poniedziałek, 6 listopada 2023

Od Cahira — Furore motif

Złapał w powietrzu żółty liść. Zakręcił nim w palcach, patrząc wzrokiem trochę nieobecnym. Jesień? Kiedy? Nie zauważył, gdy lato się skończyło. To było tak, jakby usiadł na ławce w kwitnącym ogrodzie, zamknął powieki, opalając twarz, a gdy wstał, rośliny wokół marniały, niebo przesłaniały chmury.
Za dużo pracy, za dużo listów, za dużo myśli, powiedział do siebie. Nie dostrzegam prostych rzeczy.
Żwir chrzęścił pod butami. Trochę drażniło Cahira, że jego kroki są w uśpionej okolicy doskonale słyszalne. Miał brzydki nawyk, żeby przemykać chyłkiem, chodzić jak kot, najlepiej, by w ogóle nie dało się go dostrzec.
Zlekceważył chłód październikowego poranka, wyszedł w nonszalancko rozchełstanej koszuli. Wiatr wprawiał rękawy w drżenie, ziębił skórę, zdmuchiwał włosy z czoła, by po chwili przesunąć je na poprzednie miejsce. Cahirowi po płaszcz nie chciało się wracać, po prostu wsadził ręce w kieszenie. 
Nie szukał długo, prowadziło go przeczucie. Intuicyjnie wiedział, którą alejką pójść, gdzie skręcić, by jego oczom ukazał się...
— Keyan — powiedział sucho. — Mamy do pogadania.
Goblin klęczał przy rabatkach. Grzebał w torbie, z której wystawały nożyce, łopatka do sadzenia i wąski nożyk. Wyglądał prawie zabawnie w ogrodniczym fartuchu, wysoko związanych włosach i roboczych butach. Nie zmienił się od czasów Ovenore, nadal był rudy jak lis, chudy jak elf i młody jak cholera. Odkąd Cahir go znał, goblin fizycznie nie postarzał się choćby o dzień. 
— Cześć, miło cię widzieć. — Keyan najpierw uśmiechnął się oczami, potem uniósł kąciki ust, błysnął zębami, jakby naprawdę cieszył się, że ma towarzystwo. Cahirowi przez moment zrobiło się głupio, że tak na niego naskoczył, nawet się nie przywitał. 
Keyan stęknął, rozprostowując plecy. Objął Cahira samym przedramieniem, jakby starał się nie pobrudzić jego koszuli czarną od ziemi rękawicą. Chciał cmoknąć go w policzek, Cahir się nie nadstawił, w ogóle nie zrozumiał zamiaru. Miał na temat całowania poglądy staroświeckie, a miastowe wylewności w powitaniach wydawały mu się trochę nie na miejscu.
Keyan, z braku porozumienia, trafił we włosy, wyszło jakoś niezręcznie.
— A wiesz, że też chciałem z tobą porozmawiać? Herbata? Za trzy godziny w sali wspólnej? Mam jeszcze trochę pracy z nagietkami.
Cahir stał sztywno, zdegustowany właściwą dla czarodziejów śmiałością. Rozważył, czy na dłuższą metę może coś na goblińskie zwyczaje poradzić, ale Keyan zachowywał się wobec wszystkich równie swobodnie, miał paskudnie ekscentryczny sposób bycia. Całował się na powitanie, bez skrępowania narzucał Natharinowi łokieć na bark, gdy siedzieli w sali wspólnej. Zaczepiał Martę w pracy, czasem zakręcił nią w piruecie, by za moment odbić do przechodzącego korytarzem Nicolasa, wsunąć mu rękę pod ramię i zagaić rozmowę na temat tego, jak cudownym wynalazkiem są zapałki.
— Dzięki za herbatę, wolę załatwić to od razu. — Cahir starał się brzmieć poważnie i rzeczowo, robił minę arogancko-obojętną, ale gdzieś po drodze zgubił impet, z którym wpadł do ogrodu. Opuścił kwaterę w nastroju bojowym, nastawił się na nieprzyjemną wymianę zdań. Zapomniał, że z Keyanem kłócić się po prostu nie da, goblin jest na to zbyt spokojny.
— Jasne. Jak mogę ci pomóc?
Cwane, pomyślał Cahir, bardzo cwane.
— Co ty tu tak właściwie robisz?
— Och. — Keyan nie przestał się uśmiechać, ale jakby lekko się zmartwił. — Nie macie ogrodnika, a gdzieniegdzie srożą się pokrzywy i osty. Poza tym Nalanis narzeka na wygląd ogrodu, Marta co prawda zajmuje się kwiatami, ale nie może im poświęcić tyle czasu, ile by chciała. Pomyślałem, że zaprowadzę tu porządek. Dla mnie to drobiazg. — Keyan wyciągnął z kieszeni fartucha gałązkę bzu, fioletowe kwiaty momentalnie rozkwitły mu w palcach. — Jeszcze kilka dni, a nie poznacie tego miejsca.
Cahir spiął się, trochę zirytował.
— Co robisz w Gildii?
— Jak to co? To, co każdy gildyjczyk — odparł goblin ze swadą, jakby udzielał wywiadu dla posła jakiegoś absurdalnie bogatego szlachcica, zainteresowanego finansowym wsparciem organizacji. — Pomagam potrzebującym, podejmuję się ryzykownych misji, chronię słabszych, dbam o dobre imię mistrza, zwalczam skutki katastrof i staram się zap...
— Keyan, co ty pierdolisz. — Cahir był pod wrażeniem, z jakim spokojem udało mu się te cztery słowa wypowiedzieć. — Zapomniałeś, że my się z Ovenore znamy doskonale? Że ja te twoje sztuczki poznałem świetnie? Że siedziałem z Ksandrem i patrzyłem, jak zawodowo robisz ze swoich klientów idiotów? Po coś tu przyjechał? Gadaj. Dlaczego nie siedzisz w swojej norze w Ovenore? Co wy tu razem z Natharinem knujecie? Że jeden się tu zjawił, to nie uwierzę, że to przypadek i szczęśliwe zrządzenie losu, a że mamy dwóch, to tym bardziej, kurwa, nie.
— Nie denerwuj się. — Keyan sięgnął do kieszeni. — Po co psuć taki ładny poranek? Ciastko?
Cahir od razu zrozumiał aluzję. Kilka lat temu często bywał z Ksandrem w sklepie Kalediaha. Ksander zwykle chciał mówić o interesach z Natharinem, zamykali się wówczas w pokoju na górze. Keyan zostawał za drzwiami, a że był osobą rozpaczliwie towarzyską, nie dawał Cahirowi spokoju, próbował go zabawiać na różne sposoby. Wyciągał ptaki z klatek, pozwalał mu je karmić z ręki, pokazywał magiczne sztuczki, częstował słodyczami, zawsze wcześniej przytykając palec do warg, zastrzegając, żeby nie wydał go przed Ksandrem i Ardalem. Cahir, który spędził część swojego dzieciństwa na ulicy, dosłownie się na ciastka rzucał. Do tej pory miał słabość do słodyczy, gdy wpadała mu w ręce paczka cukierków, jak w transie odpakowywał jednego za drugim. Dlatego nie kupował ich sobie nigdy.
— Nie chcesz gadać, to nie. Postawię na nogi Natharina, może będzie do rozmowy bardziej skory. 
Puszczał w eter puste groźby, nie zamierzał nigdzie iść. Cahir wiedział, że jego charakter i temperament Natharina to mieszanka wybuchowa, nic z nim nie wskóra. 
Patrzyli na siebie w milczeniu. Cahir zachował kamienny wyraz twarzy. Keyan w końcu zabawnie uderzył ręką w powietrze w geście oznaczającym fiasko.
— No dobrze — westchnął goblin niefrasobliwie. — Herbata za trzy godziny. Zgoda? Usiądziemy wygodnie, poplotkujemy sobie spokojnie o Ovenore. I innych sprawach. Aha — pochylił się, jakby chciał kucnąć przy nagietkach i wrócić do pracy, ale zrezygnował w ostatniej chwili — w mojej kwaterze jednak będziemy rozmawiać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz