Na prośbę autora opowiadania Hemlock zostały usunięte i są dostępne tylko dla współautora po kontakcie z administracją.
~*~
Za zaproszeniem wstąpił w gabinety pana Crane'a, które okazały się
miejscem niezwykle bogatym i czarownym — niemalże skarbiec, większy w
środku, niż się wydawał z zewnątrz. Wypełniony niebywałą feerią
kształtów, jasnym drzewem w kolorze miodu, ciemnym, jakoby płynna melasa
o mosiężnych, srebrnych i złotych błyskach w słabym świetle. Z
porozwieszanymi ciężkimi kotarami z frędzlami, wyłożony dywanami
przygniecionymi przez potężne wazony i porozstawiane w głębi stare
lustra, rama przy ramie, część odwrócona tyłem, część migocząca
srebrzystym światłem sal balowych i magnackich bawialni. Pomieszczenie z
pełni uroku okaleczały jedynie płótna rozpięte baldachem nad połową
dobytku niby chroniące przed kurzem, palącym światłem, ale również przed
ciekawskim wzrokiem Delaneya. Chłopak, choć starał się zachować pewną
przyzwoitość, nie mógł powstrzymać się przed nieśmiałymi zerknięciami na
zgromadzone tam dobra.
Po zamknięciu drzwi przeszedł za mężczyzną
parę kroków, aż przystanął przy etażerce. O ciemne deski delikatnie
stukotał posrebrzany mosiądz, wzburzony przez niezgrabny ruch jadownika.
Niedorzeczna obawa przejęła serce białowłosego, wizja, jakoby przedmiot
zaraz miał upaść przed nim, tucząc przepiękne sztance, albo – co gorsza
– delikatny kryształ odpryśnie i drogocenna usnea przepadnie. Podniósł
więc dłoń i przymuszony przez dziwaczne pragnienie dotknął, musnął wręcz
nóżki świecznika i przerwał jego klekoczący taniec.
— Wino, och
jak cudownie. Na ból śmiertelności wino i śpiew. — odparł, żartem i
uśmiechem barwiąc wypowiedź. Podszedł o krok bliżej mężczyzny.
Pojedyncza
smuga słońca przecisnęła się między kotarami i przecięła pokój, padając
na tacę z kryształowymi kieliszkami. Rozczepione światło zamigotało w
przestrzeni, rozlewając się plamą na stoliku, przesuwając się po długich
palcach Crane, niczym kotłujące się w przestrachu wielobarwne ptactwo.
Chłopak również pochwycił naczynie. Musnął szkło, wzburzył szkarłatną
taflę, rozbijając ją o ścianki. Uniósł do góry i bardziej dla własnych
przyjemności, niż konkretnych potrzeb, zaciągnął się cierpką wonią, po
czym dopiero zamoczył usta w aksamitny, głęboki i bogaty napitku.
— Wspaniałe — odparł. Odwrócił na chwilę wzrok, poszukując jakiegoś miejsca, na którym mógłby spocząć, albo się oprzeć.
Nieopodal
stały krzesła, mignął mu wąski szezlong, fotele ze ślimakowatymi
podłokietnikami, lecz nie potrafił określić, które były antykiem, a
które służyły na co dzień. Przyjął więc zamiast luźną pozę. Jedną nogę
wyciągnął przed drugą, wypiął biodra i ręką chwycił się po pierś,
podczas gdy ta trzymająca kieliszek pozostała luźna, iż bez problemu
mógł bawić się naczyniem.
— Zgromadził pan, panie Crane,
niesamowity asortyment — podniósł wzrok z mebli i przeniósł na mężczyznę
— Doszły mnie słuchy, że nim pan dołączył do nas, do Gildii, to
prowadził pan interes. Jakoś pomyślałem, oczywiście głównie ze względu
na stanowisko, że zajmował się pan, czymś związany z cyruliką,
balwierstwem, może ziołami, ziołolecznictwem, czy... och, no nieważne.
Potrząsnął
głową, białe pukle zerwały się z czubka głowy, ześlizgnęły się na oczy.
Odrzucił je wierzchem dłoni, która trzymała kieliszek. Wino
zachlupotało, odbiło się od ścianek.
— Teraz, jednak widząc to
wszystko, mam wrażenie, że pańskie interesy mają zgoła inny charakter.
Ach, niech pan się przyzna, handluje pan antykami, czyż nie?
Uśmiechnął
się i odwrócił się w stronę komody. Porcelanowe egzotyczne zwierzęta o
perłowych skrzydłach wyciągały się na mahoniowym blacie. Podszedł
bliżej, wbił wzrok w drewno.
— Niewątpliwie sztukę cenie ze
względu na wartości duchowe, lecz nauczono mnie również, odpowiednio
postrzegając ją od innej, bardziej materialnej strony. Może nie jestem
jakimś tam znawcą, ale bez problemu odróżnię prawdziwy antyk od
bezczelnej podróbki.
Dłoń odczepiła się od piersi, sięgnęła w przód i zawisła nad lśniącą płytą.
—
Zbyt równe ślady zużycia, nadto gwałtownie wykonane heblowanie, ale
przede wszystkim martwość drewna. Rozumie pan, w takich meblach brakuje
tego charakterystycznego połysku: magii powstałej po stuleciach
dotykania, używania, przechodzenia z rąk do rąk.
Nie musnęły w końcu palce wyposażenia. Odsunął chłopak dłoń, machnął w powietrzu, powiódł po pomieszczeniu.
—
Szkoda, aż patrzeć, gdy tak stoją, poustawiane jedna koło drugiej. Nie
jestem fanem aranżowania, zwłaszcza meblom, czegoś na wzór ekspozycji. Nie wiem, czy wie pan, co mam na myśli, ale czegoś zbliżonego do dioramy
budowanych wokół wypchanych zwierząt, lecz taki ścisk też im nie służy.
Potrzebują domu, właściciela.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz