sobota, 4 stycznia 2020

Od Kai CD Nagi

Dobytek Montgomery był skromny. Ot co, kilka koszul, jedne grubsze, drugie cieńsze, kilka par spodni, dwa płaszcze, jeden futrzasty, idealny na zimę, a kolejny przeznaczony na wczesną wiosnę oraz jesień. I sześć butów razem liczonych, w tym dwa nie do pary. Nie do końca wiedziała, jak z nimi skończyła. No i do tego wszystkiego odpowiednia ilość pieniędzy oraz znajomości w różnych miastach, większych i mniejszych.
Najwidoczniej taka wola najwyższych, a ona z najwyższymi zadzierać nie miała nawet zamiaru. Wszystko upakowała więc w dwa zgrabne tobołki, oczywiście to wszystko zaakcentowane zdobną lutnią zdobytą jeszcze na wyspach, wygraną podczas gry w karty z innym bardem, z zupełnie drugiego końca świata, którego, jak to poważnego, porządnego barda, nogi oraz własny głos zaniosły tam, gdzie chciały.
Kai uśmiechnęła się pod nosem na myśl o ciemnookim elfie z lokiem zakręconym nie gorzej niż niejedna dama, nie podążyła jednak dalej za tym ulotnym oderwaniem się od rzeczywistości.
A jednak melodyjny śmiech, ironiczny komentarz ponownie przewalił się niczym lawina przez umysł bardki, powodując, iż straciła wątek, pogubiła się i poplątała we własnej głowie, zresztą, jak to miała w zwyczaju. Ba, o swoje nogi również, lecąc do przodu, szybko jednak ratując się za pomocą tańca istnego obłąkańca. Elf, niby nocna mara, przerzucił nogę przez nogę, stopa kiwała się leniwie, podczas gdy rozbawione i zainteresowane oczęta obserwowały jej poczynania. Odchrząknęła, wypięła pierś do przodu i zadarła nos ku sufitowi, jakby nigdy nic się nie stało, całkowicie ignorując wyimaginowanego mężczyznę. Ten ostatecznie pozwolił usunąć się z jej umysłu, rozpłynąć się w powietrzu, będąc przytłoczonym przez bardziej naglące sprawy. Miała mieć na niego jeszcze wystarczająco dużo czasu.
Dzwoneczki na nadgarstkach parsknęły prześmiewczo, by chwilę później zamilknąć już na dobre, swoje komentarze zostawić na inne sytuacje. Kobieta opuściła swój pokój, zapominając pożegnać się z nim na dłuższy okres czasu.
Do stajni dotarła jako druga, co dosyć ją rozczarowało. Przecież zbierała się w pośpiechu, a do osiodłania i tak miała jeszcze konia i, jak w jej mniemaniu powinny zrobić, muła czy osła, by ten niósł im jedzenie oraz pakunki na odrobinę dłuższy okres czasu, miała więc nadzieję, że dojdzie do stajni choć odrobinę wcześniej niż Naga. Nigdy nie wiadomo.
— Kobyłę na pewno zabieram — oświadczyła w odpowiedzi, podchodząc do jednego z boksów.
Gniady koń wystawił głowę zza drewnianej przegrody, parsknął i odwrócił się zadem. No tak.
— Proponowałabym też zabrać z nami choć osła, by niósł jedzenie i nasze pakunki — dodała jeszcze, otwierając drzwi. Te zaskrzypiały nieprzyjemnie, bardka skrzywiła się. Miała nadzieję, że w czasie ich nieobecności ktoś się nimi zajmie. — Pogoda sprzyja, jedzenia w lesie pewnie pod dostatkiem, ale wolę dmuchać na zimne — skrzywiła się, przerywając potok słów na chwilę — a taka łachudra mało je, raczej nieszkodliwa. — Grymas z twarzy zniknął, zostając zastąpionym przez delikatny uśmiech. — I w razie czego, zapraszam w siodło, mocny zwierz, to nas uniesie, jeżeli niezbyt nam spieszno — dodała jeszcze, klepiąc konia po szyi. Odskoczyła, gdy ten kłąpnął na nią zębami i za pomocą zaakcentowanego "e" przywołała do porządku.
Kobyła została w końcu osiodłana, choć Montgomery musiała poprosić o pomoc stajennego, by ten przytrzymał niewdzięczne zwierzę. Ruja, mówili, ruja, kiedy to był po prostu wredny, kobyli charakter, a nie chwilowy moment słabości. W jednej dłoni cały czas trzymając wodze, podparła się rękoma o biodra.
— To jak, brać osła czy idziemy na żywioł i zobaczymy, co nam las przyniesie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz