środa, 4 grudnia 2019

Od Feliksa CD Elry

I choć spojrzenie kobiety nabrało dawnej przenikliwości oraz jasności, tak oczy nadal skakały od kąta do kąta, od książki do książki i od biurka do biurka, jakby miało to cokolwiek dać. Palce nerwowo stukały w wątłe ramię, ramiona były niezwykle spięte, a łopatki ściągnięte. Feliks za to, jak to Feliks, był jej całkowitym przeciwieństwem.
Stał luźno, lekko zgarbiony oczywiście, co nie pomagało pozbyć się bólu kręgosłupa, a jednak wynikało również właśnie z tego dyskomfortu, ręce bezwładnie spływały wzdłuż sylwetki. Kilka ciemnobrązowych pasm włosów opadło na czoło, przysłaniając spojrzenie, które jako jedyne świadczyło o jakiejkolwiek poczytalności mężczyzny. Bo bystre, pojętne oczy, prawdopodobnie wyłączny szczegół świadczący o jego pokrewieństwu z rodem Woronowów, cały czas szukały szczegółów, które jednak mogły im umknąć, a powiedziałyby coś, co rozwiązałoby wszelkie rozterki. 
Westchnął ciężko, bo tych jednakże znaleźć nie mógł. Poprawił kamizelkę, a następnie schował dłonie w kieszenie spodni. Oczywiście nadal się garbiąc, nadal rozglądając się po pomieszczeniu i we własnym, stosunkowo niespiesznym tempie (co pewnie jego współpracowniczkę miało za krótką chwilę doprowadzić do szału, bo przecież sprawa nie cierpiała jakiejkolwiek zwłoki) przetwarzając wszystkie informacje, które dotarły do jego uszu. Bardzo możliwe, że kilka słów jednak umknęło.
Nigdy nie uważał się za świetnego detektywa, za łatwo można było go rozkojarzyć. W pracy szpiega ta cecha nie pomagała, aczkolwiek w kilku przypadkach jednak okazała się wyjątkowo przydatna.
Długa historia.
— A więc w ciągu tych kilkunastu minut ktoś musiał tu wejść i, wiedząc czego mu potrzeba, wziąć to, co uważał za swoje — odezwał się w końcu, odrobinę flegmatycznie. — W końcu przypadkowa osoba, która jeszcze nie wie, co chce sobie przywłaszczyć, nie wykonałaby tego manewru aż tak prędko. Mówiłaś może komuś, gdzie znajdują się przepustki? — zapytał, prostując się w końcu, a w błękitnym oku coś błysnęło, coś zaiskrzyło.
Jak szybko się wyprostował, tak szybko ponownie się zgarbił, machając ręką na swoje głupie stwierdzenie.
— Nie, oczywiście, że nie, przepraszam, że mogłem ciebie o to posądzić — mruknął, wlecząc się w kierunku biurka. Zastukał palcami o drewno, rozchylił wargi, a czoło zmarszczyło się i pozwoliło brwiom zbliżyć się do siebie. — A czy ktoś mógł wiedzieć, jak one w ogóle wyglądają? I po co mogłyby mu one być? Może ktoś miał wcześniej wyruszyć do Ovenore? — wystrzelił jak z procy, bardziej do samego siebie, niźli kobiety. — Nie, głupota, zaraza, kompletny idiotyzm, przecież cała gildia już by o takiej osobie od dawna wiedziała! — żachnął się i wyrzucił ręce w powietrze. — Och, na bogów, jak można być cymbałem, głąbem kapuścianym oraz nieoświeconym, by ukraść przepustki, które zdobyć niezwykle łatwo i wcale tak wiele nie kosztują, jak się człowiek uśmiechnie, och, bogowie, Elro, mój cieniu, trzymajcie mnie, bo sam zaraz też nie wytrzymam. — Feliks zamknął oczy, pobąkiwając coś jeszcze pod nosem, mrucząc i złorzecząc. W końcu wyprostował się, jak porządnemu człowiekowi wypada zrobić, strzepał kurz z kamizelki i zerknął na Elrę. A następnie szybko przeniósł wzrok na otwarte okno oraz zasłony leniwie tańczące, jak wiatr im zagrał. — Musimy poszukać świadków, nietrudno zauważyć czy usłyszeć osobę, która wspina się po tych skrzypiących jak w nawiedzonym dworku schodach — oświadczył, zaplątawszy ręce na klatce piersiowej. — Miejmy nadzieję, że nasz złodziej nie jest ptakiem i nie wleciał przez okno, choć w tym wariatkowie nigdy nic nie wiadomo... 

[ pink panther starts playing ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz