piątek, 10 stycznia 2020

Od Adonisa cd Elry

Na prośbę autora opowiadania Elry zostały usunięte i są dostępne tylko dla współautora po kontakcie z administracją. 
⸻⸻ ❍ ⸻⸻

Ciemne tęczówki odprowadzały ją tak długo, jak tylko nie przekroczyła szerokich, potężnych drzwi, tocząc się równie leniwie, jak palce po szarej, zmatowionej już od wielokrotnego kontaktu z jego dłonią, główce laski. Polerowanie jej mało dawało, szczególnie gdy wierzchnia warstwa zwyczajnie już się starła.
Chwilę jeszcze czekał, wyszukując odpowiedzi w ciemnych wrotach, licząc na coś więcej, niż tak prędkie, wręcz gniewne opuszczenie pomieszczenia. Z obiema dłońmi na łbie wilka, trzymając kostur przed sobą i opierając się na nim, prawie całym swoim, zmęczonym ciałem, które mimo bólu mięśni w nogach, pragnęło opuścić wreszcie mury gildii. Zbrzydło mu wieczne siedzenie w miejscu, jak kogut domowy, który nie ma nic lepszego do roboty, jak wstawać skoro świt, by z samego rana przechodzić do swych obowiązków, popadając tym samym w niezwykłą rutynę, odkąd nie miał czasu na własne potrzeby. O przyjemnościach nie wspominając, bo nie był w stanie nawet przywołać ostatniego razu, kiedy usiadł spokojnie wieczorem przy dobrym, czerwonym winie, nie myśląc nad niczym szczególnym.
Ruszył się dopiero wtedy, gdy naszła go refleksja na temat jego działań, a raczej dopiero ich zamierzeń. W końcu sam również powinien pójść po okrycie wierzchnie, odkąd stał tak w samej koszuli, a wieczór miał być chłodny z tego, co mówili ludzie. Stuknął jeszcze dwukrotnie laską o parkiet, nim w końcu zdecydował się na opuszczenie pomieszczenia w znanym dobrze, nierównomiernym rytmie wyznaczanym przez sztuczną kończynę i drwa.
Miał wziąć tylko płaszcz, swój ulubiony, ciemny, mający już jakieś dobre pięć lat, a mimo to dalej trzymający się wręcz wyśmienicie. Solidne wykonanie, porządna sumka, a mimo to nie wydał ani jednego miedziaka, czego nie żałował wcale. Uznał to za jedną ze znakomitszych zdobyczy, jakie udało mu się kiedykolwiek wyłowić w trakcie transportu towaru. Mawiali, że nie ma się czym chwalić, żyjąc jak wywłoka, rabując, co popadnie i ciesząc się cudzym bogactwem, które zarazem było twoim. Jednak spojrzenia kierowane w stronę jego ubrań, papierośnic, czy palców zdobionych błękitami, czy czerwieniami zakotwiczonymi na złotych obręczach, świadczyły o zupełnie czymś innym. Nim wyszedł, prócz skradzionego odzienia podjął też jedną z latarni, tym razem tę gildyjną, gdyż własnej nie posiadał, zdając się na własne umiejętności wytwarzania pochodni, chociaż i te nie były koniecznie. Nie miał zwyczaju przemieszczać się w nocy, jak ironicznie na łupieżcę jego pokroju to nie zabrzmi.
Spotkał ją tam, gdzie zostało to zapowiedziane i nie czekali dłużej przed wyruszeniem w podróż. Czasu było już wystarczająco mało, a dodatkowo wciąż przelewał im się przez palce, uciekając przed pragnącymi odczekać jeszcze, chociaż krótki moment, jak gdyby byli nikim innym, jak jego oprawcami. Dogonienie go natomiast zdawało się wręcz niewykonalne, szczególnie dla Adonisa wlepiającego ciemne spojrzenie w oświetlone zaspy śniegu.
Nie miał zamiaru ukrywać, za młodu lubił biały puch. Chłód szczypiący policzki, ekscytację na wyobrażenia istnych wojen na śnieżki. Skrzącego się kryształami światu, który chociaż raz w roku, w jego przeklętej Tamahii, był piękny i jasny, a nie zatęchły, brudny, ciemny. Na zimę robiło się cieplej. Ludzie przychylniej spoglądali na sieroty, takie jak on, chętniej wspomagali je groszem, czasem nawet piętką świeżego chleba. Przy większym szczęściu pozwalali wybrać sobie coś z piekarni. Święto Przesilenia i przygotowania do niego zaprawdę robiło cuda i mimo zmarzniętego nosa i sinych paliczków, człowiek czuł się rozgrzany, jak nigdy. Wspominał te czasy z uśmiechem, choć reakcja jego była zdecydowanie zbyt pochopna. Trudno było mu bowiem przypomnieć sobie realiów tamtego świata, które mimo delikatnych popraw nie były lepsze od tego, co spotykano tam na co dzień.
Wizję piekarni na rogu ulicy, która malowała mu się przed oczami, zagłuszając przy okazji to, co powinien rzeczywiście widzieć i na co zwracać uwagę, zdarto dość prędko. Kobieta wyrwała go z ciągu wspomnień, w który chwilowo popadł, boleśnie ściągając go na ziemię, gdzie przy okazji przypomniał sobie o trudnościach wynikających z przeprawiania się przez zaspy, będąc wyposażonym w brak jednej kończyny i jedynie dziwny mechanizm zamiast niej. Przeklął w myśli, wykonując dość energiczny ruch, byle wyrwać się ze śnieżnej pułapki, która blokowała jego ruchy. Większy obłok gorącego powietrza uleciał z jego ust i rozmył się momentalnie po zetknięciu z przestrzenią. Pomyślał, że przydałaby się ścieżka, tej jednak nie mieli, póki co prawa znaleźć, odkąd droga pokonywana była raczej rzadko, a do tego wcześniej zdążył napadać świeży śnieg. Trzeba było sobie radzić inaczej, o ile jakoś.
Jednocześnie całej tej pogodzie dziękował. Przynajmniej prędki dreszcz, który przeszedł przez jego ciało po usłyszeniu pytania, którego wolał nie słyszeć. Najlepiej nigdy.
— Nie wiem — rzucił po chwili kontemplacji, tonem wskazującym własne zdziwienie odpowiedzią. Nie była ona prawdą. Nie była również kłamstwem. Odpowiedź Adonisa tułała się gdzieś między tymi dwoma ideami, nie mogąc upatrzyć odpowiedniego dla siebie miejsca, nie pasując w żadne konkretne. Nie poczuł więc wyrzutów sumienia, jednak o satysfakcji wspomnieć również nie był w stanie. — Chociaż zdawać by się mogło, że potrzeba przeżycia kolejnej przygody. Znudzenie tym, co znałem dotychczas i chęć znalezienia się gdzieś, gdzie będzie się miało czystą kartę. Czasem dobrze jest zacząć od nowa — mruczał, unosząc coraz wyżej latarnię i dokładnie oglądając skrzypiący pod nogami śnieg, uważając na większe to zaspy. Zadzierał stopy wysoko, przypominając przy okazji czaplę brodzącą w głębokiej wodzie, chociaż działania te nie przynosiły skutków, jego nogawki i tak w większym stopniu stały już mokre.
— Jeśli można, spytam o to samo. Podejrzewam, że tu historia miewa się nieco inaczej niż „znudzony byłem, posłyszałem, dołączyłem”.

⸻⸻ ❍ ⸻⸻
[Elro?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz