poniedziałek, 30 grudnia 2019

Od Xaviera cd. Elry

Na prośbę autora opowiadania Elry zostały usunięte i są dostępne tylko dla współautora po kontakcie z administracją.

~*~

Wyćwiczona sztuka mówienia, potoczysta swada, naturalne predyspozycje uobecnione w tembrze głosu — mistrz niezaprzeczalnie posiadł eminentny talent oratorski. Możliwe, że fundamentem dla tego całego zjawiska był jego dość osobliwa harmonia tonów, tak naturalnie wdzięczna barwa którą, choć nie dało się porównać do melodyki artystów, czy kordialności subiektów, to jednak posiadała w sobie coś niezwykle ujmującego. Słuchało się go przeto niewiarygodnie dobrze, ale również niebywale łatwo szło popaść w jego sugestiach — chociaż mogło to być zaledwie złudnym wrażeniem i może tylko on poddawał się temu tak naiwnie. Inni wcale nie musieli dostrzegać tego uroku, ulegać bardziej, niż ze służbowego przymusu, a prośby wykonywać pod poleceniem, a nie z powodu tak naprawdę trudnego do zdefiniowania uczucia. To bowiem wyłącznie przez jego osobę dołączył do Gildii, a potem przez niego począł podejmować się rzeczy, tak nierzadko nieadekwatnych do jego temperamentu i przekonań.
Słowo — tyle był wart, tyle najczęściej wystarczało.
Spotkanie ówczesnego dnia również nie zostanie zwieńczone inną puentą. Zakończy się na ten sam sposób, powiedzie do tego samego, o czym doskonale wiedział Cervan, ale także Delaney. Chłopak świadomie spoglądał na swe fatum, lecz nawet pomimo tego marnował energię na zdegustowane grymasy, wymowne spojrzenia. Trzepotał rzęsami i wywracał oczami, ale w myślach już układał żaboty i dobierał spinki. Grał w zaborcze dla ostatki godności, którą i tak miał zamiar zbroczyć w dekadencji, której słodka nutka zagorzała w jego trzewiach z chwilą, gdy mężczyzna wspomniał o możności wzięcia udziału w balu.
Na takie zlecenie czekał — nie na gonitwy poprzez łąki, nie na niby ważne korespondencje, nie na bród i smród zamtuzów, a na rozpasane fety, salony powleczone w złote ornamenty i wyuzdane libertyny. Wprawdzie nie było to środowisko, do którego się wrodził przy pomocy szlacheckiej metryki czy będąc innym synem pokaźnych majątków, lecz darzył je niewątpliwym uwielbieniem, czując się pośród przepychu i zepsucia, wręcz fantastycznie. Bawiły go gierki, przeróżne intrygi, a wszelkie plotki spijał z ust kokietek, niczym najsłodsze wino, niekiedy nie powstrzymując się, żeby również nie stać się ich częścią — rzadko z własnego nazwiska, najczęściej z portretów i wizerunków stworzonych pod daną okazję, co samo w sobie było dla niego jeszcze większą zabawą.
Dlatego niezależnie od charakteru i powodów, w jakim miałby się tam stawić, zawsze z rozkoszą rozsiądzie się w bawialniach i będzie budował wśród magnatów, oligarchów, czy choćby zwykłych kupców należyty wizerunek Gildii. Będzie wychwalać, sławić i zachwycać, jakby został stworzony wyłącznie dla krasnych słów i jeszcze piękniejszych uśmiechów.
Jednakże w towarzystwie zabawiał się przeważnie sam, a w tym wyjątkowym przypadku do kawalkady ma dołączyć również Magratta.
Chłopak nie mógł się powstrzymać, aby nie przenieś wzroku z mistrza i spojrzeć na kobietę. Na sztywną fizis, która w skupieniu słuchała słów mężczyzny, lecz nie odpowiadała na nie z większymi emocjami. Nie wydało się bardowi, aby była jakkolwiek zdegustowana ich treścią, przynajmniej nie dawała tego po sobie poznać, ale również nie emanowała większym zamiłowaniem do tego pomysłu.
— Nie macie za dużo czasu na przygotowania — oznajmił Cervan. Odsunął się na stołku, sięgnął do kieszeni i wyciągnął kawałek papieru, kopertę.
Położył depesze na stole. Bard patrzył, jak dłoń Elry sięgnęła po nią, uniosła, otworzyła kopertę, którą jednak odłożyła może trochę zbyt gwałtownie, bo ta, zamiast upaść gładko, przesunęła się po deskach, wpadając pod dłonie chłopaka. Na białym papierze rozlała się czerwona plama laku, ozdobiona złotym sznurem. Pieczęć została skruszona, lecz pierzaste labry wijące się po bordiurze z księżycową figurą, chłopak rozpoznał niemalże od razu.
— Zaproszenie przyszło późno, a termin wcale nie jest tak odległy, więc...
Kontynuował mistrz, lecz bard zdawał się go kompletnie nie słuchać. Odrzucił na bok kopertę, a nogi krzesła zazgrzytały na deskach, gdy gwałtownie pochylił się ku Elrze. Złapał za róg trzymanego przez nią listu, odchylił lekko i zerknął w treść.
Westchnięcie wyrwało się mu z trzewi. Zbyt głośne, może nadto ostentacyjne.
— Ach, ach — odsunął się, nie mniej gwałtownie, gdy to uprzednio przylgnął do kobiety. Wzrok mu uciekł gdzieś na bok, na panele, może inne stoły, szukał kota, którego nagle pragnął złapać i przycisnąć do piersi. Zanurzyć palce w miękkiej sierści, zająć dłonie, które wówczas nerwowo przesuwały się po desce. Paznokcie szurały po zagłębieniach w słojach. — Ach Defros. Czyż to nie za daleko, żeby posyłać tam ludzi, aby się praktycznie tylko zabawili? Nie ma nikogo innego w tamtej okolicy, aby przy okazji odbębnił wizerunkowe posługi?
— Xavierze, nie wierzę, że to ty zadajesz mi takie pytanie — kąciki ust mistrza uniosły się nieznacznie, drgnęły rozbawione. — I nie, nikogo nie ma w okolicy, nikt również się tam nie wybiera. Większość osób ma już przyznane zadania, dlatego muszę prosić, wręcz nalegać, aby to wasza dwójka podjęła się tego zdania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz