czwartek, 12 grudnia 2019

Od Tadeusza

𝔗
Zgłębił się w miękki fotel, a następnie, o ile było to w ogóle możliwe, pochylił się jeszcze bardziej nad nikomu niepotrzebnymi dokumentami, które kilka dni później miały zacząć zbierać kurz na półkach archiwum. Zmrużył oko. Zmrużył drugie oko. Czy istoty żabopodobne mogły nosić okulary? Czy w ogóle była możliwość zostania krótkowzroczną czy dalekowzrocznym płazem? Najwidoczniej w jego specyficznym, bardzo konkretnym przypadku wszystko było możliwe.
Westchnął, a raczej zarechotał, bo już od dawna, (ile to było, setka już dawno wybiła, prawda?) westchnąć nie mógł, błoniastymi palcami podrapał się po łysym łbie. Ciężko, ciężej, najciężej, po co mu to wszystko było, po co miał wypełniać te wszystkie papiery, gdy miał zdecydowanie ważniejsze rzeczy do roboty, przykładowo, kartkowanie starożytnych ksiąg zakazanych, na które niby nikt nigdy nawet okiem nie łypnął, a wszyscy wiedzieli, że były idealnymi lekturami rektorów do herbatki oraz kocyka na jesienne wieczory.
Żył w strasznie hipokryzyjnym świecie, nie dało się temu zaprzeczyć, a i on do niego należał. Pełną parą i w swój dziwny sposób, bawiło go to, może i nawet odczuwał z tego powodu jakąś nieokreśloną dumę.
Zerknął na ozdobny zegar powieszony na ścianie, który przyjechał tu z nim prosto zza samego Tiedal. W swoim czasie odbył kilka podróży, czy to w poszukiwaniu wiedźm, które poradziłyby mu coś w tej nieszczęsnej sytuacji (zazwyczaj wzruszały ramionami ze smutnymi oczętami, nic zresztą dziwnego, w końcu na jego sprawę nawet same Trzy Wiedźmy nie miały rozwiązania), ruin, gdzie od czasu do czasu spotkał jakiegoś demona (te jednak były niezwykle rozbawione sytuacją Tadeusza, podczas gdy mu do śmiechu nie było – jednego z pomocą dawnej przyjaciółki udało się zaryglować w lampie naftowej i bardzo mu tak dobrze; lepiej być rozumną żabą, niźli marnym źródłem światła), czy to starszych od niego czarnoksiężników.
Tych ostatnich nawet nie znalazł, prawdopodobnie zostali spaleni na stosie czy poszatkowani i zagrzebani w ziemi przez jakiś fanatyków. Nie zdążyli się jeszcze zregenerować.
Tak to jest, gdy pisze się niewyraźnie, y wygląda jak a i nikt nie wie do końca, jakim cudem, nikt nie chce przyznać się do złego przepisania księgi, i tak dalej, i tak dalej, a on musi cierpieć za cudze błędy, rechotać, łapać muchy i mieć szersze pole widzenia, od którego na samym początku robiło mu się niezwykle niedobrze.
Podsumowując, życie żaby jest niezwykle ciężkie, a życie żaby czarnoksiężnika-cyrulika przekracza wszelkie granice.
Tadeusz zeskoczył z fotela, z którego oczywiście nie sięgał stopami do podłogi. Przeciągnął się, poprawił kamizelkę, prostując ją i zmrużył oczy, ostatni raz spoglądając na zegar. Przerwa. Cudownie, siedzenie w tym pomieszczeniu całymi dniami było niezwykle nużące, a i tak musiał jeszcze przejść się do zielarza po kilka ziół i maści, zanieść pozostałe dokumenty do archiwów, no i przewietrzyć głowę. Funkcjonujący umysł to dotleniony umysł. Sięgnął po frak, wiszący na niżej zawieszonym wieszaku, specjalnie dla niego, zarzucił go na ramiona.
I wtedy zapukano do drzwi.
Och, na bogów, i tutaj jego czasu nie szanują.
Zdjął frak i odwiesił go na miejsce.
Zapukano znowu.
Powolnym krokiem podszedł do fotela.
Pukanie nie ustąpiło.
Wskoczył na siedzenie, pochylając się na biurkiem.
— Proszę! — krzyknął, stukając palcami o drewno. Prawdopodobnie czekało go kolejne wyciąganie nieszczęsnej drzazgi z czyjejś nieumytej, przepoconej stopy.

𝔗
[zapraszamy do zabawy]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz