piątek, 24 stycznia 2020

Od Kai CD Desideriusa

Znała ten typ spojrzenia. Miękkie, rozlazłe jak rozgotowane kluchy, niby nic, a jednak coś, coś, co skryło się za kurtyną pozorów i udawania, że przecież wszystko gra, jest na swoim miejscu. To coś było ostre, doskonale naostrzone, by być w gotowości, by przeciąć skały jak masło, gdyby tylko powiedziało się coś nie tak, dobrało się nieodpowiednie słowo. Możliwe, że błękitna stal oczu Desideriusa jedynie potęgowała to wrażenie.
— Wszystko dobrze, Kai.
Znała również te słowa. Najczęściej wypowiadane były przez ludzi z dosyć ciężkimi problemami na karku. Dziewczynka ze łzami w oczach, która dopiero co spadła z drzewa. Według miejscowego lekarza łamana ręka. Nastolatek ze złamanym sercem, następnego dnia przyszedł się jej wyżalić oraz, jak się późnej okazało, pierwszy raz spróbować alkoholu. Bogaty szlachcic wypowiadający te słowa do swojej żony, leżąc na podłodze i krztusząc się własną krwią, ze sztyletem po prawej stronie klatki piersiowej (skrytobójca był totalnym idiotą, dlatego też zapomniał, gdzie dokładnie znajduje się serce, a zamach przeprowadzał na widoku, w samym środku przyjęcia weselnego córki owego szlachcica – na szczęście dla swojej misji, trafił w płuco, na swoje nieszczęście bełt kuszy trafił w jego czaszkę). Niektórzy ludzie z pergaminową skórą i mglistym spojrzeniem, spoczywając na łożu śmierci. Poparzeni przez szalone smoki ojcowie, spoglądając na roztrzęsione gromadki własnych dzieci. Naburmuszone maluchy ze szklistym spojrzeniem, bo dopiero co odmówiono im cukierka, nawet jeżeli były jeszcze przed obiadem.
Ona sama, do M, gdy jeszcze zdarzało się jej wpaść w dziwny stan zadumy przepełnionej melancholią oraz smutkiem. I vice versa.
Dlatego też nie wierzyła w słowa Coeha, pozwalając jednak osiąść im pomiędzy nimi. Bo to charakterystyczne zdanie wręcz wymuszało spokojne przyjęcie, powitanie jak starego znajomego. Bez rozgrzebywania, bez szukania dziury w całym. Miała to zrobić kiedy indziej. Teraz jednak, nawet nie westchnęła z zawodem. Po prostu skinęła głową.
— Przyzwyczajenie. Znałem ludzi, którzy potrafili wściec się z najbardziej błahych powodów. — Prychnęła w odpowiedzi, może i nie ukrywając nawet swojego oburzenia. Przecież ją znał. Przecież wiedział, że nie wściekała się z najbardziej błahych powodów. Z tych mniej błahych również. Ona w ogóle się nie wściekała.
Zielone spojrzenie ciekawsko podążyło za dłonią, która podrapała policzek, miejsce przed chwilą jeszcze muskane przez jej własne palce.
— Aż tak źle to wygląda?
Parsknęła śmiechem, gwałtownie kręcąc głową. Kręcone loki poruszyły się niby w zwolnionym tempie, chwilowo przysłaniając widok, dzwonki zawtórowały wesoło. Ustawiła się w końcu za nim, ponownie sięgnąwszy po nożyce. Poruszyła palcami, ułożyła je odpowiednio.
— Przecież nie powiedziałam, że wygląda to źle — mruknęła, pochylając się w kierunku ucha mężczyzny. — Powiedziałabym, że wręcz przeciwnie. Oczywiście trzeba byłoby tu i ówdzie coś poprawić — stwierdziła, przekręciła głowę, prawdopodobnie kręcone loki weszły pomiędzy wargi chłopca czy przysłoniły mu widok. Nie przejęła się tym nawet na moment. — Odważyłabym się nawet stwierdzić, że jeszcze odrobinę zapuścić i byłby z ciebie niezły casanowa. Oczywiście — gwałtownie ustawiła się nad nim, po czym zajęła się robotą, bo kiedyś w końcu trzeba — gdy tylko ogarniemy to, co dzieje się na twojej głowie. Zobaczysz, skromnie stwierdzając — tu palcami zwinnie przejechała tuż przed uszami Desideriusa, ten podskoczył zaskoczony tak nagłym ruchem — będzie obłędnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz