poniedziałek, 23 grudnia 2019

Od Narcissi cd Victariona

⸺⸺✸⸺⸺

Mimo panującego półmroku jedynie lekkiego rozdzierania przestrzeni przez światło bijące od pochodni, Aigis doskonale dostrzec mogła, jak uważnie Victarion przygląda się Khardiasowi. Bies nie pozostawał winny, wlepiał chłodne, przenikliwe spojrzenie w mężczyznę, licząc najwidoczniej na wyzwanie.
Demon ostatnimi czasy począł zachowywać się coraz niespokojniej. Nie uchodziło to uwadze Narcissi i na domiar złego zaczęło coraz mocniej ją niepokoić, zważając na wiele schematów, potwierdzających, że humory dotykające Kha nakładają się na te, których doświadcza krnąbrny nastolatek lub człowiek w kwiecie wieku, który dociera do prawdy o świecie i przestaje bać się zanurkować w nieznane, by chwycić resztki życia, które mu zostały i wycisnąć z nich soki, do momentu, gdy ze słodko-gorzkiego owocu nie pozostanie jedynie sucha, wymięta skóra i przyjemne wspomnienie, trwające jednak niedługo.
Mężczyzna jednak zignorował rzucane mu prośby o reakcję, pozostawiając biesa z marnym uczuciem pustki i swego rodzaju rozczarowaniem całą tą sytuacją. Narcissa odetchnęła z ulgą, gdy dostrzegła, że przynajmniej póki co ominie ją tłumaczenie się za drażliwe stworzenie, nie czuła się na siłach, by słać słodkie uśmieszki, nieco bardziej karcące spojrzenia, a w tym wszystkim wołać Kha'sisa jakby rzeczywiście był jedynie nieświadomym świata pupilem, który nie odstępuje swojej pańci na krok.
Czekała na nieszczęsny dzień, kiedy zdecyduje się na przemianę w zwierzę kanapowe, zapierając się wszystkimi kończynami przed wyprawami, a przynajmniej tak długo, jak długo Narcissa nie podrapała go za uszkiem i po brzuszku.
Onyks zarżał niespokojnie, starając się oznajmić wszystkim swoje niezadowolenie i właściwie to trudno było powiedzieć, czym bardziej. Zachowaniem drugiego biesa, czy może jednak błotem, w którym powoli się zatapiał. Co prawda mógł przyjąć połowicznie niematerialną postać i oszczędzić sobie cierpień powiązanych z zimnym, lepkim szlamem przyklejającym się do kończyn, z doświadczenia jednak wiedzieli, że nieszczęśliwie posiadał on pewne problemy z utrzymaniem takiej postaci, a wizja zakończenia upadkiem z takiej wysokości, tyłkiem, do tego prosto w kupę błota i gnoju, przestało się widzieć Narcissi już dawno temu. Cierpieli więc oboje, starając się utrzymać w pionie, zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
Wspomnienie zakładu, wizja czerwonego wina była jednak w tamtym momencie, jak dobry grzaniec w zimowy wieczór. Rozpalał wnętrze, trzymał przy chęci i prosił tylko o jedno, wytrzymanie kilku godzin bez skarżenia się na to miejsce, by później, gdy Victarion sam obmyje wierzchowca z całego tego gówna, szastać obelgami na prawo i lewo.
Oczywiście, o ile rzeczywiście okaże się tak źle, jak to wszyscy zapowiadali.
Aigis była uparta, a do tego wszystkiego zaprawiona w boju. Godziny spędzane w ciężkich, masywnych zbrojach, przy pełnym słońcu, gdzie wnętrze powoli zaczyna zamieniać się w saunę, przy błocie, wierzgających koniach i do tego wciąż nacierających na ciebie z buławami i ostrzami mężczyzn trzy razy większych od kobiety, nagle zrzuciły z wizji spędzenia tu kilku godzin ponad połowę dotychczasowego ciężaru. Wytrzyma. Nie jest księżniczką, chociaż poczynała dochodzić do wniosku, że nie pogardziłaby takim życiem. Była wojownikiem. Wojownikowi natomiast nie przystoi narzekać.
Poklepała Onyksa po szyi. Nie był zły. Był wkurwiony.
— Tyle, co jestem w gildii. Może nieco krócej, zważając na to, że nie miałam okazji poznać wszystkich przy jednej okazji.
Nie potrzebowała jednak więcej czasu, by móc bez wyrzutów sumienia ochrzcić go mianem człowieka pokornego, miłego i co najważniejsze, dobrego. Takich się czuło. Rozpoznawało w nich ten pierwiastek, którego większości brakowało. Pewną lekkość w byciu, jakby, jako że ich duch nie był zmącony ciężkimi okowami, ciało również pozostawało lekkie, spokojne, momentami wręcz pozostawiające po sobie słodki smak beztroski. Uczucie na wagę złota, bacząc na zatęchłe czasy, które czekały każdego, który odważył się wkroczyć całym sobą w dorosłość.
Żałowała tej decyzji niejednokrotnie, nie było jej jednak dane cofnąć przebiegu niektórych wydarzeń i zwyczajnie musiała przełknąć gorzką rzeczywistość, która zwijając się w gruby, mocny węzeł, z trudem przechodziła przez gardło, blokując się gdzieś w okolicy grdyki, czasem nieco niżej, między obojczykami. Przekleństwa wtedy nie starczały, kaszlenie nic nie dawało, a wrażenie duszenia się było wręcz namacalne, przybierało postać wychudzonych dłoni, które cierpliwie zaplatając palce dookoła szyi, bardzo leniwie odbierały zdolność do zaczerpnięcia oddechu.
— Dobry z niego człowiek — zaczęła niespodziewanie, popuszczając niego wodze i pozwalając Onyksowi na samowolkę, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z humorków, na jakie było stać biesa i szkód, jakie mógł wyrządzić, gdyby coś wyjątkowo mu się nie spodobało. Ufała mu jednak wystarczająco. Podobnie Khardiasowi, który prawdopodobnie już od kilku minut szeptał mu słowa, o jakie zazwyczaj bała się zapytać. — Wyjątkowo troskliwy, jak widać — zaśmiała się delikatnie, unosząc brwi, nawet jeśli doskonale wiedziała, jak nieistotny był to w tamtej chwili gest. Nawiązanie jednak do sytuacji sprzed kilku minut zdawało jej się, wręcz obowiązkiem i mało obchodziła ją reakcja Victariona, o ile takowa właściwie nastąpiła. Ciemność działała w dwie strony, ona również nie widziała, co właściwie malowało się na twarzy mężczyzny.
Może właśnie uśmiechał się ze świadomością, że jeszcze kilka minut i będzie mógł się jej pozbyć, wykorzystać jej ciało, a później uciec w siną dal? Czemu właściwie zgodziła się na to, żeby wyjechać na nocny patrol?
Tu pojawiał się problem. Nie zgodziła się.
Jednak była już na miejscu, siłując się z paskudnym smakiem porażki, który rozlewał się na języku. Jedyne, co utrzymywało ją jeszcze przy chęciach do zrobienia czegokolwiek, było delikatną nutką zwycięstwa, która czekała na nią w momencie, gdyby rzeczywiście wygrała zakład. W tym jednak wypadku granica między sukcesem a srogą porażką była cienka. Bardzo cienka i bardzo niepewna, bacząc na wybuchowy charakter kobiety. Nawet jej wyjątkowa determinacja, upartość, jaką się cechowała, to wszystko traciło nagle na znaczeniu, gdy pojawiał się smród bagien, błoto, zmęczenie i zimno. Niezadowolony Onyks i rozdrażniony Khardias.
Naprawdę zaczynała się zastanawiać, czy zakład z Victarionem mógł być dobrym pomysłem.
I wtedy przypomniała się jej wizja końskich kopyt oblepionych trawą, brązową breją i rzeczami, których nazwać nie potrafiła, a wraz z nią nagle przybyło jej sił, chęci i nawet zrobiło jej się ciepło. Gotowa była odgryźć sobie język, byle nie pisnąć, chociaż słówkiem na temat tego, jak bardzo dość ma miejsca, w którym się znalazła, nawet jeśli jej emocje nie były jeszcze skrajne i właściwie to nie było tak źle, jak to wszystko przedstawiała.
— Co, jak co, ale niech Nathori ma w opiece wszystkich śmiałków, którzy kiedykolwiek pomyśleli, że przedarcie się tą stroną będzie dobrym pomysłem — żachnęła się nagle, doskonale czując, jak bardzo Onyks zaczyna grzęznąc w całym tym szlamie. — Przypomnij mi, po co tu ten patrol. Prawdopodobnie każdy potencjalny napastnik leży już z pięć metrów pod tym gównem.

⸺⸺✸⸺⸺
[Vic?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz