niedziela, 15 grudnia 2019

Od Adonisa cd Elry

⸻⸻ ❍ ⸻⸻

Adonisowa brew powędrowała ku górze wraz z odpowiedzią na jego propozycję. Możliwe, że starał się ukryć niejakie zdziwienie, trudno było o to jednak w pierwszej chwili. Od dawna nie przyszło mu spotkać się z kimś, kto powstrzymywałby się od upajania alkoholem, a abstynencja stanowiła w jego głowie już pewien rodzaj mitu, legendy, która posłyszana gdzieś dawno, od jakiegoś czasu, nie zdawała się posiadać już swojej dawnej mocy, wiarygodności w zeznaniach jej świadków. Skinął mimo to głową, na tyle subtelnie, by nawet i motyl, gdyby takowy przysiadł na jego policzku, nie zdecydował się na opuszczenie obecnego miejsca spoczynku, w obawie przed czyhającym na niego niebezpieczeństwem. Zapewniony spokój, stałość jego twarzy, gdy zerkał tak na kobietę, stawał się aż zastanawiający, szczególnie w towarzystwie łagodnego uśmiechu, który wciąż kręcił się przy kącikach jego ust. Miło było zerkać na mężczyznę w takim nastroju, chociaż raz zgoła innym od wiecznego niepokoju i aury, którą emanował człowiek mający swoje na sumieniu i obawiający się przeszłości, jako ostatniego kata, topora wiszącego tuż na wątłym karkiem skazanego.
Strasznie było żyć tak, pod osłoną strachu i poczucia winy, błędów młodości, które to jednak popełniłoby się ponownie i najchętniej działało dalej, ze względu na niewypowiedzianą potrzebę ciągłego konfliktu z władzami i prawem. Adonis zdążył już pogodzić się z myślą, że wychowany na ulicach Tamahii, nad brudnymi kanałami, przesiąkł odorem miasta, zaciągnął nieco od jego cech i już na zawsze kryć miał w sobie pierwiastek plugastwa, którym ociekała przeklęta mieścina, o której bogowie zapomnieli. Wstydzić się z tego powodu oduczył się już dawno, płakać nad tym, co poczynił niektórym rodzinom również, a chociaż palce jego dalej obmoczone były we krwi, tak zaciekle wdzierającej się pod paznokcie i opierającej się wodzie, gdy usiłował ją zmyć, nie żałował ani jednego czynu i ani jednej duszy. Świadczyło to chyba najlepiej o zepsuciu, jakiego doświadczył i jakie szargało jego myślą, równie zaplutą, co jeszcze dziesięć lat temu.
I chociaż pierwsza odpowiedź zbiła go z tropu, jak i nieco osłabiła zapał mężczyzny, tak druga, dotycząca spaceru, nawet jeśli nie była nie do końca bezpośrednia, ucieszyła go niezmiernie.
— Jeśli zdążymy... Z wielką chęcią dotrzymam panience kroku — odparł rześko, chyląc nieco czoła, jak i pozwalając, by uśmiech całkiem zajaśniał na jego twarzy, a uspokoił się dopiero wtedy, gdy ponownie się wyprostował.
Starał się zignorować te znaczące spojrzenia rzucane w stronę, czy to protezy, czy też laski. Zdołał się przyzwyczaić do tego podejścia, to też nie peszył się, aż tak bardzo, jak dawniej, wciąż jednak pozostawało to niewypowiedziane, jednak bardzo dotkliwie odczuwalne poczucie wykluczenia, jakby brak tej jednej kończyny uniemożliwiał mu dokonania rzeczy dostępnych dla większości, wszelako ujmowanej za „normalną”.
— Półtorej godziny. Nie za dużo czasu. Proponuję już wyjść, jeśli chcemy dotrzeć i nie narazić się na zamknięcie drzwi tuż przed nosem — dopowiedział nagle, po czym poprawił uchwyt na rączce laski, odciążając przy okazji nogę wspierającą się na protezie.

⸻⸻ ❍ ⸻⸻
[Elro?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz