Zdawałoby się, że mieszkając z nim już tyle czasu pod jednym dachem,
powinien choć trochę obyć się z jego manierami, czy chociaż przyzwyczaić
się do jego dość ekscentrycznych idei. Czas jednak niejednokrotnie
udowodnił, że kreatywność Mistrza nigdy nie zawodzi, a jego pomysły
nadal potrafią zaskoczyć. Szkoda jednak, że w tym przypadku związane z
tym zdziwienie było zdecydowane przesiąknięte mało pozytywnymi emocjami,
a także obowiązkami, które dla Xaviera z samej definicji nie były ani
trochę miłe. Chłopaka trudno było zmusić do czegokolwiek, więc
wiadomość, że został przymuszony do udania się trochę dalej niż do
najbliższej wioski, a przy tym musiałby poświęcić temu zadaniu trochę
więcej czasu, niżby w ogóle chciał, spotkała się z mało pozytywnym
odzewem z jego strony. Sytuacji również wcale nie pomagał fakt w postaci
osoby towarzyszące, która z jakiegoś powodu koniecznie musiała z nim
się tam udać, tak jakby przecież jego reakcje z innymi osobami z Gildii
nie były już wystarczająco złe. Pół biedy byłoby, gdyby jeszcze tę drugą
osobę mógłby sam sobie sam dobrać, bo przy pomyślnych wiatrach mógłby
tak przekombinować, że skończyłby z nagrodą, nawet nie ruszając się z
miejsca.
Pech jednak zadecydował inaczej i wszelkie działania chłopaka w tym kierunku zakończyły się fiaskiem, gdyż Teroise z jakiegoś powodu umyślił sobie, że sam dobierze osoby do tego zadania. Szkoda jednak, że czyniąc to, zapomniał o czymś tak istotnym, jak logika, najwyraźniej wybierając sobie na konsultanta czysty przypadek. Przynajmniej tak podejrzewał Xavier, jakoś nie potrafiąc zrozumieć, dlaczego przyszło mu współpracować z Willibaldem. Owszem, wówczas średnio znał tego człowieka i nie mógł być świadomy pełnej palety jego możliwości, lecz jakoś trudno było mu odnaleźć sens we wydelegowaniu gildyjnego kowala do zadania, które zdecydowanie miało jakieś podłoże magiczne. Swojej obecności w tym całym przedsięwzięciu również niezbyt pojmował, kompletnie nie będąc przekonany do barda rozwiązującego problemy przeklętych ruder.
Niestety wszelkie te wątpliwości i inne roszczenia chłopak musiał zachować dla siebie, gdyż Mistrz nie zamierzał go choćby wysłuchać. Uparcie wciąż go odsyłał, jakoś nigdy nie mając dla niego czasu i to do takiego stopnia, że Xavier śmiał przypuszczać, że ten po prostu go unikał. Chociaż to już było daleko idące oskarżenie, które nawet bard nie odważył się wypowiedzieć na głos, czemu też w dzień ostateczny można było ujrzeć taki dziw, jak białowłosy z tobołkiem na plecach.
Chłopak zdecydowanie nie był z tego faktu zadowolony, jednak o dziwo zebrał się na zgromadzenie ostatek optymizmu i zamaskowania nimi tej zgorszonej miny, tak aby nie dawać Willibaldowi podstaw do przedwczesnego wykształtowania negatywnych opinii o jego osobie.
Warto też docenić fakt, że w umówionym miejscu pojawił się na czas, co w jego przypadku wcale nie było tak oczywiste.
— Im szybciej się z tym uporamy, tym lepiej dla nas obydwóch — rzucił z odległości do kowala, który już na niego czekał. Pozdrowił go lekkim kiwnięciem głowy i gdy tylko podszedł na odległość, przy której nie musiał unosić głosu, zaczął mówić dalej: — Mamy się najpierw udać do Tirie, gdzie ponoć ma na nas czekać jakiś powóz, który przewiezie nas przez część drogi. Widzę, że jesteś już spakowany, więc zgaduje, że możemy już wyruszać?
Pech jednak zadecydował inaczej i wszelkie działania chłopaka w tym kierunku zakończyły się fiaskiem, gdyż Teroise z jakiegoś powodu umyślił sobie, że sam dobierze osoby do tego zadania. Szkoda jednak, że czyniąc to, zapomniał o czymś tak istotnym, jak logika, najwyraźniej wybierając sobie na konsultanta czysty przypadek. Przynajmniej tak podejrzewał Xavier, jakoś nie potrafiąc zrozumieć, dlaczego przyszło mu współpracować z Willibaldem. Owszem, wówczas średnio znał tego człowieka i nie mógł być świadomy pełnej palety jego możliwości, lecz jakoś trudno było mu odnaleźć sens we wydelegowaniu gildyjnego kowala do zadania, które zdecydowanie miało jakieś podłoże magiczne. Swojej obecności w tym całym przedsięwzięciu również niezbyt pojmował, kompletnie nie będąc przekonany do barda rozwiązującego problemy przeklętych ruder.
Niestety wszelkie te wątpliwości i inne roszczenia chłopak musiał zachować dla siebie, gdyż Mistrz nie zamierzał go choćby wysłuchać. Uparcie wciąż go odsyłał, jakoś nigdy nie mając dla niego czasu i to do takiego stopnia, że Xavier śmiał przypuszczać, że ten po prostu go unikał. Chociaż to już było daleko idące oskarżenie, które nawet bard nie odważył się wypowiedzieć na głos, czemu też w dzień ostateczny można było ujrzeć taki dziw, jak białowłosy z tobołkiem na plecach.
Chłopak zdecydowanie nie był z tego faktu zadowolony, jednak o dziwo zebrał się na zgromadzenie ostatek optymizmu i zamaskowania nimi tej zgorszonej miny, tak aby nie dawać Willibaldowi podstaw do przedwczesnego wykształtowania negatywnych opinii o jego osobie.
Warto też docenić fakt, że w umówionym miejscu pojawił się na czas, co w jego przypadku wcale nie było tak oczywiste.
— Im szybciej się z tym uporamy, tym lepiej dla nas obydwóch — rzucił z odległości do kowala, który już na niego czekał. Pozdrowił go lekkim kiwnięciem głowy i gdy tylko podszedł na odległość, przy której nie musiał unosić głosu, zaczął mówić dalej: — Mamy się najpierw udać do Tirie, gdzie ponoć ma na nas czekać jakiś powóz, który przewiezie nas przez część drogi. Widzę, że jesteś już spakowany, więc zgaduje, że możemy już wyruszać?
Willibald?
Przepraszam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz