niedziela, 22 grudnia 2019

Od Philomeli


Oparła się plecami o chłodną płaską powierzchnię łowiąc wyczulonym słuchem najdrobniejsze drgnienia powietrza mogące zwiastować zbliżające się niebezpieczeństwo. Ukośne promienie księżyca sączyły się między ciemnymi kotarami i łagodnie spływały na jej jasne włosy. Odgarnęła niesforne kosmyki i przyciągnęła bliżej siebie skórzaną nioskę, w której jakaś bliżej niezidentyfikowana w tych ciemnościach istota poruszała się nerwowo. Przemytniczka wciąż jeszcze nie do końca zdawała się ufać swemu szczęściu, lub też znacznie bardziej niż perspektywa długoletniego więzienia przerażała ją wizja spotkania pełnego żądzy mordu wzroku kogoś z członków gildii wyrwanego ze snu. Nachyliła się w stronę torby i starając się wyrazić dość głośno i jasno wyszeptała w stronę niespokojnego pakunku.
- Radzę ci trzymać dziób na kłódkę, jeśli nie chcesz wylądować w kuchni w charakterze przystawki, bo już i tak nadużyłaś mojej cierpliwości ponad miarę.
Delikatnie, by najlżejszym nawet poruszeniem nie zbudzić pasażera, założyła torbę na ramię i trzymając dłoń przy ścianie, by nie zgubić drogi powoli ruszyła naprzód. Dotarła już niemalże do swojej kwatery, gdy pogdakujące z cicha zwierzę rozwrzeszczało się na dobre. Gwałtownie szarpnęła klamkę, nie tracąc czasu na dokładne sprawdzanie tabliczki, co było jej zwyczajem z racji słabego wzroku i wpadła do pomieszczenia zatrzaskując za sobą drzwi. W biegu zdjęła z pleców nioskę i zachowując resztki opanowania złożyła ją na ziemi. Wreszcie padła na kolana zatykając uszy.
- Dosyć piekielniku, drzesz się jakby ci, kto żywcem pierze z ogona wydzierał, dość już tego. Chwała bogom, że jesteśmy już na miejscu. Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś nie do wytrzymania.
Uniosła ostrożni klapę plecaka i wypuściła swoją towarzyszkę na zewnątrz. Była to młoda, ale nie zbyt urodziwa kura. Tuszą nie grzeszyła, a rzadkie, brudno brunatne pióra z delikatnymi odcieniami czerwieni na końcach nadawały jej wygląd zużytej szczotki. Do tego wąski dziób i wyłupiaste oczy nieskażone jak się zdało żadną myślą dopełniały obrazu nędzy i rozpaczy. Widząc tego stwora jakby nie z tej ziemi, chwiejącego się na cienkich koślawych nóżkach, wymiętoszonego dodatkowo długim pobytem w nieprzystosowanej do tych celów torbie, drzemiąca dotąd spokojnie w klatce Eglantynka wydała głośny okrzyk niezadowolenia mierząc wrogim spojrzeniem intruza pochłaniającego w tak znacznym stopniu uwagę jej pani. Zaskoczona tym nagłym, nieznanym jej chyba dotąd dźwiękiem kura gdaknęła panicznie i zaczęła biegać po pokoju zderzają z meblami i zręcznie unikając prób schwytania przez właścicielkę tego lokum. Gotowa była nawet uwierzyć, że los mści się na niej za próbę kłamstwa. Ostatecznie nawet gdyby istotnie w jej torbie siedział smok nie przysporzyłby jej więcej problemów niż ta wyłysiała chuderlawa istota. Wreszcie dopadła uciekinierkę między kominkiem, a kufrem i schwyciwszy ją mocno przysiadła na łóżku. Mimo głośnych protestów sowy zaczęła gładzi zmierzwione pierze znajdy i cicho nucić, a kiedy zwierzę uspokoiło się ostatecznie odłożyła je na szafkę i podeszła do klatki. Eglantynka nie wyglądała na zachwyconą i ciężko ją było udobruchać, ale kilka kawałków suszonego mięsa załatwiło sprawę. Wyciągnęła rękę a ptaszysko usadowiło się na niej z pomrukiem zadowolenia. Czasami odnosiło się wrażenie, że niektórzy podopieczni zatracali do reszty ptasie cechy stając się czymś w rodzaju piesków salonowych lub rozpieszczonych kociąt. Tak było zdaje się i teraz, kiedy sowa usadowiła się koło niej na łóżku, a przemytniczka uspokojona jej obecnością zmrużyła oczy. Nie zdążyła jednak na dobre zasnąć, kiedy zaniepokoił ją dziwny hałas.
- Eglantynko! – wykrzyknęła – jak tu traktujesz gości.
Zamknęła przerażoną kurę w klatce, a sowę przycisnęła mocno do piersi. Zwierzę wyraźnie traktowało nową współlokatorkę, jako potencjalną zdobycz.
Najgorsze było w tym wszystkim, że naprawdę nie miała siły na dłuższe tłumaczenia i na użeranie się z całym tym zwierzyńcem, tym bardziej, że przez ostatnie dni musiała dowodzić nie mniej rozbrykaną zgrają, która na pewno nie zapomni jej tej wyprawy. Najpierw okazało się, że za cel obrali sobie miasto opanowane przez jakąś chorobę czy cokolwiek tam innego, co skłoniło mieszkańców do zamknięcia bram, potem uparła się wyświadczyć przysługę jakiemuś przypadkowemu człowiekowi i nie dość, że narazili się na wplątanie w jakieś zamieszki, nie dość, że dokonali włamania do objętej kwarantanną miejscowości, to jeszcze odebrali tak marną zapłatę. Tego ostatniego na pewno jej nie zapomną, bo ich nieszczęsna pożalcie się bogowie nagroda darła się wniebogłosy przez znaczną część drogi i nie dawała sobie do rozsądku przemówić, że w przypadku pościgu zdecydowanie lepiej panikować w milczeniu, szczególnie, jeśli ścigający dysponują sforą psów tropiących. Parę razy zresztą nawet od bojowych okrzyków uparte zwierzę przeszło do czynów pakując się wprost pod ostrzał i cudem nie skończyła na zaimprowizowanym rożnie ze strzały o przypuszczalnie byłoby dla wszystkich z większym pożytkiem niż szkodom. Philomela sama nie wiedziała, co każe jej utrzymywać przy życiu tą nędzną kreaturę, która nie dość, że nie przyprawiła ją o śmierć lub w najlepszym razie więzienie to jeszcze ośmieszała ją niepomiernie w oczach bandy. Dość, że po zakończonej wyprawie, gdy rozstawali się na skraju drogi, czuła, iż pseudonim „Kurza mamka” przylgnie do niej na dłużej. Nie mówiąc już o tym, co powiedział jej Haman w przerwie między wrzaskami pogoni. W istocie coraz mniej było w niej z sylfy, a coraz więcej z człowieka. Między innymi z tego względu musiała się pozbyć niechcianego lokatora.
Nawet niespokojne myśli nie mogły przeszkodzi jej w śnie. Zbyt była zmęczona by się tym wszystkim przejmować. Ranek jednak przyniósł bardzo nieprzyjemny powrót do rzeczywistości. Głównym problemem był fakt, że kłopot nie rozwiązał się i opierzona bestia nadal siedziała w klatce łypiąc na nią tym swoim głupkowatym wzrokiem. Westchnęła, więc wzięła zwierzaka pod pachę i ponieważ pora była już spóźniona i nie mogła raczej liczyć na śniadanie ruszyła wprost do egzorcystki. Tym bardziej było jej głupio, że nie szła tam celem odprawienia rytuału, choć kurze niewątpliwie by się taka interwencja przydała. Naga kilkakrotnie wspominała, że chętnie zaopiekowałaby się jeszcze jakimś zwierzakiem i żartowała, że gotowa byłaby zająć się gildyjnym kurnikiem, więc taki zaczątek przyszłej kariery nie powinien jej przeszkadzać. W kilka chwil Philomela stanęła u drzwi Nagi i delikatnie zastukała przygotując się już w duchu na to karcące, choć zawsze życzliwe spojrzenie. Czegóż tu się obawiać. Powie jej po prostu, że przyniosła jej nieco wcześniej prezent na dobre rozpoczęcie nowego roku.

<Naga?> 

1 komentarz:

  1. Bardzo sympatyczne opowiadanie :)
    Mam wrażenie, że żeby odpowiednio je "przeżyć" musiałabym się zagłębić dość solidnie w tę ścianę tekstu, którą widziałam... Niemniej widać tu najważniejsze cechy Philomeli i jej codzienne życie. Podoba mi się.
    (TW)

    OdpowiedzUsuń