poniedziałek, 19 marca 2018

Uga


by Chegli

Uga

Pogromca bestii ♣ lat 12   24.03  Kobieta  Człowiek  Łowca

Uga jest dzieckiem lasu. Zdziczałym, polegającym na instynkcie, płochliwym, ale również i bezwzględnym, niczym dzika przyroda. Wychowywała się z dala od ludzkich miast, nie zna ich zwyczajów, savoir-vivre’u, dlatego nie rozumie tak abstrakcyjnych pojęć jak sztuka, kłamstwo czy religia. Nie jest niemową, języka nauczyła się podsłuchając rozmowy różnych rozumnych stworzeń żyjących w lesie. Zdania składa krótkie, konkretne, szczere i bezpośrednie. Jest małomówna, jednak nie można zrzucić tego na nieśmiałość. Dosyć rzadko miewała okazję z kimś porozmawiać, więc do dziś zbytnio nie rozumie owego dziwnego ,,rytuału” miastowych, w jakim znajdują uciechę każdego dnia.  Za to samych miastowych lubi, i to bardzo.

,,Są bardzo mili, miękcy, trochę śmierdzą dymem, ale da się wytrzymać. Lubię, jak próbują podejść, wyciągają ręce, zawsze wtedy tak śmiesznie wykrzywiają twarze i pokazują zęby. Mówią, że to oznaka radości. Nie rozumiem ich. Zwierzęta pokazują kły by okazać złość, ostrzegają, żeby się nie zbliżać. Może to dlatego ludzie i zwierzyna tak bardzo się nie lubią? Po prostu siebie nie rozumieją.”

Jej wygląd również przyciąga nie mniej uwagi. Wszędzie lata półnaga, starczą jej skórzane portki oraz wyszywany lazurową nitką bawełniany szal (który i tak zakłada tylko w chłodną pogodę). Uważa, że większa ilość odzienia tylko spowolniałaby ją i krępowała ruchy. Ma trochę racji- żadne buty nie dałyby jej takiej przyczepności i stabilności pośród koron drzew jak nagie stopy. W mieście rzadko kiedy chodzi na czworaka, lecz pomimo to nadal odstaje od reszty. Chodzi lekko zgarbiona, z łokciami wykrzywionymi na boki. Jej kroki są ostrożne, jednak nie ma w nich niczego z gracji. Ręce, stopy i kolana ma zawsze obtarte lub poranione, a w niebieskie, sczochrane włosy często wplątują się przeróżne gałązki, listki, rzadziej owady. Przeciętnego przechodnia to obrzydza, ale Uga twierdzi, że żyje z nimi w symbiozie.
,, Gdy przyszła na świat, jej oczy były odbiciem nieba. Z czasem ściemniały, tak jak ciemnieje krzepnąca krew."

Urodziła się na wyspach Fliss, wśród jednego z pomniejszych ludzkich plemion. Nadano jej imię Uga, co w ich języku oznacza strumyk.

by Rametic
 Gdy miała 8 lat, na wioskę spadło nieszczęście- Sagadda, ,,straszliwa bestia” jak ją nazywali tubylcy. To nie był nagły atak, a jedynie początek  długotrwałych prześladowań. Bestia pustoszyła pobliskie tereny łowieckie, napadała na samotne kobiety, pożerała dzieci bawiące się w lesie. Była naprawdę wielkim utrapieniem, ale plemię bało się Sagaddy. Zachowywało bierność przez lata, aż pewnego dnia bestia zagryzła żonę wodza. Mężem targała nienawiść i wściekłość, nie był w stanie trzeźwo myśleć. Zorganizował polowanie na potwora, chętnych nie brakowało zarówno wśród mężczyzn jak i kobiet. To był wielki błąd- bestia zapędzona w kozi róg zaatakowała grupę nie zostawiając ani jednego przy życiu. Młodsze dzieci z obozu nie przetrwały bez opieki dorosłych nawet jednej nocy, obóz napadły dzikie zwierzęta. Starsze za to rozpieszchły się po całej wyspie próbując na własną rękę jakoś przetrwać. Uga nie była wyjątkiem- pewnego dnia natknęła się na wąwóz, w którym leżały szczątki członków jej plemienia. Wpadła na plan, jak powstrzymać Sagaddę przed dalszym spustoszeniem. Zagoniła potwora w to samo miejsce, do którego zapędzili go dorośli, jednak dziewczyna nie zamierzała podchodzić, a tym bardziej mierzyć do niego z dzidy- zamiast tego odcięła mu drogę ucieczki bambusową kratą, tworząc dla Sagaddy więzienie.

,, Zapadła noc, na niebo wzeszedł już piętnasty księżyc od kiedy zamknęłam bestię w wąwozie. Przysiadłam na skraju przepaści, policzek oparłam o krawędź dzidy. Byłam śpiąca, ale nie mogłam zasnąć: ktoś przecież musiał pilnować Sagaddy. Za każdym razem gdy próbowała atakować bambusową kratę, ciskałam w nią kamieniem. Powoli ustępuje: rozumie, co chcę jej powiedzieć. Nawet taka bestia jak Sagadda posiada choć trochę rozumu. To dziwne, ale z każdą kolejną nocą spędzoną w jej obecności zaczyna mi się wydawać, że posiada również serce."

Bestia schudła już tak bardzo, że Uga zlitowała się i wrzuciła do wąwozu upolowanego dzika. To miał być jedyny akt łaski, jaki potwór dostanie, jednak wkrótce okazało się, że dziewczyna nie była w stanie patrzeć jak Sagadda umiera z zagłodzenia. Zaczęła dokarmiać ją regularnie.
Pewnego dnia Uga postanowiła upleść mocny sznur i zniszczyć kratę. Bestia zamarła, nie mogła uwierzyć w otwarte wrota do wolności. Dziewczyna wykorzystała jej otępienie i wskoczyła jej na grzbiet.
To był długi, męczący bieg. Potwór wierzgał i rwał, próbował zrzucił Ugę, ta jednak była zbyt zwinna, liną zaś przywiązała się do jego cielska. Dziewczyna spędziła na jego grzbiecie trzy dni, aż potwora zmęczyła panika, Powoli przyzwyczaił się do jej obecności. W końcu wolny opóścił wyspy, przepłynął mieliznę i wszedł na kontynent. Tak rozpoczęła się długa, wykańczająca podróż tej dwójki.
by SirHanselot
Wędrowali przez lasy i równiny, polowaniom bestii niespodziewanie zaczęła asystować dzida Ugi. Sagadda zobaczyła, że tworząc duet są skuteczniejsze. Dziewczyna stała się czymś więcej niż tylko upierdliwym kleszczem, który  przywarł do jej grzbietu. Stała się członkiem stada, towarzyszem.
Uga mogła teraz zejść z potwora bez obaw, że ten przy pierwszej lepszej okazji ucieknie. Rezultaty znacznie przerosły jej oczekiwania: potwór nie tylko nie-uciekał, ale i dawał się przywoływać,  czyścić i dzielić ciepłem podczas zimnych nocy. Miała rację- Sagadda jednak posiada serce.

Do Gildii dołączyła w poszukiwaniu zrozumienia. Żadna inna zbieranina ludzi nie charakteryzowała się taką różnorodnością, a co z tym idzie i tolerancją na nowe oraz dziwne. W każdym innym miejscu Uga była zazwyczaj traktowana jak wynaturzenie, co zarówno jej jak i bestii nie bardzo się podobało.
Spędzając coraz więcej czasu z ludźmi, podłapała od nich parę rzeczy. Nauczyła się płynne wypowiadać, polubiła ich zwyczaje, muzykę, robótki ręczne. Szczególnie przypadło jej do gustu rzeźbienie w drewnie i plecionki z barwionej wełny. Plotła tony kolorowych kocyków, a z drewna wyrzeźbiła sobie rozdwojoną fujarkę, na której czasami przygrywa sobie w samotne noce.
Pomimo posmakowania kultury ludzi nie utraciła swojego instynktu. Nadal uwielbia otoczenie dziczy, tylko pod koroną z zieleni czuje się w pełni odprężona. Długie przebywanie w zamkniętych pomieszczeniach za to dotkliwie odbija się na jej samopoczuciu.

♣ Noce spędza w ogrodzie Gildii, w krzywym, małym szałasie ukrytym pomiędzy krzewami.
♣ W zimę przenosi się do stajni, gdyż między zwierzętami po prostu jej cieplej.
♣ Jej naszyjnik jest zrobiony z zębów członków jej plemienia.
♣ Nie potrafi czytać ani pisać, zna jedynie słowo mówione.


8 komentarzy:

  1. - Przeklęte zarośla - mruknęła Philomela pod nosem przedzierając się przez ogród, przeklinając przy okazji swoją głupotę, iż w ramach miłości bliźniego, aby nie budzić innych członków Gildii zdecydowała się dostać do pokoju przez ogród. Odwykła już od wędrówki w zupełnych ciemnościach, tym bardziej że nogi ledwie odrywały jej się od ziemi. Nagle wpadła na jakiś dość wysoki kanciasty obiekt. Krzyknęła w pierwszej chwili przestraszona, ale już po chwili pozbierała się masując obtłuczone czoło. Konstrukcja przypominała jakiś prymitywny szałas obsypany spadłym niedawno (któryż to już raz w tym roku) śniegiem. Lokum wyraźnie niezamieszkane obecnie uparło się (w jej opinii tylko po to by zrobić jej na złość) zagrodzić jej drogę do ciepłego łóżka, z którym zamierzała zawrzeć dłuższą i bliższa znajomość.
    - Kto to tutaj postawił, powariowali, czy co? - zrzędziła pod nosem i pewnie dorzuciłaby jeszcze parę uwag, gdyby nie światło, które nagle rozpaliło jasnym blaskiem okienko stajni i towarzyszący mu groźny pomruk. Przez chwilę nie poruszała się i starała nawet nie oddychać, jednak z gęstego mroku nie rzuciła się na nią żadna bestia z zamiarem jej pożarcia. Naciągnęła mocniej płaszcz i ruszyła przed siebie, ale ziarno ciekawości zostało zasiane.
    ***
    Rankiem nie odsypiała nocnej eskapady jak zwykle, ale natychmiast (niespotykanie wręcz na siebie wcześnie) zjadła śniadanie i ruszyła do stajni. Oczywiście nie obyło się bez grubej warstwy najcieplejszej odzieży. Nie zamierzała w czasie swego dochodzenia dygotać z zimna i zdradzać swoją pozycje dzwoniącymi zębami. Wreszcie poczyniwszy odpowiednie przygotowania znalazła się u wejścia do stajni. Szybko wślizgnęła się do środka i zatrzasnęła za sobą drzwi ucinając mroźny powiew wiatru. Wewnątrz było cicho i jasno, a także panowała znośniejsza temperatura. Pod stopami dudniły kamienne płytki przysypane gdzie nie gdzie kupkami słomianych okruchów. Philomela ruszyła naprzód badawczo rozglądając się dookoła. Wreszcie dostrzegła szczupłą zgarbioną postać skuloną na jednej z poprzecznych belek.
    - Halo - zawołała niepewna jak powinna się zwrócić do tej dziwnej istoty. Jednocześnie przypomniała, ze parę dni temu było głośno o jakiejś nowej członkini Gildii. Ona sama zbyt zajęta swoimi sprawami wciąż jeszcze nie miała czasu jej powitać. - Przepraszam, czy to ty jesteś tą nową?
    Skrzywiła się usłyszawszy własne słowa. Jakoś nie najlepiej to zabrzmiało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uga zerwała się na dźwięk obcego głosu. Jego właściciel nie był tak niebezpieczny, jak mogła sądzić.Nieznajoma wyglądała potulnie, sprawiała wręcz wrażenie bezbronnej. Dziewczynka uspokoiła się i usiadła na krzyż, nie odrywając wzroku od kobiety.
      - Przepraszam, czy to ty jesteś tą nową?- Jej głos był melodyjny i delikatny, co współgrało z jego zestresowanym brzmieniem.
      Uga uśmiechnęła się pod nosem. Nie miała pojęcia, co tak poddenerwowało nieznajomą, ale ukrywanie tego nie wychodziło jej najlepiej. Niczym panienka w opresji- pomyślała. Niebieskowłosa skinęła głową i podała jej swoją owiniętą bandażem dłoń.
      - Uga jestem.- Jej zachrypnięty głosik nawet nie umywał się do tego należącego do kobiety.
      - Philomena.- Odwzajemniła gest.- Słyszałaś może wczoraj te okropne dźwięki dochodzące ze stajni? Co najmniej podejrzane.
      Ów ,,okropny dźwięk" rozległ się znów, co przyprawiło Philomenę o nieprzyjemny dreszcz.
      - Ten dźwięk? -Kąciki ust Ugi uniosły się, brwi zmarszczyły.
      - Taak.- Kobieta rozejrzała się po stajni.- To tu ciągle jest?
      Dziewczyna wdrapała się na drzwi jednej z boksów i wskoczyła do środka.
      - Jasne. Do tego robi się markotna, nie dostała śniadania.

      Usuń
    2. Stając na palcach, by zyskać lepszą widoczność Philomela zajrzała za drewniane ogrodzenie, gdzie na pomiętym posłaniu ze słomy spoczywało coś co natychmiast przywodziło byłej sylfie na myśl barwne albumy jakie w wolnych chwilach przeglądała u czarnoksiężnika. Pysk zwierzęca pokryty drobną łuską przypominał niemal gładką skórę, a wnętrze pyska najeżone było ostrymi ząbkami i tylko oczy odcinały się od szarości krwistoczerwonym blaskiem. Wzdrygnęła się zaskoczona raczej niż przestraszona. Momentalnie też straciła zainteresowanie pupilkiem nowo poznanej osóbki skupiając całą swoją uwagę an niej właśnie. Uścisk dłoni jakim się powitały był silny i zdecydowany, przez co przywodził jej na myśl stare dobre czasy przemytu, którym w tajemnicy przed wszystkimi nadal od czasu do czasu się parała w tajemnicy przed innymi członkami gildii, choć była niemal pewna, że jej nocne wypady jak i ich rzeczywisty cel są tajemnicą poliszynela i tylko z życzliwości nikt o nich nie wspomina, tak jak ona starała się nie czytać ludziom w myślach. W przypadku Ugi gotowa była uwierzyć w tej chwili, iż w ogóle nie jest to możliwe. Przez krótki moment kiedy ich ręce stykały się dotarło do niej ledwie kilka niepowiązanych ze sobą, niezrozumiałych obrazów. Teraz młoda łowczyni zupełnie dała się pochłonąć czynności karmienia swojej bestyjki, a sokolniczka nie zamierzała jej przeszkadzać. Wreszcie gdy cisza zaczęła jej ciążyć odezwała się:
      - Może to zabrzmi niegrzecznie, ale... gdzie udało ci się takiego stwora złapać? I co to właściwie za gatunek? Czym go karmisz? Jesteś tu nową stajenną? I... wiesz coś może o tym stosie drewna w ogrodzie, o który prawie się wczoraj zabiłam?

      Usuń
    3. Oderwała się od zajęcia i spojrzała na Philomenę. Złapać? Uga słyszała to słowo jedynie w kontekście niewolenia ludzi przez handlarzy niewolników, czasami na targach, gdzie sprzedawcy chwalili się swoimi zdobyczami w klatkach. Zawsze "łapanie" miało negatywny wydźwięk i uwzględniało w sobie upokorzenie złapanego. Dziewczyna nie schwytała bestii, jedynie przylepiła się do niej jak rzep, chcąc nauczyć ją trochę szacunku oraz niezabijania wszystkiego, co popadnie.
      - Zabawne pytania zadajesz.- Uga nie widziała w nich sensu, ale i tak odpowiedziała na nawałnicę pytań.- Sagadda to bestia, spotkaliśmy się na wyspach. Niezbyt smakuje jej ta wasza chuda króliczyzna, ale musi jakoś wytrzymać do wiosny. Nie może sama wychodzić na polowania, nie przeżyje długo w śniegu.
      - Oczywiste.- Philomena zaśmiała się pod nosem.- Nikt z wysp nie powiedział ci, z jakiego gatunku jest?
      - Powiedzieli, że to Sagadda.- Wzruszyła ramionami.
      - I nic więcej?
      - No...Sagadda jest bestią.
      - A to przypadkiem nie jej imię?- Powoli traciła cierpliwość.
      - Imię, zgadza się.
      - Dobrze więc, co w takim razie oznacza ta cała"Sagadda"?
      - bestię.
      Kobieta przetarła dłonią powieki zrezygnowana, westchnęła głęboko.
      Obgadywana właśnie bestia wychyliła łeb nad drzwi boksu i warknęła gardłowo. Dziewczynka odpowiedziała jej bliżej nieokreślonym burknięciem, karcącym jej skandaliczną nieuprzejmość.
      Kobieta wzięła głęboki wdech na uspokojenie i powtórzyła jedno ze swoich wcześniejszych pytań.
      - Jesteś może stajenną?
      - Miałam być, ale to chyba nie jest robota dla mnie.
      Cisza między nimi wymusiła na dziewczynce jeszcze parę zdań wyjaśnienia.
      - Każdy koń w stajni zachowuje się, jakby chciał mnie kopnąć. Umiem się dogadać tylko z bestią, więc wasza szamanka poprosiła mnie o...- urwała i wygrzebała z odmętów pamięci słowa kucharki.- ... " trochę regularnych dostaw świeżej dziczyzny".
      - Szamanka?- Blondynka parsknęła śmiechem, już domyślając się o kim mowa.- W czym ci nasza Irina szamana przypomina?
      - Cóż, przyrządza mikstury.- Wzruszyła ramionami.
      - Zupy i kompoty z suszu .- Przyznała z uśmiechem.- Rozumiem, sama nie mogę wiedzieć, jakich elfich uszu to ona tam nie wrzuca po kryjomu. Albo łusek smoka.
      Nagle oczy Philomeny zalśniły jaśniej, sylwetka wyprostowała.
      - Smok, no właśnie! Czemu ja na to nie wpadłam?- Zaczęła myśleć na głos.- Może twoja bestia to jakiś podgatunek bezskrzydłego smokowca? No nieźłe, smoki to drogie sztuki.
      Uga skrzywiła się na tę wiadomość, nie chciała żadnej nowej nazwy. Sagadda to Sagadda, kropka.
      - Pewna jesteś? - Jęknęła przeciągle, niezbyt przekonana co do jej odkrycia.
      - Nie, ale znam kogoś, kto może wiedzieć.

      Usuń
    4. Stanęła przez chwilę swobodnie opierając się dłonią o boks i wystukując koniuszkiem wysokiego ucieka rytm. Odgarnęła włosy z czoła jednym parsknięciem i spojrzała przenikliwie na rozmówczynię, starając się odgadnąć jej myśli. Czuła, że rozmowa nie do końca jej się podoba. Przyszło by na myśl jak ona by się czuła, gdyby ktoś deliberował nad ceną jej ukochanej sowy Eglantyny. Czy naprawdę była dla niej sową, czy już tylko Eglantyną. Dziewczyna najwyraźniej nie domyślała się nawet na grunt jakich to operacji myślowych ja sprowadziła. Rezygnując więc ostatecznie z wykorzystania swej mocy Philomela uśmiechnęła się do niej łagodnie.
      - Wiesz Sagadda to bardzo dobre imię, nie potrzeba jej innego, a co do mojego znajomego... i tak nie odważyłabym się go pytać. Nie maiłoby to sensu, gdyby nie wiedział nie powiedziałby mi o tym, a gdyby akurat posiadał taką informację to na pewno by się nią nie podzielił, gdyby cena takiego okazu była wysoka.
      Uga uśmiechnęła się z widoczną ulgą. Była sylfa odkryła, że prostota rozmówczyni sprawia jej jakąś nie zrozumiałą ulgę. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie zostało właściwie nic do powiedzenia. Postanowiła więc zmienić temat by jeszcze chwilę spędzić w towarzystwie intrygującej bestii i znacznie ciekawszej jej opiekunki.
      - A jak udało wam się przejść przez granicę? Żeby przemycić zwierzę takiego kalibru trzeba być nie lada specjalistą, moi przyjaciele gotowi by przyjąć cię od zaraz do kompani... to znaczy moi byli przyjaciele... znaczy tacy co już się nie widujemy... bo oczywiście członek gildii nie powinien zajmować się przemytem i...
      Zaczęła plątać się i wreszcie zamilkła dostrzegając niebotyczne zdziwienie łowczyni, która patrzyła na nią delikatnie przekrzywiając główkę jak ptaszek na gałęzi, przyglądający się przechodniom.
      - Pewnie nie rozumiesz o czym mówię?
      Pokręciła głową z widocznym żalem.
      - Przemyt jest wtedy, kiedy przenosi się coś z jednego państwa do drugiego bez zapłaty cła...to znaczy normalnie kiedy chcesz przejść przez granice... chyba nie powinnam ci o tym mówić... szczególnie, że moje sokoły są pewnie już głodne
      Z trudem powstrzymała się przed dorzuceniem "śmiertelnie", ale domyślała się jak opacznie mogłaby to zrozumieć rozmówczyni i co by z tego wynikło.
      - Nie wspominaj proszę nikomu o naszej rozmowie na temat przemytu. I... odwiedź mnie kiedyś w ptaszarni... może ptaki lepiej zareagują na ciebie niż konie.
      Machnęła dłonią na pożegnanie i pobiegła do swoich zajęć.

      Usuń
  2. [Witamy, witamy i mnóstwa weny życzymy. Mam nadzieje, że zostaniesz z nami, jak najdłużej z taką cudowną postacią. Wiem, że już to mówiłam, ale powtórzę jeszcze raz - Uga jest świetna. :D ]

    Po trzech naprawdę długich dniach spędzonych w podróży Xavier w końcu dotarł do gildii. Był przemoczony, zmęczony, ale głównie zły. Na świat, na pogodę i przede wszystkim na siebie, że się wplątał w coś takiego. Zapewniano go, że to misja dosłownie na jeden dzień. Wystarczyło pojechać i wrócić przed obiadem, będąc bogatszym o parę miedziaków. Idealna okazja, żeby rozprostować nieco zastałe kości i przypomnieć sobie, jak się siedzi w siodle.
    Skończyło się jednak na paskudnych siniakach, podziurawionym płaszczu i chyba tylko cudem, wykonanej robocie. Przynajmniej chłopak zdobył na przyszłość nauczkę, żeby nie porywać się na pierwszą lepszą możliwość zarobku, bo czasem, zamiast cokolwiek zdobyć, to jeszcze straci. Bard szczerze wątpi, że Gildia zwróci mu za rozerwane ubranie.
    — Och brachu, w końcu jesteśmy. — poklepał karego konia po szyi i zsunął się z siodła, próbując udać, że wcale wszystko go nie boli. Bębenek potrząsnął łbem, zapewne dając znać, że sam jest zmęczony drogą i faktem, że musiał tyle spędzić w uprzęży. — Spokojnie, postaram się jeszcze dziś podkraść trochę jabłek z kuchni, należy ci się coś więcej niż to stęchłe siano.
    Złapał go za lejce i poprowadził go przez błonia, aż do bram stajni. Koń spokojnie przeszedł całą odległość, nawet chłopak nie miał obaw puścić go, gdy otwierał stajnie, bo wałach potulnie czekał. Cała zabawa zaczęła się, dopiero gdy Xavier próbował wprowadzić go do pomieszczenia. Z jakiegoś powodu wierzchowiec nie chciał za żadne skarby przekroczyć progu, prychał i strzygł uszami.
    — Co jest?
    Dziwna upartość wierzchowca nieco zaniepokoiła chłopaka. Wprawdzie rozejrzał się po wnętrzu, obserwując zachowanie innych koni, jednak te wydawały się całkiem spokojnie. Przeżuwały siano, drzemały, a nawet niektóre, bardziej ciekawskie wyciągały szyje, chcąc zobaczyć, kto przyszedł. Tylko kary wałach miał jakieś dziwne obiekcje.
    — Błagam, nie odstawiaj mi tu teraz jakichś fochów. Ja jestem zmęczony, ty pewnie też, wszyscy chcemy do domu — raz jeszcze pociągnął go, ale tym razem trochę mocniej. Konia jednak to zbytnio nie wzruszyło. Tak, jak się uparł, tak ciągle tkwił w tym samym miejscu. Chłopak westchnął ciężko, widząc, że musi sięgnąć po specjalne środki.
    — Dobra, nie chcesz po dobroci, to inaczej to załatwimy. Spokój.
    Ostatnie słowo wypowiedział nieco inaczej, starając się zabrzmieć, jak najłagodniej. Napełnił je intencją i nasączył niewielką dawką magii. Z chrap konia zaczął wypełzać niebieskawy dym, a tęczówki przybierać nienaturalną barwę lazuru. Bębenek niby to raz kichnął, rozganiając magiczne powidoki i już dłużej nie stawiał oporu.
    Chłopak bez większych problemów przeprowadził go przez cały budynek, aż do jego boksu. Wprowadził go tam, nadal utrzymując czar - tak na wszelki wypadek. Już miał się brać za jego oporządzenie, gdy z boksu naprzeciwko dobiegł go jakiś dziwny dźwięk. Chłopak w pierwszej chwili myślał, że to może jakiś lis, albo inny dziki pies, więc postanowił podejść bliżej. Jednak to, co zobaczył, w ogóle nie przypominało mu czegokolwiek znajomego.
    Sporej wielkości, ciemne cielsko leżało zwinięte w kłębek, a jego fałdy skóry unosiły się i opadały w rytm jego oddechu. Chłopak chciał sięgnąć po lampę, żeby móc lepiej się przyjrzeć, jednak nim zdążył to zrobić, to jedno oko bestii się rozwarło. Łypnęła na niego gadzim ślepiem i wydała z siebie niski gardłowy dźwięk.
    Xavier z racji, że jeszcze nigdy nie doświadczył czegoś takiego i nie miał pojęcia, jak powinien się zachować, to wrzasnął. Zaczął się gwałtownie cofać, ale skończyło się to na tym, że wylądował tyłkiem w sianie.

    ~ Xavier

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uga kręciła się po ogrodzie. Śnieg chlupał jej pod stopami, ciepłe słońce łaskotało skórę, ogrom zapachów i kwiatowych aromatów omamił zmysły. ,,Czas przebudzenia"- pomyślała.- ,,również dla Sagaddy''. Bestia nie najlepiej znosiła chłodny klimat. Była wiecznie ospała, powolna, większość doby spędzała na spaniu w stajni. Musi bardzo nie lubić zimy.
      W pewnym sensie rozumiała ją. Ich wyspy rodzinne nie lubiały się z zimą. Nie wie, co im ta zima zrobiła, ale widocznie z tego powodu strasznie rzadko je odwiedza.
      Uga wzięła w ręce stos cienkich gałęzi, obsypanych drobnym, zielonym listowiem. Jej stary szałas nie przetrwał próby czasu i teraz przypominał bardziej kopnięte ognisko niż pełnoprawne, ciepłe schronienie. Starą konstrukcję rozmontowała, odratowała co się dało i spróbowała od nowa. Zielone, soczyste końce gałęzi wkopała w wilgotną ziemię, by puściły korzenie i obrosły liśćmi. Nic nie chroniło od deszczu i wiatru bardziej niż osłona z wiecznej zieleni.
      Zanim się obejrzała, wiosenne słońce schowało się za horyzontem, a ona wczołgała się do środka szałasu.
      ***
      Ze snu wybudził ją głośny wrzask dochodzący ze stajni. Głos był ludzki, niski, ale łamliwy- zdecydowanie męski...czekaj, ze stajni!? Źrenice Ugi zmalały momentalnie, rzuciła się w kierunku budynku. Potykała się o gałęzie i kamienie, pędziła przez ciemne alejki, chłodny wiatr dął niemiłosiernie w jej twarz. Do stajni wskoczyła przez uchylone okno.
      - Stój!- Wpadła pomiędzy bestię a mężczyznę przypartego do ściany .
      Sagadda zamknęła paszczę, przestała syczeć, wlepiła wzrok w postać dziewczynki. Ta nie pomyślała poruszyć nawet palcem, przystąpiła do walki na mordercze spojrzenia. Sagadda warknęła na nią ostrzegawczo, by ta nie wtrącała się w jej polowania. Uga odpowiedziała jej tym samym, przypominając o tym, że polować to ona może w lesie. Teren Gildii jest święty. Zrobiła pewny krok do przodu.- Ś w i ę t y.
      Bestia spuściła łeb i zrobiła jeden krok w tył, jednak nie wyglądała na zbytnio zadowoloną ze swej pokorności.
      - Nie musisz tak na mnie patrzeć, dobrze? - Parsknęła, już w języku, jaki mężczyzna był w stanie zrozumieć.- Do lasu wyjdziesz rano, śnieg topnieje.
      Bestia nie rozumiała za wiele, ale mgliście kojarzyła znaczenie z dwóch słów. To wystarczyło, by humor Sagaddy poprawił się. Postanowiła odpuścić i grzecznie poczekać na ranek.
      - Jeśli nie masz tu już nic do zrobienia, to radzę wyjść.- Spojrzała przez ramię na nieznajomego.- Sagadda pości tutaj od czterech miesięcy, a ty pachniesz wyjątkowo apetycznie.
      Uga nie blefowała, naprawdę podzielała zdanie bestii.

      Usuń
  3. Zabrakło mu słów, po prostu nie wiedział, co z siebie wydusić. A może wycofać się w ciszy? Czy jednak spróbować udobruchać to jaszczurowate stworzenie? W obydwu przypadkach mogło chcieć go ostatecznie rozszarpać i zjeść na obiad bądź kolację. Wystarczyło spojrzeć na te zęby, ostre i liczne. Uroczo. Ignatius wziął głęboki wdech nie odrywając wzroku od dziwnej bestii, która też lustrowała go uważnie. A może nic by mu nie zrobiła jakby się ostrożnie oddalił? Mógłby się niby bronić, ale najbliższa szczotka stała za daleko, nie zdążyłby po nią sięgnąć.
    A zajrzał tylko do stajni, zdecydował się tylko zerknąć, bo usłyszał dziwne hałasy i proszę. Gadzinka wśród koni, niby spokojna, ale wlepia spojrzenie, jakby chciała zjeść. Kto ją tu przyprowadził? A może sama przyszła? Nie miał zielonego pojęcia, musiał się tego dowiedzieć. Nie chciał by narobiła kłopotów.
    - To ja może sobie powoli pójdę, pogadam ze wszystkimi, by się czegoś dowiedzieć, a ty tu grzecznie zostaniesz - powiedział cicho i spokojnie, następnie zrobił krok w tył ku wyjściu. Spokój, zachowaj spokój, powtarzał sobie w myślach. Dzikie zwierzęta czują strach i to on wzmacnia agresję.
    W tym samym momencie usłyszał szelest siana oraz skrzypienie drewna. Podniósł głowę w tym samym momencie, w którym na drabinie prowadzącej na stryszek pojawiła się niebiesko włosa dziewczynka. Była równie zaskoczona co on, jednak raczej nie obecnością jaszczura. Ignatius zamrugał próbując wszystko połączyć w całość.
    - Czy ten... zwierzak, jest twój? - spytał spokojnie na co nowa osoba pokiwała głową. Zeszła na dół i stanęła koło łuskowatego stworzenia. - Ah, w takim razie wszystko gra, bałem się, że jakieś dzikie zwierzę tu wtargnęło... - Uśmiechnął się delikatnie. - Jesteś u nas nowa, prawda? Miło mi cię poznać, jestem Ignatius.

    OdpowiedzUsuń