Odprowadził wzrokiem drobną sylwetkę Fiony, przemykającą między stołami. Obcasy stukały głośno, wyraźnie, buńczucznie, jak zapowiedź awantury.
Cahir, nie patrząc ani na niego, ani na Fionę, z jakimś ponurym zacięciem zaczął się wyplątywać z wełnianego szalika, niecierpliwie szarpiąc jego końce. Victarion zwrócił na niego znudzone spojrzenie, uniósł kącik ust w niepokojącym półuśmiechu.
— Lepiej się nie narażaj dzisiaj Fionie — wymruczał. — Chujowy patrol.
Cahir nie odpowiedział. Oswobodził szyję, jakby nastroszony, rzucił szalikiem na krzesło obok siebie, starannie unikając Victariona wzrokiem. Skulił ramiona nad miską zimnej zupy, obdarzył niechętnym spojrzeniem utopioną w niej łyżkę.
Ale chyba nie tylko Fiona się dzisiaj nie wyspała, co, Cahir? Victarion opieszale przeciągnął wzrokiem po jego zgarbionej sylwetce, przyjrzał się bladej twarzy i podkrążonym oczom, uśmiechnął się jeszcze paskudniej.
— Fiona ma rację, nie wyglądasz za dobrze. — W jego głosie dźwięczała czysta uprzejmość, życzliwe zainteresowanie, nawet: odległe echa troski, oczy błyszczały okrutną drwiną. — Na pewno wszystko w porządku?
Milczenie.
— Ciężka noc?
Cisza.
Victarion pokręcił głową pobłażliwie, leniwie obejrzał się w stronę kuchni; Fiony nie było w zasięgu wzroku. Wrócił spojrzeniem do Cahira, zerknął bez skrępowania na metal prześwitujący z mętnej zupy.
— Może przyniosę ci nową? — zasugerował, wskazując ruchem podbródka miskę Cahira; gładko, jakby zwykła, przyjacielska uczynność była dla niego najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem.
— Nie trzeba — odburknął w końcu Cahir. Uniósł przelotnie oczy na Victariona, ale zaraz uciekł spojrzeniem do miski; bez przekonania spróbował wyłowić łyżkę, bez skutku. Skrzywił się przelotnie, jego twarz przybrała jeszcze bardziej ponury wyraz.
Victarion roześmiał się cicho, swobodnie.
— Ktoś tu wstał lewą nogą, hm?
Ani śladu reakcji.
Samotny promień zimnego światła wdarł się przez mętną szybę, przeciął pomieszczenie, oblał twarz Cahira jaskrawo i bezlitośnie, zalśnił w oczach, skrzesał kilka złocistych iskierek. Victarion oparł przedramię o stół, pochylił się nieco, przyjrzał mu się z żywym zainteresowaniem, drapieżną ciekawością, wskrzeszając z pamięci już dawno zatarte widma przeszłości, porównując je z rzeczywistością z pasją niemal badawczą. Wtedy, w lesie, podczas burzy, nie miał czasu mu się przyjrzeć.
Dłonie, och, dłonie Cahira zawsze były niespokojne, ale wtedy drżały innym rodzajem niepokoju; rozdygotaną wrażliwością rąk złodzieja, czułego narzędzia wstrząsanego gotowością do błyskawicznego użycia. To było napięcie, które w mgnieniu oka znikało w lodowatym profesjonalizmie. To była gorączkowość, nad którą można panować, którą można trzymać w cuglach.
Teraz…? Victarion spojrzał na tę drżącą dłoń o smukłych palcach niemal z sentymentem. Zabawne. Nie pamiętał, aby wcześniej lśniło na niej tyle pierścieni. Tylko ten srebrny, ten na palcu serdecznym, z prostym, matowym onyksem, w porównaniu do reszty wręcz skromny — ten poznawał. Ładny. Widać, że stare rzemiosło.
— Tiedalskie srebro? — zagadnął znów, przyjaźnie, lekko.
Cahir drgnął. Nie odpowiedział.
— Nie? Och. Dałbym głowę, że widzę tu rękę ovenorskich jubilerów.
Milczenie. Kolejna próba wyłowienia łyżki.
Victarion uśmiechnął się nieładnie, odchylił z powrotem na oparcie krzesła. Kiedyś byłeś bardziej rozmowny, O’Harrow. A może to wino rozwiązuje ci język?
— Zawsze z ciebie taka gaduła?
Cahir znów drgnął, gwałtownie uniósł głowę; jego oczy błysnęły nieprzytomnie, jakby trawione gorączką, pełne odrętwienia i głuchej nienawiści, oskarżycielskie, przejmujące, martwe — tak zmienione. Przez krótką chwilę patrzyły prosto na Victariona, płonąc jadowitą żółcią.
Nie odwrócił wzroku.
Chłód ametystu mierzył się się z rozpalonym złotem topazu.
Zimne, odległe słońce schowało się za chmurami, światło przygasło, świat poszarzał.
— CAHIR! — Głos ostry, przenikliwy, kobiecy. Odwrócili głowy równocześnie. — Co to ma znaczyć?!
Fiona — dzierżąc z triumfem mały kociołek pełen obiecująco pachnącej zawartości i trzy czyste miski — postąpiła krok naprzód, ogarniając prędkim spojrzeniem stół i zatrzymując go dłużej na szaliku, rzuconym niedbale na krzesło obok Cahira. Zmarszczyła groźnie brwi, z ostentacyjnym stuknięciem odłożyła trzymane w rękach rzeczy, wycelowała oskarżycielsko palec w Cahira.
— Wkładaj szalik — zarządziła głośno, kategorycznie. Kilka głów obróciło się w jej stronę, Cahir wyglądał, jakby chciał w tym momencie rozpłynąć się w powietrzu.
Victarion parsknął śmiechem pod nosem; Fiona błyskawicznie obróciła się w jego stronę, łypnęła złowrogo.
— Ty. — Skrzyżowała ramiona. — Ty lepiej siedź cicho i mnie nie irytuj, bo ci załatwię trzy zmiany z rzędu.
— Czy ja coś mówię? — Victarion posłał jej wyjątkowo niewinny uśmiech.
— Nie kazałam ci przypadkiem przypilnować Cahira? Co?
— Naprawdę? — Rozłożył ręce z udaną bezradnością. — Absolutnie sobie nie przypominam.
— Aha, tak, oczywiście. — Fiona wydęła usta. — Uważaj, bo ci uwierzę.
— Ranisz mnie, Fiono.
— Jeśli ktoś tu jest zraniony i skrzywdzony, to Cahir — oznajmiła Fiona butnie, w końcu decydując się usiąść. — Gdybyś nie był taką pierdołą, teraz by nie marzł.
— Daj mi spokój — wymruczał w tym samym momencie Cahir niechętnie, cicho. Znów siedział z opuszczoną ponuro głową i nieco skulonymi ramionami, nie obdarzając uwagą już nawet utopionej łyżki. Zawiesił wzrok w bliżej nieokreślonym punkcie na stole, tylko raz z ociąganiem zerknąwszy w stronę Fiony.
— Obaj jesteście głupi — podsumowała Fiona, sięgając po dymiący kociołek. — Ale patrzcie na to. Z pozdrowieniami od Rawena.
— Już myślałem, że pójdziesz bić się z Iriną. — Victarion oparł brodę na pięści, mrugnął żartobliwie do Fiony.
— Taki był plan — odparła natychmiast, z wyraźną lubością wąchając zawartość kociołka. — Ale spotkałam Rawena, więc z Iriną ty się pójdziesz bić.
— Ja.
— Ty.
Kociołek przerwał sprzeczkę, zanim zdołała się na dobre rozkręcić.
Fiona, jak mistrz ceremonii, z namaszczeniem rozlewała gęsty i pachnący gulasz, który już na pierwszy rzut oka zdawał się spełniać jej podstawowe wymaganie odnośnie jedzenia po patrolu: raz — ciepłe, dwa — dużo mięsa, trzy — więcej mięsa. Najwyraźniej miała pewne względy u Rawena — i Victarion mógł się założyć, że wyjątkowo interesująco wykrojona bluzka musiała mieć w tym swój skromny udział.
Właściwie nie miał zupełnie nic przeciwko jedzeniu w gildii, samą Irinę darzył szczerą sympatią, a narzekanie Fiony traktował pobłażliwie; w końcu po zimnej nocy na zewnątrz utyskiwała praktycznie na wszystko, ze zbyt stromymi schodami i niesprawiedliwym losem włącznie.
I, czego by nie powiedzieć, zazwyczaj sam Victarion też miał dość, chociaż starał się kryć za cwaniackimi uśmieszkami i nonszlancką pozą.
Chyba że coś innego skutecznie odciągnęło jego uwagę.
Po raz kolejny ogarnął wzrokiem sylwetkę Cahira, bez entuzjazmu grzebiącego w zawartości miski — Fiona litościwie przyniosła mu kolejną łyżkę. Cahir przełknął łyk, skrzywił się wyraźnie, pogmerał łyżką.
— Nie smakuje ci? — zainteresował się Victarion.
— Znowu marudzisz, Cahir? — wmieszała się oburzona Fiona, tym razem gotowa bronić honoru gulaszu.
— Nie jestem głodny — odparł Cahir wymijająco. Jego głos — chociaż gładki i przyjemny dla ucha — zabrzmiał jak drewno, matowo, beznamiętnie. — Poza tym wybitne to nie jest — wyburczał jeszcze pod nosem.
— Znalazł się smakosz od siedmiu boleści — prychnęła Fiona.
— Pierdolisz, Cahir — włączył się Victarion. Skierował na niego ostre, przenikliwe spojrzenie, uśmiechnął się podle. — Gdybyś spróbował trochę więziennej brei, inaczej byś śpiewał.
Kiedy ostatnio miałeś ją w ustach? Trzy lata temu, prawda?
Cahir zaciął wargi, uśmiech Victariona stał się jeszcze szerszy.
— Kto by pomyślał, że będziesz miał takie wydelikacone podniebienie — mruczała tymczasem Fiona, nie zwróciwszy uwagi ani na Cahira, ani na Victariona. — „Wybitne nie jest”! Też coś! Koneser cytrynowych ciastek z Sorii!
— Nie jestem głodny — powtórzył Cahir trochę mocniej, nieco rozdrażniony, zdecydowanym ruchem odsuwając od siebie miskę.
— Ty tak serio? Nie chcesz jedzenia…? — Fiona pokręciła głową w czystym szoku. — Cahir, jesteś chory. Musisz być chory. Chodź, zaprowadzę cię do Raviego… — Cahir znów się skrzywił, zaprotestował powolnym ruchem głowy. — Albo włóż ten szalik chociaż, na bogów.
— Nie chcę. Nic mi nie jest, naprawdę.
— Daj mu spokój z tym szalikiem. — Victarion przymknął lekko powieki, nie spuszczając jednak wzroku z Cahira. Jego oczy skrzyły się zimno i nieprzyjemnie, uśmiech miał w sobie coś okrutnego. — Nie każdy lubi mieć pętlę na szyi.
Cisza.
Wstrzymany oddech.
Rozszerzone źrenice.
Cahir poderwał się nagle, gwałtownie, kompulsywnie; krzesło zaszurało rozdzierająco. Rozejrzał się, spłoszony — złote oczy na ułamek sekundy zatrzymały się na Victarionie — cofnął się kilka kroków, uciekł wzrokiem, wyszedł z sali.
Drzwi lekko trzasnęły.
— Co mu się stało? — Fiona zamrugała, zastygając z łyżką wpół uniesioną do ust.
— Nie mam pojęcia, rudzielcu. — Victarion ze stoickim spokojem wrócił do jedzenia. — Nie mam pojęcia.
Podła bestia ♥
OdpowiedzUsuńuśmiech Grincha
Usuń