środa, 11 grudnia 2019

Od Xaviera cd. Hemlocka

Biblioteka, gdzie pośród ograniczonych alejek, kurzu zawisłego w powietrzu i sztucznie zesłanych ciemności szczególna atmosfera niczym amplifikator, wzmagała we wydźwięku każdy świst, każdy dźwięk. To właśnie tu głosy dwóch osób beztrosko trzepotały ponad pomieszczeniem, nieświadome, że od jakiegoś czasu ktoś pieczołowicie wyłapuje wypowiedziane przezeń słowa, wyłuskując ze szeptów wieść za wieścią.
Xavierowi udało się w sposób niezauważony przemknąć do wnętrza, więc obdarowany tak przemiłą stosownością nie raczył nie poużywać sobie ze sprezentowanych możności. Powściągnął się w swoich afektownych zachowaniach i zamiast obwieścić wszystkim zgromadzonych swoją obecność, umknął po cichu w ciemne kąty, nim ktokolwiek zdążył go zauważyć. Schował się za regałami i począł krążyć po pomieszczeniu, ważąc każdy krok i dopasowując się chodem do wolumenów dźwięków i głosów. Przyglądał się niby zebranym zbiorom — przyłapany mógł zełgać, że czegoś poszukuje, jednak uszy zawsze nastawiał w kierunku rozmówców. Starał się uchwycić, co tylko mógł, lecz i tak niektóre treści przepadały, albo zbijały się w jeden niewyraźny mruk. Pewny był wyłącznie tego, że do Gildii dołączył ktoś nowy, możliwie problematyczny; doszło go coś o podjętych na piętrze pomieszczeniu, dewastacji wnętrza rupieciem wszelakim i jakiś wątpliwych interesach. Bynajmniej młoda krew swoimi działaniami nie wkupiła się od razu w łaski niektórych osób. Dla Xaviera jednak poniekąd z niemalże tego samego powodu mężczyzna wydał się na tyle intrygujący, iż dla odrobiny wieści o jego nazwisku skłonił się do tak paskudnie oczywistego podsłuchiwania. Chłopak niby mógł zasłyszeć przypadkiem, lecz w tym przypadku chciał, nie! Musiał po prostu wiedzieć.
Zabawy ukrócił dopiero w momencie, gdy toczone rozmowy przeskoczyły na inne tematy, wcale nie związane z Crane'em, albo czymkolwiek bliskim sercu barda. Wyszedł z ciemności, obcasy zagrały na starych panelach, gdy pewnym krokiem podszedł do biurka archiwistki. Przywitał się z nią, towarzyszącego jej sekretarza obrzucił tylko przelotnym spojrzeniem i w końcu przekazał na jej ręce prawdziwy powód jego odwiedzin w bibliotece. Raport ze zlecenia, które wyrwało go z rytmu na dobre kilka dni, było również powodem, dlaczego tak żarliwie podsłuchiwał ich rozmów — chłopak lubił wiedzieć, paskudna przywara, ale też sposób na życie.
Starał się, jeszcze zagaić Elrę, niewinnie zapytać o wydarzeniach, które mogły się zadziać pod jego nieobecność w czasie, gdy ta męczyła się ze sprawdzaniem jego meldunku; długie, zamaszyste pociągnięcia piórem, estetyczne z daleka, okropnie uciążliwe do rozczytania, nawet jeśli w tym przypadku pisane na trzeźwo. Jednak rozmowa przychodziła mu z przedziwnym trudem. Kobieta wprawdzie nie odmówiła mu odpowiedzi, ale ewidentnie miarkowała swoje słowa i można powiedzieć, że tak naprawdę ograniczała się tylko do ogółów. O samym mężczyźnie powiedziała stosunkowo niewiele, ot wspomniała o nim w kontekście nowego jadownika. Żadnych ciekawszych szczegółów, tematu jego gabinetu, czy osoby nawet nie poruszyła. Chłopak niby próbował ją jeszcze odpowiednio podejść, przymilnym słówkiem skłonić do zdradzenia myśli, czy dwóch, ale obecność sekretarza działała na niego deprymująco. Czuł ciężar jego spojrzenia, irytujące cmokanie wybijało go z rytmu, a zbędne komentarze z równowagi. Młody, choć w pewnym sensie dyskretnie, to i tak prezentował całym swoim zachowaniem przekonanie do tego, że bard wówczas możliwie jedynie im przeszkadzał. Normalnie Xavier odnalazł w tej sytuacji możność do drobnej zabawy z Teroise, lecz niezbyt wtedy miał na to ochotę. Ustąpił więc po chwili i zaraz po zapewnieniu Elry, że raport jest w porządku, opuścił pomieszczenie.


Wiedział, że w końcu sposobność sama wyciągnie do niego rękę. Nieprzymuszona zrobi krok, pokaże się w Sali Spotkań, na wspólnym posiłku, albo po prostu pewnego dnia wpadnie na niego na korytarzu. Kwestia czasu może chwili, lecz w tym przypadku zabrakło chłopakowi cierpliwości na tego typu podchody. Tym razem postanowił sam ją odnaleźć. Wspiął się na piętro w późno popołudniową porę, w czas możliwie najdogodniejszym, aby kogoś poszukiwać na swoich włościach. Nie za wcześnie, aby nagłe wtargnięcie i przeszkodzenie w pracy mogło uchodzić za okropną zbrodnię, ale również jeszcze nie tak późno, żeby ktokolwiek mógł podważyć niewinność jego intencji.
Odszukał odpowiednie drzwi i zatrzymał się przy nich na nieco dłuższą chwilę. Poprawił kołnierz płaszcza, nerwowym ruchem roztrzepał futro na podszyciu i sięgnął ku wewnętrznej kieszeni. Złote ozdoby na palcach zareagowały pustym pobrzękiem, gdy dotknęły schowanego szkła, drobnego prezentu, przedświtu sympatii z jego strony, który mógł mu pomóc w ewentualnym zawiązaniu dłuższej konwersacji, czy umocnieniu pozytywności pierwszego wrażenia. I dopiero po upewnieniu się, że wszystko leży na swoim miejscu, chwycił za klamkę, która jedynie odskoczyła z głuchym brzękiem. Chłopak zmarszczył delikatnie czoło, niby z wyrzutem spoglądając na drzwi, westchnął, a następnie z pewnym wstrętem, prawie jak przymuszony do znacznego nakładu sił, zastukał w drewno.
Po chwili otworzył mu mężczyzna.
Wysoka sylwetka wychyliła się nieznacznie za wrót, niemalże zawieszając się na skrzydle, ni to skrywając się w mroku pomieszczenia, ni to wychodząc na próg. Delaney od razu przywitał go przymilnym uśmiechem, o dziwo wyzbytym z przymówek i drugiego dna. Bez krępacji, prawie odruchowo przybrał swobodną pozycję i pozwolił, aby ten prześledził jego osobę wzrokiem. Sam wtenczas próbował w dość dyskretny sposób zerknąć za jego ramie; do ciemnego wnętrza, na zarysy najprawdopodobniej mebli, szukając co ciekawszej formy, a i może czegoś więcej.
— Wiedział pan, że dużo by dano za pana włosy?
Niebieskie ślepia wbiły się w jego lico, przyciągnięte przez dość nietypowy charakter pytania.
— Jeden pukiel wystarczyłby na utrzymanie całej, średniej klasy rodziny przez co najmniej tydzień. To jest, wyłączając oczywiście możliwość, że są farbowane.
— Tydzień — powtórzył za nim, a usta niby to lekko zadrgały w rozbawieniu. — Jeśli musiałbym, to próbowałbym się sprzedać za cenę przynajmniej o półtora większą. Acz wiadomo, jak to bywa z właścicielami. Nierzadko będą uparcie wystawiać po zawyżonych cenach, zwłaszcza gdy są z danym przedmiotem mocno związani emocjonalnie. Nie mylę się nieprawdaż?
Zauważył, że stanął w tak niedogodnej pozycji względem mężczyzny, że zmuszony był lekko odchylać głowę, aby móc mu spojrzeć w oczy. Wydało mu się to wtedy na zaskakujący sposób denerwujące, a nawet w pewnym sensie upierdliwe.
— Niemniej jednak to nie ja jestem tu kupcem. — przywołał na ponów uśmiech, po czym pochylił lekko głowę, a dłoń przytknął do mostka — Xavier Delaney, tutejszy bard. Przyjemność po mojej stronie.
Dziwny cień przebiegł po twarzy mężczyzny, pewna pomroka, a może tylko powidok, który jedynie się chłopakowi przewidział, lecz zareagował na to gwałtownie, momentalnie i wręcz odruchowo. Odciągnął dłoń od piersi i szybkim ruchem położył ją na framudze, niby to chcąc się oprzeć, ulżyć nogom, ciału, a tak naprawdę zapobiec możliwości, że ten ośmieli się zatrzasnąć mu drzwi przed twarzą.
— Nie przychodzę z konkretną sprawą. Rozumie pan, pomyślałem, że jeśli przyszło nam ze sobą mieszkać pod jednym dachem, to przydałoby się, choć odrobinę poznać. Mam nadzieje, że znajdzie pan dla mnie chwilę.

 
Hemlock?
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz