poniedziałek, 23 grudnia 2019

Od Krabata cd. Nagi

Spróbował się uśmiechną na wspomnienie o talerzach, ale ponieważ nawet w pełni władz fizycznych i umysłowych czynność ta przychodziła mu z trudem, także i teraz skończyło się na jakimś wymuszonym skrzywieniu warg mogącym za grymas raczej uchodzić niż oznakę sympatii. Przynajmniej kwestia twardych przedmiotów lądujących na jego biednej skołatanej łepetynie wyjaśniła się raz na zawsze przynosząc rozwiązanie dość zaskakujące i przywodzące mu na myśl niezjedzony obiad. Starał się jak najuważniej wsłuchiwać w słowa egzorcystki, ale odgrywające marsza kiszki skutecznie zagłuszały każdą logiczną myśl formułującą się w jego obolałej głowie. Odgadując, że jego szansa na być może ciepły jeszcze posiłek, albo przynajmniej obfitą kolację zniknie za chwilę za drzwiami poruszył się nieco gwałtowniej i zbierając wszystkie siły zawołał za nią po imieniu:
- Naga! – po czym napotykając jej poważne spojrzenie zmieszał się nieco i nieco już bardziej nieśmiało dodał – czy mogę cię prosić żebyś przyniosła mi coś do jedzenia. Ostatnim moim posiłkiem było ledwo ruszone śniadanie i trochę… przepraszam, wiem, że już nadużyłem twojej uprzejmości.
Nie odpowiedziała, albo odezwała się na tyle cicho, że nie dosłyszał jej słów. Dość rzec, że odeszła swoim zwyczajem tak cicho jak duch. Nigdy nie odważyłby się powiedzieć jak bardzo cenił tą jej cichą obecność. Jeszcze chwilę poleżał nieruchomo, ale wyniesione z lochów wyobrażenia niewoli i bezczynności, które splatały mu się w jeden nierozerwalny sznur sprawiały, że nie mógł odzyskać spokoju, a leżenie na posłaniu bez ruchu poczytywał sobie za najgorszą karę, tym bardziej, że przywrócone nieco ziołami do życia myśli rozpoczęły swą szaleńczą gonitwę.
Dopiero teraz zaczynał sklejać w całość zasłyszane fragmenty i kawałki wspomnień. Zatem porwał się z nożem na samego mistrza, na tego, który bez zbędnych pytań przyjął go w swoim domu jak jednego z bliskich, kto dał mu schronienie i bezpieczną przystań po licznych nieszczęśliwych tułaczkach. Istotnie nie był godny takiej łaski. Wreszcie ona… Blond włosa piękność, którą zapamiętał z przeszłości, jako jedyną dobra rzecz, która go spotkała od przyłączenia do bandy i przed schwytaniem. Nawet, gdy była daleko, kiedy zdawała się unikać jego obecności i może nieco zbyt śmiałych spojrzeń przecież był przy nim jej obraz niezatarty, od kiedy ujrzał ją wtedy na tle lasu i pogoni i wtedy, gdy odprowadzał ja do kwatery nie mówiąc już o tym razie, kiedy ujrzał ją w czerwieni ciemnej jak wino spowijającej jej wyniosłą sylwetkę. Nie śmiał się wtedy przyglądać, a teraz. Teraz sam nie śmiał jej się pokazać na oczy. Sam nie wiedział czy to żal czy wszechogarniająca panika mrocząca niezawodne dotąd spojrzenie kazały mu tak jasno rozumieć to, co stało między nimi. Dzisiejsze zajście odzierało go ze złudzeń i choć marzył, by ktoś mu je przywrócił, ponownie osadził na dawnym miejscu i pozwolił ciągnąć jakoś dzień za dniem, wiedział, że nie zasługuje na ten cud i sam nawet wątpi w jego możliwość. Wiedział, że zbyt wiele ich łączy i jednocześnie zbyt wiele dzieli. A jednak śnił czasami, że choć nie mogą być szczęśliwi ze sobą, będą mogli być przynajmniej szczęśliwi obok siebie. Wystarczyło mu widzieć jej uśmiech, ogrzewać się w jego świetlę, nawet za cenę bycia dla większości jedynie tym marudą od marchewek. Tak po prawdzie lubił tą rolę znacznie bardziej niż grę bezwzględnego mordercy. A jednak czuł, że powinien odejść.
Podniósł się gwałtownie z posłania jakby uniesiony pewnością decyzji. Nie chciał czekać wiedział, że nie będzie lżej. Stanowił zagrożenie jak pozornie udomowiony lew, o którym nie wiadomo, kiedy zrani tym dotkliwiej im bardziej pokocha. Nie potrafił poruszać się we własnym pokoju. Trzymał tu stosunkowo nie wiele rzeczy, jako że większość ciepłych miesięcy spędzał w domku ogrodnika. Wstał i zebrawszy parę rzeczy z szafki pochylił się nad kufrem, w którym zamierzał je ulokować. Gwałtowny zawrót głowy pchnął go na ścianę. Oparł się o nią całym ciężarem, czując jak nogi pod nim miękną i uginają się niespodziewanie. Nie wiadomo jak długo pozostawałby w tym stanie gdyby nie nagłe pukanie.
- Proszę – mruknął z wyraźnym wysiłkiem.
Usłyszał nad sobą gwałtowne wyrzekania Nagi i o dziwo ten głos znajomy przyniósł mu ulgę. Jak przez mgłę czuł jej dłoń, gdy pomagała mu dojść do łóżka i z powrotem się ułożyć. Poczuł znów łzy gromadzące się pod powiekami.
- Przepraszam – szepnął zaciskając dłonie – przynoszę tylko nieszczęście. Nie ma dla mnie odkupienia, ani tutaj ani nigdzie. Tu znalazłem spokój, ale może już nadużyłem jego łaski i waszej gościnności. Ludzie tacy jak ja są jak liście, które wiatr miota gdzie chcę. Powiedz po co bogom istnienie taki jak moje?       

<Naga>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz