czwartek, 19 grudnia 2019

Od Victariona cd. Cahira

Odprowadził wzrokiem drobną sylwetkę Fiony, przemykającą między stołami. Obcasy stukały głośno, wyraźnie, buńczucznie, jak zapowiedź awantury.
Cahir, nie patrząc ani na niego, ani na Fionę, z jakimś ponurym zacięciem zaczął się wyplątywać z wełnianego szalika, niecierpliwie szarpiąc jego końce. Victarion zwrócił na niego znudzone spojrzenie, uniósł kącik ust w niepokojącym półuśmiechu.
— Lepiej się nie narażaj dzisiaj Fionie — wymruczał. — Chujowy patrol.
Cahir nie odpowiedział. Oswobodził szyję, jakby nastroszony, rzucił szalikiem na krzesło obok siebie, starannie unikając Victariona wzrokiem. Skulił ramiona nad miską zimnej zupy, obdarzył niechętnym spojrzeniem utopioną w niej łyżkę.
Ale chyba nie tylko Fiona się dzisiaj nie wyspała, co, Cahir? Victarion opieszale przeciągnął wzrokiem po jego zgarbionej sylwetce, przyjrzał się bladej twarzy i podkrążonym oczom, uśmiechnął się jeszcze paskudniej.
— Fiona ma rację, nie wyglądasz za dobrze. — W jego głosie dźwięczała czysta uprzejmość, życzliwe zainteresowanie, nawet: odległe echa troski, oczy błyszczały okrutną drwiną. — Na pewno wszystko w porządku?
Milczenie.
— Ciężka noc?
Cisza.
Victarion pokręcił głową pobłażliwie, leniwie obejrzał się w stronę kuchni; Fiony nie było w zasięgu wzroku. Wrócił spojrzeniem do Cahira, zerknął bez skrępowania na metal prześwitujący z mętnej zupy.
— Może przyniosę ci nową? — zasugerował, wskazując ruchem podbródka miskę Cahira; gładko, jakby zwykła, przyjacielska uczynność była dla niego najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem.
— Nie trzeba — odburknął w końcu Cahir. Uniósł przelotnie oczy na Victariona, ale zaraz uciekł spojrzeniem do miski; bez przekonania spróbował wyłowić łyżkę, bez skutku. Skrzywił się przelotnie, jego twarz przybrała jeszcze bardziej ponury wyraz.
Victarion roześmiał się cicho, swobodnie.
— Ktoś tu wstał lewą nogą, hm?
Ani śladu reakcji.
Samotny promień zimnego światła wdarł się przez mętną szybę, przeciął pomieszczenie, oblał twarz Cahira jaskrawo i bezlitośnie, zalśnił w oczach, skrzesał kilka złocistych iskierek. Victarion oparł przedramię o stół, pochylił się nieco, przyjrzał mu się z żywym zainteresowaniem, drapieżną ciekawością, wskrzeszając z pamięci już dawno zatarte widma przeszłości, porównując je z rzeczywistością z pasją niemal badawczą. Wtedy, w lesie, podczas burzy, nie miał czasu mu się przyjrzeć.
Dłonie, och, dłonie Cahira zawsze były niespokojne, ale wtedy drżały innym rodzajem niepokoju; rozdygotaną wrażliwością rąk złodzieja, czułego narzędzia wstrząsanego gotowością do błyskawicznego użycia. To było napięcie, które w mgnieniu oka znikało w lodowatym profesjonalizmie. To była gorączkowość, nad którą można panować, którą można trzymać w cuglach.
Teraz…? Victarion spojrzał na tę drżącą dłoń o smukłych palcach niemal z sentymentem. Zabawne. Nie pamiętał, aby wcześniej lśniło na niej tyle pierścieni. Tylko ten srebrny, ten na palcu serdecznym, z prostym, matowym onyksem, w porównaniu do reszty wręcz skromny — ten poznawał. Ładny. Widać, że stare rzemiosło.
— Tiedalskie srebro? — zagadnął znów, przyjaźnie, lekko.
Cahir drgnął. Nie odpowiedział.
— Nie? Och. Dałbym głowę, że widzę tu rękę ovenorskich jubilerów.
Milczenie. Kolejna próba wyłowienia łyżki.
Victarion uśmiechnął się nieładnie, odchylił z powrotem na oparcie krzesła. Kiedyś byłeś bardziej rozmowny, O’Harrow. A może to wino rozwiązuje ci język?
— Zawsze z ciebie taka gaduła?
Cahir znów drgnął, gwałtownie uniósł głowę; jego oczy błysnęły nieprzytomnie, jakby trawione gorączką, pełne odrętwienia i głuchej nienawiści, oskarżycielskie, przejmujące, martwe — tak zmienione. Przez krótką chwilę patrzyły prosto na Victariona, płonąc jadowitą żółcią.
Nie odwrócił wzroku.
Chłód ametystu mierzył się się z rozpalonym złotem topazu.
Zimne, odległe słońce schowało się za chmurami, światło przygasło, świat poszarzał.
— CAHIR! — Głos ostry, przenikliwy, kobiecy. Odwrócili głowy równocześnie. — Co to ma znaczyć?!
Fiona — dzierżąc z triumfem mały kociołek pełen obiecująco pachnącej zawartości i trzy czyste miski — postąpiła krok naprzód, ogarniając prędkim spojrzeniem stół i zatrzymując go dłużej na szaliku, rzuconym niedbale na krzesło obok Cahira. Zmarszczyła groźnie brwi, z ostentacyjnym stuknięciem odłożyła trzymane w rękach rzeczy, wycelowała oskarżycielsko palec w Cahira.
— Wkładaj szalik — zarządziła głośno, kategorycznie. Kilka głów obróciło się w jej stronę, Cahir wyglądał, jakby chciał w tym momencie rozpłynąć się w powietrzu.
Victarion parsknął śmiechem pod nosem; Fiona błyskawicznie obróciła się w jego stronę, łypnęła złowrogo.
— Ty. — Skrzyżowała ramiona. — Ty lepiej siedź cicho i mnie nie irytuj, bo ci załatwię trzy zmiany z rzędu.
— Czy ja coś mówię? — Victarion posłał jej wyjątkowo niewinny uśmiech.
— Nie kazałam ci przypadkiem przypilnować Cahira? Co?
— Naprawdę? — Rozłożył ręce z udaną bezradnością. — Absolutnie sobie nie przypominam.
— Aha, tak, oczywiście. — Fiona wydęła usta. — Uważaj, bo ci uwierzę.
— Ranisz mnie, Fiono.
— Jeśli ktoś tu jest zraniony i skrzywdzony, to Cahir — oznajmiła Fiona butnie, w końcu decydując się usiąść. — Gdybyś nie był taką pierdołą, teraz by nie marzł.
— Daj mi spokój — wymruczał w tym samym momencie Cahir niechętnie, cicho. Znów siedział z opuszczoną ponuro głową i nieco skulonymi ramionami, nie obdarzając uwagą już nawet utopionej łyżki. Zawiesił wzrok w bliżej nieokreślonym punkcie na stole, tylko raz z ociąganiem zerknąwszy w stronę Fiony.
— Obaj jesteście głupi — podsumowała Fiona, sięgając po dymiący kociołek. — Ale patrzcie na to. Z pozdrowieniami od Rawena.
— Już myślałem, że pójdziesz bić się z Iriną. — Victarion oparł brodę na pięści, mrugnął żartobliwie do Fiony.
— Taki był plan — odparła natychmiast, z wyraźną lubością wąchając zawartość kociołka. — Ale spotkałam Rawena, więc z Iriną ty się pójdziesz bić.
— Ja.
— Ty.
Kociołek przerwał sprzeczkę, zanim zdołała się na dobre rozkręcić.
Fiona, jak mistrz ceremonii, z namaszczeniem rozlewała gęsty i pachnący gulasz, który już na pierwszy rzut oka zdawał się spełniać jej podstawowe wymaganie odnośnie jedzenia po patrolu: raz — ciepłe, dwa — dużo mięsa, trzy — więcej mięsa. Najwyraźniej miała pewne względy u Rawena — i Victarion mógł się założyć, że wyjątkowo interesująco wykrojona bluzka musiała mieć w tym swój skromny udział.
Właściwie nie miał zupełnie nic przeciwko jedzeniu w gildii, samą Irinę darzył szczerą sympatią, a narzekanie Fiony traktował pobłażliwie; w końcu po zimnej nocy na zewnątrz utyskiwała praktycznie na wszystko, ze zbyt stromymi schodami i niesprawiedliwym losem włącznie.
I, czego by nie powiedzieć, zazwyczaj sam Victarion też miał dość, chociaż starał się kryć za cwaniackimi uśmieszkami i nonszlancką pozą.
Chyba że coś innego skutecznie odciągnęło jego uwagę.
Po raz kolejny ogarnął wzrokiem sylwetkę Cahira, bez entuzjazmu grzebiącego w zawartości miski — Fiona litościwie przyniosła mu kolejną łyżkę. Cahir przełknął łyk, skrzywił się wyraźnie, pogmerał łyżką.
— Nie smakuje ci? — zainteresował się Victarion.
— Znowu marudzisz, Cahir? — wmieszała się oburzona Fiona, tym razem gotowa bronić honoru gulaszu.
— Nie jestem głodny — odparł Cahir wymijająco. Jego głos — chociaż gładki i przyjemny dla ucha — zabrzmiał jak drewno, matowo, beznamiętnie. — Poza tym wybitne to nie jest — wyburczał jeszcze pod nosem.
— Znalazł się smakosz od siedmiu boleści — prychnęła Fiona.
— Pierdolisz, Cahir — włączył się Victarion. Skierował na niego ostre, przenikliwe spojrzenie, uśmiechnął się podle. — Gdybyś spróbował trochę więziennej brei, inaczej byś śpiewał.
Kiedy ostatnio miałeś ją w ustach? Trzy lata temu, prawda?
Cahir zaciął wargi, uśmiech Victariona stał się jeszcze szerszy.
— Kto by pomyślał, że będziesz miał takie wydelikacone podniebienie — mruczała tymczasem Fiona, nie zwróciwszy uwagi ani na Cahira, ani na Victariona. — „Wybitne nie jest”! Też coś! Koneser cytrynowych ciastek z Sorii!
— Nie jestem głodny — powtórzył Cahir trochę mocniej, nieco rozdrażniony, zdecydowanym ruchem odsuwając od siebie miskę.
— Ty tak serio? Nie chcesz jedzenia…? — Fiona pokręciła głową w czystym szoku. — Cahir, jesteś chory. Musisz być chory. Chodź, zaprowadzę cię do Raviego… — Cahir znów się skrzywił, zaprotestował powolnym ruchem głowy. — Albo włóż ten szalik chociaż, na bogów.
— Nie chcę. Nic mi nie jest, naprawdę.
— Daj mu spokój z tym szalikiem. — Victarion przymknął lekko powieki, nie spuszczając jednak wzroku z Cahira. Jego oczy skrzyły się zimno i nieprzyjemnie, uśmiech miał w sobie coś okrutnego. — Nie każdy lubi mieć pętlę na szyi.
Cisza.
Wstrzymany oddech.
Rozszerzone źrenice.
Cahir poderwał się nagle, gwałtownie, kompulsywnie; krzesło zaszurało rozdzierająco. Rozejrzał się, spłoszony — złote oczy na ułamek sekundy zatrzymały się na Victarionie — cofnął się kilka kroków, uciekł wzrokiem, wyszedł z sali.
Drzwi lekko trzasnęły.
— Co mu się stało? — Fiona zamrugała, zastygając z łyżką wpół uniesioną do ust.
— Nie mam pojęcia, rudzielcu. — Victarion ze stoickim spokojem wrócił do jedzenia. — Nie mam pojęcia.

heham srogo

2 komentarze: