piątek, 19 października 2018

Od Marceline cd. Annabelle

- Nie – odpowiedziałam na jej pytanie. - Jestem taka dla wszystkich, więc nie musisz się czuć wyjątkowa – wytłumaczyłam. Zobaczyłam na jej twarzy trochę zmarszczek, które po chwili zniknęły. Widziałam, jak wzięła głęboki oddech i na spokojnie wypuściła powietrze.
- Możesz chociaż zejść? Nie widzę twojej twarzy – nadal zachowywała spokój. Pokręciłam przecząco głową, chociaż nie mogła tego zobaczyć.
- Jest noc, a w nocy wszystko jest anonimowe. Nie wiesz? - prychnęłam lecąc wzdłuż krawędzi, aż w końcu zleciałam z dachu i stanęłam parę metrów od Annabelle, ale dalej będąc w ciemności. - A teraz cicho, trzeba znaleźć jakichś wrogów – powiedziałam i poleciałam w kierunku dróżki między stajnią, a innymi budynkami, nie interesując się drugą osobą. Po chwili różowo włosa dała o sobie znać, idąc za mną.
- Chyba lepiej, by teren był czysty – zauważyła, na co wzruszyłam ramionami. Może to była prawda, ale mi brakowało rozrywki. W końcu dziewczyna zrównała ze mną „krok”, idąc obok mnie.
- Zanudzę się na śmierć – mruknęłam bardziej sama do siebie, patrząc przed siebie. Teren wydawał się czysty, było cicho. Nawet zbyt...
Nagle usłyszałam jakieś poruszenie w krzakach. 
- A może jednak… - ignorując towarzyszkę, ruszyłam w kierunku hałasu ciekawa, czy było to jakieś zwierzę, czy może wróg. Może to był zwykły zajączek, który na mój widok wyzionie ducha? A może jakieś prawdziwe zagrożenie? Wokół nas panowała martwa cisza, szelest sprzed chwili jakby zmył się w powietrzu, a ja przybliżałam się do źródła dźwięku powoli i ostrożnie, chociaż gdybym nawet byłabym żywą elastyczną gumą, nie uniknęłabym ataku. A niestety nie mam najlepszego refleksu.
- Co ty robisz? - usłyszałam głos Annabelle. Będąc blisko rośliny, nawet nie spostrzegłam dokładnie, co się stało. Poczułam nagle ból pod lewym barkiem. Przez chwilę nie kontaktowałam: podchodzę do krzaków, nagle coś z nich wylatuje, a ja czuje przeszywający ból, który miał mi odciąć rękę.
Spojrzałam na strzałę, wbitą w moje ciało. Krew zaczęła wypływać spod drewna, plamiąc moje ubranie. Wtem z krzaków wyłoniła się jakaś postać, która zbliżała się w moim kierunku. Skierowałam na nią przekrwiony wzrok i wydałam z siebie dźwięk podobny do syczenia zmieszanego z rykiem. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. Chciałam trafić na coś, co odciągnie mnie od nudnej rutyny, ale nie sądziłam, że na swoim pierwszym patrolu zostanę ranna. To upokarzające...
- Ty ścierwo – czując przypływ wściekłości zamieniłam się niekontrolowanie w potwora. Strzała w porównaniu do mojego ciała była teraz maleńka, tak samo wróg, który widząc moje ostry kły, gotowe rozszarpać go na kawałki, świdrujące oczy próbujące zabić go samym spojrzeniem i szpony, którymi wyjęłam broń, jakby była zwykłą drzazgą, zaczęła uciekać. Odwróciła się do tyłu i ruszyła biegiem. Nie czekając ani chwili ruszyłam za postacią, nie myśląc o ranie, która była schowana pod futrem. Osoba wbiegła w las, a ja zignorowałam drzewa, która pod moim naporem wywalały się na boki. Wyciągnęłam kończynę, by go chwycić. Był tak blisko… Odwrócił głowę i zdążyłam tylko zobaczyć czarne jak smoła oczy, gdy nagle przede mną pojawił się ogień. Po sekundzie zniknął, a razem z nim tajemnicza osoba. Przez parę minut szukałam go w pobliżu, aż w końcu wróciłam do swojej normalnej postaci. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że krwawiłam.
- Marceline! - odwróciłam się w kierunku różowowłosej, która właśnie przybiegła na miejsce zdarzenia.
- Ten skurczybyk uciekł! Jak go znajdę, rozszarpię na kawałki! - krzyknęłam zdenerwowana. 

<Annabelle?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz