnie? - zapytał go jakby gdyby nic na co czarnowłosy uniósł brew.
- Wyjaśnień - odparł krótko. - Z jakiej okazji robi się popijawy w środku tygodnia?
- Nie wiem, o co ci chodzi - odpowiedział Xavier.
- A ja nie wiem w takim razie skąd się wzięło kilka opustoszałych butelek i powalający smród, który da się wyczuć od ciebie i mistrza - parsknął Ignatius, a widząc, że jego rozmówca chce coś wtrącić uniósł dłoń uciszając go. - Doskonale wiem, że siedzieliście wczoraj we dwóch w Sali Spotkań, ale  niestety nie wiem, jak długo tam przebywaliście. Pewne jest, że zachowaliście się skrajnie nieodpowiedzialnie. Gdyby w nocy albo dzisiaj rano coś się wydarzyło obaj nie moglibyście w żaden sposób pomóc, upici do nieprzytomności tylko byście utrudnili sytuację, bo trzeba by było pilnować was jak dzieci. Nawet jakbyście nie upili się do tego stopnia wasz kontakt ze światem byłby nikły, wraz nie można by było liczyć na to, że coś zrobicie. I jestem niemal całkowicie pewien, że nawet teraz boli cię głowa, wolałbyś odpocząć, pójść po coś przeciwbólowego. Tu ponownie zaczyna się problem. Nie ma czasu na odpoczynek i czekanie aż kac przejdzie. A mnie kusi, by poprosić Raviego aby nic wam nie dał. Praca sama się nie zrobi, nie jesteśmy tu by pić i się obijać. Nie miałbym nic przeciwko, jakbyście wypili tylko jedną butelkę, ale stało ich tam wiele więcej, wolałem już sobie to oszczędzić i nie sprawdziłem ile. Nie wiem też, który z was zarzucił pomysłem, by się napić, obaj jednak jesteście winni, bo jeden zaproponował, drugi się zgodził i widać jak się to skończyło.  Jest już prawie południe, niemal połowa dnia stracona, wiele rzeczy zostało do zrobienia. - Przerwał na chwilę nie odrywając wzroku od Xaviera. - Mam nadzieję, że rozumiesz, o co mi chodzi. Są ważniejsze sprawy niż złapanie za butelkę alkoholu kiedy tylko dojrzy się wolny wieczór na horyzoncie.

Xavier?

środa, 7 lutego 2018

Od Xaviera cd. Ignatiusa.

W pokoju panował przeokropny zaduch. Stara, żeliwna koza buczała nieznośnie, emitując znaczne pokłady ciepła, które w połączeniu z drażniącą wonią potu i alkoholu, tworzyła warunki, delikatnie mówiąc, okropne. To miejsce wręcz błagało o to, by otworzyć okno i wpuścić odrobinę zimnego, a przede wszystkim świeżego powietrza. Jednakże Xavier znajdował się wtedy w takim stanie, że nie miał siły, aby nawet o tym pomyśleć, a co dopiero zrobić. Otumaniony leżał na pryczy i tępo wpatrywał się w ścianę naprzeciwko, a dokładniej na dziwaczne wzory malowane przez światło wdzierające się przez brudne okno. Jakaś część jego ciała pragnęła snu, jak boskiego wyroku, lecz w tym samym czasie, ta pozostała uparcie trzymała chłopaka na jawie. Co próbował przymknąć oczy, nawet na zbawienną chwilę, podświadomość zaczynała mu wykręcać dzikie fikołki czy inne beczki, doprowadzając tym zawartość żołądkową do niekontrolowanych skoków, aż po sam początek przełyku. Cierpiał katuszę, ale był to ból, którego nabawił się na własne życzenie, przez własną głupotę i nierozwagę.
W takich chwilach, aż chce się spytać, co się stało i jak niby mogło dość do takich rzeczy. A proszę państwa, całkiem łatwo, wręcz w prozaiczny sposób. Po prostu dwójka mężczyzn, jakby się wydało dorosłych, postanowiła spędzić wolny czas w tym samym pomieszczeniu, przy tym samym barze i tej samej butelce. Lecz przecież Cervan i Xavier nie pili po raz pierwszy, konsekwencje powinni znać, tak samo, jak swoje granice. I rzeczywiście w normalnych okolicznościach ta dwójka potrafi zachować ogładę i opić się tylko do stanu znacznego, a nie jak dzisiaj, do agonalnego. Jednakże tamten wieczór okazał się trochę inny, a to wszystko przez nowego towarzysza, którego mistrz ze sobą przyniósł. Alkohol, którego mężczyzna zaprezentował białowłosemu, miał niby pochodzić z winnic znad wybrzeża i być dziełem nowatorskiej idei łączenia smaków. Prawda jednak smakował paskudnie i przypominała bardziej przeterminowany, ziołowy ulepek niż szlachetny trunek. To jednak nie powstrzymało mężczyzn przed opróżnieniem całej butelki — szkoda przecież wyrzucać — a następnie do sięgnięcia po kolejny alkohol, który miał niby pomóc w pozbyciu się tego okropnego posmaku po poprzednim. Gardło płukali tak zawzięcie, że dopiero Irina, która o świcie szła do kuchni, zdołała ich przegonić.
— Nigdy więcej. — to wcale z ust Xaviera nie ulotniła się dusza, tylko niewyraźnie wypowiedziane postanowienie, które pewnie i tak później okaże się zaledwie pustymi słowami. Teraz jednak stanowiło pewną podporę moralną. Impuls, który miał pobudzić zwoje mózgowe do intensywniejszego wysiłku, bo przecież chłopak nie może spędzić wieczności na wgapianiu się w ścianę. Nawet jeśli bardzo tego pragnął. 
Tą nierówną wewnętrzną walkę przerwał niespodziewanie odgłos, jakby ktoś pukał do drzwi. W pierwszej chwili chłopak pomyślał, że to do jego głowy dobijają się wyrzuty sumienia, jednak gdy odgłos się powtórzył, nabrał przekonania, że jednak to nie jego wyobraźnia. Z jękiem dźwignął się z łóżka i ospale zsunął nogi na podłogę. Pomimo tego, że pukanie powtórzyło się jeszcze parę razy, co jednoznacznie wskazywało na zniecierpliwienie osoby po drugiej stronie, białowłosy wcale się nie śpieszył. Zdążył się jeszcze przeciągnąć, ponaciągać skórę na twarzy i przeczesać palcami włosy, zanim raczył chwiejnym krokiem podejść do drzwi. Otworzył je, a jego oczom ukazał się Ignatius. Młody stał z założonymi rękami, a sroga zmarszczka, która przeorała mu czoło, wcale nie wskazywała na to, że chłopak postanowił odwiedzić barda w kwestiach towarzyskich. O nie, nie było takiej możliwości, zwłaszcza po tym, co się wczoraj działo. 
— Czego... — odchrząknął białowłosy, próbując pozbyć się chrypki. Przeczuwał, co mogło tamtego sprowadzić w jego skromne progi, ale postanowił udawać, że wszystko jest jak w najlepszym porządku. Wyprostował sylwetkę, jedną rękę oparł na biodrze, a drugą spuścił luźno i z lekkim uśmieszkiem zapytał: — Czego dusza pragnie?


Iggy?

poniedziałek, 5 lutego 2018

Od Ignatiusa

Kiedy Ignatius otworzył kopertę, którą posłaniec przyniósł tego poranka do Tirie wiedział, że musi szybko znaleźć mistrza. Zajrzał do sąsiedniego gabinetu w nadziei, że tam go zastanie, chociaż sam nie wiedział, czemu się tego spodziewa. Tak po prostu grzecznie by siedział? Nie, po prostu nie, rzadko tam przebywał. A jak okazało się, iż nie ma go również w jego sypialni chłopak z westchnieniem wrócił się do swoich pokoi. Gdzie on się podział na gwiazdę Erishii, parsknął w myślach poddenerwowany chłopak. Prędko chwycił leżący na półce szalik i płaszcz wiszący w kącie pokoju, zakładając je wyszedł ponownie na korytarz.
Zmierzając do wyjścia rzucił okiem do Sali Spotkań, biblioteki i jadalni, do kuchni nie musiał, Irina gotowała, więc raczej nikt nie miał tam teraz wstępu. Skrzywił się lekko, nie lubił za długo błąkać się na mrozie, co dzisiaj pewnie było mu pisane. Nie miał jednak wyboru. Szczelnie owinął szyję szalikiem i wyszedł na zewnątrz.
Przymknął oczy, gdy wiatr smagnął go po policzkach i mimowolnie zadrżał. Było zdecydowanie chłodniej niż wczoraj. Na szczęście nie spadło więcej śniegu, codzienne odśnieżanie ścieżek między budynkami było wystarczająco irytujące. 
- Niech już wiosna przyjdzie - żachnął się niczym małe dziecko i ruszył w stronę warsztatu kowala.
Śnieg skrzypiał pod jego nogami, na dłuższą metę było to tak samo rozluźniające jak szum liści latem. Chłopak skupił się na tym dźwięku i wędrował wzrokiem po okolicy. Na polach nie widział nikogo, a z izby sokolników wychodziła właśnie Fiona. Czyli prawdopodobnie w środku nie zastałby Cervana. Zresztą niektóre z ptaków za nim nie przepadały, więc rzadko się tam zapuszczał. W ciszy wszedł do pustego warsztatu, nie było tu żadnego śladu obecności człowieka w dniu dzisiejszym, nie zastał też nikogo na placu treningowym. Powracający samotnie z porannego patrolu Aaron potwierdził swoją obecnością, że mistrz nie udał się razem z nim.
Ignatius skierował się więc szybko do stajni w nadziei, że Theo będzie cokolwiek wiedział, jeśli nie on, ostatnią nadzieją będzie Irina. Drzwi do drewnianego budynku były otwarte, młody chłopak musiał właśnie sprzątać. Ignatius zajrzał ostrożnie do środka, ostatnim razem kiedy bez namysłu wparował do środka prawie dostał w głowę jedną z mniejszych bel siana, które Theo zrzucał ze stryszku.
- Theo, widziałeś gdzieś może mistrza? - krzyknął do stojącego pod przeciwną ścianą stajni chłopaka, który na dźwięk jego głosu podniósł głowę.
- Ostatni raz widziałem go, jak szedł wcześnie rano do domu sypialnego - odpowiedział młodziak spojrzawszy na Ignatiusa i wrócił do sprzątania.
- Dziękuję! - Dziewiętnastolatek zmrużył podejrzliwie oczy i ruszył w stronę jednego z domów sypialnych. Po co mistrz miałby tam iść? Saki owszem, lubił wędrować od łóżka do łóżka i od pokoju do pokoju. Jednak ojciec, nie ważne co, zawsze spał w swojej sypialni. A na sprzątanie wolnych pomieszczeń raczej by się nie skusił.
Ignatius cicho wszedł do budynku i kroczył pustym korytarzem, w międzyczasie próbował rozgrzać zmarznięte palce. O zaczerwienionym zapewnie nosie próbował nawet nie myśleć, częściowo go nie czuł, choć krótko przebywał na zewnątrz. Wolne pokoje miały lekko uchylone drzwi, zajęte były zamknięte a na jasnym drewnie wisiały tabliczki z imionami ich właścicieli. Wyjątkiem było jedno otwarte pomieszczenie bez tabliczki na drzwiach. Iggy zamrugał tępo i zajrzał do środka. Spodziewał się, a raczej miał nadzieję, zobaczyć tylko Sakiego rozłożonego wygodnie na łóżku. Zastał go jednak zwiniętego w kłębek na piersi mistrza, który w najlepsze pochrapywał sobie cicho.
- Zaraz mnie coś trafi. - Ignatius mógłby przysiąc, że powieka mu drga, założył ręce na piersi. - Mistrzu, przyszedł list ze stolicy.
Brak odpowiedzi pogłębił jego irytację, więc zapukał w drzwi, pierw lekko, potem nieco agresywniej. Niezadowolony pomruk skacowanego człowieka upewnił go, że poszukiwany już nie śpi, ale pewnie kusi go by zasnąć ponownie. Młodzieniec uniósł brew. Ile on wypił?
- Przyszedł list ze stolicy. Dostaliśmy dostęp do dokładniejszych informacji na temat Pajęczej Plagi, ale nie przyślą nam dokumentacji osobiście.
Położył list na szafce koło łóżka i skrzywił się, gdy zapach alkoholu uderzył w niego pełną siłą. Mistrz zdecydowanie za dużo wypił. Sam nie pił za wiele, wolał to robić w towarzystwie, jeśli to było dobre pozwalał sobie na więcej niż zazwyczaj. 
- Xavier... - syknął nagle niebieskooki z rezygnacją, gdy przypomniał sobie, że ta dwójka ubiegłego wieczora do późna balowała w Sali Spotkań, a dzisiaj również wspomnianego mężczyzny nie było na śniadaniu. Nie czekając na odpowiedź Cervana wrócił na korytarz i zapukał do drzwi znajdujących się kilka metrów dalej, prowadzących do pokoju zajmowanego przez białowłosego barda.

Xavier? Szykuj się na ochrzan