niedziela, 29 grudnia 2019

Od Xaviera cd. Hemlocka

Na prośbę autora opowiadania Hemlock zostały usunięte i są dostępne tylko dla współautora po kontakcie z administracją.

~*~

Za zaproszeniem wstąpił w gabinety pana Crane'a, które okazały się miejscem niezwykle bogatym i czarownym — niemalże skarbiec, większy w środku, niż się wydawał z zewnątrz. Wypełniony niebywałą feerią kształtów, jasnym drzewem w kolorze miodu, ciemnym, jakoby płynna melasa o mosiężnych, srebrnych i złotych błyskach w słabym świetle. Z porozwieszanymi ciężkimi kotarami z frędzlami, wyłożony dywanami przygniecionymi przez potężne wazony i porozstawiane w głębi stare lustra, rama przy ramie, część odwrócona tyłem, część migocząca srebrzystym światłem sal balowych i magnackich bawialni. Pomieszczenie z pełni uroku okaleczały jedynie płótna rozpięte baldachem nad połową dobytku niby chroniące przed kurzem, palącym światłem, ale również przed ciekawskim wzrokiem Delaneya. Chłopak, choć starał się zachować pewną przyzwoitość, nie mógł powstrzymać się przed nieśmiałymi zerknięciami na zgromadzone tam dobra.
Po zamknięciu drzwi przeszedł za mężczyzną parę kroków, aż przystanął przy etażerce. O ciemne deski delikatnie stukotał posrebrzany mosiądz, wzburzony przez niezgrabny ruch jadownika. Niedorzeczna obawa przejęła serce białowłosego, wizja, jakoby przedmiot zaraz miał upaść przed nim, tucząc przepiękne sztance, albo – co gorsza – delikatny kryształ odpryśnie i drogocenna usnea przepadnie. Podniósł więc dłoń i przymuszony przez dziwaczne pragnienie dotknął, musnął wręcz nóżki świecznika i przerwał jego klekoczący taniec.
— Wino, och jak cudownie. Na ból śmiertelności wino i śpiew. — odparł, żartem i uśmiechem barwiąc wypowiedź. Podszedł o krok bliżej mężczyzny.
Pojedyncza smuga słońca przecisnęła się między kotarami i przecięła pokój, padając na tacę z kryształowymi kieliszkami. Rozczepione światło zamigotało w przestrzeni, rozlewając się plamą na stoliku, przesuwając się po długich palcach Crane, niczym kotłujące się w przestrachu wielobarwne ptactwo. Chłopak również pochwycił naczynie. Musnął szkło, wzburzył szkarłatną taflę, rozbijając ją o ścianki. Uniósł do góry i bardziej dla własnych przyjemności, niż konkretnych potrzeb, zaciągnął się cierpką wonią, po czym dopiero zamoczył usta w aksamitny, głęboki i bogaty napitku.
— Wspaniałe — odparł. Odwrócił na chwilę wzrok, poszukując jakiegoś miejsca, na którym mógłby spocząć, albo się oprzeć.
Nieopodal stały krzesła, mignął mu wąski szezlong, fotele ze ślimakowatymi podłokietnikami, lecz nie potrafił określić, które były antykiem, a które służyły na co dzień. Przyjął więc zamiast luźną pozę. Jedną nogę wyciągnął przed drugą, wypiął biodra i ręką chwycił się po pierś, podczas gdy ta trzymająca kieliszek pozostała luźna, iż bez problemu mógł bawić się naczyniem.
— Zgromadził pan, panie Crane, niesamowity asortyment — podniósł wzrok z mebli i przeniósł na mężczyznę — Doszły mnie słuchy, że nim pan dołączył do nas, do Gildii, to prowadził pan interes. Jakoś pomyślałem, oczywiście głównie ze względu na stanowisko, że zajmował się pan, czymś związany z cyruliką, balwierstwem, może ziołami, ziołolecznictwem, czy... och, no nieważne.
Potrząsnął głową, białe pukle zerwały się z czubka głowy, ześlizgnęły się na oczy. Odrzucił je wierzchem dłoni, która trzymała kieliszek. Wino zachlupotało, odbiło się od ścianek.
— Teraz, jednak widząc to wszystko, mam wrażenie, że pańskie interesy mają zgoła inny charakter. Ach, niech pan się przyzna, handluje pan antykami, czyż nie?
Uśmiechnął się i odwrócił się w stronę komody. Porcelanowe egzotyczne zwierzęta o perłowych skrzydłach wyciągały się na mahoniowym blacie. Podszedł bliżej, wbił wzrok w drewno.
— Niewątpliwie sztukę cenie ze względu na wartości duchowe, lecz nauczono mnie również, odpowiednio postrzegając ją od innej, bardziej materialnej strony. Może nie jestem jakimś tam znawcą, ale bez problemu odróżnię prawdziwy antyk od bezczelnej podróbki.
Dłoń odczepiła się od piersi, sięgnęła w przód i zawisła nad lśniącą płytą.
— Zbyt równe ślady zużycia, nadto gwałtownie wykonane heblowanie, ale przede wszystkim martwość drewna. Rozumie pan, w takich meblach brakuje tego charakterystycznego połysku: magii powstałej po stuleciach dotykania, używania, przechodzenia z rąk do rąk.
Nie musnęły w końcu palce wyposażenia. Odsunął chłopak dłoń, machnął w powietrzu, powiódł po pomieszczeniu.
— Szkoda, aż patrzeć, gdy tak stoją, poustawiane jedna koło drugiej. Nie jestem fanem aranżowania, zwłaszcza meblom, czegoś na wzór ekspozycji. Nie wiem, czy wie pan, co mam na myśli, ale czegoś zbliżonego do dioramy budowanych wokół wypchanych zwierząt, lecz taki ścisk też im nie służy. Potrzebują domu, właściciela. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz