wtorek, 7 stycznia 2020

Od Kai

Wraz z zimą przyszedł zastój.
Zielone, lekko zaszklone spojrzenie przeleciało po nieskazitelnie białej pierzynie, która oślepiała odbitym światłem, powodując mrużenie i łzawienie oczu. Śnieg zaskrzypiał przyjemnie dla ucha pod butem, Kai zerknęła w górę, szukając źródła przyjemnego dla ucha szczebiotu ptaka, który najwidoczniej nie zdecydował się na ciepłą przerwę na Wyspach Fliss.
Bardzo lubiła, gdy w tym pewnym okresie, na erlańskich drzewach, zazwyczaj i tak w całości zajętych przez miejscowe upierzone bestie, zasiadało jeszcze więcej ptaków. Takich, których nie widywała codziennie, które nie przylatywały jeszcze do karmnika powieszonego pod domem, nie będąc zorientowanymi w okolicznych paśnikach oraz ośrodkach dobrego posiłku w postaci ziaren, resztek słodkich, soczystych owoców. Montgomery zanuciła wraz ze stworzeniem, zamykając oczy, uśmiechając się pod nosem, nawet jeżeli miała wrażenie, że jeszcze chwila moment, a czubek jej nosa spadnie prosto w śnieg. Zgubi go, nie znajdzie już nigdy, żaden czarodziej go nie przyspawa za pomocą magicznej sztuczki, a ona pozostanie z brzydkim kikutem na środku twarzy. Bardzo więc dobrze, iż tak stać się nie mogło, nie, gdy ciało oraz twarz chowały się w ciepłym, gęstym futrze, opadającym lekko ponad kostki.
Ostatecznie powróciła do budynku, leniwie, nigdzie się nie spiesząc, bo gdzie niby miałaby biec. Każdy jej krok był przemyślany, postawiony z odpowiednim mu czcią, podczas gdy ludzie wokół niej biegali, szukali niewiadomo czego, samemu gubiąc się we własnych pragnieniach i ambicjach. Te ostatnie zdążyła już odrzucić, bo po co miały jej być, nadając niepotrzebnie szybkiego tempa życia, gdy to, co przeżyć chciała, już przeżyła, o jej imieniu słyszano, pieniądze wystarczające do całkiem godnego życia posiadała, dano jej również doświadczyć miłości prosto z przesłodzonych ballad, za którymi niezbyt przepadała, a w aktualnych czasach dla bardów zbyt wiele roboty nie było – za spokojnie, brak królobójstw, wojen, rewolucji czy historii odważnych bohaterów. Czego chcieć więc więcej. Pozostawała jej obserwacja, pisanie na podstawie tychże obserwacji i utrzymywanie się pomiędzy strefą robienia i nic nierobienia, jak zawsze. Ona, Kai Montgomery, zawieszona w zupełnie innym rytmie czasu.
Zimowe dni mijały więc powoli i monotonnie. Zaczęła medytować, stwierdzając, iż może w ten sposób odnajdzie nigdy nieposzukiwane zaspokojenie duchowe. Nie odnalazła go wcale, ale zbytnio się tym nie przejęła. Powróciła więc do stawania przed lustrem, dokładnie w tej samej wizji, co kilkanaście lat temu. Szukając metamorfoz w starzejącym się, czy dojrzewającym, jak to ona wolała określać, ciele, obserwując znamiona i pieprzyki, sunąc palcami po skórze w poszukiwaniu zmian w jej fakturze. Nadal była ciepła i gładka. Uśmiechała się i wyciągała wtedy ręce do góry, przymykając powieki, a dzwoneczki dzwoniły szczęśliwie, bo o ciało, jako istny dom dla duszy, powinno się dbać, a to jej było zadbane.
Zaczęła malować usta czerwienią i przystrajać oczy czarnymi kreskami, by jednak coś odmienić. Monotonia ostatecznie nudzi się każdemu.
Napisała jedną wyliczankę, która bardzo przypadła jej do gustu, trzy pijackie przyśpiewki oraz połowę ambitniejszej ballady spisywanej już na przestrzeni kilku miesięcy.
I wtedy przyszło święto przesilenia, w końcu wyrywające ją z własnej bezczynności, którą uważała za bezpieczną oraz, w tamtym momencie, potrzebną. Zwaliło się na nią niczym lawina, bo przecież nie tego się spodziewała, choć, definitywnie, nie mogła narzekać na ten drobny przewrót. Gryzące, wbijające się w plecy siano oraz ciepło rozchodzące się po udach i podbrzuszu, to, które powodowało, że dłonie na cudzych plecach zaciskały się mimowolnie, palce u stóp zwijały się, a z ust wyrywały się oznaki rozkoszy.
Nie rozmawiali o tym dnia następnego, nie rozmawiali też tydzień później. Ignorowała ciche szepty i uśmiechy posyłane w jej stronę, ewentualnie odpowiadała tym samym. Uśmiechem. Ignorowała również wzrok Desideriusa na plecach, stwierdzając, iż jeżeli będzie chciał przyjść to w końcu przyjdzie. Jej rozmowa potrzebną nie była, czuła się jednak cały czas w gotowości, by takową przeprowadzić.
Na razie więc pozostawała jedynie monotonia, która wróciła bardzo szybko, a Kai przyjęła ją obojętnie – ni z radością, ni ze złością.

[Deziku cip cip]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz