piątek, 2 listopada 2018

Od Newt’a cd. Tilly

Najpierw zszedłem na śniadanie, byłem jedną z pierwszych osób, jakie wstały w gildii. W końcu miałem dużo pracy przy koniach, tym bardziej że wczoraj przywiozłem siano i powinienem je rozdać, a resztę rzucić na kupkę w miejsce, w którym nie będzie przeszkadzało. No i przydałoby się zająć tą samobójczynią, która zeskoczyła z dachu prosto na mój wóz. Należałoby ją „wygonić” ze stajni, by nie przeszkadzała, ale z drugiej strony może lepiej jej powiedzieć, by tyle nie piła, bo następnym razem skok na drugą stronę życia może jej się udać.
Po zjedzeniu jajecznicy poszedłem do stajni. Otworzyłem na oścież drzwi, by świeże powietrze dotarło do środka. Theo jeszcze spał, widziałem, jak leżał na ostatkach słomy, leżących przy boksie jednego z jego ulubionych koni. Nie budząc go, ruszyłem w kierunku wozu, który stał na zewnątrz pod zadaszeniem. Musiałem wpierw się uporać z gościem, który widząc mnie, raptownie usiadł na stercie siana. Dziewczyna rzuciła we mnie tysiącami pytań, budząc śpiące jeszcze konie, które zrewanżowały się głośnymi rżeniami.
- Boże, proszę… ciszej – zatkała swoje uszy, łapiąc się jednocześnie za głowę. Wywróciłem oczami.
- Wybudziłaś ich ze snu, nikt tego nie lubi – odpowiedziałem Tilly, po czym wkroczyłem do stajni i uciszyłem wszystkie konie. Połowa z nich postanowiła wrócić do drzemki, a druga połowa stała na równych nogach i przyglądała się obcemu, leżącemu na ich jedzeniu i posłaniu. Wróciłem do dziewczyny, która próbowała zejść z wozu. Pomogłem jej, by nie wylądowała przypadkiem twarzą na chodniku.
- Wydaje mi się, że za dużo wypiłaś. Próbowałaś skoczyć z dachu i wylądowałaś na moim wozie. Miałaś szczęście – stwierdziłem, bo to była prawda i nie chodzi już tylko o to, że nie zginęła. Los sprawił, że to ja się na nią napatoczyłem, a nie inny pijaczek, chcący się nią zabawić, albo złodziejaszek, który oskubałby ją nawet z ubrań i zostawił gołą na środku placu, upokorzywszy ją przed całym miastem. A tak trafiłam na kogoś od siebie, kto żyje tam, gdzie ona.
- Na prawdę? Chciałam wyskoczyć? - zapytała bardziej samą siebie, na co skinąłem głową. Nagle usłyszałem miauknięcie i wystający ogon spod siana. Podszedłem do białej kity i wyjąłem kota, który zaprowadził mnie do Tilly. Skubany jaki mądry i lojalny. Podobnie jak moja Kim, która została w pokoju i smacznie sobie spała na mojej poduszce. Za jakiś czas będę musiał po nią iść i ją wypuścić, nim przyjdzie jej do głowy głupi pomysł, jak wyjście przez okno. Gdyby przy szybie znajdowało się jakieś drzewo albo mój pokój znajdowałby się na parterze, zostawiłbym jej nawet otwarte okno.
- Twój kot mnie do ciebie zaprowadził – powiedziałem, podkładając jej pod nos zwierzę, które wpatrywało się w jej zamglone oczy. W końcu wyciągnęła ręce i wzięła pupila na ręce. Chwyciłem widły stojące pod stajnią i wbiłem je w kupę siana. - Radziłbym wypić herbatę i się położyć. A potem znowu wypić herbatę, a najlepiej to sok z kapusty lub buraków, szybko zadziałają na kaca – wyciągnąłem widły razem z sianem, położyłem sobie trzonek na ramieniu i ruszyłem do stajni, by nakarmić konie.

<Tilly?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz