niedziela, 17 marca 2019

Od Marceline cd. Annabelle

Wampirzyca rozejrzała się po karczmie, rzadko w takich bywała. Po pierwsze, wieczorami trafiali się niesympatyczni ludzie, przez których była często wyrzucana z budynku, a niestety w dzień nie wyściubia nawet nosa z ukrycia. Po drugie, są ciekawsze miejsca, od zwykłych gospód, w których znajdziesz tylko żarcie i sen, nie licząc walk i innych rozgrywek, przy których można nieźle zarobić. Po trzecie, Marceline nie ma powodu, by przychodzić do takich miejsc. Powalczyć? Pograć w karty? Zjeść coś? Nic, a nic do niej nie przemawia, prócz tego zwykłego wypadu z nowo poznaną. Gdy czarnowłosa usłyszała jej pytanie, przestała rozglądać się po dziurze, a wlepiła swe gały w Różową Watę Cukrową. 
- Czym się zajmowałam? - powtórzyła pytanie i na chwilę zamilkła, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Jeśli chodzi ci o pracę, to niczym – powiedziała w końcu. Towarzyszka skinęła głową. - Mieszkałam z takim jednym, który mnie chował. A jak przyszedł na niego czas, to i ja ruszyłam w świat – machnęła ręką.
- A mogę wiedzieć, kim był twój… opiekun? - Marceline uniosła do góry jedną brew. Te pytania na jej temat z jednej strony jej nie przeszkadzały, ale z drugiej ją nieco peszyły. Po co ktoś chce wiedzieć, z kim kiedyś mieszkała? I kim dla niej był?
- Hm… dla mnie był ojcem i jak ja, był wampirem. No, pół w sumie – wytłumaczyła. Wtedy podeszła do nich dość potężna kobieta, niosąca dwie miski z jedzeniem. Była ogromna, mierzyła prawie dwa metry, piersi miała większe od pucowatej twarzy, a jej głos brzmiał tak nisko, że ziemia się trzęsła.
- Wasze zamówienie – ale nie była brzydka. Miała ładne rysy twarzy, brązowe oczy i zadbane ciemne włosy, spięte w wielki kok. Większość mężczyzn gapili się na jej siedzenie, które miała tak samo pokaźne jak biust. Wiadomym było, że takiej kobiecie jak niedźwiedź nikt nie podskoczy. Annabell skinęła głową w podzięce, a Marceline od razu zajrzała do miski. Pływały w niej ziemniaki, marchewka i kawałki mięsa.
- Rosół? - zapytała, a towarzyszka skinęła głową, gdy włożyła łyżkę z zawartością do ust.
- Tak, dobry. Spróbuj – Marceline wzięła do ręki sztuciec i zaczęła jeść.
- A ten twój… ojciec, umarł ze starości? - na to pytanie wampirzyca się głośno zaśmiała, waląc pięścią w stół.
- Gdyby tak było, chyba bym jeszcze siedziała w Nalaesi. Jest tak mało wampirów, które dożywają starości – dziewczyna już się uspokoiła i normalnie oddychała. - Większości wbijają kołek lub pręt w serce, zmuszają do zjedzenia czosnku, zamykają i głodzą na śmierć, albo jak się trafiło na mego ojca, odcinają głowę – Marceline pociągnęła palcem przy szyi i wróciła do jedzenia, nie zwracając na oczy Różowej, które z obrzydzeniem i z dezorientacją patrzyły na nią. W końcu dziewczyna także wróciła do jedzenia.
- Nie wiedziałam, prze… - nim zdążyła przeprosić, tamta jej przerwała.
- Teraz wiesz – wzruszyła znudzona ramionami i przez chwilę trwały w ciszy, gdy czarnowłosa się odezwała.
- Ja ci odpowiadam, to teraz ty – zaczęła podnosząc głowę znad miski. - Kim jest ta Diania, z którą mnie pomyliłaś? - zapytała. Annabelle uniosła na nią zaskoczony wzrok, w którym po chwili pojawił się smutek. Zniżyła go na stół, a Marceline wiedziała, że trafiła w czuły punkty. Poniekąd była z tego powodu dumna, dlatego z lekkim uśmiechem czekała na odpowiedź. Niestety gdy ta otworzyła usta, by jej odpowiedzieć, dwóch mężczyzn uderzyło w ich stół, trzymając w rękach kubki z piwem. Mebel się zatrząsł, gdyby talerze były wypełnione zupą, na pewno wylądowała by obok lub na dziewczynach.
- Witajcie moje piękne – odezwał się jeden z nich, niskich, ale pijanym głosem. Podniósł się z klęczek i oparł o Różową. - Widząc waszą samotność, postanowiliśmy was nieco rozerwać i poprawić humorek – powiedział patrząc na Marceline, która zmarszczyła brwi i zacisnęła pieści. - Mam nadzieję, że żadna z was nie jest czysta, że tak powiem i wie, jak uszczęśliwić mężczyznę – mówił dalej, tym razem dotykając różowych włosów. Annabelle, która widocznie chciała ich zignorować, wzdrygnęła się.
- Tak moje panie, bowiem my jesteśmy jak te dzikie ogiery, które tylko czekają, aż ktoś ich ujeździ – odezwał się ten drugi, którzy oparł się o krzesło czarnowłosej.
- Bez zależności, jakie macie rozmiary… - nie dokończył, bo gdy sięgnął dłonią do ciała wampirzyca, ta lewitując zeszła z krzesła i „usiadła” obok. Mężczyzna nie zastając oporu na swej dłoni, upadł na ziemię.
- My się ucieszymy ze wszystkiego – dokończył za niego kolega, który poszedł w ślady przyjaciela i powędrował dłonią do piersi Różowej. Nim ta zareagowała, Marceline wymierzyła w jego twarz silny cios.
- Tylko ja mogę naginać czyjąś przestrzeń prywatną! - krzyknęła wściekła. Poczuła, jak ten, który pierwszy wylądował na podłodze, chwycił ją za włosy, które leżały na ziemi. Miała zamiar go kopnąć, kiedy usłyszała głośne szuranie krzeseł. Na pomoc pijakom przybyła trójka facetów, nie byli trzeźwi, ale też nie tyle pijani, by nie utrzymać w dłoni miecza.
- Ty cholerna su*o! - wykrzyczał jeden. - Zaraz pożałujesz tej zniewagi! - gdy ten jeden ruszył na nią, a pozostała dwójka próbowała pomóc towarzyszom, Marceline uniosła się do góry, nadeptując na nadgarstek tego, który trzymał jej włosy i zabierając ze sobą krzesło, rzuciła nim w stronę mężczyzny. Jego refleks został zniszczony przez alkohol, więc nawet gdy machnął mieczem, wbił się on w drewno. Dziewczyna mogła do niego podlecieć i kopnąć go w twarz, jednak gdy miała zamiar załatwić pozostałą dwójkę, w drogę weszła jej ta ogromna baba, która podała im jedzenie.
- O nie, nie będzie tu żadnej kłótni! - wykrzyczała, a od jej głosu cała karczma się zatrzęsła. - Wynocha! Wszyscy! - powiedziała jeszcze głośniej, przez co wampirzyca musiała zatkać uszy. Potem posłusznie wyszła z towarzyszką, a za nimi trójka mężczyzn, niosących pozostałą dwójkę. Gdy Marceline ich zauważyła, odwróciła się do nich.
- Jeszcze nie skończyła – powiedziała przez zaciśnięte zęby, ale gdy wykonała dwa kroki, Annabelle ją zatrzymała. Wampirzyca spojrzała na nią wściekłym spojrzeniem.
- Nie warto, daj spokój – powiedziała łagodnym głosem, który w jakiś sposób wpłynąć na złą kobietę, która chciała tym pijakom rozwalić głowy na posadzce. Wyrwała ramię z jej uścisku i fuknęła coś niezrozumiałego pod nosem. - Uznam to za zgodę – powiedziała, na co ta druga przekręciła oczami i się odwróciła.
- Dobrze, że chociaż zjadłam większość – mruknęła nieco głośniej, zdając sobie sprawę, że nie usłyszy muzyków. Chociaż nie była fanką żadnej muzyki, nie mogła wytrzymać z myślą, że przez takich kretynów została wyrzucona z gospody. Zazwyczaj gdy ktoś jej każe opuścić miejsce, ma większy powód, niż zwykła bijatyka wszczęta przez niewyżytych seksualnie pijaków.
- Możemy…
- O nie – Marceline jej przerwała. - Chce usłyszeć tą muzykę – powiedziała marszcząc brwi i odwracając się w stronę szynku, spojrzała na wyższe piętra, na których znajdowały się pokoje.
- Ale…
- Cicho bądź – znowu jej przerwała. Podleciała z tyłu, złapała ją w talii i uniosła do góry, kierując się do otwartego okna. Gdy znalazły się w środku, usłyszały pisk jakiejś kobiety, która siedziała na jakimś mężczyźnie i w tej chwili okrywała się kołdrą. - Zamknij się, po ci zęby wypadną – pogroziła jej i nie zwracając uwagi na kochanków, poszła w stronę drzwi. Były otwarte, za nią wyszła Różowa, która przeprosiła za najście i zamknęła drzwi. Gdy dziewczyny usiadły na schodach, akurat grajkowie zaczęli swój występ.

<Różowa? ^^>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz