sobota, 30 września 2023

Od Lirael

    Kilkukrotnie stuknęła dłonią ściśniętą w pięść o korpus lutni, wsłuchując się w powstały dźwięk, rozchodzący się po wnętrzu pudła. Nie był to instrument wysokiej jakości produkcji, raczej materiały użyte do jego powstania, spokojnie można było określić mianem tanich. Na więcej ją stać jednak nie było, a skoro pozostała sama, a targ, na którym niegdyś sobie dorabiała, pozostawiła wiele kilometrów za sobą, jej jedyną formą zarobku stała się muzyka.
    Niegdyś traktowała to jako rozrywkę, jednak teraz gdy uzależniła od tego swoje przeżycie, powoli każdy, bardziej melodyjny dźwięk, zaczynał ją irytować. Nie chciała nigdy, by jej pasja i praca zlały się w jedną drogę, po której przyjdzie jej stąpać.
    Sama nie była w stanie wskazać konkretnego dnia, w którym dotarła do Sorii. W jej opinii miasto było ładne, choć wszechobecna biel marmuru w pewnym momencie zaczęła przyprawiać ją o ból głowy. Brakowało jej tu zieleni, do której zwykła przywyknąć po swej długiej wędrówce, mającej początek w Defros. Tylko liczne przerwy, uprzejmość ludzi i podwózki pozwoliły jej dotrzeć tak daleko.
    Kiedy po ulicach przechadzało się sporo ludzi, mogła spróbować wzbogacić się, chociażby o te marne grosze, które pomogą jej uciszyć coraz to głośniej burczący od głodu brzuch. Oszczędzanie nigdy nie było jej mocną stroną, toteż nabyła złego nawyku trwonienia pieniędzmi na prawo i lewo, chociaż rzadko kiedy tak naprawdę je miała.
    Nie zapominała dźwięków swojej ukochanej lutni przez wiele lat. Dla niej była to jakże osobista przerwa, pełna niewypowiedzianych trosk i utraconych marzeń. Teraz, po rozłące, w spokojny wieczór przy zachodzącym słońcu, znalazła się na skraju małego placu w centrum samej stolicy.
    Otoczona ciekawskimi spojrzeniami i szeptami rozprzestrzeniającymi się po uliczkach, Lirael usiadła na niskim stołku, lutnia opierała się o jej ramie. Jej dłonie, choć nieco sztywne od długiej przerwy, wciąż pamiętały ruchy. Wspomnienia dźwięków i melodii powoli ożywały w jej duszy. Ludzie przystawali, by posłuchać i ku jej uciesze, dorzucić do ustawionej na ziemi torby zbędnych miedziaki.
    Wzrok Lirael spoczął na żyłkach lutni, które promieniały złotawym blaskiem w świetle zachodzącego słońca. Oddech wypełnił jej płuca, a palce uniosły się, gotowe dotknąć strun. To było jak ponowne spotkanie z dawno zagubioną przyjaciółką. Poczuła drżenie w dłoniach, gdy delikatnie pociągnęła za jedną z linek.
    Pierwszy dźwięk był cichy i niepewny, ale w miarę jak melodyjne nuty wychodziły spod jej palców, lutnia odpowiadała jej dźwiękami pełnymi ciepła i nostalgii. Lirael zamknęła oczy, a muzyka opowiadała historie, które przeszły przez jej serce i duszę w czasie jej nieobecności.
    Wszystkie troski i obawy zniknęły, zastąpione przez błogość tworzenia muzyki. Jej dźwięki wypełniły plac. To był moment, w którym Lirael powróciła do swojego przeznaczenia, do muzyki, która była jej życiem i duszą. Dla niej nie było już dłużej przerwy - była znowu jedną z tych, której melodia przynosiła ukojenie i nadzieję.
    Delikatne brawa uspokoiły dotychczas bijące w oszalałym tempie serce. Nie poświęcono jej większej uwagi, skapnęło jej trochę pieniądza, więc z zadowoleniem mogła przejść się do najbliższej karczmy i skonsumować to, co najtańsze okaże się w tym miejscu.
    Zebrała się i z lutnią dociśniętą do piersi, przemknęła pośród tłumów spacerujących ludzi. Zapach ciepłego posiłku wodził ją za nos, drażniąc jej węch i pobudzając apetyt. I mimo tego uczucia, zatrzymała się jak wryta, gdy w rozmowie mijanych przez nią kobiet padło słowo „Gildia”.
    Nie pierwszy raz słyszała o tym miejscu, choć wciąż nie wiedziała, jaką pełni rolę w społeczeństwie. W taktyczny sposób zawróciła, chwytając się za głowę, jakby dopiero co przypomniała sobie o zagubionej cennej rzeczy.
    — Dawno o nich nie słyszałam — rzekła pierwsza z dam, wachlując dłonią swą oblepioną potem twarz. — Zważywszy jednak na ich położenie, mogą minąć dekady, nim dowiemy się o czymś nowym.
    Brunetka niemalże zakręciła się dookoła własnej osi, byleby żadne słowo nie umknęło jej uszom. Dyskretnie poczęła krążyć dookoła kobiet. Wcześniej o wspomnianym miejscu słyszała, że jest „ostoją dla każdego” bądź „przytułkiem dla ubogich”, że można tam spotkać tak naprawdę wszystko – zwykłych ludzi, tych niepozornie zwykłych (jak chociażby ona i iskrzące w jej żyłach płomienie) i takich, po których z oddali widać, że magia przenika ich ciało na wylot.
    Lirael tak naprawdę nie wiedziała jeszcze, co ze sobą zrobić. Pałętała się od miasta do miasta, od kraju do kraju, szukając odpowiedzi na jej wszelkie rozterki. Czy to, że o Gildii słyszy już któryś raz z rzędu, było sugestią od losu? Może i ona powinna skierować tam swoje kroki i chociaż spróbować osiedlić się w jednym miejscu? Chociaż, czy będzie ją na to stać?
    Pokręciła głową, odpędzając od siebie to negatywne nastawienie. Kobiety umknęły z jej wzroku, ale zamierzała jeszcze zrobić małe rozeznanie w kwestii głównego tematu ich rozmów. Odrzuciła kosmyk włosów z twarzy, po raz ostatni tego dnia zerkając na biały marmur ścian.

    Z głową opartą o dłoń, na wpół przytomna niemalże zasypiała na stojąco. Nigdy nie uwierzy nikomu więcej w słowa „Dojście tam trwa może z 10 dni”. Niegdyś była zdania, że tempo jej chodu było szybkie, ale wlokąc się od Sorii aż do Tirie, przekonała się, iż raczej jej prędkość jest żółwia. Wciąż bolały ją stopy, a mięśnie nóg mrowiły od skurczy.
    Przynajmniej wszelkie plotki, które skusiły ją do przyjścia tu, okazały się prawdą. Na start powitała ją od dawna nieznana jej rodzinna atmosfera. Nie było tu wielu ludzi, ale ci, z którymi miała jak na razie styczność, nie wydawali się mieć złych zamiarów. Miała nadzieję, że nie było to tylko pozorne „dobre, pierwsze wrażenie” i później nie wyjdzie, że przywędrowała do leża seryjnych morderców.
    Dostała klucze do jednego pokoju i tak naprawdę minął już tydzień, odkąd tu była. Nie stało jej się nic złego, a ponadto miała wrażenie, że szybko się zaaklimatyzowała. Odpowiadała jej tutejsza żywność i możliwość dalszej pracy jako bard. Może i nie wnosiła zbyt wiele do społeczeństwa, ale nadzieja na lepsze jutro na stałe zagościła w jej sercu i pozwoliła na chwilowe uczucie beztroski.
    Gdy tylko budżet jej pozwoli, z pewnością przyozdobi to lokum. Póki co odpędziła od siebie wszelkie złe myśli i masę kotłujących się w niej wspomnień, by następnie pozwolić własnemu ciału bezwładnie opaść na łóżko. Materac wydawał jej się największym luksusem, odkąd porzuciła swój koczowniczy tryb życia. Zmrużyła oczy i zaczerpnęła głębokiego oddechu, zasypiając znacznie szybciej, niż dotychczas jej się to udawało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz