sobota, 20 maja 2023

Od Reginalda, cd. Jamesa

     Przez to, że w domu Amisów w Ghatan zawsze panował tak zwany "artystyczny nieład" i wszystko było wszędzie, Reginald całkiem nieźle orientował się w otoczeniach, którzy inni nazwaliby zupełnym chaosem albo totalnym burdelem, a ryzyko tego, że się czegoś nie znajdzie, było tego stałym elementem i wiadomym ryzykiem (nawet jeśli Reginald chyba nie był w stanie zliczyć, ile razy coś gdzieś w domu zostawił i potem okazało się, że przepadło na zawsze).
     A i tak uważał, że w dokumentach, teczkach, generalnie archiwum i gabinecie, panował naprawdę poprawny porządek. Wiadomo, czasem coś tam się zawieruszyło, czasem zgubiło i odnalazło po jakimś czasie albo nigdy, ale w jego odczuciu było naprawdę nieźle. Na tyle, że nie przeszkadzało mu to w pracy, którą wykonywał skrzętnie i chętnie. Zapodzianie czegoś w myślach nazywał "ryzykiem zawodowym".
     Lubił się tym zajmować i to na tyle, że chwilowo nie miał potrzeby rzucić tego w cholerę i zająć się czymś innym gdzieś indziej. A to już naprawdę wiele znaczyło.
     Ba, nawet nie palił w otoczeniu tych wszystkich papierzysk!
     Dlatego też zdziwił się, kiedy James tak po prostu stwierdził, że należy tu posprzątać. I to jakim tonem! Zdziwiło go to trochę.
      On i James raczej się nie znali, na pewno nie kolegowali. Nie urządzali sobie pogaduch na korytarzach, nie mieli potrzeby spędzania ze sobą swojego wolnego czasu. Po prostu zajmowali się tym samym, mieli tę samą profesję. Byli dla siebie uprzejmi i starali się współpracować. Amis nie pyskował, robił swoją robotę, brał pod uwagę sugestie Jamesa. Tyle wystarczało.
     Reginald rozejrzał się po pomieszczeniu, gdy usłyszał to magiczne "trzeba to uporządkować". Przerzucał wzrok to na regały, to na jakieś papiery, to na biurko, przy którym akurat siedział. I w sumie nie widział niczego, co wymagałoby jakiejś szczególnej interwencji. Ot, nieład w normie.
     Mimo wszystko nie należał do najbardziej zorganizowanych osób na świecie. Nadrabiał to świetną pamięcią i odrobiną szczęścia.
     Reginald milczał przez chwilę. Chciał jeszcze coś dokończyć, a potem się zwijać, miał nadzieję na jakiś szybki spacer (chyba nie trzeba wspominać o tym, że nie zapalił chyba już od dwóch czy nawet trzech godzin, więc korciło jak cholera), a potem odpoczynek. Nie miał zamiaru się jednak sprzeciwiać. James brzmiał bardzo poważnie.
     — Mhm — mruknął, spoglądając tym razem na swojego kolegę po fachu. — Dobrze. Więc… od czego zaczniemy?
     Postanowił nie informować go o tym, że on to jak najbardziej mógłby dalej w takich warunkach pracować. Nie chciał go denerwować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz