środa, 4 grudnia 2019

Od Desideriusa cd Krabata

⸺⸺※⸺⸺

Nie słyszał już tego, co mówił Krabat. Trudno było jednak określić, jaki był tego powód. Zmęczenie organizmu, dodatkowo zainfekowanego jadem stworzenia, czy może jednak fakt przebrzydłego znużenia ciągłym narzekaniem mężczyzny, który zdawał się czerpać energię z pesymistycznych wizji i przeklętego jęczenia na temat niesprawiedliwości tego świata. Możliwe, że to drugie, bo zmęczenie jego osobą było dla Desideriusa coraz bardziej ciążące i powoli zaczął przyznawać w duchu, że raczej będzie starał omijać się człowieka, który powoli wysysał z niego energię życiową, którą zdołał nagromadzić w ciągu ostatnich trzech tygodni. Pewnie, gdyby wychowany został w innej rodzinie, gdzie zasady etykiety nie były aż tak ważne, powiedziałby drogiemu rolnikowi, by z łaski swojej skleił ten obdrapany pysk, skarżąc się gdzieś pomiędzy na okrutną migrenę. Nie miał jednak zamiaru psuć dobrej opinii o Coehach, to też jedynie przybrał łagodny wyraz twarzy, za którym to zaprawdę, czaiło się czyste podirytowanie i chęć rozerwania jegomościa na strzępy, przeplatające się z nieopisanym bólem, który rozpychał się w piersi, niczym kukułcze dziecię, podrzucone nie do tego gniazda co trzeba i pozbywające się kolejnych, właściwych dla tego miejsca potomków. Źle było mu z tą myślą, jednak nie sposób było jej powstrzymać. Cierń rozrastał się coraz bardziej, krępując niewinną do tej pory duszyczkę.
Targnął się jednak z krzesła, stanął na równych nogach i starał się opanować widzenie. To jednak rozmywało się coraz bardziej, mrocząc mu rzeczywistość, która prędko zastąpiona została przez łżący już umysł.
I dopiero wizja blondyna na miejscu Ratignaka i świadomość, że prawie wypowiedział imię Alexandra na głos, będąc gotowym odskoczyć od mężczyzny, dopiero to przywróciło go na właściwe tory i otrzeźwiło głowę, jakby kto wylał mu na łeb wiadro zimnej wody, rześkiej, takiej prosto ze strumyka zaklętego głęboko gdzieś w górach Defros. Pot zrosił jego skroń, otarł prędko lśniące się czoło, licząc na to, że Krabat nie dostrzegł żadnego objawu jego choroby, po czym skinął w jego stronę, już całkiem budząc myśli z tego dziwnego letargu, w jakim zdołały się zastać.
— Tak, oczywiście — żachnął się bez zawahania, wbijając srebrne spodki w rolnika i marszcząc delikatnie czoło. Białe punkty wciąż migotały mu przed oczami, jak te nieznośne świetliki, które przylatują akurat wtedy, gdy nie ma takowej potrzeby. — I zajmijmy się najpierw gnidą, lekarz może poczekać. Miałeś już przyjemność z Nicholasem? A nuż będzie miał coś, co się przyda. — Nie oczekując odpowiedzi, ruszył do drzwi i chociaż pierwsze kroki były dość niepewne, bacząc na jego prezencję, to za chwilę nabrały już prawidłowego rytmu i energii.
Szczerze mówiąc, wolał nie zastanawiać się, w jakim stanie się odnajdzie, gdy adrenalina buzująca mu pod skórą całkiem z niego zejdzie, pozostawiając mężczyznę samego, bez bladego pojęcia, co właściwie dzieje się dookoła niego.
Zerknął raz za siebie, upewniając się, że kulejący delikatnie mężczyzna podąża za nim, targając ze sobą to niewyobrażalnie paskudne stworzenie.
Pędząc tak przed siebie, będąc o kilka kroków przed Krabatem, miał chwilę na zastanowienie się, czemu tak właściwie zdołał dostrzec w mężczyźnie blondyna. Czy przez samą posturę, czy również zaklętą w nich tajemnicę, jakiś niewypowiedziany żal, którego zrozumieć nie potrafił, bez względu na to, jak bardzo się starał dostrzec, co tak właściwie tworzyło ich ludźmi, którymi byli. Chciałby móc spytać się kogoś wyższego, co mógłby w tej sprawie zrobić, zważając jednak na niskie jego zdolności komunikacji interpersonalnej, prawdopodobnie nawet i święci nie byliby w stanie pomóc młodemu Coehowi w dosięgnięciu jego celu.
— Interesuje mnie tylko, jakim prawem to się tu znalazło. — Począł mówić dość głośno, nie obracając się jednak w stronę rolnika. — Czy ktoś pomylił pakunki, czy może jednak doszło do zamachu?
Wiedział doskonale, że opinia o gildii bywała przeróżna. Poczynając na słowach uznania, na krzywych spojrzeniach kończąc i o tym drugim zdawał sobie sprawę aż zanadto, pochodząc bowiem z Ethiji, trudno nie usłyszeć negatywnego zdania o zgrupowaniu zrzeszającym ludność każdej narodowości i każdego stanu, nie zważając na przeszłość. Mocno zakorzeniony w jego narodzie kult hierarchii bywał czasem aż zbyt rygorystyczny, wciąż jednak nikt nie miał mu nic do zarzucenia, w końcu trzymał naród w ryzach i sprawdzał się wręcz perfekcyjnie.
Cóż, przynajmniej takie zdanie miała Ethijska magnateria, a opinia niższych warstw społecznych? Ona... Ona była definitywnie bardziej sporna. Co na ten temat sądził sam Desiderius? Znalazł się w szeregach organizacji, uznać więc można to za najdokładniejsze wyznanie jego stanowiska.
— Kto jednak chciałby nasłać na nas to skaranie boskie, na litość najwyższych. Czym zaleźliśmy ludności za skórę? — Tu przystanął na sekundkę, by zerknąć za siebie, odnaleźć wzrokiem mężczyznę i upewnić się, czy aby na pewno za nim idzie, nadąża i trzyma nieprzytomnego potwora w ryzach. A nuż okaże się, że stworzenie mimo wszystko odporne jest na długotrwałe działanie wytworu i obudzi się za pięć minut. Kto też wie, czy kaganiec z łańcucha zdoła powstrzymać monstrum przed kłapnięciem uzbrojonym w szable pyskiem. — Dajecie radę?

⸺⸺※⸺⸺
[Krabat?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz