niedziela, 5 grudnia 2021

Od Aherina cd. Małgorzaty

Na komendę pies przystawił nos do ziemi, poruszył nozdrzami, zakręcił się w miejscu, przeszedł wte i wewte. Gdy odnalazł właściwy trop, uniósł głowę, postawił uszy, zerwał się bez ostrzeżenia, pomknął w kierunku centralnego placu.
— Mówisz, że powinniśmy za nim pójść?
Aherin stał w pozie swobodnej, pięścią podpierał się pod bok, poczynaniom Gnatołama do tej pory przyglądał się w milczeniu, z grzecznym zaciekawieniem.
— Pobiec — uściśliła Małgorzata, gdy sylwetka psa zniknęła za rogiem. Popatrzyła na Aherina, zaśmiała się krótko, miękko. — Co to za mina? Chodź, zaraz nam ucieknie.
Aherin pokręcił głową, ale nie dał się prosić.
Wypadli na plac, skręcili w prawo, minęli wąską uliczkę, potem kolejną, znaleźli się w samym środku alei targowej, pośród straganów, kramów, budek i warsztacików. Handel kwitł, zajęci oglądaniem towarów przechodnie torowali przejście, zrobiło się gwarnie, duszno, ciasno, zapachniało przeznaczonymi na sprzedaż kulinariami, zacuchnęło pobliską zagrodą ze zwierzętami gospodarskimi. Aherin sprawnie kluczył w tłumie, starał się nie stracić z oczu podążającej za psem Małgorzaty. Niecodzienność sytuacji, w jakiej się znalazł, nieco go bawiła, nie pamiętał, kiedy ostatnim razem ganiał za kimś po mieście, prawdopodobnie jeszcze za czasów studenckich. Odkąd został czarodziejem, rzadko robił rzeczy nieeleganckie, trywialne, proste. 
— Nie za szybko, magistrze? — zatroszczyła się Małgorzata, manewrując między ludźmi. Wymijała ich z łatwością, bez wysiłku, krokiem lekkim, niemalże tanecznym. 
— Ależ skąd — odpowiedział, w połowie skupiony na tym, by nie zawadzić nikogo ramieniem, w połowie na tym, jak mile dla oka prezentowały się nogi kobiety w obcisłych spodniach. — Mogę tak cały dzień.
Małgorzata obróciła się, zaczęła iść tyłem, nie patrząc za siebie. Manewr był wdzięczny, niewymuszenie swobodny, ale i niepozbawiony ryzyka, otaczający ich tłum nie rzedł.
— Mimo bycia czarodziejem?
Aherin wyciągnął krok, znalazł się z nią twarzą w twarz.
— Właśnie dlatego, że jestem czarodziejem. Zresztą: co to za stereotypowe myślenie? Jak czarodziej, to od razu fizyczna miernota? — zganił ją półżartem. — Wstyd, moja droga.
— Ależ, mój drogi — odparła tym samym tonem, z takim samym uśmiechem, gdy tylko zrobiło się luźniej, tłum nieco się rozproszył i znów mieli okazję stanąć obok siebie. — Stereotypy nie biorą się znikąd. Oprócz ciebie w Gildii jest trzech czarodziejów, mam dziwne wrażenie, że każdy z nich po przebiegnięciu połowy tego dystansu byłby już martwy.
Zaśmiał się.
— Przykro mi to mówić, nie wszyscy magowie są tak samo udani.
— Każdy z was chyba byłby skłonny tak stwierdzić, patrząc na pozostałych.
Aherin skinął brodą. Równie grzecznie, co obojętnie.
— Nie mam co do tego złudzeń.
Opuścili aleję targową, wbiegli w boczną uliczkę, minęli dwie przecznice, znaleźli się na niewielkim placyku, otoczonym z każdej strony rzędem podniszczonych kupieckich kamienic. W jego centrum znajdowała się wysepka zieleni, składająca się z paru krzywych grządek, klombów uschniętych begonii, spękanej fontanienki okupowanej przez stadko wróbli oraz dębu, starego, pochylonego, z ciężkimi, opadającymi ku ziemi gałęziami. Szeroki pień kładł cień na zbitą z paru desek ławeczkę i siedzącego na niej ulicznego grajka. Powietrze drgało szmerem opadającej wody, ćwierkaniem ptaków, wygrywaną na lutni melodią, cichą i niedbałą, dziwnie znajomą. 
— Urocze miejsce. — Aherin zatrzymał się obok Małgorzaty, uniósł kącik ust na widok dwóch pozostałych nowofundlandów. — Pieski, trzeba im to oddać, mają gust.
Małgorzata uśmiechnęła się zadziornie.
— Skoro moje, nie mogą nie mieć — odparła płynnie. Oddychała szybko, ale cicho i równo, nie sprawiała wrażenia szczególnie zmęczonej. Jedynie pasmo jasnych włosów, które wymsknęło się z warkocza, dowodziło, że przebiegła właśnie niemałą część centrum Teawen. — Popatrz tylko, ustawić w życiu także się potrafią.
Aherin wrócił spojrzeniem do psów, zobaczył, jak jasnowłose dziewczę stojące za przenośną budką z wyrobami mięsnymi rzuca kawałek szynki najpierw kręcącemu się obok Wisielcowi, potem zachowującemu niezobowiązujący dystans Księżycogryzowi. Gnatołam wpadł między nich jak burza, radośnie obskoczył całą trójkę. Dziewczę zachichotało, sięgnęło pod ladę, pochyliło się ładnie, eksponując to i owo. Wyciągnęło rączkę, by poczęstować czymś i jego.
— Zapłacę jej. — Małgorzata sięgnęła do kieszeni. — I podziękuję, że się nimi zajęła. Mogę zostawić cię na chwilę?
Aherin uśmiechnął się pięknie.
— Nie.
Małgorzata zatrzymała się w pół kroku, obejrzała przez ramię, posłała mu pytające, nieco rozbawione spojrzenie.
— Nie mogę?
— W żadnym wypadku. Słyszysz? To czwarta suita Castelliego. Pójdziemy odebrać pieski, gdy się skończy, jest już niemal w połowie. 
— Nadal nie masz dość? — parsknęła, gdy potraktował ją obrotem w lewo.
— Jakżebym mógł? — zapytał Aherin, obejmując ją ramieniem, stając trochę bliżej, niż by wypadało, zupełnie nie przejmując się, że do wygrywanej przez grajka melodii nikt nie tańczył. Zdecydował, że na chwilę pozwoli sobie zapomnieć o dworze, uniwersytecie, etykiecie; dzisiejszego dnia pierwszy raz od dawna znów będzie zachowywał się jak dwudziestoletni młokos, biegał po mieście, nie używał magii, robił głupoty, rzeczy, na które na ogół był albo zbyt wykształcony, albo zbyt wiekowy, albo zbyt poważny. — To dopiero początek dnia.

dzieńdobry;3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz