czwartek, 7 marca 2019

i am icarus



Leonardo
Bestia • Strzelec • Defros
23 lata • 2 grudnia • z rodu Montegioni
We własnych wspomnieniach
błądzi miękkimi dłońmi, długimi
palcami po klawiaturze fortepianu.
Z pomieszczenia najgłębiej ukrytego w ogromnym dworku dobiega kojąca melodia, którą napisał samodzielnie. Kazał ustawić instrument przy wielkim oknie, które zawsze otwierał na oścież, bez względu na porę roku. Wiedział, że gdzieś na rozciągniętym za szybą krajobrazie przedstawiającym wielkie połacie ziem przeznaczonych pod uprawę, czai się jedna sylwetka, dla której było warto codziennie po ciepłym śniadaniu składającym się z jajek na miękko, soku pomarańczowego, ewentualnie herbaty i świeżego chleba, przychodzić, wygrywać czasem smętne, czasem niezwykle radosne utwory. To, na jakie się decydował, zależało już jedynie od pogody, własnego widzimisię i ewentualnego zamówienia złożonego dzień wcześniej pod chmurką. Grał tak do szesnastej. Zdarzało się, że w trakcie ćwiczeń przychodziła do niego matka, kładła dłoń na spoconym czole, po czym całowała czubek leonardowej głowy, będąc dumną z tak doskonałego i utalentowanego syna.
Zawsze się pięknie kłaniał, zasady savoir-vivre miał wyćwiczone do perfekcji, czasem nawet zdarzało mu się poprawiać służbę, której przecież zadaniem było poprawiać jego i zadbać, by nie popełnił żadnego faux-pas. Zawsze był pięknie uśmiechnięty, pięknie uczesany, ubrany adekwatnie do sytuacji, chociaż nawet jego piżama w połączeniu z tak pięknie szczupłym i wyrzeźbionym ciałem i piękną, szlachecką buźką, zdawała się strojem absolutnie adekwatnym do sytuacji. Każdej. Cała jego fizjognomia zresztą była adekwatna. Montegioni, jeśli chodzi o szczęście do potomka, złapali złotą gąskę i zawsze śmiali się z tego bardzo głośno, by każdy, ale to każdy zazdroszczący im syna, wręcz poczuł, jak czerwienią mu się czubki uszu.
Leonardo wtedy nie reagował, zachowując dokładnie wyuczoną, kamienną twarz, zaklętą w wiecznym, nieco kpiącym uśmiechu, za którym panienki w jego wieku szalały.
Jakie było więc rozczarowanie rodziców, gdy dowiedzieli się, że robiący u nich na roli chłop uwydatnił wszelką leonardową brzydotę, brudząc jego ciuchy błotem i trawą. Mierzwiąc misternie ułożone, włosy w odcieniu ciemnego blondu, kalecząc doskonale gładką skórę sianem.
— To dla niego grałeś? — pytała roztrzęsiona matka, trzymając dłoń przy czole i próbując powstrzymać spływające po policzkach łzy. Ojciec, oburzony zboczeniem syna, nie mówił nic, stojąc przy oknie, tym samym, które dotychczas otwierane było na oścież.
— Wyłącznie — wyszeptały jak dotąd nieskazitelnie czyste usta, teraz natomiast brudne i spierzchnięte od miłości.
Leonardo gryzie. Nie aż tak mocno, jak kiedyś, jednak wciąż. Prosimy o uzgadnianie wystąpień Leosia w opkach. Zapraszamy do wątków. Ilustracja wykonana przez Dappermouth
Aktualka : 21.09.2021

7 komentarzy:

  1. Widziała człowieka w płaszczu, który przybył przed budynek z dalej narzuconym kapturem na czoło. Obserwowała z niecodziennym, nawet dla niej, zainteresowaniem, jak wchodził do środka, a długie nogi poruszały się w niezwykle swobodny czy iście taneczny sposób, jakby już od samych początków tajemniczy gość podlegał istnie bolesnej i wymagającej poświęceń od maluchów musztrze. Montgomery ściągnęła brwi z ciekawością, a następnie zaczęła podążać za nim, może i nie kryjąc się z tym całym śledzeniem nowej osoby w gildii.
    W końcu ostatnio zaczęło przybywać do nich coraz więcej kolorowych person, a ona już w tym wszystkim gubiła się, nie nadążała i wcale nie wynikało to z melancholii, w którą popadła ostatnio na krótszy czy dłuższy okres czasu.
    Niby przebywała tu już przez kilka miesięcy, powinna była się przyzwyczaić, dostosować i aktualnie czuć się jak ryba w wodzie, a jednak nadal brakowało tego czegoś, a może i kogoś, kto ponownie rozpaliłby iskierkę szaleństwa. Albo po prostu to już nie dla niej.
    I oparła się o ścianę, gdy młodzieniec w końcu zdecydował się odwrócić, zerknąć na kobietę chłodnym okiem, jakby już doskonale wiedząc, że od samego początku był obserwowany. Kai uśmiechnęła się.
    — Miło mi poznać. Czyżbyście potrzebowali jakiejś pomocy?

    [Witaaam Leosia, kocham Leosia, niech Leoś nie gryzie po łapkach pls]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widział burzę. Widział zapach. Słyszał woń liści. Dotykał dźwięku gałęzi. Lizał z rozkoszą powietrze, napawając się smakiem otoczenia.
      Nie spostrzegł się, nawet gdy łapy nagle oderwały się od ziemi, pazury przestały namiętnie haczyć o każdą, nawet najmniejszą gałązkę.
      Rozum powiedział mu, że znajdował się blisko celu, instynkt nakazał mieć się na baczności, bo tereny mogły należeć już do nich.
      O cierpienia przyprawiały go ciągłe zmiany, ciągłe wyzbywanie się energii, długotrwałe odstępy, podczas których musiał mieć się na baczność.
      Poprawił jeszcze rozwichrzone włosy, przyglądnął się dokładniej w odbiciu lusterka, dopilnowując, czy oczy, aby na pewno trwały tak, jak powinny, a gdy stwierdził, że nic mu już nie grozi, śmiało wrócił do kontrolowania dystyngowanego, tak pilnie ćwiczonego przez lata kroku.
      By trafić pod budynek, którego szukał przez kilka ostatnich dni. By napotkać starszą od niego kobietę i by usłyszeć pytanie, którego otrzymać nigdy nie chciał i o które się nie prosił.
      Jednak wyjątkowo powstrzymał się przed warknięciem, przed błyśnięciem okiem, przed zignorowaniem kobiety.
      — Gdzie znajdę tutejszego mistrza?

      [No hej]

      Usuń
    2. Zmrużyła zielone oko, przekrzywiając głowę, na co kilka loków niesfornie zasłoniło jej wzrok. Splotła dłonie na klatce piersiowej, zacisnęła palce na ramieniu, po prostu sztywniejąc.
      Odpowiedź była krótka, zwięzła i tak bardzo poprawna, a jednak niezwykle okrojona z całej formy. Bo w końcu nie pozdrowił, nie przedstawił się, a był obcym człowiekiem na cudzym terenie. I choć praktycznie mile widziano tu każdego, to jednak po plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz.
      Nawet się z tym nie kryjąc, przestudiowała młodzieńca odrobinę uważniej, bo przecież jego postawa nie należała do tych pospolitych, a jednak niezwykle charakterystycznych. Wyprostowany jak struna, z klatką piersiową wysuniętą do przodu, z nogami mocno stojącymi na ziemi.
      Kobieta zastukała palcami o ramię, biorąc głęboki oddech, błyskając okiem.
      — Prawdopodobnie na drugim piętrze, w gabinecie — odpowiedziała. — Pan pozwoli, że pokażę drogę, łatwo się u nas zgubić.
      Bo po prostu wolała go mieć na oku.

      Usuń
    3. Przyglądnął się dokładniej zmrużonym, zielonym oczętom, które studiowały go z wyjątkową pilnością, jakby świadome, że za chłodną, obdarzoną ostrymi kształtami buźką czai się coś, co może wzbudzać ciarki przez całą długość zmarnowanego, może nieco zmęczonego kręgosłupa.
      Jednak nie odezwał się ani słowem, jedynie zerkał na nią z wrodzoną, już nieco obrzydliwą beznamiętnością. Nie uśmiechał się. Nie krzywił. Jedynie patrzył, siląc się jedynie na uniesienie brwi, jednakże w takim stopniu, by nie zakłócić gładkiej powierzchni skóry na czole.
      Odradzano mu takich zabiegów. Miał być...
      Miałki. Bez smaku.
      Mała poszarpane palce, twarde, świecące się opuszki. Szalone loki opadały na ramiona. Dzikie oczy badały. Kobieta wręcz krzyczała, że żyje. Pokazywała to dobitnie, emanując energią na wszystkie strony świata, wręcz zarażając otoczenie. Sprawiając, że powietrze zaczynało cuchnąć.
      Że bestia otwierała ślepia, a pięści zaciskały się mocno, noga zaczynała lekko podrygiwać, licząc na uspokojenie stworzenia, któremu aura po prostu przestawała się podobać.
      Skinął głową.
      — Niech będzie.

      Usuń
  2. Pod wieczór miasto cichło i powoli pogrążając się w mroku nieruchomiało jak przyczajone w gęstych zaroślach zwierzę. Mieszkańców zaś gnał do domów zabobonny lęk przed tym, co kryje się w mroku. Na kilka godzin władzę przejmowały postacie przyczajone w mroku, odziane w długie płaszcze i kapelusze, spod których tylko oczy świeciły białkami, to znów mieniły się światłem latarni odbijanym przez tęczówki, co raz kryjące się w cieniu powiek. Dla Sorelii stwory te, jeśli nawet nie były już na jej usługach były dla niej już oswojonymi. Znała tu każdy kąt, każdy dźwięk. Dlatego też natychmiast rozpoznała odgłosy szamotaniny. Pobiegła w tamtym kierunku chcąc natychmiast dowiedzieć się, co też właściwie się stało. Zastała scenę nie specjalnie oryginalną i dość jasną w swej wymowie. Oto jakiś dobrze ubrany przystojny mężczyzna wykłócał się w najlepsze z kilkoma żebrakami. Jeden z obdartusów ściskał w dłoni coś, co najwyraźniej stanowiło jeszcze chwilę temu własność arystokraty i stroił po jego adresem niezbyt wyszukane miny, podczas gdy długi krzyczał coś zażarcie. Natychmiast zresztą rozpoznała w krzykaczu dobrze znanego sobie rzezimieszka.
    - Natychmiast proszę oddać temu panu jego własność i dać mu święty spokój. Jesteście wizytówką tego miasta i jak się zachowujecie. Nie spodziewałam się tego po tobie Bazyleuszu.
    - On nie chce zapłacić – burknął strofowany przez nią żebrak.
    - Wystarczy chyba ze ja wam płacę i to zdaje mi się zdecydowanie za dużo. No już rozejść się.
    Sama wzięła pod rękę oszołomionego nieco mężczyznę, wyraźnie nieobytego w towarzystwie, na które natrafił i odprowadziła go na bok.
    - Proszę im wybaczyć nie znają dobrych manier, gdyby jeszcze kiedyś panu dokuczali proszę szukać… chwileczkę czy to znak gildii – wskazała na trzymany przez mężczyznę zwitek papieru – ooo, czyli będziemy, że tak powiem sąsiadami. Jestem Sorelia Acantus.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzadko się zdarzało, by do Krabata przychodził, ktoś tak bardzo nie zorientowany w sztuce ogrodniczej. Plewił właśnie między burakami, kiedy nagle dostrzegł ciemno-odzianego mężczyznę patrzącego na zagon marchewek jak na niezwykły okaz zwierzęcia, którego jeszcze nigdy w życiu nie spotkał. Najwyraźniej małych pomarańczowych korzonków, które spożywa na obiad ze złotych półmisków też pewnie w naturze jeszcze nie miał okazji zapoznać. Zastanawiał się nawet czy powinien przerywać młodzieńcowi te doniosłe medytacje, ale patrząc na jego dość zagubioną minę wolał zacząć niż czekać miesiąc na początek rozmowy.
    - Nie mieli, kogo wysłać – prychnął pod nosem – jeśli takie szczęśliwe wybory padałyby częściej prawdopodobnie gildia wyginęłaby z głodu.
    Wychynął spomiędzy grządek i zbliżył się po cichu do mężczyzny.
    - No to, czego dusza pragnie, tylko błagam nie prosić mnie o rozgrzeszenie, wysłuchanie i tym podobne rzeczy, bo to wykracza poza moje kompetencje. Ja tu tylko plewię, podlewam i nosze ciężary, tylko proszę specjalnie nie brać tego do siebie i nie przybiegać z każdą błahostką, wbrew pozorom ja także mam swoje życie, marne, bo marne, ale jednak. No, o co chodzi…
    Nie otrzymawszy odpowiedzi Krabat przypomniał sobie nagle o zasadach dobrego wychowania i przetarłszy dłoń czystą chusteczką wyciągnął ją w stronę nowopoznanego.
    - Krabat jestem, a ty? Nie widziałem cię tu jeszcze, ale ja w ogóle mało widzę. Jakoś nie mam czasu na rozglądanie się. A skoro już formalności mamy za sobą to może dowiem się wreszcie po co cię wysłali.

    OdpowiedzUsuń
  4. Noc była wyjątkowo ciepła i rozgwieżdżona, więc nawet Philis nie miała ochoty marnować jej na siedzenie w pokoju. Musiała, co prawda, jak co rano wcześnie zerwać się by zaopatrzyć swoich pierzastych podopiecznych w pokarm i wodę, ale nie uważała, by miało jej to przeszkodzić okryć się płaszczem i zasiąść koło północy na parapecie, aby pooddychać świeżym powietrzem. Widziała nie za wiele, ale rekompensowała jej to istna kanonada dźwięków. Wypuściła też Eglantynkę by pozwolić jej nieco rozprostować skrzydła. Rozkoszowała się właśnie spokojem i świeżym ożywczym zapachem, kiedy nagle usłyszała jakiś ruch w zaroślach. Było to akurat w momencie, gdy sowa dostrzegła coś pomiędzy wysokimi trawami i zapikowała gwałtownie w dół.
    - Uwaga na głowę – krzyknęła rozpoznając w dziwnych odgłosach dźwięk ludzkich kroków – uwaga, bo przeczesze włoski. Eglantynka do mnie!
    Zsunęła z ramion ciepły pled i zeskoczywszy z parapetu sfrunęła powoli w dół. Po dotarciu na dół nie wylądowała jednak na ziemi, a zawisła w powietrzu mrużąc nieco oczy.
    - Jakby pan szukał sprawczyni zamieszania to Jestem Philomela. Tylko bardzo słabo widzę pana w tych ciemnościach, wiec gdyby mógł pan wpaść do mnie rano. Wtedy przywitam zdecydowanie bardziej przytomnie, że tak powiem. Najpewniej będę w ptaszarni.

    OdpowiedzUsuń