niedziela, 19 stycznia 2020

Od Kai CD Desideriusa

— Może mnie pani zaskoczyć. Jakieś fale, może koki — odparł z lekkim prychnięciem, szybko chowając błękitne spojrzenie we własnych dłoniach. Niby zbesztany, choć nie do końca wiedziała przez kogo i niby dlaczego (możliwe, że przez nią, aczkolwiek swoich słów w ten sposób wcale nie odbierała).
Parsknęła więc ciepłym śmiechem, przejeżdżając przez te krótkie, jeszcze nierówno obcięte kudły i targając za nie lekko, jakby miała do czynienia z niesfornym nastolatkiem, niźli dorosłym mężczyzną, niewiele młodszym od niej. W końcu, po krótszej chwili ciszy, niby w oczekiwaniu na kolejne słowa, które miały opuścić krtań Dezego, a czuła, że jeszcze chwila i to nastąpi, chwyciła za nożyczki, rozpoczynając cały proces. Nie siliła się na osłonięcie jego koszuli od ciemnych kosmyków i tak wszędzie miał już ich pełno, prawdopodobnie niemiłosiernie go drapiąc. Nie zaprzątała sobie tym głowy, jak to miała w swoim zwyczaju.
— Ale nie gniewasz się na mnie?
Nożyczki zatrzymały się w połowie drogi do kolejnych kosmyków, Montgomery kilka razy przecięła nimi powietrze. Zmarszczyła czoło, wzięła głęboki oddech, a następnie, nie zastanawiając się nawet przez krótszą chwilę, oczywiście odłożywszy nożyczki na podłogę, bo nie chciała żadnemu z nich zrobić niepotrzebnej krzywdy, kucnęła przed Desideriusem. Zniszczone dłonie chwyciła w te swoje, wcale nie w lepszym stanie, choć przecież kiedyś, bardzo dawno temu, pewien osobnik wbijał jej do głowy, że palce porządnego barda powinny być tak samo zadbane, jak jego własny głos. Podsumowując, w idealnym stanie. W ostatnich czasach miała jednak specyficzną tendencję do ignorowania jego rad, jakby na złość. Kto wie, może robiła to specjalnie, gdzieś w środku odczuwając nadal do niego żal, choć nic jej winien nie był. Nawet złamanego grosza za to piwo, którego nigdy nie dopił do końca. Krzywiąc się i złorzecząc, wcześniej oświadczywszy całemu towarzystwu w karczmie (towarzystwo w karczmie oczywiście słowa te kompletnie ignorowało), że nie stoi ono nawet przy tej ludzkiej wódce, tej znienawidzonej przez niego, bo w skromnej opinii ekscentrycznego elfa nie zasługiwała na miano wódki. Cóż.
Zakreśliła kilka kółek na jasnej skórze, tak bardzo kontrastującej z jej własną.
— Dlaczego miałabym się gniewać? — zapytała z błyskiem w oku, dzwoneczki na nadgarstkach wsparły ją ciepłym, przyjemnym dla ucha dźwiękiem kojarzącym się niby ze świeżym podmuchem powietrza. Nadal nie wiedziała, jak to robiły. — Przecież to twój łeb, a nie mój. A włosy odrastają — mruknęła, ściągając brwi. Musnęła dłonią policzek, następnie zatrzymała ją przed swoimi oczami. Poruszyła palcami, jakby coś na nich zostało. — Zresztą, twój aktualny zarost jest tego idealnym przykładem. — Parsknęła śmiechem.
Wstała z kucków, podparła dłonie o biodra. Opuściła brodę do klatki piersiowej, nie spuściwszy wzroku z mężczyzny, który nadal uciekał od niej spojrzeniem, nadal wbijał błękitne oczęta w swe dłonie. Nie lubiła tego, czuła się wtedy jakby kogoś atakowała, jakby zrobiła coś źle, przykrość czy inne cholerstwo. Drapieżnik, który tak do niej nie pasował.
A przecież nic takiego nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło.
— Dezy, słońce, co się dzieje? — zapytała, spojrzenie trochę złagodniało, gdy wypuściła powietrze z płuc, które zalęgło się tam, kompletnie nieświadomie. — Odkąd tu się pojawiłeś, przypominasz mi zbite szczenię, a oboje wiemy, że to jeden z najbardziej chwytających za serce widoków na całym tym pieprzonym, zaśnieżonym kontynencie. — Machnęła ręką, niby pokazując nią całą otoczoną ich ziemię, nawet jeżeli znajdowali się w ciepłym pomieszczeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz