sobota, 14 grudnia 2019

Od Romulusa cd. Tadeusza

Ciemiężyca jest okropną rośliną, ale idealnym składnikiem silnej trucizny, dlatego wymagała dużego skupienia się i spokoju. Jak zawsze, smok nałożył rękawiczki i zaczął przygotowywać substancję, najpierw dokładnie odrywał małe kwiatki, by zalać je kilka kropelkami wrzątki, potem odsączyć nadmiar wody i uzyskać kilka gramów trującej cieczy. Odwrócił się do drugiej zlewki, w której miał czterochloroetylen i pipetą wziął z niej kilka kropelek. Zajrzał do księgi i przeczytał następne kroki. Teraz miał połączyć oba składniki, powoli, miała powstać żółta, żrąca ciecz. Nadstawił pipetę nad naczyniem i zaczął ją wyciskać, substancje reagowały na siebie syczeniem. Obserwował, jak pojawia się pożądany kolor. Kiedy skończył, odłożył przyrząd i wrócił do książki, która informowała, że substancja chwilę będzie bulgotać, ale zaraz powinna przestać. Romulus spojrzał na swoje dzieło i czekał, aż to się stanie, ale ciecz dalej się nie uspokoiła. Zaniepokojony wrócił do lektury, w której nie było wzmianki o czymś takim. Rękę trzymał na biurku, blisko naczynia, znajdującego się na małym statywie. Będąc zapatrzonym w kartki, nie zauważył, kiedy pojemniczek pękną, a ciecz wylała się na jego dłoń. 
Najpierw poczuł ogromny ból, potem odsunął się od biurka i widząc pęknięcie, spojrzał na swoją rękę. Szybko ściągnął rękawiczkę, która nie powstrzymała żrącego kwasu i na jego dłoni pojawiały się pierwsze oznaki poparzenia. Raz dwa posprzątał miejsce pracy, a raczej pozbył się resztek substancji, po czym zajrzał do swojej szafki z apteczką. Jak na nieszczęście, skończył mu się ostatnie lekarstwa. Był zmuszony wyjść z pokoju i żwawym krokiem ruszyć do medyka.

Stał przed drzwiami i pukał. Nawet gdy nie otrzymał odpowiedzi, pukał dalej, pod koniec zaczął nawet walić. Na prawdę mu się spieszyło, poparzenie nie było przyjemnym doświadczeniem i natychmiast potrzebował roztworu z jeżówki, miał wielką nadzieję, że takowy poda mu medyk. Szkoda tylko, że go nie było… gdy tak pomyślał, usłyszał głos za drzwiami, zapraszający do środka. Popchnął drzwi i wszedł do środka, od razu kierując wzrok na lekarza – na chwilę przystanął, ale tylko na ułamek sekundy. Nie chciał być nie miły i dać po sobie poznać, że coś nie gra; Romulus już dawno tak się nie zdziwił, jak teraz. Wcześniej mówiono mu, że jeden z medyków jest żabą, ale wtedy smok uważał, że to tylko niemiła metafora, określająca np. zieloną cerę albo wyłupiaste oczy, a tu taka niespodzianka. Zamknął drzwi i podszedł do biurka, zza którym znajdował się zielony płaz w cylindrze.
- Słucham – powiedział wpatrując się w niego. Mężczyzna podszedł do biurka.
- Ogółem, to chciałem dostać ekstrakt z jeżówki, chyba, że ma pan coś innego na oparzenie po ciemiężycy i czterochloroetylenie – aby pokazać ranę, wyciągnął w jego kierunku dłoń, na której wierzchu pojawiły się czerwone pęcherze, które wkrótce bez opatrunku zaczną pękać i będzie jeszcze gorzej. Płaz popatrzył na wypadek przy pracy, po czym skinął głową, odparł, że coś znajdzie i zeskoczył z krzesła. Był duży jak na żabę, ale mały wśród ludzi. Romulus nie mógł przestać na niego patrzeć, chociaż bardzo tego chciał; widok podobnego stworzenia nie jest częsty, a on sam wiedział, że szybko go znowu nie spotka, chyba, że będzie miał ponownie mały wypadek, którego jednak nie chciał powtarzać. Medyk podszedł do szafki i ją otworzył, przejrzał jej zawartość przy lekkim stukaniu butelek i przesuwaniu przedmiotów, aż wreszcie wyciągnął z niej małą fiolkę. Zamknął mebel i powrócił do rannego, który odwrócił wzrok na biurko, potem na rękę, a następnie znowu spojrzał na płaza. Był ciekawy, czy taki się urodził i czy gdzieś żyje jakaś populacja człekopłazów.
Smok w końcu usiadł, a lekarz zajął się jego raną.

Tadeuszu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz