piątek, 2 marca 2018

"Jestem jak bezdomny wędrowiec albo samotny ptak lecący donikąd."

by mikebosi
Philomela Cantillas
Anielica z Defros /Dwudziestojednoletnia kobieta/ur.23.X/ Sokolnik 

Urodziła się w leśnych ostępach Defros nie mając na świecie nikogo i choć trudno w to dziś uwierzyć była jednym z tych duchów powietrza miłujących czystość i prawość nazywanych w pewnych kręgach sylfami. Można by tu napisać, iż od maleńkości odznaczała się wyjątkowymi przymiotami charakteru, ale byłoby to kłamstwem. Do dwunastego roku życia nie wykazywała żadnych nadzwyczajnych cech poza ogromną ciekawością świata i ludzi przede wszystkim. Pewnego dnia to pragnienie poznania świata od którego oddzielało ją pochodzenie i magia zagnało ją na krawędź puszczy i kazało zbliżyć się zanadto do ludzkiego obozowiska. Innym razem być może taka nieostrożność zakończyłaby się ledwie przyspieszonym biciem serca, ale tym razem przyszło jej gorzko zapłacić za popełniony błąd. Jej poprzednie harce ściągnęły wreszcie uwagę ludzi z pobliskich wiosek jak i pewnego mrocznego typa, karzącego zwać się wielkim magiem szkarłatnego pałacu pogromcą czterdziestu bestii. I właśnie tak się złożyło, iż brakło mu do kolekcji owych nieuchwytnych istot zrodzonych w wichrów i mgły, który to niedostatek postanowił naprawić skoro nadarzyła się okazja. Zwerbował nie do końca rozgarniętego niewinnego chłopca, by nie odstraszyć zdobyczy i wystawił go jako przynętę na skraju boru. Została schwytana i siłą czarnej magii przymuszona do ceremonialnego ślubu, w wyniku którego stała się istotą materialną podobna ludziom i na zawsze podległą władzy swego oprawcy.

Na szczęście jej niewola nie trwała długo, choć to co nadeszło po niej ciężko nazwać wyzwoleniem. Cztery lata była posługaczką u swego porywacza, aż pewnego dnia dwór jej pana został zaatakowany przez maga potężniejszego od niego. Dzięki pomocy narzeczonego, bo tak uznała że powinna nazywać tego, z którym połączył ją rytuał, udało jej się ukryć i przetrwać natarcie. Siedzieli długo skuleni w jednym z tajnych schowków gospodarza zamku, aż wreszcie, gdy już mieli wyjść na zewnątrz usłyszeli kroki. Nieznajomy przybysz sobie tylko znanymi sposobami natychmiast odkrył miejsce, gdzie się schowali i wypuścił ich na zewnątrz. Zrazu sądzili, iż jest to owy niebezpieczny najeźdźca, ale szybko przekonali się, iż maja do czynienia z całkiem zwyczajną, nieco przygarbioną staruszką. Kobieta zabrała ich do siebie i udzieliła im pomocy, jednak w zamian zażądała ich służby u siebie. Okazało się, iż jest przemytniczką, a w wolnym czasie prowadzi dom dla bezdomnych dzieci, które potrzebowały pomocy medycznej. Kolejny rok upłynął więc młodym ludziom na nauce podstaw sztuki medycznej i poszukiwaniu sposobu na uwolnienie się od siebie na wzajem. Zaprzyjaźnili się, ale chłopak marzył o karierze żeglarza, a trudnym byłoby wytłumaczenie jej obecności przy nim. Względny spokój nie potrwał jednak na tyle długo by mogli spokojnie skupić się na tych zadaniach. Po roku jacyś dawni nieprzyjaciele gospodyni złożyli jej wizytę i zamordowali ją na oczach przerażonych podopiecznych. Znowu tylko cud ocalił ich od śmierci. Zanim wydała jednak ostatnie tchnienie kobieta zdradziła im zaklęcie cofające "wieczne związanie" będące skutkiem ceremonii. Stali się wolni, ale znowu nie tak jakby tego pragnęli. Nie mieli bowiem niczego i nie mogli być pewni jutra.

Nowa sytuacja zmusiła ich do odnowienia starych znajomości ich tymczasowej gospodyni. Talenty aktorskie i niezwykłe umiejętności Philomeli pozwoliły jej zdobyć zaufanie i uznanie przemytniczego środowiska. Okazała się zresztą nieoceniona w tej pracy. "Biała ścieżka" nie powstrzyma przecież tego, kto nie musi pozostawiać na śniegu śladów stóp. Cały sezon chodzili więc z dawna partią starszej pani, a zimą dziewczyna wyprawiała się na samotne wyprawy. Nie umiała jednak w takich warunkach unieść więcej niż dwie nioski jakichś lżejszych bibelotów. Tym sposobem ich życie na stałe związało się z granicą. Wreszcie jednak nadszedł moment rozstania. Latem Żegota wyprawił się nad morze i zaciągnął prawdopodobnie do marynarki. Została jeszcze jakiś czas na pograniczu, ale nie czuła się tu dobrze. Dręczyło ją coś jakby przeczucie nadchodzącej katastrofy. I rzeczywiście jakiś miesiąc później jej banda została rozbita i tylko ona ocalała z pogromu. Nie starała się wydostać ich z więzienia. Wiedziała, że nie ma szans, a inne kampanie wydawały jej się nieznośne. Postanowiła spróbować swoich sił jako wędrowny muzyk. Talenty odziedziczone z poprzedniego wcielenia sprawiały, że grała przepięknie, jednak szybko się zorientowała się, że nie jest wstanie żyć ze skromnych datków jakie udawało jej się otrzymać od ludzi. Zaczęła kraść.

Zdarzyło się jak łatwo się tego domyślić, iż wreszcie została przyłapana. Tym razem jednak miała wiele szczęścia ponieważ okradziony okazał się sokolnikiem, który właśnie poszukiwał asystenta i obiecał o wszystkim zapomnieć jeśli zechce zaciągnąć się u niego na służbę. Oferował wyżywienie i dach nad głową, więc zgodziła się niemal bez namysłu. Radziła sobie zresztą bardzo dobrze, a praca dawała jej dużo radości. Czuła się bezpiecznie przy swoim nauczycielu i dlatego bardzo mocno przeżyła jego chorobę. Chwytała się wszystkich sposobów by mu pomóc i nawet wyprawiła się do siedziby Gildii by prosić o pomoc dla niego. Tu też dotarła do niej wieść o jego śmierci. I tak mając lat dwadzieścia jeden z przeświadczeniem, iż niewątpliwie przynosi pecha postanowiła podjąć jeszcze jedną rozpaczliwą próbę przeciwstawienia się fatum i wstąpiła w szeregi Kissan Viikset. 

Przemieniona w człowieka utraciła większość zdolności właściwych sylfom,a te które udało jej się zachować w formie szczątkowej przysparzają jej znacznych kłopotów. Przede wszystkim nadal potrafi latać dzięki niewielkim ptasim skrzydłom wyrosłym spomiędzy łopatek. Początkowo nie starała się ich ukrywać jednak szybko przekonała się, iż stanowią swego rodzaju pokusę dla łowców osobliwości i handlarzy niewolników i poczęła ukrywać je pod luźną kapotką. Kolejną magiczną zdolnością Philomeli jest manipulowanie dźwiękiem. Odpowiednio modulowanym dźwiękiem może tworzyć bariery ochronne i fale uderzeniowe obezwładniające przeciwnika. Oczywiście także ta umiejętność posiada swoje wady. Po pierwsze musi odpowiednio długo utrzymać pieśń w mocy, a po za tym według niektórych legend źle manipulowana muzyka może nawet zabić, dlatego niechętnie wykorzystuje ten atak. Trzecią i ostatnia niezwykłą właściwością dziewczyny jest zdolność czytania w myślach. Z łatwością potrafi rozpoznać po tonie głosu, kiedy ktoś kłamie, a jeśli zdoła go dotknąć może zajrzeć w jego przeszłość. Nie zawsze potrafi tą moc kontrolować, a jest ona bardzo wyczerpująca.

Poza zdolnościami magicznymi Filis posiada też kilka zupełnie ludzkich talentów, jak i słabości. Przede wszystkim ma rękę do ptaków. Nie tylko umiejętnie ale i z prawdziwą przyjemnością z nimi pracuje. Tu jest naprawdę sobą. W kontaktach z ludźmi rzadko ukazuje prawdziwe oblicze i można powiedzieć, że jest wybitną aktorką. Lata przemytniczego życia nauczyły ją sprawnego poruszania się po lesie. Posiada podstawy wiedzy medycznej, ale nigdy ją to specjalnie nie interesowało, więc lepiej nie powierzać jej opatrywania nawet powierzchownych ran, bo z bandażem w ręku staje się zdumiewająco niezdarna i niedelikatna. Na muzyce w pełnym słowa rozumieniu nie zna się, ale potrafi pięknie grać na harfie i śpiewać. Wysławia się ze swobodą, czasami przesadną. Absolutnie obce są jej prace techniczne i właściwie już obsługa urządzenia tak prostego jak garnek może ją przerosnąć. Tak samo pozbawiona jest zdolności matematycznych. Miewa też problemy z pamięcią krótkotrwałą, szczególnie jeśli się zamyśli akurat i nie bardzo słucha rozmówcy. Nie jest raczej siłaczką, nie biega przesadnie szybko, ale jest zręczna i wytrzymała. Bardzo wrażliwa na skaleczenia. Wiecznie uskarża się na chłód i dlatego ciepłe wełniane sweterki nosi nie raz nawet w środku lata. Nie posługuje się żadną bronią poza nieodłączną harfą, która może służyć jako broń tłukąca, względnie tarcza.

Wygląd znacznie odróżnia Philomelę od innych ludzi. Przede wszystkim z łopatek wyrastają jej niewielkie ptasie skrzydła, które zwykle bezskutecznie stara się ukryć pod marynarką. Ubiera się zwykle po męsku, co czasami wygląda dość komicznie w połączeniu z jej wątłym ciałkiem. Drugi ulubiony zestaw stanowią obcisłe spodnie i dłuższa tunika. Na nogach nosi lekkie skórzane buciki stabilnie trzymające się stopy. Jest wysoka i szczupła, a jej cera swoją bladością przywodzi na myśl księżycową tarczę. Oczy niewielkie i przebiegłe osadzone w odpowiednich odstępach od siebie i przedzielone kształtnym noskiem mają barwę stopionego bursztynu, a usta kojarzą się z wyblakłym nieco koralowcem. Nadzwyczaj długie płowe włosy związuje zazwyczaj w ciasny warkocz spływający niemal do kolan. Jej ulubione kolory to beż i czerń, a także spłowiała czerwień. Czasami urozmaica swoje odzienie przypiętymi doń kwiatami.

by 薯子Imoko
Charakter młodej damy nikt raczej nie określiłby łatwym. Jako sylfa wyróżnia się dużą chwiejnością emocjonalną, nad którą w życiu codziennym nie stara się nawet zapanować. Cięty język nie oszczędza nawet bliskich przyjaciół, choć jej złośliwe uwagi są raczej zabawne niż dotkliwe. Nie lubi, gdy ktokolwiek narzuca jej swoją wolę, ale jednocześnie chętnie podejmuje się zadań uważanych za niewykonalne. Bywa pomocna, ale raczej nie narzucająca się. Nie znosi pracy w grupie, a jeśli już jest na nią skazana to stara się sama o wszystkim decydować i jak najmniej polegać na innych. Wierna w przyjaźni. Uparta nawet kiedy nie ma racji, co często pakuje ją w kłopoty. Lubi grać różne postacie, szczególnie zaś udawać głupszą niż jest w rzeczywistości. Nie ufa obcym. Panicznie niemal boi się gabinetu medycznego, choć jedna z jej opiekunek zajmowała się leczeniem. Strzykawki przyprawiają ją o omdlenie. Lubi dreszczyk emocji, który odczuwa też latając. Nie znosi ludzi głupich i aroganckich. Jest wierna swoim przekonaniom i można jej zaufać. Skłonność do podejmowania wyzwań znajduje jednak u niej czasami nie odpowiednie ujście w skłonnościach przestępczych. Nie wydaje pochopnych sądów, ale ufa swojej intuicji. Boi się swojej magii. Okresy absolutnej bezczynności graniczą u niej z czasem nadzwyczajnej aktywności, co czyni ją jeszcze bardziej nieprzewidywalnym. Ma skłonność do popadania w melancholię i niestety żywi przekonanie, że tym których spotyka przynosi pecha. Nigdy jednak nie pozwala sobie na użalanie się nad sobą, a wyrazy współczucia traktuje jak najgorszą obelgę.

Uwielbia książki i dlatego najłatwiej, jeśli akurat nie przesiaduje w ptaszarni, znaleźć ją w bibliotece. W wolnych chwilach chętnie też układa wiersze i grywa na harfie. Interesuje się wszelkimi gatunkami ptaków, które da się trenować.

Dodatkowe informacje:
- Jako istota związana z powietrzem nie przepada za pozostałymi żywiołami. Ogień toleruje tylko w kominku, względnie jako ogniska, lub element oświetlenia, wodę tylko w wannie, a niektórzy złośliwi dodają że i z ziemią stara się ograniczać kontakt przemykając korytarzami z prędkością komety. Co za tym idzie nie potrafi pływać.
- Jako sylfa posiada nadludzko wrażliwy słuch, którym kompensuje sobie bardzo słaby wzrok. W pochmurne dni bywa ślepa jak kret i nawet osoby dobrze sobie znane poznaje wyłącznie niemal po specyficznym odgłosie kroków lub brzmieniu głosu.
- Przemytnicze życie nauczyło ją wykorzystywać organ mowy w bardzo specyficzny sposób. Doskonale gwizda i potrafi naśladować głosy większości ptaków.
- Nie lubi okazywać słabości, wiec nie ma raczej w zwyczaju prosić o pomoc.
- Nadal zajmuje się przemytem i spora część wolnego czasu spędza w osnutej złą sławą oberży "Pod Białym Krukiem", gdzie stanowi żywa legendę niemalże.
- Trzyma w pokoju swoją ulubioną podopieczną, sowę Eglantynę.
- Śpiewa owszem pięknie, ale niestety nie wtedy gdy naprawdę jej uczucia wyrażane muzyką są szczere. Jednym słowem, da się ją słuchać właściwie tylko wtedy kiedy kłamie jak z nut. 

Ktokolwiek potrzebowałby kobiecego huraganu we własnej osobie w swym opowiadaniu ma ode mnie wolną rękę ;) Po za tym przyjmę każdy wątek, tylko czasem trzeba mnie pogonić do pisania. 

11 komentarzy:

  1. Ignatius zadrżał, gdy nagle wypadł z ciepłego budynku głównego na zewnątrz. Szybko zapiął płaszcz nim wiatr znowu go zaatakował i pobiegł w stronę izby sokolników. Po drodze uważał by nie zgubić małego listu, który trzymał w dłoni. Dopiero teraz, po obiedzie, przypomniało mu się, że rano miał wysłać list do Ovenore, gdzie znajdował się jego stary znajomy, który niegdyś przez jakiś czas podróżował z chłopakiem i Cervanem. Iggy minął pędem stajnię i wpadł do izby sokolników, jego nagłe wtargnięcie przestraszyło kilka ptaków.
    Uspokoił oddech i spróbował wzrokiem namierzyć swojego ulubionego sokoła. Dostrzegł go po chwili, stworzenie siedziało na swoim drążku i było głaskane przez blondwłosą dziewczynę. Chłopak rozpoznał ją bez trudu, widział wcześniej jak rozmawiała z mistrzem. Nowa, jeśli się nie mylił nazywała się Philomela Cantillas. Zaczerwienił się, gdy zdał sobie sprawę, że również się mu przygląda. Poprawił rozczochrane od biegu włosy i skinął głową.
    - Zdaje się, że wcześniej nie miałem okazji się przywitać. Jestem Ignatius. Miło mi cię poznać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaskoczona nagłym pojawieniem się intruza w jej małym królestwie przyglądała mu się przez dłuższą chwilę wzrokiem, w którym krył się cień oczywistego pytania. Miała wrażenie, że już go musiała spotkać, ale nazwisko jakoś nie wiele jej mówiła. Zmarszczyła lekko czoło starając się przypomnieć gdzie już słyszała to imię. Jedną dłoń złożyła na grzbiecie burego ptaka, drugą oparła swobodnie na biodrze. Wreszcie uświadomiła sobie, że rozmawia z samym sekretarzem mistrza. Zdała sobie też sprawę z nieznośnego milczenia, jakie zapadło między nimi. Uśmiechnęła się więc, poprawiła luźną koszulę w kratę związaną pod szyją czarną atłasową wstążką na znak żałoby i ciemne wąskie spodnie, po czym dokonała krótkiej, rzeczowej prezentacji:
      - Philomela Cantillas, sokolniczka - chciała wyciągnąć dłoń w jego kierunku, ale nie była pewna czy gest ten jest uznawany poza przestępczymi środowiskami, więc się powstrzymała.
      Młodzieniec przyglądał jej się równie badawczo jak ona jemu przed chwilą. „Coś musi być chyba nie tak ze mną” pomyślała i zdała sobie sprawę, że przecież w tej konkretnej bluzce ma wycięte otwory na skrzydła, aby było jej wygodnie przy pracy.
      - Przepraszam - szepnęła zawstydzona – za mój wygląd, ale na co dzień bardziej komfortowym jest… a szanowny kawaler jak sądzę, chciał nadać list?
      Skinął głową niepewnie.
      - W takim razie musimy przejść do gołębnika…
      Odrzuciła do tyłu długi blond warkocz spoczywający dotąd na jej piersiach i sprężystym krokiem ruszyła w stronę niewielkich nadpróchniałych drzwi z ozdobnymi żelaznymi zawiasami. Kładąc dłoń na chłodnej klamce jeszcze raz odwróciła się do gościa:
      - No chyba, że istnieje tu zwyczaj wysyłania z ważną korespondencją sokołów

      Usuń
    2. - Nie, nie, nie. - Chłopak z zakłopotaniem zamachał rękoma, chcąc wyjaśnić sytuację. Ogarnij się człowieku, zganił się w myślach. Że też tak łatwo został wytrącony z cudownej, spokojnej równowagi jednym pytaniem. Zdecydowanie musiał nad tym popracować. - Fakt, normalnie wysyłamy listy za pomocą gołębi, jednak tym razem chciałem by wiadomość dotarła do celu jak najszybciej - przerwał na chwilę i spojrzał na swojego ulubieńca, który z niecierpliwością zatrzepotał skrzydłami. - Wolałem więc, by sokół się tym zajął. Są szybsze, podróż do Ovenore zajmie mu mniej czasu niż gołębiowi.

      (Przepraszam, że tyle czasu i tak krótko ;3; )

      Usuń
    3. Zastygła w pół kroku i zwróciła się w stronę rozmówcy łagodnie marszcząc brwi. Oczywiście telepatyczne zdolności pozwoliły jej niemal natychmiast uchwycić tęskne spojrzenie jakim obdarzał ptaka szamocącego się nerwowo w klatce.
      - Widzę że decyzja już została podjęta, nawet bez mojej rady... normalnie pewnie oponowałabym, że to zbyt daleka droga dla sokoła i już samo wyszkolenie ptaka drapieżnego na pocztyliona jest nie możliwe, ale jak widać mało jeszcze wiem o świecie.
      Podeszła do klatki i otworzywszy ją pozwoliła by zwierzę zajęło miejsce na jej rękawicy. Sokół był nie duży, ale wyraźnie odznaczał się siłą i żywością. Wyraźnie lubił młodzieńca, który przyszedł po niego. Delikatnie ujęła koniec rzemyka przytwierdzonego do nogi ptaka.
      - Weź rękawicę - poradziła swojemu gościowi - leży na stole inaczej nasz przyjaciel rozorze ci rękę do krwi i medycy będą mieli co robić. Przypuszczam, że potrafisz sam założyć mu puszkę z listem.

      (no ja też się nie popisałam)

      Usuń
    4. - Tyle razy wysyłałem listy, że to już nie sprawia problemu - odpowiedział Ignatius pewnie, choć w środku znowu się zganił, że zapomniał o rękawicy, rzadko mu to uciekało. Szybko złapał jedną leżącą na pobliskiej półce i założył. - Chociaż jestem pewien, że nie zrobiłby tego, jest strasznie ostrożny. - Wyciągnął dłoń a sokół przeskoczył na jego rękę. Chłopak uśmiechnął się i pogłaskał ptaka - Dwa razy siadał mi na ramieniu i ani razu mnie nie zadrapał.
      Założył zwierzęciu puszkę z listem i wraz z Philomelą wyszli na zewnątrz. Sokół na jego ramieniu niecierpliwie machał skrzydłami, wiedział, że czeka go długa wycieczka. Chłopak pogłaskał go po raz ostatni i cicho życzył mu dobrej, bezpiecznej podróży. Uniósł rękę do góry pomagając skrzydlatemu stworzeniu szybko wzbić się w powietrze. Obserwując jak ptak znika w oddali zdjął rękawicę by odnieść ją do pomieszczenia.
      - Dziękuję za pomoc - powiedział do dziewczyny, która weszła do budynku zaraz za nim. - Mam nadzieję, że dobrze się będziesz u nas czuła. - Uśmiechnął się, a gdy blondynka odpowiedziała, że nie ma za co i podziękowała za dobre słowa. Skinął głową w geście pożegnania po czym wyszedł. W gabinecie czekało na niego jeszcze dużo pracy.

      Usuń
  2. - Zimnooooo.... - Głos blondyna zadrżał, gdy kolejny powiew nieprzyjemnego , zimnego powietrza wrzucił mu za kaptur świeży śnieg. Teraz po dłuższych przemyśleniach mógł bez problemu stwierdzić, że nie potrzebnie błagał o porządną zimę w tym roku... na co to komu było w sumie. Oczywiście marzyła mu się zima przesiedziana w domku, przy piecyku i Nue na kolanach, ale zachciało mu się podróży do Gildii...i jego marzenia poniekąd legły w gruzach.
    Czując, że śnieżyca przybiera na sile schował się w pierwszym lepszym budynku, który okazał się ptaszarnią. Budowla przypominała wierze w której kręcone schody prowadziły na wyższe piętra. Shin z czystej ciekawości zaczął powoli się wspinać na górę strzepując z siebie i Nue resztki śniegu, aż nie ujrzał sylwetki dziewczyny o blond włosach siedzącej przy ptakach. Spoglądała na okno w zamyśleniu, więc chłopak w milczeniu jeszcze przez chwile się jej przyglądał, póki nie odwróciła się w jego stronę z pytającym spojrzeniem.
    - W czymś mogę pomóc? - Zapytała mrużąc lekko podejrzliwie powieki.
    - Chciałem się schować w ciepłym przed tą śnieżyca uroczy aniołku - Blondyn uśmiechnął się niewinnie widząc jeszcze większe zdezorientowanie na twarzy nowo poznanej osoby. - Nazywam się Shinaru Nakara ... posłaniec , a zarazem pasterz z Gildii - Ukłonił się lekko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Philomela Cantillas - uśmiechnęła się lekko i złożyła nieco nazbyt dworny ukłon pachnący zjadliwą ironią - Sokolniczka, w ogóle i tak się jakoś składa, że w Gildii również. Kiepskie szanowny kawaler wybrał miejsce na ogrzanie styranych kości, bo zimno tu jak w trupiarni. Zresztą w pokojach nie lepiej.
      mocniej opatuliła się grubym wełnianym ponczem, jakby samo wymówienie słowa zimno przeniknęło ją chłodem. Ciągle jeszcze zdarzało jej się zapominać jak zimno jest w ptaszarni przy obecnych warunkach atmosferycznych i nie raz trzęsła się przemarzła do kości karmiąc podopiecznych. Wciągnęła rękawiczki i wskazała na kręte schodki.
      - Nie ma sensu tu marznąć, trzeba by łyknąć ciepłej herbaty i zarzucić coś na ruszt, domyślam się, że nie ja jedna jestem dzisiaj bez śniadania.
      Widząc, iż mężczyzna kieruje się już na dół wzięła z wieszaka dodatkowy płaszcz i powoli ruszyła za nim.
      - Chwileczkę - zatrzymała go nim nacisnął klamkę i podeszłą jeszcze do stołu, celem uzupełnienia czegoś w dokumentach. Wyraźnie jednak był to tylko pretekst, bo dzierżąc w dłoni pióro wcale nie czysta kartka przyciągała jej spojrzenie, postać nowo poznanego młodzieńca.
      - Był pan może przypadkiem w okolicach pogranicza Defros?
      Czuła, że pytanie nie dość ze bezsensowne, może być wielce niestosowne, jednak tęskniła za przyjaciółmi i wciąż żywiła absurdalną nadzieję, że stara kompania jeszcze wypłynie. Teraz wiec wlepiła pytające spojrzenie w posłańca oczekując odpowiedzi.

      Usuń
    2. - Żadne pan - Blondyn zaśmiał się lekko wymachując rękoma. Nie czuł się na tyle ważny bądź starszy, by ktokolwiek zwracał się do niego właśnie "Per pan" - Wystarczy Shin. I niestety , nie miałem okazji w ostatnim czasie odwiedzać Defrost. W prawdzie mam tam paru znajomych, lecz nie mogłem ich odwiedzić z rożnych powodów ... a w pracy jeszcze mnie nie wysłali w tamte strony - Podrapał się po policzku nieco zawiedziony. Nie mógł jej pomóc choćby chciał.
      - Oh... rozumiem - Widział w oczach dziewczyny lekko zgaszony promyk nadziei, jakby naprawdę zależało jej na twierdzącej odpowiedzi.
      - Mogę ci jedynie zagwarantować , że jeżeli będę się tam wybierać , to na pewno ówcześnie cię o tym powiadomię - ukłonił się lekko, lecz to wywołało jedynie nerwowy ruch Nue na jego ramieniu, który przez chwile niebezpiecznie się zachwiał. Blondyn przytrzymał go jednak, by stworzonko nie spotkało się z zimną podłogą odsłaniając za razem jego szyje.
      - A póki co - spojrzał ponownie na sokolniczkę z podejrzanym błyskiem pewności siebie w oczach - Mogę cię zaprosić do kawiarenki? Napijemy się czegoś słodkiego, a zarazem uzupełnimy cukier. Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę na ciasto krówkowe. - Uśmiechnął cię ciepło wkładając ręce do kieszeni ciepłego płaszcze. jego entuzjazm nie został jednak podzielony ze strony szarego stworzenia, które od razu na słowa świadczące o ponownym wyjściu na ziąb , postanowiło zejść na ziemie i samemu się skierować w stronę budynku gildii. Czekał tam w końcu na niego ciepły piecyk ,jak i potrawka od szefowej kuchni. Więcej mu do szczęścia nie było potrzeba.
      - H..hej Nue no - Shinaru jednak szybko udaremnił jego pany biorąc go z powrotem na ręce.
      - Widać, twój mały przyjaciel nie jest zadowolony z wyjścia na tą zawieruchę. Myślę, że stołówka w gildii ma jakieś ciasta i ciepłe napoje do zaoferowania - Blondynka podrapała pod brodą potworka, na co ten cicho zamruczał i zamknął oczy - Może innym razem, jak zrobi się cieplej.
      - W sumie to nie głupi pomysł... zamarzłbym , gdybym tylko przeszedł przez bramę Gildii
      - W takim razie chodźmy - Philomela zaczęła powoli kierować się w stronę drzwi, a Shinaru poszedł jej śladem. Gdy tylko opuścili ptaszarnie owiał ich zimny wiatr połączony ze śniegiem. Biały puch błyskawicznie okrył ich ubrania, a nawet dostał się pod kołnierzyk, czy szybko wywołało nieprzyjemny dreszcz u blondyna. Nue zwinął się bardziej w kłębek na jego rękach chcąc jakoś zabezpieczyć futerko przed zmoknięciem, lecz mało to dało. Po chwili drogi jego szare umaszczenie zostało praktycznie w całości zastąpione bielą.
      Poczuli ulgę, gdy udało im się dotrzeć do głównego budynku gildii. Strzepali z siebie resztki śniegu , a mokre płaszcze odwiesili na wieszak. Shin musiał niestety jeszcze oporządzić swojego towarzysza, który wyglądał teraz jak przerośnięty, zmokły kot.
      - Poczekaj na mnie w stołówce. Zaraz do ciebie dołączę, tylko skocze po ręcznik - Z tymi słowami chłopak udał się w swoją stronę, by znaleźć potrzebny mu przedmiot. Poszukiwania nie trwały na szczęście długo, dlatego w miarę szybko uwinął się z wysuszeniem Nue. Po tym udał się do stołówki, gdzie wzrokiem zaczął szukać niedawno poznanej dziewczyny.

      Usuń
    3. Wszedłszy do budynku Gildii wciąż jeszcze nie mogła się pozbyć nieznośnego drżenia, które z największym trudem starała się opanować. Z zadowoleniem więc zajęła miejsce najbliżej okna. Stolik był właściwie wciśnięty jakby na siłę, miedzy cienką ściankę działową, a ciężkie czerwone kotary spływające od szczytu ogromnych okien aż do ziemi. Za plecami czuła ciepło bijące z zapalonej nieco wyżej pochodni, której złotawe światło przesączało się przez płowe warkocze dziewczyny, tworząc z wystających z gładkiej fryzury kosmyków coś jakby aureolę. Wiatr zaróżowił jej blade zazwyczaj policzki, a złote oczy rozszerzyły się ciekawością. Ostatecznie ze względu na swoją wytrzymałość swego czasu zastanawiała się nad profesją posłańca. Ostatecznie jednak uznała, iż dość już się świata na zwiedzała i czas gdzieś odpocząć i trochę pomieszkać. Opadła wiec głowę na dłoniach i przyglądała się ludziom krzątającym po sali. Nawyk ten wyrobiła u siebie jeszcze jako przemytniczka i wciąż jeszcze nie zdążyła się jej pozbyć. Zresztą nie raz zdolność obserwacji przydawała jej się i tutaj. W pewnych okolicznościach niektórych ludzi lepiej było nie zaczepiać, a ona dokładnie wiedziała kogo i kiedy. Rozsiadła się wiec wygodnie na miękko obitej kanapie i założywszy nogę na nogę zmrużyła oczy. Nawet nie zorientowała się kiedy jej nowy znajomy wrócił niosąc okutanego w ręcznik futrzaka, który podsuszony już nieco łasił się zadowolony do swojego właściciela. Uśmiechnęła się do niech.
      - To co sobie państwo życzą? - zapytała żartobliwie.
      - Myślę, że najpierw trzeba, by sprawdzić co mają dziś w menu.
      - Rano zdaje się kucharka mówiła coś o jakimś ciachu z kremem... chętnie bym takie schrupała najlepiej ze szklanką herbaty bez cukru, ale z cytryną.
      - Widzę naprawdę sprecyzowane żądania.
      Już miał ruszać w stronę lady, gdy zatrzymała go uspokajającym gestem.
      - Nie spiesz się przecież mamy czas... Ten twój stworek... mam naprawdę kiepską pamięć do imion, jak się nazywa?
      - Nue
      - Ach tak, racja
      - Śliczny jest
      Zwierzak wydał z siebie jakiś nieokreślony dźwięk, który wzięła za oznakę zadowolenia. Przez chwilę zapadła między nimi krępująca cisza. Wreszcie odezwała się dziewczyna:
      - Na długo zawitaliście do Gildii... powiem szczerze, że nawet jeśli nie byliście w okolicach Defros, to chętnie posłuchałabym, jakie przygody spotykają posłańca Gildii. W porównaniu z moim poprzednim życiem egzystencja tutaj jest nadzwyczaj spokojna. Zresztą sama zastanawiałam się czy nie zostać własnie posłańcem.

      [Przepraszam, że tak słabo, ale jakoś nie miałam weny, a już nie chciałam więcej przedłużać]

      Usuń
  3. [W końcu, po tak haniebnym czasie, udało mi się wygrać z moim brakiem weny. Proszę wybaczyć mi, że tak późno, jednak serdecznie witam w Gildii. Mam nadzieje, że spędzisz z nami same miłe chwilę~ ]

    O nowym członku Gildii dowiedział się całkiem przypadkiem, gdy wylegując się w Sali Spotkań, całkiem niespecjalnie, podsłuchał rozmowę. Normalnie, to by się nawet tym nie zainteresował, a co dopiero zebrał chęci, coby dźwignąć swoje zwłoki z kanapy i o bogowie, wyjść z ciepłego budynku na ten mróz. Dlatego brodząc w śniegu po same kostki, sam się sobie nie mógł nadziwić, co mu takiego strzeliło do łba. Jakim niby sposobem ciekawość zdołała wygrać lenistwem, który przeważnie wodzi prym, jeśli chodzi o podejmowanie decyzji. Coś, co sam nie potrafi określić, zaintrygowało go w dziewczynie. Może fakt, że jest istotą magiczną. Albo to, że podjęła pracy, jako sokolnik. Całkiem możliwe jest to, że cała zasługa tkwi w tym, skąd nieznajoma pochodzi.
    Chłopak potrząsnął głową, strzepując płatki śniegu wraz z uciążliwymi myślami. Po dodarciu do budynku powoli otworzył drzwi, nie chcąc wzbudzić zbytniego popłochu wśród ptactwa. To miejsce nigdy nie należało do jego ulubionych, dlatego naprawdę rzadko się tu zapuszczał. W zimne było tu dość chłodno, zapach też nie należał do najcudowniejszych, a na co gorsze, cały czas miał wrażenie, że jest oceniany przez dziesiątki oczu, wpatrzone tak jakby uznawały go za potencjalną padlinę.
    — Dzień dobry — zagaił, dostrzegając kobiecą postać stojącą na środku pomieszczenia. Nieznajoma, która do tej pory zajmowała się jednym z drapieżnych ptaków, obrzuciła go nieco zaskoczonym spojrzeniem. Białowłosy jednak niewzruszony, podszedł trochę bliżej i skinął lekko głową, przedstawiając się — Wątpię, żebyśmy się znali. Nazywam się Xavier Delaney.

    ~ Xavier

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmrużyła oczy starając się przypomnieć sobie, czy rzeczywiście jest tak jak twierdzi mężczyzna. Wydawało jej się bowiem, że już gdzieś słyszała to imię i nazwisko. Poprawiła wełnianą narzutkę i zarzuciła złoty warkocz na piersi. Po chwili jakby tracąc zainteresowanie przybyszem włożyła sokoła do klatki i delikatnie gładząc jego piórka powiedziała do niego coś szeptem bardzo łagodnie i zamknęła drzwiczki. Zsunęła z rękawicę z drobnej dłoni i odkładając ją na półkę przemówiła jakby przypominając sobie nagle o obecności gościa.
      - Może i nie mieliśmy okazji spotkać się osobiście, ale sporo o panu słyszałam.
      - Mam nadzieję że same dobre rzeczy - uśmiechnął się filuterni i przegładził śnieżnobiałe włosy.
      - Powiedzmy - odparła a po chwili dodała - powiedzmy, że można to traktować raczej jako przyjacielskie ostrzeżenia.
      Na chwilę zapadło miedzy nimi nieznośne, krępujące milczenie.
      - Podobno czasami odśpiewuje szanowny kawaler piękne ballady i tak się zastanawiam, czemuż nie miałam okazji jeszcze żadnej słyszeć? Niedobór weny i sił czy niedobór chęci?
      - Miła pani - odparł skłaniając się z lekką ironiczna przesadą - nie godzi się popędzać artysty
      - Oczywiście - parsknęła z lekkim lekceważeniem - a czy na szklankę herbaty do wspólnej sali w ten chłodny dzień godzi się zaprosić?
      - Herbaty - skrzywił się nieco zniesmaczony - wolałbym powiem szczerze nieco inny trunek.
      - W sumie nie głupi pomysł może wreszcie usłyszę jak ów tajemniczy bard, o którym tyle słyszałam śpiewa
      - Oj, dużo byś musiała polać, a od kogóż masz te wszystkie bezcenne informacje.
      - Jak to? - zapytała odwracając się od drzwi, na których klamce zdążyła już położyć dłoń - Oczywiście, ptaszki mi wyćwierkały
      Powiedziała to takim tonem, iż nie był pewien czy mówi poważnie czy żartuje.

      Usuń