sobota, 25 stycznia 2020

Od Narcissi cd Victariona

⸺⸺✸⸺⸺

Jasne ślady odznaczały się na skórze. Była w stanie je dostrzec, a może raczej wyobrazić je sobie, nawet jeśli światło pochodni z takiej odległości ledwo dawało radę wymalować sylwetki na tle masywnego budynku. Potrafiła również dostrzec przyszłość, fioletowo-zielone kwiaty wykwitające na jasnym ramieniu, które teraz sponiewierane zostało przez grube, mocno zaciśnięte na nim palce.
Widziała w niej siebie. Młodą, przerażoną, słabą. Poddaną silniejszej dłoni, uginającej się od bólu spowodowanego wbijającymi się w ciało paznokciami. Brudnymi, długimi, zaniedbanymi paznokciami mężczyzny dużo starszego i dużo silniejszego od niej samej. Będącej zmuszoną do ulegnięcia, bo przecież nigdy nie miała dorównać mu siłą fizyczną. Miażdżąca przewaga stanowiła w tamtym momencie przepaść, potężny kanion, nad którym nie sposób było zbudować most. Przynajmniej nie od razu i zdecydowanie nie samodzielnie. Aigis prawdopodobnie już nigdy nie miała zapomnieć widoku własnego oprawcy. Jednego z wyżej usytuowanych kapłanów, mężczyzny o świńskich, kaprawych oczkach, które od dłuższego czasu ciągnęło w stronę kształtów szkolącej się pod słońcem Nathoriego. Nie była pod nim, nie został przyznany jej jako wyższy, a mimo to uwielbiał wściubiać nos w jej sprawy. Pamiętał jej plan dnia, co początkowo nie wzbudzało szczególnych podejrzeń. W końcu zdawało jej się to nawet miłe, że ktoś się o to pokwapił, pragnął spędzać z nią czas i okazywał zainteresowanie jej osobą. Była młodą, głupią trzpiotką, a on dwudziestosiedmioletnim, bardzo atrakcyjnym mężczyzną. W dodatku usytuowanym na stanowisku kościelnym, a o dziwo ci cieszyli się największą popularnością wśród kobiet.
Może gdyby nie problemy moralne, jakie wzbudzała w niej ta relacja, poddałaby się urokom duchownego, tym samym popełniając największy błąd swojego życia, który odbiłby się jeszcze większą traumą, niż ta, którą szczyciła się aktualnie. Chwała jednak siłom wyższym, że zasady były, jakie były, a Narcissa należała do świętoszek pilnie trzymających się ustanowionych ram. Od zawsze poczuwała najwyższy obowiązek przestrzegania prawa, bez względu na wszelkie czynniki. Zdarzało się, że z tego powodu uważano ją za bezduszną, gdy odmawiała czegoś ludziom znajdującym się w gorszej sytuacji od siebie. Z czasem nauczyła się delikatnie naginać zasady, poruszać się nieco swobodniej, wciąż jednak kierując się podstawowymi wartościami i nie zakłócając tego, co spisane zostało w wielkich księgach, które studiowała za młodu i którymi regularnie się interesowała, czekając na potencjalne zmiany i luki, które mogłaby zacząć wykorzystywać.
Jej dylematy moralne uchroniły kobietę już niejednokrotnie. W tym właśnie tego jednego dnia, gdy z jednej strony wciąż zauroczona młodym kapłanem, doskonale wiedziała, jak wiele zakazów złamaliby ot, choćby pocałunkiem. Był od niej dużo starszy, a sama nie osiągnęła jeszcze pełnoletności. Na domiar złego wciąż znajdowali się na terenach świątynii.
Jednak co najważniejsze, chyba wcale nie chciała do niczego z nim doprowadzać, podczas gdy on liczył na zdecydowanie zbyt wiele, na co wskazywały chętne dłonie, które dobrały się do Aigis wkrótce po tym, jak drzwi od jego komnaty zostały zamknięte na klucz, a sama kobieta przyparta do biurka. Nie pamiętała dużo z wydarzeń tamtego dnia, nie licząc ust na szyi i silnych dłoni, które pozostawiły na jej nadgarstkach pełno fioletowych pąków. Pamiętała również chłodny umysł, prędkie wycelowanie w krocze mężczyzny, a następnie pochwycenie leżącego przy jej dłoni noża do otwierania listów. Tępy, krótki. Paskudnie nieporęczny. Mimo to zdołała go przyprzeć, kolanem unieruchomić zbyt śmiałą dłoń, a następnie ją urżnąć. Szło to długo, opornie, a dla mężczyzny katorżniczo. Miecz, a takowy nożyk, to zdecydowanie dwie różne sprawy i nie miała zamiaru o tym zapomnieć. Wolała jednak długie ostrze, którym wystarczyło dobrze się zamachnąć, by w chwilę przeciąć większość tkanek. Przy tamtym sztylecie doskonale wyczuwała każdą kolejną warstwę, z jakiej zbudowany był mężczyzna. Skóra. Mięśnie. Kości. Czasem się zacinało, czasem przeskakiwało prędko, niespokojnie, jakby pragnąc dotrzeć już głębiej w ciepłą masę. Ciało skończyło poszarpane, kobieta ubrudzona szkarłatną cieczą, a kapłan prawie utopił się we własnych łzach i glutach. Napuchnięte oczy wydawały się jeszcze mniejsze, niż zazwyczaj, a on sam zbrzydnął tak bardzo, by wywołać uśmiech na twarzy Aigis, która nie uraczyła go nawet słówkiem. Zwyczajnie wyszła, już wiedząc, że należy zmierzyć do swojego pokoju i zacząć się pakować.
Możliwe, że w tamtym momencie zaczęła nieświadomie walczyć nie dla Nathoriego, lecz dla każdej kobiety, która znalazła się w sytuacji podobnej do niej. W ślepym zaułku otoczona przez przyduszającą wręcz świadomość, że ten, kto znajduje się naprzeciw ciebie, jest po prostu silniejszy. Od niej również. Bolało ją to, jednak nauczyła się walczyć nie jak lew, a lis. Szczwany, wykorzystujący każdą sytuację, szukający niedociągnięć w taktyce przeciwnika. Była gotowa również teraz, zsuwając się z Onyksa i obserwująca uważnie wymianę słów między Vicarionem a mężczyzną z blizną na twarzy i blondynem.
Pięść Caldera zmierzyła zaskakująco prędko w stronę twarzy pyskatego chłopaka, podczas gdy dłoń Aigis dobyła miecza. Mäyrä w tym krótkim ruchu momentalnie rozszczepił światło pochodni, przypominając o obecności kobiety, gotowej do podjęcia działań, które zdecydowanie nie miały zamiaru być gorszymi od zdumiewającego ataku ze strony Victariona.
Przyglądnęła się dokładniej po raz ostatni czwórce mężczyzn, dokładnie analizując sytuację. Drab z blizną na twarzy szarpiący kobietę, blondyn, który starał się wypluć krew z ust, stojący niepewnie chłopak, dość krępy i jeszcze jeden, któremu nie potrafiła dokładniej się przyjrzeć. Chociaż chciała bardzo przystąpić do ataku na Szramę, wiedziała, że bezpieczniej będzie rozprawić się pierw z chłoptasiami, którzy...
Brzęk metalu uderzającego o kryształ zadzwonił donośnie. Aigis przeklęła pod nosem, rozkojarzyła się na chwilę, jednak właśnie ten moment zaważył o czasie jej reakcji i doprowadził do tego, by atak poprowadzony przez kolejnego dryblasa, tego, którego nie była w stanie dostrzec, został przez nią źle sparowany. Krzywo. Broń kobiety odskoczyła, dając mężczyźnie dodatkową chwilę na wyprowadzenie kolejnej ofensywy. Zostało jej odskakiwać, licząc tylko na to, że nie wpadnie przypadkiem na Onyksa. Trudno było jej określić, czym konkretnie atakuje mężczyzna. Na dobrą sprawę miecz w jego dłoniach mógł wyglądać jak sztylet. Był duży, a mimo to zaskakujący szybki i mobilny. Ona natomiast nie potrafiła utrzymać równowagi ani nabrać własnego tempa, dostosowując się wciąż do rytmu kroków mężczyzny. Pierwsza inicjatywa całkowicie ją wybiła, a kobieta nie potrafiła w tym wszystkim odnaleźć dobrze znanego schematu. W końcu jednak, po kolejnym kroku w tył, jej stopa znalazła stabilne oparcie, Aigis stanęła pewnie i równie stanowczo sparowała kolejny atak przeciwnika. Tym razem z sukcesem i na tyle skutecznie, by piłeczka znalazła się po jej stronie i to ona mogła sieknąć mieczem.
Jednak jego refleks, czas reakcji i motoryka ciała nie miały zamiaru dać za wygraną. Z łatwością blokował każdy jej ruch, prędko wykonując własny, nadając tym samym zabójcze tempo wymiany ciosów. Zaciął ją w policzek, wystarczyło do tego jedno machnięcie dłuższą łapą wyposażoną w ostrze. Charakterystyczny dźwięk wymiany uderzeń zdawał się nie mieć końca, trwać nieustannie, wypełniając krystalicznym brzdękiem uszy Aigis. Stwierdziła, że stęskniła się za tym dźwiękiem, dość przyjemnym, stanowiącym atrakcyjną odskocznię od metalicznego stukotu. Widziała parszywy uśmiech malujący się na twarzy mężczyzny. Jeszcze jeden blok płazem miecza. Jeden krok w przód. Znajome uczucie pokonywania resztki dystansu. Wystarczyło wyciągnąć dłoń, pozwolić by miecz przeciął powietrze, by zetknął się z ciałem napastnika. To jednak, zamiast poddać się ataku ostrza, skończyło, upadając z impetem na ziemię, przygniecione przez czarną, gęstą masę, która zdawała się nieco rozpływać w powietrzu. Dwa czerwone punkty znajdujące się blisko twarzy dryblasa, teraz leżącego dobrze trzy metry od Aigis, zdradziły wszystko. Kobieta wypuściła nagle powietrze nosem, nadając mu znajomy świst. Oburzone spojrzenie padało na Khardiasa, który w najlepsze zajmował się właśnie łotrem niebędącym w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Jedynie niespokojnie rzucał się pod naporem większego, cięższego ciała.
— Już go miałam, Kha — warknęła głośno. Bies zignorował słowa kobiety, prawie jak zawsze, gdy wlatywał z impetem w wir walki. Kobieta rozglądnęła się po okolicy, szukając Caldera, chcąc nie chcąc, musiała sprawdzić, jak miała się sprawa, odkąd przez ostatnie kilkadziesiąt sekund, może nawet i z minutkę czy dwie, nie była w stanie dostrzec niczego innego, poza ostrzem giganta, którego nie mogła spuszczać z oczu, jeśli chciała wyjść z sytuacji cało.

⸺⸺✸⸺⸺
[Vic?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz