czwartek, 29 października 2020

Moja przeszłość to magiczne płomienie.


















Nazywam się Ira Bright i należę do Gildi Kissan Viikset. Tak, ta sama z kotem. Jestem tutaj aby pomóc na tyle na ile potrafię proszę Pani. 



Była ta dłoń. Pierwsze westchnienia. Pierwsze ciepło którym nikt nie obdarzał od lat. Czułość rozlewająca się po zakamarkach duszy. Jedna tajemnica. Druga. Trzecia. Nie wszystko wygląda tak jak jest. Pytania. Tak strasznie dużo pytań bez odpowiedzi. Nagły wybuch gniewu. Wściekłości. Ciemności. Magi. Krwi. Później był płacz. Bardzo dużo płaczu i strachu. Teraz jest trzymanie wszystkiego w wypchanym po brzegi koszu. Czasami wypada z rąk i rozlewa się wtedy wszystko lecz jest dobrze. Wprawione dłonie szybko zbierają wszystko do środka pomimo tego, iż strasznie drżą. Wszystko jest dobrze.


Często mi powtarzano, iż “blizny kształtują charakter”. Gówno tam a nie charakter. Myślę, że każdy mógłby to przyznać. Blizny kształtują Twoje koszmary i to czego bądź kogo się boisz. One są odbiciem przeszłości nie zawsze tak dumnie noszonej. Częściej są skrywane w ciemności opatrunków. Jak najdalej od światła dziennego. Ludzie to niestety ciekawskie stworzenia. Zawsze interesują ich koszmary innych i to czego inni mogą się bać. Przecież niezła z tego zabawa, nieprawdaż? Ha…
- Jesteś… 
- Nie tym czego Pan się spodziewał, nieprawdaż? Haha, często to słyszę. 
- Ach, wybacz. Chodziło mi bardziej o to kim jesteś. 
- Ira Bright. - Tak, tak, oczywiście. Jak to lepiej ubrać w słowa. Pan czy Pani? 
- Oba mi pasują. 
- Erm. Ale ma się tylko jeden człon tej nazwy Pan… Panienko? 
- Nah. To jest nudne. 

 Ludzie mają specjalne podejście zależne od tego co masz między nogami. Miło widzieć ich zmieszanie gdy nie daję im specyfikacji dotyczących moich majtek. Oni naprawdę czasami strasznie przez to świrują. Kiedyś przyjdzie czas aby przybrać jedno z określeń Pani lub Pan. Ale póki mogę będę to ciągnąć tyle ile się da. Czuję się wtedy bezpieczniej.

Ira Bright || Sokolnik || 26 jesieni || Pochodzi z Defros || Blizna na twarzy || Utrata wzroku w prawym oku || Ona / On || Nie umie walczyć || Fobia przed magią || PTSD || Sokół - Buba


Powoli osuwa się na podłogę, opierając plecy o ścianę. Każda kolejna łza rozgrzewa chłodne policzki. “Będzie dobrze” powtarzane z uporem maniaka. Wycieranie każdej kolejnej kropli nadgarstkami. Powoli, aż wszystko na nowo znowu będzie dobrze. Łapie gwałtownie powietrze jak wtedy gdy straciła wzrok. Pada na podłogę z głuchym łoskotem i przykłada do swych uszu dłonie, przyciskając je jak najmocniej. Jej wzrok wędruje do wspomnień których nie powinno być. Po piętnastu minutach jest już wszystko w porządku. Siedzi na podłodze, podpierając ścianę z przekrwionymi oczyma. Buba siedząc na ramieniu cicho poskrzekuje, domagając się uwagi. Ira powoli wstaje z głośnym westchnieniem. Nogi jeszcze trochę się trzęsą ale będzie dobrze. Wyciąga dłoń do swego pierzastego przyjaciela i delikatnie dotyka go po dziobie. “Będzie dobrze Buba”. Obejmuje się dłońmi, patrząc w stronę budynku głównego. Musi nauczyć się współpracować ze wszystkimi. Nawet z magami. Da sobie radę. Może nie za tydzień lub nawet nie za dwa miesiące ale w końcu nie będzie się ich aż tak bać. 


OVOVOVOVOVOVOVOVOVOVOVOVOVOVOVOVOVOVOVOVOVOVOVOVOVOVOV



Od autorsko:

Szablony z https://american--codes.blogspot.com

Przyjmuję wątki wszelakie.

Jestem bezkonfliktowym człowieczkiem. 

Ira prosi - daj się pokochać. 

Obrazki: https://zuluxray.tumblr.com/post/45876078557 i Pinterest ( prawdopodobnie d.facdn.net)


środa, 28 października 2020

Od Cahira — Tu są lwy IV

I jeden z nas — to jestem ja,
którym pokochał. Świat mi rozkwitł
jak wielki obłok, ogień w snach
i tak jak drzewo jestem — prosty. 
K. K. Baczyński, Spojrzenie

Bez swej sztuki jesteś niczym.
Oscar Wilde, Portret Doriana Graya

Od Cahira cd. Mattii

Złota wstęga przeszyła niebo, uderzyła w ziemię. Huknęło, błysnęło się, zgasło. W oddali zamruczał grom.
Al-Fala stanęła, cofnęła się gwałtownie, zadrobiła nogami, zaparskała nerwowo. Cahir siadł mocniej w siodło, poklepał ją po szyi.
Mattia zatrzymał swojego wałacha kilka kroków dalej. Westchnął, przechylił głowę, popatrzył na klacz z pewnym zatroskaniem.
— Jest coraz bardziej niespokojna.
— Boi się burzy. — Cahir spróbował skrócić wodze, ale klacz szarpnęła głową, prawie wyrwała mu je z rąk.
— Nie ujechaliśmy daleko — zaczął Mattia. — Możemy jeszcze wrócić do Gildii po Idalię.
Cahir docisnął łydkę, chcąc ruszyć. Al-Fala zatańczyła w miejscu, kładąc uszy po sobie.
— Przecież radzę sobie świetnie.
Mattia rzucił mu sceptyczne spojrzenie. Odjechał trochę dalej, jakby obawiał się, że niepokój klaczy udzieli się także jego koniowi. Aldebaran, leniwie żując wędzidło, zwiesił głowę, poruszył chrapami, rozejrzał się z umiarkowanym zainteresowaniem. 
— Jak sądzisz, za ile zacznie lać? — zapytał Cahir, gdy udało mu się opanować konia.
Mattia lekko obrócił się w siodle, zadarł podbródek, spojrzał na niebo. Miało ciemny, chory, siny kolor. Daleko za nimi, gdzieś na południu, zbierały się bure kłęby poszarpanych, spiętrzonych chmur.
— Za półtora godziny. Maksymalnie dwie.
Cahir skrzywił się.
— Przemokniemy. Nie lubię jeździć w taką pogodę.
W jednej chwili zerwał się wiatr: gwałtowny, przenikliwie zimny, niosący zapowiedź deszczu. Silny podmuch szarpnął koronami drzew, zakołysał gałęziami, dziko zaszeleścił liśćmi. Mattia szczelniej okrył się peleryną, postawił kołnierz przy szyi.
— Kiedy powinniśmy dotrzeć do Nylth? — zapytał.
Był skupiony, nieco blady, poważniejszy niż wtedy, na stołówce. Siedział na koniu trochę sztywno, trochę za bardzo się prostując.
— Jadąc tym tempem? — Cahir popędził Al-Falę, zrównał się z nim strzemieniem. — Pewnie na wieczór.
— To oznacza cały dzień drogi...
— Chyba że pojedziemy szybciej. Teraz, gdy gościńce są suche, a konie nie ślizgają się w błocie.
— Sam nie wiem. — Mattia rozejrzał się. — Dużo tu kamieni. 
— Wymyślasz — parsknął Cahir. — Wierzchowce są podkute, nic im nie będzie.
— No dobrze. To kłusem? 
— Ale wyciągniętym. Spróbujmy trochę uciec przed tymi chmurami.
Mattia skinął głową, popędził wałacha. Aldebaran uniósł głowę, ruszył sprężystym kłusem. Cahir zrównał się z nim, przytrzymał rwącą się klacz. Chciała minąć wałacha, wysforować do przodu, pognać dalej, galopem.
— Jak uważasz, o co może chodzić wójtowi? — zapytał Mattia, patrząc przed siebie, na niebo, które po tej stronie zaczynało już szarzeć, tracić przejrzystość. 
— Nie wiem. — Cahir wzruszył ramieniem. — I cieszę się, że nie jestem tym, który będzie musiał się dowiedzieć.
— Sprawa jest dość parszywa — zgodził się Mattia, przywołując na twarz cień uśmiechu. — Mam nadzieję, że szybko uda nam się ją wyjaśnić. 
— Ja tak samo.
Jechali szpalerem drzew. Małe leśne ptaszki niekiedy przecinały trakt, frunąc szybko, pod nogami koni. Wiatr zacinał, szumiał w uszach. Gałęzie od czasu do czasu trzeszczały złowrogo. Fala łypała podejrzliwie na każdy mijany krzak. Aldebaran niekiedy strzygł uszami, rozglądał się ze stoickim spokojem, jakby dla pozoru.
Mattia milczał. Cahir czuł niepokój. Cichy, nieuzasadniony.
Mimowolnie przeczesywał wzrokiem okolicę, od czasu do czasu dyskretnie zerkał za siebie. Wiedział, że zbóje lubili zaczepiać przejezdnych w taką pogodę, o takiej porze, na takich odcinkach. Wiedział, bo sam kiedyś zaczepiał.
Nagle: błysk. Blady, słaby, jakby matowy. Cahir spojrzał na Mattię. Kolczyk? Chłopak miał przebite uszy? Przyjrzał się odruchowo. To akwamaryn? Topaz? Szafir?
Mattia odwrócił głowę, popatrzył w jego stronę. Cahir uniósł kącik ust.
— Ładny kamień. Topaz?

niedziela, 25 października 2020

Od Madeleine cd Cahira

   — Po pierwsze, nie twój zasrany interes, po drugie ty akurat nie masz nic do gadania, już ci powiedziałam, odpieprz się, a po trzecie i najważniejsze, nie radzę ci więcej patrzeć tam, gdzie nie trzeba, bo gorzko tego pożałujesz — odwarknęła, nawet nie patrząc na chłopaka. Była już nieźle zirytowana przez głupie odzywki szpiega. Naprawdę niewiele brakowało jej do tego, aby wybuchnąć, wyrzucić z siebie wszystkie emocje.
— Ja bym chyba jednak radził zmienić ubranie — głos Cahira ponownie dotarł do uszu dziewczyny.
— Jeszcze jedno słowo, a obiecuję… — zacisnęła dłonie w pięści i zaczęła ciężej oddychać.
— I co zrobisz? Znowu pójdziesz do mistrza? — tego było za wiele. Cały gniew, jaki gotował się w Madeleine od kilku dni, w końcu postanowił znaleźć swoje ujście.
—Ostrzegałam — na ustach skrytobójczyni pojawił się wredny uśmieszek. Jednym sprawnym ruchem wyciągnęła sztylet, który miała przymocowany do uda i bez chwili zawahania, rzuciła nim w stronę swego “wroga”. Ostrze przeleciało dosłownie milimetry od twarzy chłopaka. Widać było, że ten kompletnie się tego nie spodziewał. Niepewnie złapał się za policzek. Tak jakby chciał sprawdzić, czy na pewno wszystko z nim w porządku. Czy może nie ma tam jednak zadrapania. Jego wzrok przemieszczał się pomiędzy bronią, a jej właścicielką. Cała ta sytuacja nie miała wpływu tylko na chłopaka. W momencie, gdy ostrze wbiło się w drewno, Al-Fala spłoszyła się. Zarżała głośno i strzeliła zadem. Na Con Amore nie zadziałało to aż tak mocno. Ogier jedynie zaczął nerwowo stukać kopytami o podłoże.
— Idiotka — cichy głos Cahira przerwał ciszę. Mimo to było widać, że rzut sztyletem w okolicach twarzy zrobił na nim wrażenie. Był już cichszy niż wcześniej, a cwaniacki uśmieszek zniknął.
— Mówiłeś coś? — dziewczyna zapytała, patrząc wrogo na szpiega. Oczywiście usłyszała to, jak ją nazwał. — Mało ci?
— Nie, nic — chłopak najwyraźniej wolał już bardziej nie denerwować różowowłosej.
— I bardzo dobrze. Ciesz się, że nie mam ochoty mieć problemów. Inaczej to ostrze wcale nie przeleciałoby obok twojej twarzyczki, a wleciałoby prosto w nią. Radzę na przyszłość zważać na to co wylatuje z twojej buźki — po tych słowach Madeleine nie przejmując się niczym podeszła po prostu i wyciągnęła sztylet ze ściany. Schowała go z powrotem na jego miejsce. Wróciła do swego konia i szybko dostała się na jego grzbiet. Uśmiechnęła się zwycięsko do Cahira i wyjechała ze stajni.

Cahir?

sobota, 24 października 2020

Event - Zwierciadło Asaima II

Zbierające się nad oceanem burzowe chmury i towarzyszący im porywisty wiatr zapowiadały kolejną, ciężką do przespania noc. Sztormy w tych rejonach były czymś pospolitym, ale Cervanowi nie umknęło, że ostatnimi czasy powtarzały się one nazbyt często i nawet miejscowi byli już nimi zaniepokojeni.
- Ismael dalej się nie odezwał? - maszerujący obok niego Ignatius również nie odrywał wzroku od wzburzonych wód drodedyku.
- Nie, przepadł jak kamień w wodę od ostatnich odwiedzin. - Mistrz wzruszył ramionami, jakby niewiele go to obchodziło, chociaż w głębi duszy nie podobało mu się zniknięcie Reyesa. - Zapewne zabawia się między szlachtą.
- Albo coś kombinuje pod naszą nieuwagę - dodał sekretarz. - Bo chociaż byłoby to w jego stylu, nie wierzę, że w tym przypadku czekałby, aż wszystko zbierzemy. 
- Niewykluczone… - Cervan przerwał nagle i obydwaj Teroise przystanęli w miejscu. 
Drogę prowadzącą do burs, w których zakwaterowana była Gildia zastąpiła im mała grupa ludzi. Po nietypowym ubiorze od razu mogli stwierdzić, że nie byli to mieszkańcy Almery. 
- Jesteśmy Klanem Mera, najwierniejszymi wyznawcami Asaima. Pielęgnujemy to, co pozostawił po sobie na ziemi zanim zajął honorowe miejsce na nocnym nieboskłonie. - odezwała się stojąca na czele grupy brązowowłosa kobieta. - A ty, Cervanie Teroise, dla dobra całego świata, musisz oddać nam Zwierciadło. 

~*~

Witajcie kochani!

Poszukiwania dotychczas przebiegały bez problemów, jednak w miarę z odkrywaniem kolejnych fragmentów zwierciadła zmianie zaczęła ulegać pogoda, a niektórzy zauważyli, że zwierzęta stały się niespokojne. Z początku nie łączono tych zmian z artefaktem, dopiero pojawienie się w naszym obozie Klanu Mera rzuciło nowe światło na całą sytuację. Niekontrolowana moc zwierciadła przybiera na sile w miarę zbierania kolejnych jego fragmentów w jednym miejscu i będzie stanowiła dla wszystkich wielkie niebezpieczeństwo, jeśli nie zostanie okiełznana. Przybysze żądają, byśmy dla dobra wszystkich oddali im to, co udało nam się już znaleźć i pozwolili zabrać zwierciadło na wyspy. Czy powinniśmy im ufać?
Także w tej fazie Waszym zadaniem jest wykonanie serii zadań. Za każde opowiadanie przyznawane będą odłamki oraz podpowiedzi, które pomogą Wam zdecydować, co powinniśmy zrobić z tym nieprzewidywalnym przedmiotem. To od Was, każdego z osobna, zależy, czy poszukiwania zakończą się sukcesem oraz co stanie się z Gildią, Almerą i samym zwierciadłem. Bądźcie uważni, Wasze decyzje będą wywierać realny wpływ na świat.

Zasady:
- Minimum słów w opowiadaniach wynosi 500. 
- Wszystkie opowiadania w tematyce eventu otrzymują przelicznik 1.25.
- Tytuł posta powinien wyglądać następująco "Od ... - Event".
- Post powinien zostać oznaczony etykietami "Event", "Zwierciadło" i imieniem postaci.
- Wszystkie misje to jednorazowe zadania, które po wykonaniu będą wykreślane z listy. Można je zarezerwować na maksymalnie dwa tygodnie, potem ponownie stają się wolne.
- Można używać NPC i postaci innych autorów (jeśli posiada się ich zgody), które wyruszyły do Almery*, do pomocy swojej postaci w opowiadaniach. Takie opowiadania będą dodatkowo nagradzane.
- Nie piszemy wątków w parach.
- Data zakończenia eventu to 31 grudnia 2020.
- Aby zachować porządek na discordzie powstał specjalny kanał #wybrzeża-almery, na którym można pisać o sprawach związanych z eventem takich jak zdobyte podpowiedzi lub odłamki. Zachęcamy więc do dołączania na serwer bloga, by być na bieżąco ze wszystkimi wydarzeniami.
- Prosimy aby w opowiadaniach nie wspominać o odnalezieniu fragmentów zwierciadła. Administracja po wrzuceniu posta będzie oceniać, czy udało wam się wykonać misję. 
- Zabronione jest sterowanie postaciami Tashelle oraz Ismaela, jednak śmiało możecie tworzyć nowe NPC dla klanu Mera.

*Na misję wyruszyli: Kai, Tadeusz, Mattia, Isidoro, Ignatius, Nicolas, Nikolai, Yuuki, Syriusz, Xavier, Balthazar, Aurora, Eugeniusz, Nova, Cahir, Madeleine, Cervan, Tilly, Taavetti, Naga oraz Ravi

> Almera <
> Klan Mera <
> Misje <

Osoby, które mają zarezerwowały questy w czasie trwania pierwszej fazy mogą je na spokojnie kończyć! Przy pisaniu zadań zarezerwowanych w tym poście prosimy pamiętać, że pogoda staje się coraz bardziej kapryśna ~


Życzymy powodzenia!
Administracja

poniedziałek, 19 października 2020

Od Cahira — Tu są lwy III

I teraz znów siedzimy kołem,
i planet dudni deszcz — o mury,
i ciężki wzrok jak sznur nad stołem,
i stoją ciszy chmury.
K. K. Baczyński, Spojrzenie

niedziela, 18 października 2020

Od Cahira — Tu są lwy II

O znam, na pamięć znam i nie chcę
powtórzyć, naprzód znać nie mogę
moich postaci. Tak umieram
z pół-objawionym w ustach Bogiem.
K. K. Baczyński, Spojrzenie

sobota, 17 października 2020

Od Mattii cd. Anmaela

Mattia jechał przez chwilę w milczeniu, luźno trzymając wodze swojego deresza. Aldebaran żwawo dreptał przed siebie nie przejmując się żadnymi figurkami ani pochopnie osądzonymi ludźmi.
— Trudno powiedzieć — odparł w końcu Mattia, unosząc nieznacznie brew i wykonując ręką nieokreślony, wystudiowany gest. Odwrócił się bardziej w stronę Anmaela. — Faktycznie na pierwszy rzut oka wygląda to tak, jakby jakiś szlachcic zwyczajnie postanowił “umilić” sobie dzień, a że jego ulubionym zajęciem było obserwowanie cudzego nieszczęścia, to postanowił wyładować się na biednym Ethanie Castillero. Nie jest tak, że historia nie zna takich przypadków. Również w baśniach przyzwyczaja się nas, że w konflikcie między szlachcicem i wieśniakiem ten drugi jest zawsze niewinny i bezbronny. Jednak czy tak jest i w tym przypadku...?
Anmael przekrzywił nieco głowę w geście zdziwienia.
— Przed chwilą mówiłeś, że jest niewinny, teraz brzmi to tak, jakbyś sugerował coś przeciwnego.
Mattia potrząsnął głową.
— Powiedziałem, że za szybko go osądzili. To faktycznie pozwala powątpiewać w sprawiedliwość osądu, ale nie oznacza z automatu, że ktoś jest niewinny. Biedny człowiek, drogi przedmiot - nasz pan Castillero może być paserem. I nie chcieć wsypać swojego wspólnika, który zaopatruje go w cenne przedmioty do sprzedania gdzieś dalej. A przecież to tylko jedna z wielu opcji, poza tym nie pasuje tutaj fakt, że nikt nie zgłosił zaginięcia figurki.
Ponownie zapadła cisza przerywana jedynie miarowym stukotem kopyt dwóch koni.
— Takie zapieranie się przed powiedzeniem, skąd jest figurka mogą też wskazywać na to, że hm… wyjście tego na jaw może nadszarpnąć opinię o ofiarodawcy. Mogłoby się wydawać, że nie może być nic zdrożnego w podarowaniu komuś jakiegoś przedmiotu, jednak jeśli Ethan otrzymał chociażby figurkę łabędzia od niezamężnej, młodej damy, to pojawienie się takiej informacji zdecydowanie zniszczyłoby jej reputację… Tu jednak powstaje pytanie, dlaczego w takim razie dama owa nie próbuje jakoś zainterweniować incognito, by ratować ukochanego?
— Może list jest tak naprawdę od niej?
— Może — przytaknął Mattia. — Mistrz Cervan powiedział tylko, że list jest z Taewen i że strażnicy miejscy będą nas oczekiwać, jednak to wcale nie wskazuje na to, by pismo pochodziło od komendanta straży miejskiej Taewen, bądź kogoś podobnego. Przyczyna całej sytuacji może też być kompletnie inna i nie dowiemy się, dopóki nie dowiemy się czegoś nowego.
Obracanie w myślach całej tej kabały raczej nie przyniosłoby im rozwiązania, dopóki nie mieli więcej pewnych informacji, toteż Mattia postanowił skierować rozmowę na inne tory. Czas ich wspólnej znajomości nadal wygodniej liczyło się w minutach niż chociażby w godzinach, dobrze byłoby więc chociaż przedyskutować rolę ich obu w nadchodzącym zadaniu.
— Nie wiem, na ile Mistrz Cervan zdążył Ci opowiedzieć o tym, czym się zajmuję…? — Mattia zawiesił głos, obserwując reakcję Anmaela. Ludzie różnie reagowali na astrologów - oczywiście byli tacy, którzy uważali ich za wielkich magów sterujących ludzkim losem (nie mogli być dalsi od prawdy), inni zaś za szarlatanów, którzy rzucali tylko jakieś enigmatyczne frazy i żądali za to góry pieniędzy (ci byli tej prawdy nieco bliżsi).
— Niewiele, tyle tylko, że jesteś astrologiem — odparł zgodnie z prawdą Anmael.
Drugi mężczyzna skinął głową.
— To mówi wszystko i nic o moich faktycznych umiejętnościach. — Podsumował z lekkim rozbawieniem, chociaż przecież nieznajomym przedstawiał się właśnie jako astrolog. — Zastanawiałem się, jak moja wiedza może się przydać w czekającym nas zadaniu. Wziąłem ze sobą karty tarota i wahadełko. To pierwsze może pomóc nam przewidzieć, jakie trudności będą nas czekać, to drugie zaś może pomóc w lokalizacji obiektów i osób. Może, nie musi — Dodał po chwili.
Mattia nie mówił tego głośno, ale z dwójki braci D’Arienzo to Isidoro był genialnym astrologiem i jego wróżby zawsze się sprawdzały. Ani karty, ani wahadełko ani gwiazdy nie śmiały mieć przed nim żadnych tajemnic. Rzecz miała się zgoła odmiennie w przypadku Mattii, który zazwyczaj trafiał ze swoimi wróżbami i przepowiedniami, były one jednak często dość enigmatyczne. Te niedostatki Mattia szybko nadrabiał dzięki swoim umiejętnościom społecznym i ogólnemu pojęciu jeśli chodzi o bieżące wydarzenia.
Mężczyzna miał też oczywiście drugi cel w swej wypowiedzi - miał nadzieję, że Anmael odwdzięczy się tym samym i może stanie się jasne, co poza snycerstwem sprawiło, że Cervan wybrał właśnie jego na tę misję.

Od Mattii cd. Cahira

Mattia nie był w stanie z dostateczną pewnością powiedzieć, czym było owo zagrożenie, przed którym ostrzegał go Isidoro, ale stał grzecznie za trzecim filarem czekając, aż minie. W korytarzu nie było nikogo, dywan nie był zawinięty, wszystkie świece płonęły w żyrandolu, który wcale nie wyglądał tak, jakby miał się urwać i runąć przechodzącemu pod nim Mattii na głowę. Mimo to astrolog stał i czekał, opierając się barkiem o ów filar, który według jego brata miał zapewnić mu całkowite bezpieczeństwo.
Nie minęła chwila, gdy jego cierpliwość została nagrodzona - w dalszej części budynku rozległ się gwałtowny huk, kiedy ktoś zatrzasnął z całej siły drzwi, a następnie korytarzem przeszedł gildyjny posłaniec, Taavetti Belmaro. Wściekłość wykrzywiała jego harmonijne rysy twarzy, a szedł z taką mocą i impetem, że gdyby Mattia stał na środku lub szedł zostałby po prostu staranowany. Taavetti przemknął tuż obok niego niczym chmura gradowa i zniknął w trzewiach budynku, a jego gniewne kroki słychać było jeszcze przez pewien czas.
— Hm, zagrożenie minęło — powiedział do siebie Mattia i wyszedł zza filaru.
W gabinecie Cervana zastał jego samego zajmującego miejsce za zawalonym papierami stołem i uciskającego kąciki oczu w geście rezygnacji. Cahir stał kawałek dalej, opierając się biodrem o szafkę, a ręce trzymał skrzyżowane na piersi. Atmosfera w pomieszczeniu była dość ciężka - zupełnie tak, jakby to, jak Belmaro opuścił pomieszczenie nie było wystarczającym dowodem, że zdanie raportu z misji w Nylth nie przebiegło zbyt pomyślnie.
— Pomyślałem, że mogę być dzisiaj potrzebny — powiedział Mattia zamiast przywitania, skinął głową Cahirowi i zamknął za sobą drzwi. Te skrzypnęły głośno - widać młody Belmaro musiał trzasnąć nimi na tyle skutecznie, by nieco rozregulować zawiasy.
Cervan podniósł głowę i westchnął, odgarniając długie włosy z czoła.
— Tak, dobrze że przyszedłeś. Miałem właśnie posłać Ignatiusa… — Mistrz zrobił lekką pauzę, poprawił się na krześle. Zebrał się w sobie, zmęczenie i rezygnacja ustąpiły zaraz przed jego rzeczowym tonem. — Na ile jesteś zaznajomiony z sytuacją?
— Powiedziałbym, że wystarczająco — odparł Mattia, siadając naprzeciwko Cervana.
— Dobrze, to oszczędzi nam czasu. Cóż, posłanie Taavettiego nie było najlepszym rozwiązaniem, wygląda na to, że tylko zaognił sytuację z wójtem Nylth.
Mattia skinął na to głową - patrząc po charakterze młodego Belmaro widać było, że na pewno potrafi przyciągnąć do siebie ludzi, jednak miejscami brak mu ogłady i opanowania.
— A dowiedział się czegokolwiek?
— Tylko dodatkowych szczegółów odnośnie tego, jak niedobrymi ludźmi jesteśmy. Szczególnie Mistrz — wtrącił Cahir. Odepchnął się w końcu od szafki, przeszedł przez pokój i też usiadł na krześle naprzeciwko Cervana.
— To wszystko zabrnęło już na tyle daleko, że potrzebujemy kogoś dużo bardziej doświadczonego i… hm, z dobrym wyczuciem, by załagodzić ten konflikt. Słowa burmistrza zaczynają coraz mocniej odbijać się na reputacji Gildii i jeśli sytuacja będzie dalej eskalować, możemy stracić wsparcie części patronów.
— Nic nie dzieje się bez przyczyny. — Mattia splótł dłonie i oparł na nich podbródek w kontemplacyjnej pozie. — Albo burmistrz próbuje coś na tym zyskać, albo Gildia naprawdę nastąpiła mu na odcisk…
— To niewykluczone. — Zgodził się Cervan. — Nie jest tak, że każda nasza działalność kończyła się zawsze sukcesem. Mamy na koncie również porażki, a i niektóre sukcesy okazywały się pyrrusowym zwycięstwem. Nie jestem jednak w stanie stwierdzić, które mogły bezpośrednio dotknąć burmistrza. Sprawa wygląda mi na osobistą…
Mattia uniósł lekko brwi. Nie przywykł do tego, by człowiek u władzy tak otwarcie przyznawał się do porażek, jednak gdyby się chwilę zastanowić, granie w otwarte karty z członkami Gildii było typowe dla Cervana. Mistrz nie koloryzował i zwyczajnie mówił co myśli o danej kwestii.
— Spróbuję się czegoś wywiedzieć, ale nie mogę nic obiecać. Najłatwiej byłoby, gdybym miał do dyspozycji coś osobistego, co należy do burmistrza… — Urwał, wzruszył ramionami, a potem zwrócił się do Cahira. — Kiedy byłbyś gotowy?
— Obojętne, może być za pół godziny.
— Tak szybko to ja nie dam rady. Wieczorem będziemy z Isidoro obserwować gwiazdy i dam znać, ile się dowiemy.
— Jak się czuje Isidoro? Nie przeziębił się po wczorajszym?
Mattia parsknął tylko śmiechem. Poprzedniego wieczoru nie mógł znaleźć ani swojego brata, ani talerzy na których jedli kolację. Okazało się, że młodszy D’Arienzo postanowił zrobić dla Iriny coś miłego i pozmywał talerze w pobliskiej rzece - a że do najzręczniejszych nie należał to oczywiście wpadł do tej rzeki. Całe szczęście, że nie była rwąca i nie porwała ani Isidoro, ani sztućców.
— Nie, nic mu nie jest. Isidoro jest trochę odporniejszy, niż na to wygląda. Wychowaliśmy się w górach, może to dlatego.
Mężczyźni wymienili jeszcze kilka uwag, ale jako że niczego więcej nie było do dyskutowania, wkrótce opuścili gabinet Cervana. Mattia obracał jeszcze w myślach wczorajszego tarota który wyraźnie wskazywał, że los rzuci im pod nogi trochę kłód, przeczucie podpowiadało mu jednak, że jakoś sobie z Cahirem poradzą.

piątek, 16 października 2020

Od Anmaela CD Mattii

    Kolejny dzień bez niej wydawał się dla mnie piekłem na ziemi, ale powoli zaczynałem się do tego przyzwyczajać. Brak jej złocistych włosów na poduszce obok mnie, brak jej śmiechu i pewności, że ujrzę ją kolejnego i jeszcze następnego dnia dokuczał mi, ale fakt, iż o mnie nie pamiętała trochę dodawał mi otuchy. Lepiej wyjdzie dla niej gdy spotka kogoś innego, normalnego i już nigdy nie wspomni o aniele, którego zwykła kochać. A mogłem przecież spełnić któreś z jej innych życzeń, miała ich w końcu tak wiele, że gdybym wybrał to pewnie ojciec nie wypędziłby mnie z niebios, a ja nie straciłbym sensu życia. No właśnie, ojciec również zdawał się wymazać mnie sobie z pamięci. Patrząc w niebo nie widziałem już od niego żadnych znaków ani wskazówek, a wręcz zdawało mi się, że widzę zamknięte wrota, ciemną chmurę wśród białych jakby miała dać mi do zrozumienia, że już nie ma tam dla mnie wstępu. Nie mogę dłużej wgapiać się w chmury, jeszcze bardziej mi to szkodzi. Spuściłem więc głowę i tym razem, nie oczekując na więcej z ich strony. Powinienem zapoznać się z nowym miastem i przede wszystkim bardziej zaangażować w sprawy Gildii. Nie mam już na ziemi żadnego celu czy zadania, więc żeby nie oszaleć dobrze będzie znaleźć sobie również inne zajęcia niż tylko rzeźbienie w drewnie. Uwielbiałem to co prawda, umiałem odciąć się od wszystkiego dookoła i tworzyć obrazy z mojej głowy, które chciałem na zawsze uwiecznić, ale to nie to samo. Robiąc figurki z drewna nie przypodobam się ojcu, a pomagając innym ludziom może już szybciej. 
    Odsunąłem się w końcu od okna i szybko narzuciłem co miałem pod ręką. Ludzie tutaj potrafili ubierać się tak elegancko i wygodnie kiedy ja czułem się jak biedak i popychadło, ale chyba zasłużyłem sobie na taki los. W trakcie zaparzania wody na ziołową herbatę usłyszałem dobijanie się do moich drzwi. Nie otwierałem jeszcze swojego warsztatu, była tak wczesna godzina, że gdyby nie problemy z nadmiernym rozmyślaniem to pewnie jeszcze długo bym spał, więc co i kto mógł robić pod warsztatem o tej porze? Nieco zmieszany zjawiłem się pod drzwiami i otworzyłem je niepewnie. Miewałem jeszcze problemy z zaufaniem, ale sklep i przez to kontakt z innymi pomagał.
- Przepraszam, jeszcze zamknięte - wyjaśniłem najuprzejmiej jak się dało mężczyźnie, który mi się pokazał.
- Naturalnie. Anmael, tak? - słysząc dobrze wypowiedziane swoje imię pokiwałem lekko głową - To twój rzekomo pierwszy dzień, a Cervan już znalazł dla ciebie zadanie. Szczęściarz z ciebie - posłał mi tak przyjemny uśmiech, że w innej sytuacji mógłbym go nawet odwzajemnić.
- To świetnie. Mam nadzieję, że się sprawdzę i przydam - mówiąc to byłem prawdziwie szczery, bardzo tego oczekiwałem.
- Im więcej rąk do pomocy tym lepiej - dokończył moją myśl po czym zrobił krok w tył - Cervan oczekuje was po południu.
- Nas? - zmarszczyłem podejrzanie brwi, będę pracował z kimś jeszcze?
- Przydzielono do tego zadania dwie osoby. Ciebie oraz Mattię D'Arienzo - odparł, po czym pożegnał się i nie czekając na moją odpowiedź zniknął za rogiem.
Sam zaś schowałem się za drzwiami i nadal ze ściągniętymi brwiami udałem się zrobić tą herbatę. Pierwszy raz będę z kimś współpracował, więc nie wiem czy to trudne i czego mogłem się spodziewać. Wcześniej nie musiałem pytać innych o zdanie, gdyż byłem zdany jedynie na siebie, a teraz? 
    Zmieszanie i niepewność nie opuszczały mnie do momentu, aż dostałem się do siedziby i w końcu na spotkanie. Przybyłem jak się okazało pierwszy przez co miałem nieco czasu na zapoznanie się z otoczeniem. Byłem tu już wcześniej, ale spokój i ciepła atmosfera tego miejsca zwyczajnie przyciągały mnie jakąś nieznaną siłą. Przypominało mi to o domu, tym prawdziwym gdzie zostawiłem ojca i braci. Tam też zawsze czułem się bezpiecznie, niestety do czasu. Na samą myśl lekko się wzdrygnąłem dokładnie w tym samym momencie, w którym do gabinetu wszedł mój towarzysz w nowej misji. Nie wyglądał tak strasznie jak go sobie wyobrażałem, a wiedziałem o nim zadziwiająco niewiele. W jego postaci było coś przez co nie musiałem rozpoczynać rozmowy, a już wiedziałem, że nie będę miał z nim problemów, a może nawet całkiem się dogadamy. Uspokoiłem się w duchu i spuściłem z niego wzrok, aby przejść do rzeczy. Szybko wszystko pojąłem, na pierwszy rzut oka misja nie wydawała się trudna jedynie miałem mieszane uczucia co do winy mężczyzny, ale jak powiedziano, wszystkiego dowiemy się osobiście. Po spotkaniu przystałem na propozycję Mattii, im szybciej się tym zajmiemy tym lepiej dla każdego. Po godzinie byłem już spakowany i załadowany na konia, którego otrzymałem w gildii. Wyruszyliśmy spokojnym, lecz żwawym tempem.
- Co myślisz o tym całym Ethanie? - zagadnąłem niepewnie, gdy dłuższa cisza zaczęła mi dokuczać co dziwne, bo przeważnie wolałem milczeć.
- Dowiemy się wszystkiego na miejscu, ale myślę, że zbyt szybko go osądzili - odparł pewnym tonem patrząc cały czas na drogę, ja zaś lustrowałem jego osobę nieco w tyle, aby tego nie zauważył, lubiłem obserwować osoby i na podstawie ich stylu bycia wyciągać różne wnioski.
- Tak - rzuciłem tylko i pospieszyłem nieco konia, aby dorównać Mattii - Ludzie często zakładają coś nie zapoznając się wcześniej ze szczegółami. W każdym razie to nie powinno być trudne, prawda? - zerknąłem na niego pytająco, bo było to moje pierwsze zadanie i nie chciałem niczego zepsuć jak czyniłem to wcześniej bo można powiedzieć, że moja droga usłana była pomyłkami i gdyby mężczyzna obok mnie o tym wiedział, to błagałby o innego kompana do podróży. 

Mattia?

środa, 14 października 2020

Od Mattii do Anmaela

O tym, że do Gildii dołączył ktoś nowy, Mattia dowiedział się dopiero koło południa. Nie zdołał się nawet przywitać, bo akurat odsypiał nocne obserwacje nieba i gwiazd, które przedłużyły się aż do świtu. Astrolog nadal nie czuł się porządnie wyspany, ale cóż poradzić - taki był los wróżących z gwiazd, że siłą rzeczy mogli zapomnieć o regularnych godzinach snu. Mattia starał się spać kiedy mógł, a że czas pracy musiał dzielić na dzień, kiedy i inni nie spali, i noc, kiedy dało się obserwować gwiazdy, to czasem właśnie takie były tego efekty.
Tym więc większe było zdziwienie Mattii, gdy Ignatius przekazał mu, że Cervan go wzywa i wszystko wskazywało na to, że przydzieli jakąś misję, którą to Mattia miał wykonać z owym nowym gildyjnym “nabytkiem”.
— Kto to właściwie jest? — zapytał Ignatiusa, nim ten zdążył oddalić się do swoich spraw.
— Nazywa się Anmael, jest snycerzem. Dobrze mu z oczu patrzy, dogadacie się — odparł krótko, w co Mattia nie wątpił. Jak na razie dobrze dogadywał się z każdą osobą, którą spotkał w Gildii.
Astrolog postanowił nie zatrzymywać dłużej Ignatiusa i nie zabierać mu czasu sprawami, które przecież w końcu same miały się rozwiązać. Sekretarz Gildii i prawa ręka Cervana w dużej mierze przypominały mu Merkurego - planetę, która obiegała Słońce z tak wielką prędkością, że przez długie wieki astrologowie uważali, że to tak naprawdę dwa ciała niebieskie, bo wydawało im się niepodobnym, by cokolwiek na niebie poruszało się tak szybko.
Mattia zjadł jedynie późne śniadanie, które wypadało mu bardziej w porze obiadu, a potem udał się do Cervana. Anmael czekał już w gabinecie i Mattia miał w końcu okazję się mu przyjrzeć.
Astrolog nie był pewien dlaczego, ale kiedy usłyszał słowo “snycerz”, zaraz przed jego oczami pojawił się obraz starszego mężczyzny z brodą i zniszczonymi pracą rękami. Może dlatego na widok Anmael zrobił lekką pauzę i chyba wpatrywał się w niego te pół sekundy za długo. Wyróżniały go kompletnie białe włosy, koloru których próżno było szukać wśród ludzi, jednak to jego oczy robiły największe wrażenie - były jasne, niczym niebo o poranku i przywodziły na myśl jakiś rodzaj poczucia absolutu.
— Poznajcie się. To Anmael, jest snycerzem i dołączył do nas wczoraj wieczorem. Anmaelu, to Mattia D'Arienzo, nasz astrolog. Sądzę, że wasze doświadczenie będzie kluczowe w rozwiązaniu problemu, z którym zwrócono się do Gildii. Usiądźcie proszę.
Obaj mężczyźni zajęli miejsca, zaś Cervan przysunął sobie kartkę z listem. Przebiegł wzrokiem kilka linijek szukając potrzebnych informacji.
— Dwa dni temu przyszła wiadomośc z Taewen. Pochwycono tam młodego mężczyznę, niejakiego Ethana Castillero, który został posądzony o kradzież cennej, drewnianej figurki. Co prawda nikt nie zgłosił by taką figurkę mu skradziono, samego Ethana również nie widziano robiącego jakiekolwiek podejrzane czynności, jednak biorąc pod uwagę rozdźwięk między majętnością oskarżonego i wartością owej figurki, istnieje podejrzenie że ją ukradł.
Mattia zmarszczył brwi.
— To niedorzeczne. Nie można oskarżać człowieka na podstawie przeczuć i uprzedzeń.
— Też tak uważam. Jednak oskarżycielem jest osoba wpływowa, ma więc możliwości by użyć owych wpływów i osiągnąć zamierzony rezultat… Jakiekolwiek byłyby ku temu powody.
— Czy ów Ethan wytłumaczył, skąd wziął figurkę? — zapytał Anmael.
— Według niego jest to dar, jednak mężczyzna nie chce powiedzieć, od kogo. Ponieważ nie da się zweryfikować pochodzenia przedmiotu, ciężko jest oczyścić oskarżonego z zarzutów. — Cervan zrobił niewielką pauzę, odłożył list i splótł palce. — Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że to prosta sprawa, wystarczyłoby tylko dowiedzieć się, do kogo wcześniej należała figurka i uzyskać od tej osoby potwierdzenie, że faktycznie została ona podarowana. Moje przeczucie mówi mi jednak, że to byłby dopiero pierwszy krok. Ufam w wasze wyczucie sytuacji. — Cervan odchylił się na krześle. — List nie zawiera więcej informacji, toteż sądzę, że najlepszym rozwiązaniem będzie udać się do Taewen i tam porozmawiać z zainteresowanymi. Strażnicy miejscy oczekują już przybycia przedstawicieli z Gildii.
Spotkanie zakończyło się dość szybko i tak jak mówił Cervan, nie było sensu dalej siedzieć i dyskutować, kiedy informacji było tak niewiele. Gdy obaj mężczyźni opuszczali gabinet Cervana, Mattia odezwał się do Anmaela:
— Taewen jest bardzo blisko, ledwie dzień drogi. Moglibyśmy być tam jutro nawet przed południem, gdybyśmy wyruszyli za jakąś godzinę i narzucili dobre tempo. Myślisz, że zdążysz się spakować i przygotować?
— To nie będzie problem — odparł mężczyzna, kiwając głową.
Jak ustalili tak zrobili i już po godzinie obaj wyruszali w stronę Taewen, by rozwiązać dziwną sprawę rzekomo kradzionej figurki.

niedziela, 11 października 2020

Od Cahira — Tu są lwy I

Nic nie powróci. Oto czasy
już zapomniane; tylko w lustrach
zsiada się ciemność w moje własne
odbicia — jakże zła i pusta.
K. K. Baczyński, Spojrzenie

Albo jestżeś tylko
Pokrowcem żalu, postacią bez serca?
William ShakespeareHamlet

Od Cahira cd. Mattii

Cahir popatrzył na kartę. Przedstawiała bogato odzianego młodzieńca o subtelnych rysach twarzy, niewinnym spojrzeniu, łagodnym uśmiechu i przydługich włosach. Zmrużył oczy, przyjrzał się. A może to była kobieta?...
Uniósł wzrok na Mattię.
— Ale jak to: razem?
— Zwyczajnie. Razem. Ty i ja — wyjaśnił astrolog, sięgając po szklankę. Upił łyk. — Pojadę za Belmaro. Cervan wskaże mnie na jego miejsce.
— Jesteś przekonany?
— Absolutnie — odparł bez zastanowienia.
Cahir odetchnął głęboko.
— Trudno mi w to uwierzyć. Z całym szacunkiem dla twoich, hmm, astralnych kompetencji, nadprzyrodzonych zdolności i astrologicznych talentów. — W jego tonie wybrzmiała się nie do końca zamierzona nuta cichej drwiny. Poprawił się, dodał łagodniej, neutralnym głosem: — Z jakiego powodu Cervan miałby nagle odsuwać Belmaro od tego zadania? Chłopak siedzi w tej sprawie od samego początku. Ma gadane, dobry z niego dyplomata. 
Mattia nie wyglądał, jakby przejął się jego słowami. Twarz miał równie pogodną, co wcześniej.
— Wszystko powinno wyjaśnić się podczas wizyty u mistrza, gdy przyjdzie do składania raportu z waszej dzisiejszej wizyty w Nylth. 
— Możliwe. — Cahir wzruszył ramieniem. — Zobaczymy, co będzie jutro. Zostawmy to na razie. Co znaczy ta karta? — Wskazał Dwójkę Denarów ruchem podbródka.
— Ta?
Mattia przysunął bliżej kartę, na której wymalowany został kroczący po linie akrobata. Postać uśmiechała się chytrze, żonglując dwiema intensywnie złotymi monetami. Widniały na nich pięcioramienne gwiazdy.
— To żongler. Symbol osoby biernej, pozostającej w cieniu, zajętej sobą, pozornie niezainteresowanej aktualnie rozgrywającymi się wydarzeniami. Jednocześnie jest to ktoś sprytny, umiejący grać na własną korzyść. 
Cahir zmarszczył brew.
— Ta karta także odnosi się do nas dwóch?
— Tylko do ciebie. Ty ją wskazałeś. 
— Och — zaśmiał się niewinnie, ze źle odegranym rozbawieniem. — To chyba nie świadczy o mnie najlepiej. 
— Niekoniecznie. — Mattia uśmiechnął się lekko, uniósł dłoń, zagestykulował nią dystyngowanie. — Mówiłeś, że ostatnim razem zostałeś wysłany do Nylth jako eskorta? Tym razem też tak będzie. Nie odegrasz w rokowaniach z wójtem większej roli, ale Cervan doceni twój udział w przedsięwzięciu.
— Przynajmniej tyle. — Cahir rozejrzał się po sali. Znaczna część stolików świeciła już pustkami. Większość gildyjczyków albo zdążyła już opuścić stołówkę, albo właśnie się do tego przymierzała. — Mogę wybrać jeszcze jedną?
Mattia przyzwalająco skinął głową.
— Śmiało.
Cahir przebiegł wzrokiem po rozpostartej na blacie talii. Zastanowił się, wybrał kartę, odsłonił ją. Mattia zagwizdał.
— Odwrócone Koło Fortuny. — Twarz astrologa spoważniała, spojrzenie na moment zaszło cieniem, tembr głosu zmienił się nieco. — Ostrzeżenie. Zwiastun pecha, niepowodzenia i złego losu. Wygląda na to, że po drodze do Nylth czeka nas kilka przygód. 
Cahir wbił pusty wzrok w wymalowaną na tekturze czerwono-czarną tarczę, na opartą o nią biodrem śliczną kobietę z przewiązanymi oczami, na siedzącego na jej ramieniu gawrona. W jednej chwili przypomniał sobie, jak bardzo jest zmęczony. Opadł ciężko na oparcie, chwycił szklankę, uniósł ją do ust, żałując, że to woda.
— Cudownie. 

Disobedience will always met with consequences.

tło

,,Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię’’

A wraz z nią swych posłańców, którzy mieli szerzyć pokój i opiekę na całym świecie. Już od pierwszego dnia znałem swoje miejsce i zadania jakie mi powierzono, które rzecz jasna miałem w planach posłusznie wykonywać. Nie stawiałem żadnego oporu w końcu jak mógłbym sprzeciwiać się własnemu stwórcy, który podarował mi to silne, piękne ciało, czystą duszę i wielkie, śnieżne skrzydła. Wierzyłem, że przyłożył do mnie najwięcej pracy i trudu, że byłem jego ulubionym dziełem i pałał do mnie wyjątkową sympatią, lecz z czasem zrozumiałem, że nie różnię się od innych prawie niczym. Tak, kochał mnie, lecz co mi z miłości, która nie jest jedyna, najprawdziwsza i szczera? Stróżowi świata nie wypadało jednak narzekać na jego los, bo tak czy siak miałem szczęście, że egzystowałem u jego boku w niebieskim mieście.

Zastanawiałem się długo, dlaczego z początku naiwnie myślałem, że jestem tym jedynym. Może to przez dar, jakiego mnie nauczył. Nie przypominał mi daru żadnego innego anioła i może właśnie to zbiło mnie z tropu. Ojciec podarował mi umiejętność spełnienia jednego, największego ludzkiego pragnienia. Widział jak niektórzy cierpią i chciał im dać szansę, nadzieję, iskierkę światła w ciemnym tunelu i podarował im właśnie mnie. Wtem zsyłał mnie na ziemię, a ja odnajdywałem zagubione i rozżalone dusze, aby im pomóc i rozświetlić ich ścieżkę. Kochałem to robić, gdyż sprawiało mi to tyle radości ile sobie nie wyobrażałem. Czułem, że stwórca mnie obserwuje,ale przede wszystkim miałem nadzieję, że pała dumą na ten widok.

Osiedlił mnie w pewnym biednym miasteczku Verborn w Nalaesii, gdzie skrzywdzonych dusz nie brakło. Powiedział mi zaś, że wrócę do niego gdy skończę swoją misję na ziemi. Nie chcąc go zawieść codziennie błądziłem szarymi uliczkami, które ani trochę nie przypominały niebios i spełniałem po jednym, najważniejszym życzeniu. Niestety z dnia na dzień wcale nie robiło się lepiej. Zacząłem czuć się źle, jeszcze nigdy nie było wokół mnie tyle nienawiści. Błagałem ojca, aby zabrał mnie z powrotem, lecz ten ignorował moje prośby. Zupełnie przestał się do mnie odzywać i wtedy zrozumiałem, że mnie opuścił.

Lata mijały, a ja stawałem się coraz słabszy. Nie patrzyłem już w niebo, nie miałem tam czego szukać. Przerwałem swoją misję, żal i rozpacz ludzi wpływała także i na mnie czego nie mogłem dłużej znosić. Byłem zrozpaczony, a wtem moja bezczynność doprowadziła mnie do zadbanego dworu pewnego bogatego urzędnika. Widząc żałośnie wyglądającego młodzieńca posłał mnie do stajni, od tamtego dnia miałem zajmować się końmi. Pozwalał mi nawet spać na sianie, które w zimne noce okrywało mnie ciepłem i nadzieją. Te stworzenia nie były takie straszne na jakie wyglądały z góry, gdy patrzyłem jak ojciec je tworzy. Nauczyłem się jak się z nimi komunikować, dbałem o nie jak o własne skarby i dodatkowo otrzymywałem za to pochwały. Zdawało się, że gdy wstanę na nogi ojciec znów się do mnie odezwie. Zacząłem pracować jeszcze ciężej, czasami zgłaszałem się również do innych prac na dworze, gdzie pewnego dnia jesieni spotkałem piękną rudowłosą niewiastę. Siedziała wtedy w ogrodzie z książką wśród kolorowych liści, które wraz z jej złocistymi pasmami tworzyły obraz, na który chciałem patrzeć wiecznie.

Poznałem ją. Moje niskie stanowisko wcale jej nie zraziło, a wręcz wydawało mi się, że dzięki temu patrzyła na mnie jak na kogoś prawdziwego. Traktowała mnie jak najpiękniejszy kwiat przez co zacząłem mieć nadzieję, że stałem się dla niej kimś najważniejszym. Przypomniała mi się wtedy złudna miłość mojego ojca jednak mimo to nie umiałem trzymać jej na dystans. Działała na mnie tak, że czułem się zmuszony codziennie przynosić jej kwiaty, widywać się z nią wieczorami i dotykać jej gładkiej, ciepłej skóry. Czułem jej dreszcze za każdym razem jak tylko ujmowałem jej twarz. Podczas naszych rozmów opowiadała mi o swoich największych marzeniach jednak nie mogłem ich spełnić. Miała ich tyle, że grzechem byłoby dla mnie wybrać, który uszczęśliwi ją na zawsze, więc wstrzymywałem się, a przynajmniej do tamtego wieczora. Dokładnie rok od naszego pierwszego spotkania poprosiła mnie o to, czego się najbardziej obawiałem. Powiedziałem jej rzecz jasna kim jestem, ale nie sądziłem, że w to uwierzy bo nie wiedziałem najważniejszego, a mianowicie, że jej rodzina wierzy w mojego ojca. Dziewczyna zapragnęła poznać prawdziwe imię Boga i wszystkie jego sekrety. Zaślepiony miłością do niej, a nienawiścią do ojca, że mnie opuścił otworzyłem usta, aby o wszystkim jej powiedzieć…

Klęczałem i cierpiałem, a nade mną stał ojciec. Tak surowej miny na jego twarzy jeszcze nigdy nie widziałem i wprowadzało mnie to w ogromny niepokój. Powiedział to. Zawiódł się na mnie i mojej próżności, a także tym, że nie kontynuowałem swojej misji. Pokładał we mnie największe nadzieje i chciał, abym sprawił, iż świat będzie lepszy aż zabraknie na nim nienawiści i biedy, ale zawiodłem. Nie mógłbym dłużej stać u jego boku kiedy tak bardzo ubrudziłem jego święte imię i odwróciłem się od niego w chwilach wątpliwości.

Ostatnim co ujrzałem byli moi bracia patrzący na mnie z żalem, a wtem niebiosa rozwarły się, a ja zacząłem spadać. Leciałem bardzo długo, a moje skrzydła okazały się bezwładne, bez szans uchronienia mnie przed bolesnym upadkiem. Widziałem tylko jak ich czysta i piękna biel zmienia się w brudną i skażoną czerń, która miała już na zawsze przypominać mi o moim niewybaczalnym błędzie.

Wtem zderzyłem się z twardą ziemią i zbudziłem się dopiero po kilku dniach. Nie wiedziałem gdzie jestem, co teraz mam ze sobą począć, gdy w moim życiu brakuje celu, ale zdecydowałem się odwiedzić jedyny sens mojego poprzedniego życia. Błądziłem, podróżowałem, ale w końcu odnalazłem pamiętny dwór, gdzie odkryłem co potrafi moje serce. Niestety jej oczy wcale nie ucieszyły się na mój widok. Wywołałem u niej wręcz strach, ale to jej słowa tak naprawdę rozbiły moje serce na milion kawałków, których nawet magia nie byłaby w stanie poskładać.

- Kim jesteś?

Ojciec odebrał jej pamięć o moim istnieniu, abym nie mógł zwrócić się do niej o pomoc.

Wtedy upadłem po raz drugi, a swoje życie postanowiłem przenieść jak najdalej tamtego miasta, więc zamieszkałem w Tirie.



Pierwsza i na pewno nie ostatnia wersja tej kp, na następny raz postaram się to zrobić trochę profesjonalniej więc nie skreślać mnie! c: Chętnie przyjmę wszelkie wątki po wcześniejszym ich uzgodnieniu. Daje zgodę na kierowanie moją postacią w wątkach, w razie wątpliwości dopowiem co trzeba i czego zabrakło wyżej.

Autorzy: główne zdjęcie - Zara H ;anioł - @marellamoon

czwartek, 8 października 2020

Od Cahira cd. Madeleine

Przywiązał Al-Falę do koniowiązu. Klacz potrząsnęła grzywą, opuściła głowę, poruszyła chrapami, zaczęła grzebać kopytem w ściółce. 
— Nie wierzę, że znów tu na siebie wpadamy — mruknął Cahir, schylając się do drewnianej skrzynki ze szczotkami. Wyjął z niej zgrzebło, obejrzał, odrzucił, wybrał inne, czystsze. Otrzepał je z pyłu, wrócił do konia.
— Ja też nie. — Madeleine nie zaszczyciła go spojrzeniem, zajęta siodłaniem swojego szarosiwego ogiera.  — To chyba jakieś fatum. Albo skaranie boskie.
Siwek uniósł łeb, popatrzył na Al-Falę, zarżał przyjaźnie. Klacz stuliła uszy, wystawiła tylną nogę, odpowiedziała temperamentnym tupnięciem. 
— Jak było na rozmowie u Cervana? — zagadnął Cahir z beznamiętnym wyrazem twarzy, siląc się na nonszalancki ton.
Madeleine stanęła tyłem, udając, że dociąganie popręgu i regulowanie puślisk absorbuje całą jej uwagę.
— Postanowił coś konkretnego w sprawie mojego konia? — ciągnął.
Cisza. 
— Jestem ciekawy — wytłumaczył końskiej szyi, od niechcenia przejeżdżając szczotką po kruczoczarnej, lśniącej sierści. — Bo sprawa jest poważna. Przynajmniej dla mnie. Odgrażałaś się, że pójdziesz do niego już pięć dni temu. Żadna informacja dotychczas do mnie nie dotarła.
Madeleine odeszła od siodła, zdjęła ogłowie z haka, ustawiła się przy piersi ogiera. Cahir dopiero teraz zauważył, że miała zaciśnięte usta, groźnie opuszczone brwi, sztywne i spięte ruchy, jakby za wszelką cenę starała się opanować gniew, utrzymać nerwy na wodzy.
— Odpieprz się, O'Harrow.
Cahir parsknął. Jego ton zmienił się diametralnie. Na wargi wstąpił drwiący półuśmiech.
— A więc odprawił cię z kwitkiem?
— Nie słyszałeś?
— Tak przeczuwałem, że nic nie ugrasz. — Pogładził Falę po grzbiecie, zamknął oczy, odetchnął głęboko, z cieniem ulgi. — Byłem niemal pewien.
Madeleine zapięła skośnik, odwiązała ogiera, szykując się do odejścia. Wtedy ktoś z rozmachem zatrzasnął furtę w innej części stajni. Huknęło. 
Siwek zatańczył, Al-Fala poszła gwałtownie do tyłu, niebezpiecznie napięła postronek. Cahir zareagował błyskawicznie, spróbował ją uspokoić. Klacz wyprężyła szyję, sięgnęła chrapami do piersi, chapnęła go w łokieć. Cahir syknął, cofnął się. Al-Fala przesunęła się bokiem w stronę siwka. Ogier załomotał kopytami w miejscu, przydepnął Madeleine płaszcz. Dziewczyna zaklęła cicho, naparła ramieniem na jego łopatkę, zmusiła do cofnięcia się. 
— Na co się gapisz? — warknęła, otrzepując ze słomy bordowy materiał. Szybko poprawiła przesunięty kaptur, jednym ruchem strzepnęła kurz z krótkiej spódnicy.
Cahir osadził Al-Falę w miejscu. Zjechał wzrokiem na gołe nogi Madeleine, arcybezczelnie, wiedząc, że to zauważy.
— Chyba nie zamierzasz tak jeździć? 

Pszprszm XD

poniedziałek, 5 października 2020

Od Mattii - Event

Mattia wreszcie mógł się zabrać za coś sensownego i związanego z celem całej wyprawy do Almery. Przedstawiciele Gildii przyjechali tu w końcu by znaleźć magiczne zwierciadło - co prawda po drodze okazało się, że zamiast pojedynczego zwierciadła trzeba było szukać worka odłamków, ale Mattia nie chciał narzekać na coś, na co nie miał wpływu. W każdym razie wyraźnie widział tu swoją i Isidoro rolę. Byli astrologami i lokalizowanie zagubionych przedmiotów stanowiło jedną z najbardziej podstawowych ich umiejętności. Starszy D’Arienzo był przekonany, że kiedy obaj z Isidoro usiądą nad mapą z ametystowym wahadełkiem w ręku, zlokalizowanie każdego odłamku stanie się dużo prostsze. Pozostawał tylko jeden problem - mapa.
Te mapy, w których posiadaniu byli, były o wiele za mało dokładne, by dało się na ich podstawie cokolwiek wywnioskować. Almera przedstawiona była na nich po prostu jako jakiś ciemny placek z podpisem, bez jakiegokolwiek podziału nawet na dzielnice, nie mówiąc już o ulicach - były to zazwyczaj mapy wybrzeża i okolic, które obejmowały kilka miast i osad rozlokowanych wzdłuż linii wody. Jeśli wróżenie z wahadełkiem miało mieć jakikolwiek sens, Mattia potrzebował po prostu mapy Almery. Gdzie jednak znaleźć taką mapę, jeśli nie w lokalnej bibliotece?

niedziela, 4 października 2020

Od Cahira cd. Nicolasa

Także się podniósł.
— Nie byłby to problem?
— Nie byłby — zapewnił Nicolas.
Cahir puścił Sakiego na podłogę. Kocur przeciągnął się, wyprężając grzbiet. Odszedł na kilka kroków, przysiadł w kałuży światła, zmrużył oczy i zaczął wylizywać sobie futerko na łapce.
— Dziękuję. 
— Tamtędy. — Nicolas gestem dłoni wskazał właściwy kierunek. — Chodźmy.
Poszedł pierwszy. Cahir szybko zrównał się z nim ramieniem, zastanawiając się, czy nie postępuje nietaktownie. Uczonych nadal powinno się puszczać przodem? Byłoby lepiej, gdyby szedł za nim, zachowując krok odstępu? Nie, ta zasada chyba wyszła już z użycia. Jak inni zachowują się przy Nicolasie? Okazują mu specjalną rewerencję? Nigdy nie rzuciło mu się w oczy nic takiego. Może nie patrzył, gdy należało?  
Jeżeli zachował się niestosownie, Nicolas nie okazał mu, że zauważył. 
— Sprowadzany z Defros? — bardziej stwierdził, niż zapytał. Obrócił w palcach medalion, teraz już zamknięty, przyglądając mu się spod półprzymkniętych powiek. 
Cahir zrobił niepewną minę.
— Nie wiem, jakiej jest proweniencji. Dostałem go kilka lat temu.
— Raczej z Defros — powiedział Nicolas po chwili namysłu, cicho, jakby do siebie, łagodnie marszcząc brew. Łańcuszek luźno owinięty miał wokół trzech palców; przybrudzone ogniwa błyskały matowo za każdym razem, gdy przechodzili obok któregoś okna. —  Przynajmniej tak mi się wydaje.
— Dlaczego tak sądzisz? 
— Ryt jest charakterystyczny. — Zapukał kostką wskazującego palca w zaśniedziałą podobiznę sroki. — Wygląda mi to na robotę tamtejszych jubilerów. Poza tym jest odlany ze srebra. To popularny surowiec w Defros. Sprowadza się go z Tiedalu w znacznych ilościach, bo jest wytrzymały i tani. Król Roderyk posiada bardzo wiele kopalni. Srebro naturalnie występuje jako domieszka rud miedzi, ołowiu i cynku, które wydobywa się tam na potęgę. 
Cahir zagwizdał.
— Jestem pod wrażeniem. Widzisz ten zegarek po raz pierwszy w życiu, a potrafisz powiedzieć na jego temat więcej niż ja.
Na wargach Nicolasa zamajaczył nieco zakłopotany uśmiech.
— To nic wielkiego. Przez długi czas mieszkałem w Defros.
— Ja jestem z pochodzenia Tiedalczykiem — Cahir uniósł kącik ust — ale o tym, że srebro Roderyka jest tanie i masowo eksportowane na wschód, dowiedziałem się w tej chwili. 
Wyszli na zewnątrz, na zalane słońcem podwórze, poszli na prawo, w kierunku stajni i izby sokolników. Zatrzymali się przy wejściu do budynku, przy którym mieścił się warsztat kowalski. 
— To tutaj?
Nicolas skinął głową.
— Tutaj. 
Wyjął z kieszeni kluczyk na kółku, przekręcił go w zamku, który szczęknął cicho. Gdy nacisnął na mosiężną, wypolerowaną na błysk klamkę, drzwi rozchyliły się bezszelestnie. Cahir stanął z boku, plecami do drzwi, postawą sugerując, że poczeka na zewnątrz. 
— Wejdź proszę — Nicolas ruchem ramienia zaprosił go do środka.
— Dziękuję — wymruczał Cahir, przestępując próg.
Pomieszczenie było jasne, ale niewielkie, wypełnione szafkami, półkami, skrzyniami. Mimo dużej ilości sprzętów i przedmiotów panował w nim perfekcyjny ład. Książki na półkach stały równo, wypastowana podłoga lśniła czystością, wszystkie szuflady zostały starannie dosunięte. Na rozświetlonym słonecznym blaskiem stole spoczywał plik pergaminów, pióro, flakon atramentu.  
— To może chwilę potrwać — uprzedził Nicolas, zbliżając się do pierwszej skrzyni. — Nie pamiętam, gdzie schowałem części do zegarków, gdy używałem ich ostatnim razem.
Cahir uprzejmie skinął głową. Stanął w kącie, nie chcąc przeszkadzać. 
— Oczywiście.
— Możesz się rozejrzeć, jeżeli chcesz.
— Dziękuję — powtórzył po raz kolejny. 
Podszedł do stojącego pod ścianą wysokiego regału, przebiegł wzrokiem po tytułach. Niektóre wymalowano na grzbietach fantazyjnym, zamaszystym pismem, inne zwykłym i czytelnym, na jeszcze innych farba zaczęła łuszczyć się i zacierać ze starości. Cahir wybrał książkę na chybił trafił, otworzył ją na losowej stronie. Spróbował przeczytać pierwszy akapit. Zmarszczył brew. Pożółkłą, kruszącą się w dłoniach kartkę pokrywały słowa zapisane w języku, którego nie dość, że nie rozumiał, to jeszcze nie rozpoznawał. 
— Co to za książka? — zagadnął Nicolasa, unosząc wolumin tak, by okładka była widoczna. 
Nicolas przerwał przeglądanie zawartości drewnianej skrzynki.
— Ta? — Zmrużył oczy, przechylił podbródek, przyjrzał się. — Chyba De architectura.
— O czym?
Wieko skrzyni zatrzasnęło się z głuchym hukiem. Nicolas odłożył ją na miejsce, zajął się przetrząsaniem zawartości pobliskiej szuflady.
— To traktat Wirtuwiusza o teorii architektury. Zawiera też przydatne informacje na temat planowania i projektowania maszyn i urządzeń pomiarowych.
Cahir odłożył De architecturę na miejsce, porwał z regału kolejną książkę. 
— A ta? — Zaczął przerzucać strony. Pachniały starością, kurzem i wspomnieniami. 
Nicolas spojrzał na niego przez ramię. 
— Ad Nicomachum
— Co to znaczy?
— Etyka nikomachejska — wyjaśnił. — To stare dzieło filozoficzne. Mówi między innymi o tym, że celem działania jest dobro, które ludzie upatrują w szczęściu. Według autora ludzi można podzielić na trzy kategorie. Pierwsza to ludzie prości, którzy szczęście widzą w rozkoszy, druga to osoby wykształcone i ambitne, dla których znaczenie mają jedynie zaszczyty i władza, trzecia to uczeni, dla których prawdziwą wartość stanowi wiedza. 
Cahir uśmiechnął się pod nosem.
— Którym typem jesteś?
— Pewnie wiele osób uznałoby, że trzecim. — Nicolas przyklęknął na podłodze, otworzył szafkę, sięgnął do jej wnętrza. — A ty?
— Żadnym. — Cahir wyciągnął dłoń po kolejną książkę. — Och. Peri Physeon. To znam, czytałem kiedyś, dawno temu. Nie mam z nim dobrych wspomnień. Niespecjalnie mi się podobał.
— To zawiłe, wymagające dzieło — zgodził się Nicolas. — Pamiętam, że moi rówieśnicy lubili na nie narzekać. Na twojej akademii także znajdowało się w kanonie lektur obowiązkowych? 
Uśmiech Cahira zbladł. W pomieszczeniu nagle zaległa cisza. 
— Nigdy nie byłem żakiem. — Odwrócił wzrok. — Nie skończyłem żadnej szkoły. Nie mam wykształcenia.
Miałem szczęście, że w ogóle nauczyłem się pisać i czytać, dodał w myśli. Odsunął się nieco od regału, w cień. Poczuł, jak mięśnie na jego ramionach mimowolnie się napinają. Świadomość tego, kim jest i skąd pochodzi, zawsze w takich momentach zaczynała mu ciążyć. 
I co teraz, Nicolasie?, westchnął w duchu. Przestaniesz być uprzejmy i pomocny? W porządku. Nigdy nie musiałeś być. Jesteś wynalazcą, znasz obce języki, skończyłeś akademię. Uczyłeś się, a więc miałeś pieniądze. Jak miałeś pieniądze, to pochodzisz z dobrego domu. Możesz być dumny jak Montegioni. Możesz traktować mnie z wyższością i od pogardy jak Madeleine. Możesz, jak Belmaro, śmiać się w kułak, że twój koń ma lepszy rodowód niż ja. A ja nie będę mógł nic na to poradzić, wiesz?
Znałem w życiu paru żaków. Wszyscy byli tacy sami. Ja i Ishil zasadzaliśmy się na nich w ciasnych, cuchnących zaułkach. W Ovenore żacy to była prosta robota. Bardzo prosta. Łatwiejszej chyba nie było. Wystarczyło błysnąć im stalą po oczach i sami wyskakiwali z sakiewek. Zwykle nawet nie musieliśmy się z nimi szarpać. Te małe paniątka w mundurkach nie umiały się bić. Cahir odłożył książkę na miejsce, zaciął wargi. Nie musiały umieć.

Nicolas? :3

Podsumowanie #32

Witamy Was kochani w kolejnym podsumowaniu miesiąca!

W tym miesiącu przybyli do nas:

Akamai
Anneith Vaneiros

Punktacja:
Rawen0 PD – 937 PD do PU – Ograniczona aktywność
Desiderius51 PD – 2421 PD do PU – Zaległy odpis, ograniczona aktywność
Kai – 0 PD – 66 PD do PU – Rozpoczyna się okres ostrzegawczy
Aries – 35 PD  – 534 PD do PU  Zaległy odpis, ograniczona aktywność
Madeleine – 101 + 20 = 121 PD – 264 PD do PU
Leonardo58 PD – 688 PD do PU – Zaległy odpis, ograniczona aktywność
Ophelos – 0 PD – 3972 PD do PU – Rozpoczyna się okres ostrzegawczy
Aurora – 62 PD – 125 PD do PU – Zaległy odpis, ograniczona aktywność
Yuuki – 331 + 20 = 351 PD – 1358 PD do PU
Narcissa0 PD – 3766 PD do PU – Ograniczona aktywność
Cahir – 211 + 20 = 231 PD – 1613 PD do PU
Adonis0 PD – 263 PD do PU – Ograniczona aktywność
Tadeusz – 0 PD – 336 PD do PU – Ograniczona aktywność
Javiera – 53 PD – 164 PD do PU
Nakigitsune 0 PD – 303 PD do PU – Nieobecność
Syriusz – 0 PD – 160 PD do PU – Niedawno odblokowane wątki, przyznany dodatkowy tydzień
Nova0 PD – 4 PD do PU – Rozpoczyna się okres ostrzegawczy
Nikolai 0 PD – 368 PD do PU – Ograniczona aktywność
Eugeniusz – 50 PD – 273 PD do PU –  + 1 PU 
Marta – 0 PD – 216 PD do PU – Rozpoczyna się okres ostrzegawczy
Isidoro – 556 + 20 + 154 + 20 + 56 = 806 PD – 737 PD do PU – + 2 PU + 1 PU za PM
Mattia 43 + 102 = 145 PD – 775 PD do PU – + 1 PU 
Pelagonija – 93 PD – 362 PD do PU
Klemens – 31 PD – 276 PD do PU – Zaległy odpis, ograniczona aktywność – + 1 PU 
Eilis – 0 PD – 784 PD do PU – Zablokowane wątki
Anneith – 0 PD – 100 PD do PU – Niedawno dołączyła, czekamy na opowiadania!

Ignatius 0 PD – 1398 PD do PU 
Xavier – 214 + 20 = 234 PD – 3188 PD do PU
Anastasia – 0 PD – 448 PD do PU – Zablokowane wątki
Banshee – 36 PD – 162 PD do PU
Nicolas – 39 PD – 306 PD do PU
Balthazar – 0 PD – 254 PD do PU
Akamai – 147 + 20 + 54 = 221 PD – 49 PD do PU – +1 PU

Tym samym postacią miesiąca zostaje Isidoro! Gratulujemy!
Osoby, które otrzymały PU proszone są o napisanie do jakiej umiejętności chcą je dodać.

Inne sprawy
- Przypominamy, że 31 października kończy się event "Wsi spokojna, wsi wesoła"! To ostatni miesiąc by zdobyć dodatkowe PD dla postaci, które nie wyruszyły na poszukiwania zwierciadła Asaima.

Widzimy się w następnym podsumowaniu!

Administracja