środa, 29 stycznia 2020

Od Banshee cd. Aurory

Wspomnienia, nawet te niechciane potrafią się wplątać w myśli, złośliwie zakręcić wokół samopoczucia i wykorzystać wszelkie słabostki serca, aby następnie zapędzić świadomość do ciemnych granic pamięci. Do dni choćby tak odległych i dzikich, że powinny dawno przepaść pod nawałem nowych zdarzeń, zamazać i stać się wyłącznie snem, który zanika o świcie. Nie winny były pokazywać się po wiekach w barwach tak wyrazistych i nawiedzać głowę, przywołując poczucie pustki, tęsknoty, jakby rzeczywiście było za czym tęsknić. Za czasem niesławnym, gdy ludzka bliskość była mu całkiem obca, a istnienie stanowiło wyłącznie bezwzględne podporządkowanie naturze. Nie myśl wtedy określała gest, a wyłącznie instynkt, chaotyczna siła, która utrzymywała bestie w granicach defrowskich lasów, układała do snu w koronach drzew i zachęcała do zawodzenia do księżyca głosem czystym, całkiem wyzbytym ze wstydu. To ona go rozgrzeszała z każdej kropli krwi, porwanej cukrówki, rozszarpanego kozła, czy zmiażdżonej ludzkiej piersi, trzymając sumienie z dala od bezmyślnego stwora, który wówczas jeszcze nie poznał potęgi słowa i myśli.
Wczas ten ostatni raz polował. Po spotkaniu Gabriela i zawiązaniu paktu nie dopuścił się nigdy więcej podobnego czynu, bynajmniej nie z potrzeby, czy wewnętrznego przymusu. Zagryzał szczury, łapał węże i ukręcał łby gołębiom, lecz wyłącznie z nudów, kaprysu, a nie po to, aby przetrwać. Nie potrzebował już dłużej zaspokajać głodu, więc też na sposób wręcz samoistny porzucił uprzednio rutynową czynność, wyparł się jej całkiem, a po czasie nawet uznał za czynność niegodną, która nie przystoi ucywilizowanemu demonowi. Nie oznaczało to jednak, że jego kości całkowicie rozpuściły się w jedwabiach i pieszczotach. Jakaś jego cześć pomimo tego, że ogół umiłował salony i bawialnie, to nadal ciągnęła do boru. Do dzikich ostępów, jakby nadal przywołując we wspomnieniach czarną lawę drzew, różane mgły i kobierce złocistych łotoci powłóczące rodzime łąki.
Spotkanie Aurory potraktował więc, jak przemiłą stosowność, którą po prostu nie mógł nie wykorzystać. Porwał się z propozycją, może trochę nierozważnie, jednak z ekscytacją, jaka go wówczas powzięła, żadna logika nie miała szans. Oczami wyobraźni widział już stary bór, gdzie zwalona burzą kłoda czekała na zapady, a zielone wieńce turzyc osłaniały idealny zatrop. Może brochowiska odmokły przez noc, zwabiając do siebie sarny lub odyńce, albo nawet większe zwierzę.
Przepełniał go nieopisany entuzjazm, jakby przy łowczym nie kroczył rozpasły kocur, a wzniosła sylwetka demona, któremu kłów i pazurów wcale nie zabrano poprzez klątwy, a umysł nie omamiono słodkim winem i lukrowanymi ciasteczkami. Trzeba przyznać, że zachowywał się skandalicznie, sam nie omieszka się za to później skarcić, lecz póki rozsądek nie rozbudził się do końca, to nie zamierzał zbytnio analizować swoich działań.
— Powiedz mi — odezwał się zaraz, albowiem nigdy tak naprawdę do końca nie dogadywał się z ciszą — Ostało się tu jeszcze coś większego, jakieś zwierze na przykład?
— Dziki często podchodzą pod gildie.
— Nie, nie — pokręcił łbem i machnął czarną kitą, którą dumnie wzniósł do góry — Chodzi mi o coś większego, bardziej nietypowego, coś co mogło się uchować w tak starym borze i tylko tu. Och, nie uwierzę, że wyłącznie wyciągasz baranki z trzcinowisk, czy inne kuropatwy z wąwodów. To było marnotrawstwo potencjałów.
Uśmiechnął się, w sposób zaczepny, tak przepełniony typową kocią pewnością siebie.


Aurora?
Przepraszam, naprawdę przepraszam ;;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz