niedziela, 7 lutego 2021

Od Mattii - Event

Mattia podniósł głowę i odchylił nieco opadający na oczy kaptur. Wiatr na przemian targał jego płaszczem i chłostał strugami lodowatego deszczu - pogoda przechodziła tego dnia samą siebie, uprzykrzając wszystkim życie i wyganiając ludzi do domów. Niestety, Mattia i towarzyszący mu Cahir, nie mieli tego luksusu, by móc zaszyć się w jakimś suchym i ciepłym miejscu, skoro gdzieś potrzebna była pomoc gildii. Tym razem chodziło o ogrody należącego do rodziny Chaulles uzdrowiska, a konkretnie - zdobiące je rzeźby.
— Widzą panowie? To skandal! — Oprowadzający ich po terenie podstarzały ogrodnik wskazał dłonią zdewastowaną rzeźbę, przekrzykując wyjący wiatr.
Mattia przyjrzał się kompozycji.
Przedstawiała dwie młode kobiety pochylające się nad maleńkim źródełkiem. Na ich ledwie dziewczęcych twarzach malowało się zaciekawienie, gdy jedna wskazywała tej drugiej jakiś obiekt na dnie zdobionej misy. Pierwsza z kobiet pochylała się, zbierając w dłoniach lejącą się spódnicę, jej towarzyszka zaś kucała w wygodnym rozkroku, odsłaniając bose stopy. Cała rzeźba tchnęła łagodną naturalnością, której próżno było szukać oddanej w materiale tak szlachetnym, jak marmur – rzeźbiarze rezerwowali go dla pomników bohaterów i bogów, dla scen pełnych emocji i dramatyzmu, dla pozbawionych skazy, dostojnych oblicz władców.
Tu zaś sławny artysta, Battista Flaminio, przedstawił moment, w którym dwie młode kobiety, na dodatek zupełnie przeciętnej urody, nie niepokojone przez nikogo i wolne od oceniających spojrzeń innych osób, zwyczajnie przystanęły podczas popołudniowego spaceru, by zainteresować się jakimś elementem przyrody. Codzienna, ulotna scena, zachowana na wieczność w białym kamieniu. Rzeźba nie była mocną stroną Mattii, ale doskonale potrafił wyobrazić sobie, jak takie podejście mogli oceniać artyści o bardziej klasycznych poglądach - sztuka ma edukować, ma przekazywać wartości, a tu co? Ot, tylko nic nie znaczący, sielski obrazek.
Obrazek ten doskonale pasował do rozkwitłego ogrodu zatopionego w złocistych promieniach letniego słońca, którym o tej porze roku mogło zazwyczaj poszczycić się uzdrowisko. Można było nawet powiedzieć, że i w zacinających strugach lodowatego deszczu idylliczna kompozycja wprowadzała ciepły dotyk lata, jednak teraz zdewastowana rzeźba nie miała już takiej mocy. Wszystko psuł ten jeden szczegół.
Dłoń została odcięta gładkim, pewnym pociągnięciem. Kobieta odgarniała spadającą na oczy grzywkę, teraz jednak jej miękkie włosy zastygły w dziwacznej formie, gdy zabrakło podtrzymujących je kamiennych palców.
Nic się nie ukruszyło, nie było żadnych innych śladów – wyglądało to tak, jakby ściął sekatorem rozkwitły kwiat róży, pozostawiając jedynie ostro zakończoną łodygę. Problem był tylko taki, że tutaj dotyczyło to twardego marmuru. Mattia nie potrafił wymyślić, jakim sposobem ktoś mógłby niepostrzeżenie wkraść się do ogrodów w środku nocy i zdewastować w ten sposób ponad dziesięć różnych rzeźb.
— Faktycznie, wygląda to bardzo niepokojąco — podjął astrolog.
Obejrzał wraz z Cahirem wszystkie zniszczone rzeźby, za każdym razem wyglądało to tak samo - ucięta była jakaś część rzeźby, czasem wręcz wycięta ze środka. Jak chociażby ramię jednej z postaci z innej grupy - “złodziej” połasił się jedynie na część od barku do łokcia, zostawił zaś przedramię wraz z dłonią u stóp rzeźby, jak niepotrzebny ścinek.
— Wróćmy do środka — zaproponował Mattia. — Zastanowimy się na spokojnie, co robić.
Ogrodnik zaprowadził ich do budynku, astrolog z ulgą powitał moment, gdy od szalejącej nawałnicy oddzieliły go wysokie, szczelne okna uzdrowiska. Odetchnął głęboko.
— Czy dysponuje pan listą rzeźb i elementów, które zaginęły?
— Ależ oczywiście! Sporządziłem pełen protokół szkód, mamy nawet wszystko oszacowane! To potworna strata, jak panowie złapią tego potwora, nie wypłaci się do końca życia! — zawołał mężczyzna. Posunięty wiek i kompletnie siwe włosy w żaden sposób nie przytępiały jego bojowego ducha – nie zamierzał szczędzić sił w obronie swego ogrodu.
Mattia i Cahir usiedli w jednym z niewielkich, prywatnych salonów. Astrolog zdjął ociekający wodą płaszcz, powiesił go na wieszaku obok płaszcza szpiega. Usiadł na jednym z miękkich foteli, zainteresował się wystawionymi ciastkami, ale w końcu żadnego nie wziął. Ogrodnik tymczasem zniknął w trzewiach uzdrowiska, by znaleźć protokół.
— Zagadkowa sprawa — rzucił Mattia. — Jakieś pomysły?
Cahir oblizał palec z okruszków i nalał sobie soku pomarańczowego.
— Ktokolwiek to zrobił, nie miał równo pod sufitem. Jak niby sprzeda te kawałki? Są tak pocięte, że nadają się tylko na złom. Może ta jedna głowa, którą wziął, ma jeszcze jakąś wartość, ale reszta?
— Gdyby chciał vendetty przeciw rodzinie Chaulles zapewne strzaskałby po prostu rzeźby. Nie trudziłby się z zabieraniem kawałków — dodał astrolog. — Może powinienem był poprosić o listę gości z ostatniego miesiąca.
— Myślisz, że przychodziłby codziennie, żeby dobrze zaplanować akcję? — Cahir sięgnął po następne ciastko.
— Niewykluczone. Ale uzdrowisko nie prowadzi osobnej listy osób, które korzystają z łaźni i z ogrodów. Przy obecnej pogodzie ludzie chętnie przychodzą wygrzać się w suchej saunie, ale nikt nie włóczy się po ogrodzie. — Mattia zamyślił się. — Hm, może któryś z ogrodników coś zauważył. Osoba kręcąca się po ogrodach w strugach zacinającego deszczu na pewno zapadłaby któremuś w pamięć.
— Ta cała sprawa strasznie śmierdzi — podsumował szpieg.
W tym momencie drzwi się otworzyły, wrócił ogrodnik. Położył przed Mattią protokół, a także niewielką, acz ciężką skrzynkę.
— Wspominał pan, że będzie pan potrzebował kawałka rzeźby, toteż od razu przyniosłem. To jest sama stopa, tyle zostało, jak ten parszywiec zabrał nogę.
Mattia podziękował, przesunął się na fotelu i położył protokół tak, by i Cahir mógł widzieć. Szpieg prześlizgnął się wzrokiem po liście.
— Same rzeźby młodych kobiet… — zauważył.
— Bo to pewnie obmierzły fetyszysta — prychnął gniewnie ogrodnik.
Astrolog wpatrywał się jeszcze przez chwilę w listę, o czymś myślał, ale postanowił nie dzielić się jeszcze swymi pomysłami. Zamiast tego przysunął sobie skrzynkę z marmurową stopą. Ponownie dostrzegł detal i naturalność przedstawienia - bosa stopa miała niewielki odcisk na haluksie, taki, jaki czasem się robi, gdy za długo nosi się ładne, acz niewygodne buty. Mattia wyjął wahadełko, w skupieniu zawiesił je nad odłamkiem rzeźby. Uniósł brwi, gdy ametyst niemal od razu zaczął się kołysać i kręcić na złotym łańcuszku, jakby wiercąc się niespokojnie.
— Silne emocje. Bardzo silne — zawyrokował astrolog, pocierając podbródek.
— Nic dziwnego! Powinien się bać, jak tak bezczelnie przylazł i nakradł! — ponownie wtrącił się ogrodnik. Cahir rzucił mu podszyte irytacja spojrzenie, ale starszy mężczyzna nie zwrócił na to uwagi.
Mattia ponownie westchnął.
— Sądzę, że mamy już dostatecznie dobry obraz sytuacji. — Zerknął na Cahira, szpieg niezobowiązująco przesunął dłonią nad tacką, w niewyjaśnionych okolicznościach wyparowało z niej jeszcze kilka ciastek. — Udamy się teraz na poszukiwania i wrócimy, jeśli uda nam się wpaść na jakiś trop.
Ogrodnik z zapałem pokiwał głową, życzył im powodzenia w łapaniu “podłego drania” i nim obaj gildyjczycy się obejrzeli, już stali w strugach deszczu na progu uzdrowiska.
Mattia starannie osłaniał kołyszące się wahadełko przed nienaturalnym szałem przyrody. Prowadził Cahira przez miasto, szpieg podążał w milczeniu, ale w pewnym momencie zrównał się z Mattią, dotknął jego ramienia.
— Nie podoba mi się ta okolica — powiedział, nachylając się, próbując przekrzyczeć lejący się im na głowy deszcz i smagający wiatr.
Miał powód. Na początku wahadełko prowadziło ich jak po sznurku przez otaczające uzdrowisko alejki wypełnione sklepami i wystawnymi restauracjami. Bardzo szybko jednak zmusiło ich do opuszczenia bogatszej dzielnicy – wkrótce ozdobne fronty drogich kamienic ustąpiły drewnianym fasadom mieszkań mniej zamożnej części społeczeństwa, te zaś zostały wyparte przez niechlujną zabudowę starej, miejscami opuszczonej i zapomnianej części portu. Otaczały ich brudne, zaniedbane magazyny, których dziurawe dachy ledwo trzymały się na krzywych, butwiejących wspornikach.
— Mi też nie, ale nie możemy wrócić z pustymi rękami — odpowiedział mu. — Tylko się rozejrzymy i najwyżej wrócimy ze strażą miejską.
Cahir prychnął coś pod nosem, jednak nie protestował dalej. Gdy Mattia wskazał jeden z magazynów, obaj weszli do środka przez lekko uchylone, przygięte własnym ciężarem drzwi.
Mattia zdjął kaptur, odgarnął z twarzy włosy czekając, aż jego oczy przyzwyczają się do ciemności.
— Wiesz, zastanawiały mnie konkretne elementy rzeźb, które zaginęły — odezwał się, gdy pomruki burzy pozostały już na zewnątrz i dało się wygodniej porozmawiać. — Zobacz, zginęła jedna głowa, jedna prawa dłoń i prawe ramię. Do tego jedna górna część torsu. Jeden odłupany brzuch, jeden lewy bark. Jedno lewe przedramię zakończone dłonią. Nogi tak samo - jak się je złoży, wyjdzie jedna prawa i jedna lewa.
Cahir zerknął na niego przelotnie, zaraz jednak wrócił do taksowania wzrokiem wnętrza magazynu.
— Jakiś wariat składa sobie dziewczynę z puzzli? — Rzucił kpiąco.
Mattia wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Chodźmy, wahadełko prowadzi nas dalej. — Wskazał na kołyszący się na łańcuszku ametyst.
Cahir skinął mu głową, podążył za astrologiem. Co chwila zerkał za siebie, nie chcąc tracić z oczu ewentualnej drogi ucieczki.
Magazyn był zagracony - stały w nim resztki trudnych do identyfikacji rupieci, pod sam sufit piętrzyły się zwały gnijącego drewna, które niegdyś musiało być jakimiś skrzyniami i beczkami. Skądś, niczym maszt statku, wystawał fragment przerdzewiałego pręta, z którego zwieszał się smętny ochłap porwanej i poplątanej sieci rybackiej. Było wilgotno, śmierdziało rybami i smołą. Mattia miał trudności z tym, by nie marszczyć nosa.
Wahadełko poprowadziło ich przez labirynt śmietniska wprost do jakiejś starej klapy w podłodze. Była duża, wystarczająco duża, by dało się przez nią przenieść jakieś towary i ulokować je w niższej części magazynu. A może magazyn łączył się z nabrzeżem?
— To tutaj — Mattia przystanął, schował na moment wahadełko i wyciągnął rękawiczki. Jedną dał Cahirowi, na co szpieg wyraźnie się zdziwił.
— Po co mi ona?
— Przecież nie będziesz dotykał tego brudu gołą ręką — wyjaśnił astrolog, wskazując na przerdzewiałą, metalową obręcz wbitą w klapę.
Rękawiczka okazała się nieco za mała na dłoń Cahira. Wspólnymi siłami, gildyjczycy otworzyli klapę i ich oczom ukazało się prowadzące w dół przejście. Ku zdziwieniu Mattii, wcale nie była to gładka rampa, po której można było łatwo transportować towary, ale kamienne stopnie. Ich koniec wcale też nie ginął w mroku - widać gdzieś dalej znajdowało się źródło światła.
— Rozejrzymy się trochę. Gdyby coś było nie tak, zaraz zawrócimy. — Zapewnił szpiega Mattia widząc, że Cahir spogląda w głąb przejścia z powątpiewaniem.
— Jeśli damy radę… — Westchnął tylko.
Zeszli w dół, nie trudząc się ponownym zamknięciem klapy. Krótkie schody przeszły w ostro skręcający, ziemny korytarz podparty regularnie rozstawionymi wspornikami. Na co trzecim tkwiła lampa przypominająca jakąś wariację na temat latarni gazowej, jednak świeciła dużo jaśniej, niemal nie dało się na nią patrzeć wprost. Do tego wydawała z siebie jakieś podejrzane, irytujące brzęczenie.
Wahadełko prowadziło ich jednak dalej, w głąb korytarza, zupełnie nie zwracając uwagi na ziejące ciemnością przejścia do innych pomieszczeń i korytarzy. Smród ryb i smoły pozostał na zewnątrz, wyparty kompletnie przez zimną, piwniczną woń.
— Pójdę pierwszy — zaproponował Cahir i zajął miejsce Mattii na czele.
Do brzęczenia dziwnych lamp zaraz doszły i inne dźwięki, które mężczyźni mgliście zidentyfikowali jako odgłos pracującej maszynerii. Miarowe westchnienia miecha, zgrzyt obracających się zaworów i przekładni, równomierny terkot kół zębatych. Z każdym krokiem stawały się głośniejsze i wyraźniejsze, wkrótce zupełnie zagłuszyły brzęczące lampy, kroki Mattii, a nawet i jego myśli. Hurgot sączył się z półotwartych, dwuskrzydłowych drzwi na końcu korytarza.
Cahir skinął Mattii dłonią, by szedł ostrożniej, bliżej ściany. Sam podkradł się do drzwi, zerknął do środka przez wąski przesmyk.
Centralną część pomieszczenia zajmował rozległy, metalowy stół sekcyjny, jednak zamiast nieboszczyka, na jego blacie ktoś rozłożył kawałki zrabowanego z ogrodów marmuru. Części ciała ułożono tak, by tworzyły ludzką sylwetkę, były jednak niepołączone ze sobą, nie pasowały zgięciami stawów i kątem, pod którym je pocięto. Pod ścianą szpieg dostrzegł jakieś urządzenie, jakąś nienazwaną, metalową szafę, której wypełnione zębatkami i rurkami wnętrze niestrudzenie pompowało niepokojąco oleistą ciecz. Cahir cofnął się instynktownie, gdy w polu widzenia mignęła mu sylwetka w białym, szpitalnym fartuchu. Ktoś był w środku, ale mężczyzna nawet tego nie usłyszał. Hurgot maszyny wszystko zagłuszał.
Sytuacja przypominała tę, która miała miejsce ledwie parę dni temu i Cahir już odwracał się do Mattii by spytać, czy to nie jego kolejny znajomy, ekscentryczny pisarz.
Zamarł.
Drogę ucieczki odcinała im odrażająca, metalowa istota, której nieforemny kształt wypełniał całe przejście. Jej masywny tors podtrzymywały cztery pokraczne odnóża przełamane zbyt wielką liczbą stawów, zakończone zaostrzonymi, rozszczepionymi kopytami, a długie, złożone w harmonijkę kończyny, uzbrojone były w łukowate chwytaki. Twardy, lodowaty blask wypełniał miejsca, gdzie powinny lśnić jej oczy, sączył się pomiędzy nierównymi płytami pancerza. Stwór szarpnął się, zawiasy jęknęły, jedna z kończyn uniosła się wprost nad głową astrologa.
Cahir zareagował w okamgnieniu. Złapał Mattię za bark, bezceremonialnie zaciągnął go w jedyne dostępne miejsce, byle dalej, byle poza zasięg ramienia konstruktu.
Metalowa kończyna roztrzaskała posadzkę, Mattia i Cahir wlecieli z impetem do pomieszczenia, szpieg huknął biodrem o stojący na środku stół. Nie zdążył nic zrobić, Mattia nawet nie zdołał się odezwać, podnieść rąk, jakkolwiek zadziałać. Wzrok astrologa skrzyżował się ze wzrokiem osoby w fartuchu.
Kobieta obdarzyła go wściekłym spojrzeniem, machnięciem dłoni posłała w jego kierunku niesioną magią linę. Mattia nawet nie zarejestrował momentu, kiedy konopy splot zacisnął mu się na piersi wyduszając oddech, kiedy spętał mu ręce i nogi. Cahir jakimś cudem się uchylił, w jego dłoni pojawił się kord, jednym cięciem posłał skrawki mającej spętać go liny na ziemię. Przyskoczył do astrologa, chciał go uwolnić i to go zgubiło. Kobieta machnęła ponownie, tym razem nie było już liny. Tym razem była tylko magia i Cahir upadł zaraz obok astrologa, fosforyczna zieleń zaklęcia boleśnie wrzynała mu się w ciało.
— Bakur! Bierz ich — zakomenderowała. Konstrukt ruszył spod drzwi.
— Proszę zaczekać! — Zawołał do niej Mattia. — Proszę nie reagować pochopnie, to jest nieporozumienie!
Kobieta w fartuchu nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem.
— Bakur. Połóż ich tam — rzuciła.
Bakur złapał obu mężczyzn, Mattia jęknął z bólu, gdy twardy metal chwytaka wbił mu się w żebra. Golem cisnął ich między jakieś sprzęty jak dwa worki kartofli. Cahir zaklął, szarpnął się w więzach, ale magiczne pęta tylko mocniej go ścisnęły. Mężczyznom nie pozostało nic innego, jak siedzieć grzecznie pod ścianą, wsparci jeden o drugiego.
— Żyjesz? — zapytał cicho Mattia.
— Weź, kurwa… — stęknął tylko.
Wzrok Cahira błądził pomiędzy snującym się po pomieszczeniu konstruktem, kobietą w fartuchu, a zastawiającymi niemal każdą wolną przestrzeń elementami maszynerii. Nie miał pojęcia, czym te maszyny w ogóle były i jaka dokładnie była ich funkcja. Wyglądały na ciężkie, hurgotały obracającymi się zębatkami, tłoczyły coś przejrzystymi rurkami, których końce zbiegały się koncentrycznie na metalowym stole na środku.
Kobieta w fartuchu pochylała się nad nim w najwyższym skupieniu. Szpieg zwrócił uwagę, jak niezadbana i wyczerpana była - miała opuchnięte, podkrążone oczy, a jej niemyte od paru dni włosy wysupłały się z niedbale zawiązanego kucyka. W kącie przesuszonej wargi pękł brzydki zajad, rozdygotane palce pokrywały strupy z pozdzieranych do krwi skórek. Kobieta ostrożnie poprawiła odłamki marmuru, które poturlały się po stole gdy Cahir w niego uderzył. Poprawiła też jedną z niewiadomego przeznaczenia dźwigni.
— Tak, teraz jest dobrze… Wszystko gotowe — powiedziała do siebie, w ogóle nie przejmując się związanymi pod ścianą “gośćmi”. — Teraz na pewno się uda. Tym razem na pewno do mnie wrócisz, siostrzyczko…
Dopiero to ostatnie słowo zwróciło Mattii uwagę na to, jak podobne były rysy twarzy obu kobiet. To podobieństwo umknęło mu początkowo – rzeźba, która wyszła spod dłuta Battista Flaminio miała spokojne, lekko uśmiechnięte oblicze, tak bardzo kontrastujące z rozgorączkowanym spojrzeniem drugiej kobiety.
— Dobrze, teraz trzeba wszystko połączyć, tak… — kobieta wciąż mamrotała coś pod nosem.
Założyła wyjęte z kieszeni rękawice i zaczęła manipulować ułożonymi kawałkami marmuru. Szeptała jakieś zaklęcia, pod jej dotykiem kamień zaczął się wyginać, jak dziwna, biała glina, a kolejne odłamki zaczęły się łączyć, jeden po drugim.
Korzystając z tego, że kobieta była zajęta, Mattia naparł ze wszystkich sił na swoje więzy. Oczywiście nic to nie dało. Siedzący obok Cahir w ogóle się nie ruszał, pozornie godząc się na bycie związanym. Astrolog czuł jednak, jak mięśnie szpiega to napinają się, to rozluźniają, jak mężczyzna lekko opiera się mu o ramię, to znowu nieco odsuwa. Cahir nie spuszczał wzroku z kobiety i ze stołu, co jakiś czas zerkał na leżący pod stołem kord, usta miał zaciśnięte w wąska kreskę.
— To moja wina — powiedział cicho Mattia. — Powinienem był cię posłuchać… Nie powinniśmy byli tu w ogóle wchodzić.
— Ale weszliśmy i teraz trzeba wyjść. — Głos szpiega był dziwnie napięty, jakby wydobywał go z trudem. — Jakby miało być bardzo źle, to ty albo Isidoro byście to przewidzieli, tak?
Mattia poczuł, jak nagle robi mu się zimno. Nie miał odwagi przyznać się Cahirowi, że on sam dzisiaj nie stawiał tarota, a na dodatek prosił Isidoro, by ten nie wróżył przez kilka dni. Więc tak naprawdę nie miał pojęcia, czy tego dnia miało być bardzo źle, czy może jeszcze gorzej.
Szpieg nie dostał szansy na to, by dostrzec nastrój astrologa. Kobieta w fartuchu skończyła widać pracę przy stole i teraz zamierzała przejść do następnej części.
Mattia wcześniej nie zwrócił uwagi na dziwnie powyginaną, złocistą klatkę, w której niemrawo pełgał jakiś bladozielony ognik. Kobieta otworzyła klatkę, ostrożnie wyjęła migoczące światełko i podeszła do stołu. Położyła ognik na piersi rzeźby, ten zaś zapadł się do wnętrza marmuru i zniknął bez śladu.
— Dobrze, dobrze… Już prawie gotowe — wymamrotała kobieta.
Podeszła do jednej z maszyn, położyła dłoń na dźwigni. W napięciu rzuciła jeszcze jedno, ostatnie spojrzenie na stół i szarpnęła w górę.
Maszyny zawyły, zębatki zmieniły się w sypiące iskrami tornada. Przejrzysta ciecz popłynęła nagle wartkim, lśniącym strumieniem. Metalowy stół rozjarzył się upiornym, nierzeczywistym blaskiem – Mattia instynktownie odwrócił wzrok, światło boleśnie kuło w oczy. Miał wrażenie, że samo powietrze w pomieszczeniu dziwnie się rozpręża, przytłacza, naciska z każdej strony, boleśnie wgniatając obu mężczyzn jeszcze głębiej w kąt.
Wszystko skończyło się tak nagle, jak się zaczęło.
Dźwignia opadła, maszyny znieruchomiały, potworny hurgot w końcu kompletnie ucichł. Kobieta podeszła do stołu, wsparła się na krawędzi i wpatrzyła w leżącą na blacie rzeźbę z taką intensywnością, że Mattia zaczął martwić się o jej oczy.
W tym momencie marmur poruszył się.
Drgnienie przeszło od ramienia do dłoni, jeden palec lekko się uniósł. Stopa odtoczyła się w bok, pierś nieco uniosła, jednak nie wydobył się z niej żaden oddech.
— Na bogów, udało się… Udało się! — zawołała, odsuwając się od stołu, odgarniając przetłuszczone włosy z twarzy.
Rzeźba usiadła. Potoczyła pustym wzrokiem wokół, nie skupiła go ani na stojącej tuż obok kobiecie, ani na kryjącym się w kącie golemie, ani tym bardziej na związanych pod ścianą mężczyznach. Zerknęła w dół, popatrzyła na własne, kamiennie ciało, otaksowała wzrokiem marmurowe dłonie. Poruszyła palcami.
I zaczęła krzyczeć.
Mattia skulił się, ten wrzask był najupiorniejszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek słyszał w życiu. Był nieludzki, dziwnie mechaniczny, wwiercał się w uszy i wił w konwulsjach pod czaszką.
— Dlaczego?! — zawyła istota. — Dlaczegooo?! Dlaczego, dlaczego, dlaczegodlaczegodlaczegooo...
— Miriam spokojnie, to ja! To ja, Tamari! Wszystko w porządku...
Kolejny nieludzki krzyk wydobył się z piersi rzeźby.
— Znowuuu! Znowu mi to robisz! — załkała, sięgnęła dłońmi twarzy, wplotła palce w kamienne strąki włosów.
— Wszystko jest dobrze, wszystko działa… — Tamari, ostrożnie się zbliżyła, nieśmiało wyciągnęła dłoń.
— To nie moje ciało! — Rzeźba targnęła głową, spojrzała na swoją siostrę, jej gładkie oblicze wykrzywił ból i gniew. — To nie moje ciało, to nigdy nie będzie moje ciało!
Przerzuciła nogi przez krawędź stołu, Tamari zapobiegliwie się odsunęła.
— Minie trochę czasu, przyzwyczaisz się...
— Nie! — wrzasnęła znowu, jej głos niczym strzał z bicza. — Wypuść mnie! Daj mi odejść! Nie chcę już, nie chcę, nie-eee...
Stanęła na nogach, zachwiała się. Jej dłoń zacisnęła się na krawędzi blatu. Metal z cichym jękiem wygiął się w harmonijkę.
Ta druga to zauważyła, cofnęła się jeszcze kawałek, poza zasięg rąk rzeźby.
— Bakur. Podejdź — powiedziała twardo.
Konstrukt przemieścił się wolno, stanął między swoją panią a jej siostrą.
— Miriam posłuchaj mnie. Zobacz, teraz wszystko wyszło. Jest dobrze. Nie rozpadasz się. To piękny marmur, teraz możemy być już zawsze razem. Tak, jak dawniej, tak?
— Nie! Nie chcę, już nie chcę, dosyyyć!
Cahir przeczuł, co się zaraz stanie. Zmełł w ustach przekleństwo, naparł na bark Mattii, przesuwając astrologa w bok pomieszczenia, byle dalej od rzeźby. W ostatniej chwili.
Miriam targnęła całym ciałem i z potępieńczym wyciem rzuciła się na Bakura. Jej drobne, marmurowe palce, wpiły się w masywny pancerz, rozdarły go tak łatwo, jakby to była mokra tektura. Szpieg skulił się, kawał wygiętej, metalowej blachy gwizdnął mu nad głową z taką mocą, że wbił się w ścianę. Skruszony kamień osypał obu mężczyzn garścią pyłu. Mattia zacisnął na moment powieki, a gdy ponownie otworzył oczy, Cahir pozbył się już swoich magicznych pęt.
— Jak….? — wykrztusił, a potem jego wzrok natrafił na prawą dłoń Cahira.
Paskudne, czerwone oparzenie rozlewało się na połowie dłoni szpiega, a zdobiące palce pierścienie boleśnie wbijały się mu w opuchniętą skórę.
— Co ci się stało?
— Nie ma na to czasu.
W okamgnieniu szpieg złapał leżący kord, dopadł Mattii i rozciął mu więzy z tyłu. Astrolog spróbował się szybko podnieść, zachwiał się i huknął kolanem o posadzkę. Zdrętwiał. Nieprzyjemne mrowienie przebiegało przez jego kończyny, sprawiając, że niezbyt zręczny astrolog poruszał się jeszcze mniej zręcznie, niż Bakur.
Tymczasem sam Bakur leżał już na posadzce, a raczej leżały tam jego części, potrzaskane na tak drobne fragmenty, że trudno było w ogóle określić, że kiedyś tworzyły golema. Jego błękitne, kryształowe serce było już tylko miałkim pyłem, uciekło z niego całe światło i magia. Miriam toczyła wściekłym wzrokiem po laboratorium.
— Wypuść mnie! — zawyła, kierując się w stronę swojej siostry.
— Opanuj się! — Tamari cofała się ostrożnie.
Jej słowa niewiele dały. Rzeźba wydała z siebie kolejny mrożący krew w żyłach skowyt, złapała oburącz za jedną z metalowych szaf, a potem wbiła w nią własną głowę.
— Miriam!
Kobieta nie słuchała. Szarpnęła głową, rozorała maszynę do reszty, na podłogę bluznęła fontanna dziwnej cieczy. Oleista substancja zaraz zaczęła parować, snując się lepkim, białym oparem i płożąc po podłodze, z każdą chwilą podpływając bliżej Cahira i Mattii.
Twardy metal maszyny nie wystarczył, by chociażby zarysować lśniący marmur, ale kobieta nie ustawała w desperackich staraniach. Złapała następną maszynę, podniosła ją nad głowę i z hukiem upuściła na siebie.
— Przestań! Natychmiast przestań! — Głos jej siostry stał się wysoki, balansował na granicy histerii.
Tymczasem Cahir złapał Mattię za ramię, pociągnął w górę i zmusił, by wstał. Sam nie był w najlepszej formie – stłuczone biodro sprawiało, że nie mógł postawić całego ciężaru na lewej nodze, a poparzona dłoń mu doskwierała.
— Musimy jakoś przebić się do wyjścia!
Szpieg musiał jednak przyznać, że łatwiej to było powiedzieć, niż zrobić. Postąpił krok do przodu, zachwiał się, ale utrzymał równowagę i nie puścił ramienia astrologa. Zacisnął zęby. Musiał wywlec stąd ich obu.
— Jak się chociaż trochę odsuną, to idziemy!
— Schyl się!
Cahir w ostatniej chwili pociągnął Mattię w dół. W ich kierunku znów poleciał odłamek sprzętu, kawałki rozbitego szkła wystrzeliły we wszystkie strony. Szpieg zlustrował wzrokiem laboratorium, które powoli zmieniało się w pobojowisko. Tamari krzyczała. Miriam obracała w perzynę kolejne sprzęty, wszędzie walały się metalowe części. Masywne bloki nie stanowiły jednak żadnej osłony dla obu mężczyzn. Były tylko przeszkodą, którą rzeźba potrafiła pokonać jednym krokiem.
Rozpoczęła się makabryczna gra będąca połączeniem biegu z przeszkodami, zbijaka i zabawy w chowanego. Mimo obolałego biodra, Cahir prowadził Mattię przez pobojowisko, strategicznie zmuszał do unikania lecących w ich stronę pocisków i zasłaniał przed odłamkami. Każdy krok, który zbliżał ich do wyjścia, okupiony był nagłą koniecznością zboczenia z kursu, byle tylko schować się za czymś, albo zejść kobietom z drogi.
Tymczasem Miriam roztrzaskała już chyba wszystko, co mogła. Zawyła po raz ostatni i osunęła się na ziemię z bezsilności. Ukryła twarz w dłoniach, a z jej piersi dobył się żałosny szloch. Tamari ostrożnie zaczęła się do niej zbliżać.
— Już spokojnie, spokojnie… Stworzyłam twoje ciało tak, żeby na pewno się nie rozpadło. Jest niezniszczalne, związane moim zaklęciem… — zaczęła mówić łagodnie.
Miriam drgnęła, nagle przestała płakać.
— Widzisz? Przyzwyczaisz się. Będzie dobrze, tak…
— Twoim… zaklęciem… — powtórzyła za nią dziwnym, ochrypłym głosem. Opuściła dłonie, powoli sięgnęła po kawałek oderwanej przekładni spoczywający przy jej nodze. Zaostrzony koniec błysnął niebezpiecznie. To była szansa.
— Chodź z prawej, póki są zajęte!
Cahir pociągnął Mattię, astrolog szybko podążył, starając się ominąć leżące na podłodze resztki maszyn. Nie było to łatwe, ze strachu plątały mu się nogi, miał wrażenie, że cała podłoga mieni się rozsypanym szkłem.
Nagle poczuł dziwny, gorzki zapach w powietrzu. Ledwie dwa oddechy i już nadciągnęła niebezpieczna senność.
— Pierdolony gaz — warknął Cahir, usiłując zasłonić nos przemoczonym od deszczu kołnierzem. Mattia zaraz poszedł w jego ślady, gruba wełna gładko przylgnęła mu do twarzy. — Dawaj szybciej!
Nie uszli daleko.
Miriam wydała z siebie kolejny nieludzki wrzask, skoczyła na siostrę uzbrojona w przekładnię. Tamari szarpnęła się do tyłu, potknęła się, upadła ciężko na posadzkę. Jej oczy były okrągłe ze strachu, ale zaraz błysnęło w nich coś groźnego, o wiele bardziej nieludzkiego, niż jakiekolwiek wycie rzeźby.
— Podniosłaś na mnie rękę — powiedziała cicho, w jej głosie nie było żadnych emocji. — Nie jesteś moją siostrą. Jesteś potworem.
— Ty jesteś potworem! — wrzasnęła Miriam, znów zamierzając się przekładnią.
Nie zdążyła.
Tamari przyskoczyła do niej jednym zwinnym susem, sięgnęła ku jej piersi. Dłoń kobiety zagłębiła się w marmurze, brutalnie wydarła z wnętrza błyszczący, zielony ognik. Miriam otworzyła usta w niemym krzyku, jej ciałem targnęły konwulsje. W okamgnieniu tam, gdzie do tej pory stałą ożywiona rzeźba, teraz była już tylko kupka pociętych, marmurowych części.
— Cahir, co… — Mattia urwał czując, jak do tej pory zaciskająca się na jego barku dłoń szpiega dziwnie się rozluźnia.
Szpieg postąpił jeszcze kilka kroków, jednak jego chód był chwiejny, wzrok zjechał nagle z obiecującego ratunek przejścia na usłaną odłamkami podłogę. Mattia złapał mężczyznę wpół, próbował podeprzeć, ale nic to nie dało.
— Nie-nie, nie rób mi tego...! — Cahir zrobił się kompletnie bezwładny i razem z podtrzymującym go Mattią, osunął się na ziemię. — Nosz, kurwa!
Tymczasem Tamari klęczała na podłodzie, mamrotajac do siebie.
— Znowu porażka, znowu porażka... — Kobieta ścisnęła w dłoni szamoczący się rozpaczliwie ognik. — Nie bój się, Miriam, w końcu mi się uda. W końcu stworzę dla ciebie ciało i wszystko będzie tak, jak dawniej.
Tamari wstała, chwiejnym krokiem zaczęła iść w stronę klatki. Wepchnęła ognik z powrotem do wnętrza. Astrolog miał wrażenie, że skrzypienie zatrzaskujących się drzwiczek brzmi jakoś dziwnie jękliwie, jak kobiecy płacz. Nie miał jednak czasu, by się nad tym zastanawiać. Złapał bezwładnego Cahira pod pachy, z wysiłkiem zaczął ciągnąć w stronę wyjścia. Szpieg poszorował obcasami po posadzce, astrolog miał wrażenie, że jemu samemu zaraz pęknie kręgosłup, ale nie zwolnił. Byle do wyjścia, byle znaleźć się chociaż w korytarzu. Nie patrzył już na kobietę w fartuchu, nie patrzył na strzaskany marmur, na rozdartego golema, na walający się wszędzie sprzęt i trujący opar. Wyparł z umysłu wszystko, co nie dotyczyło ucieczki, wyparł obolałe żebra, stłuczone kolano, wyparł też dobiegający go nadal głos Tamari, przechodzący płynnie między żałosnym szlochem i histerycznym śmiechem.
W końcu wyciągnął Cahira na korytarz. Mattia nie pamiętał, by te dziwne lampy brzęczały tak głośno, tak świdrująco, nie pammiętał też, by podłoga była aż tak pofalowana, by podpory wyginały się w fantastyczne kształty. Astrolog potknął się, huknął barkiem w drewniany słup. Świat wyciął efektowne salto.
Rozpaczliwie próbował trzymać się rzeczywistości, ale gorzki zapach stopniowo przebijał się przez mokry materiał płaszcza, topił wszystkie myśli w lepkim i oleistym śnie.
Mattia usłyszał pospieszne dudnienie. Nagle w polu widzenia pojawiły się buty. Wiele par, wszystkie identyczne, czarne z okuciami.
— Panie hrabio! Panie hrabio!
Ktoś wołał, Mattia nie miał pojęcia, kto i kogo. Ktoś złapał go za ramię. To Cahir?
Po co wsiedli na łódź? A może to była dorożka?
Kołysało.
— Mattia.
Znajomy głos przywołał go do rzeczywistości.
Pierwszym, co zobaczył, były te jasnoniebieskie oczy, które tak dobrze znał, a które teraz wpatrywały się w niego w skupieniu. Poczuł dotyk chłodnej dłoni na swoim czole - gest, który przecież to on zawsze wykonywał, gdy Isidoro gorzej się czuł. Twarz jego brata ukazała mu się na tle bezbrzeżnej czerni, jakby zawieszona w jakimś abstrakcyjnym niebycie. Mattia dopiero po chwili dostrzegł, że drugi astrolog po prostu osłania ich jakimś gigantycznym parasolem. “Ach, to stąd ten ciągły szum. Deszcz pada,” pomyślał Mattia.
Drgnął. Wróciły wspomnienia.
— Cahir…!
— Jest cały, nie martw się. Spójrz. Już wszystko w porządku — Isidoro podniósł się, odsunął parasol. Mattia w końcu zobaczył, gdzie się w ogóle znajduje.
Siedział pod tym samym feralnym magazynem, do którego tak niefrasobliwie zaprowadził Cahira. Wokół uwijali się strażnicy miejscy, było też kilka innych osób, ale Mattia ich nie rozpoznał - wszyscy kryli się przed deszczem pod grubymi płaszczami. Astrolog zerknął w bok. Zaraz obok leżały nosze, na nich Cahir.
— Potrzebujemy natychmiast medyka! — Zawołał, wstając. Zachwiał się, Isidoro przytrzymał go za łokieć.
— Tak, już do niego idziemy. Mattia, już nic nie musisz robić. Wszystko jest w dobrych rękach. Chodź.
— Ale medyk…
— Ravi. — Uściślił Isidoro. — Bursy są dwie przecznice dalej. Chodź.
Mattia stracił swoje zwyczajowe opanowanie, stracił też poczucie czasu. Od momentu, gdy upadł i potem strażnicy wyciągnęli go z tunelu, minęło ledwie parę minut, ale astrolog nie był tego świadom.
— Wszystko w porządku? Możemy iść?
Mattia dopiero teraz dostrzegł, że w pobliżu stoi dwóch kolejnych strażników. Gdy Isidoro skinął im głową, wzięli nosze z Cahirem.
Choć droga była krótka, Mattia zdążył do reszty oprzytomnieć, nim dotarł do burs. Isidoro przez ten czas zreferował mu, co się w ogóle wydarzyło.
Gdy Mattia i Cahir wyruszyli szukać odłamków rzeźb, Isidoro powiadomił zarówno rodzinę Chaulles, jak i straż miejską o wydarzeniach, które miały nadejść. Początkowy sceptycyzm bardzo szybko ustąpił, kiedy komendant straży miejskiej rozpoznał w Tamari poszukiwaną listem gończym czarodziejkę – marmur nie był jedynym materiałem, którego używała w próbach przywrócenia życia siostrze. Komendant natychmiast wysłał oddział straży, jednak mimo szybkiej akcji, czarodziejka zdołała zbiec.
— Przykro mi, że musieliście przejść przez to wszystko — powiedział w końcu Isidoro. — Ale to był najlepszy możliwy bieg wypadków. Gdybyście od razu przyszli ze strażą, poczułaby się zagrożona, byłyby ofiary. Gdyby Cahir nie wpadł na stół, nie poprawiłaby tamtej dźwigni, pół nabrzeża wyleciałoby w powietrze.
Mattia nawet nie wiedział, co miałby odpowiedzieć. Zabrakło mu słów.
— Wszystko co zrobiłeś, zrobiłeś dobrze — zapewnił go brat. — Nigdzie nie ma twojej winy.
Starszy z braci nie był co do tego przekonany. Może argumenty Isidoro przemawiały do jego głowy, ale nie do jego serca.


Mattia zapewnił, że nic wielkiego mu się nie stało, toteż Ravi usadził go na taborecie i polecił czekać na swoją kolej. Cahir leżał już na kozetce, przeniesiony tam przez strażników miejskich, którzy zaraz odeszli gdzieś z Isidoro. Faun zastawił kozetkę szerokim parawanem i zajął się ranami szpiega.
— Co tam się stało? — rzucił medyk, Mattia słyszał już tylko szelest materiału, podźwiękiwanie jakiegoś sprzętu i chrobot wysuwanych szuflad.
Astrolog szybko opowiedział wydarzenia. Ravi co jakiś czas przytakiwał, ale Mattia nie był pewien, czy faun faktycznie potrzebował informacji, czy zmuszając pacjenta do mówienia sprawdzał, czy nadal jest przytomny.
— Potłukł się, ale wszystkie kości całe, brak wstrząśnienia mózgu, puls w normie. I to nie zaklęcie go poparzyło, tylko jego własny pierścień — zawyrokował medyk. — Wolframowy. Wolfram pochłania magię, ale bardzo się nagrzewa. Zdejmę teraz te pierścienie.
Ravi znów się zakrzątał, stuknęły jakieś szafki. Zazwyczaj nieśmiały i wycofany faun potrafił być bardzo konkretny, gdy przychodziło do jego specjalizacji.
— A ten gaz? Możesz go opisać?
Mattia się zasępił.
— To była taka oleista ciecz, rozlała się na podłogę. Miała jakiś gorzki zapach… Nie wiem, trudno mi go opisać. Nie wiem też, dlaczego na Cahira tak mocno podziałał. Obaj zasłoniliśmy twarze kołnierzami płaszcza, ale jemu niewiele to dało.
Ravi wychylił się z boku parawanu.
— Pokaż mi swój płaszcz.
Faun starannie obwąchał kołnierz.
— Hypnofiton — zawyrokował i z powrotem schował się za parawanem. — Martwiłem się, że to mogło być coś groźnego, ale na szczęście nie. Nie wiem, do czego mógłby być potrzebny tamtej kobiecie – to środek usypiający. Nietoksyczny, nawet w dużych dawkach.
— To dlaczego tak mocno podziałał na Cahira?
— Kwestia płaszcza — Medyk urwał na chwilę, zębami rozpruł bandaż. — Twój jest z grubej wełny, Cahira – podszyty wiatrem.
Mattia zacisnął lekko wargi. Ravi dalej krzątał się przy Cahirze, co jakiś czas zadawał swojemu drugiemu pacjentowi pytania. Astrolog odpowiadał, ale jego myśli błądziły.
W końcu Ravi zajął się też i jego obitymi żebrami. Mattia zaraz znalazł się w gorsecie z bandaża – chociaż ciężko mu się w nim oddychało, ból siniaków zniknął niemal całkowicie. Faun nakazał astrologowi wypocząć tego dnia i dobrze się wyspać, a rano przyjść na zmianę opatrunku.
— Co z Cahirem? — zapytał Mattia.
— Zostanie tutaj, aż się nie obudzi. Nie martw się, zajmę się nim. Te rany nie są aż tak poważne, jak się wydaje. Z tego, co opowiadałeś, mogło być dużo gorzej.
Mattia postanowił wziąć sobie do serca rady Raviego i faktycznie nie zajmować się już niczym tego dnia. Rodzina Chaulles odzyskała brakujące fragmenty rzeźb i teraz w ich gestii leżało, jak przywrócą je do stanu dawnej świetności.
— Jak przewidziałeś dzisiejsze zdarzenia? — Mattia zapytał Isidoro wieczorem, gdy obaj już szykowali się do spania. Sam nie pamiętał, kiedy ostatnio niebo pozwoliło im wyraźnie widzieć gwiazdy, a to przecież w tym typie wróżenia specjalizował się Isidoro. Astrolog postanowił na razie nie wracać do kwestii tego, że przecież prosił Isidoro, by nie wróżył. Nie chciał, by jego brat zaczął coś podejrzewać, nie był jednak świadom, że to tak naprawdę on nie ma pełnego obrazu sytuacji.
— Tarot — odpowiedział. Mattia jakoś nie zwrócił uwagi, że Isidoro taktycznie odwrócił się do niego plecami, zupełnie niepotrzebnie poprawiając poduszkę.
— To ja powinienem był się tym zająć — westchnął.
— Myślenie w ten sposób niczego nie zmieni i nie rozwiąże. — Słowa Isidoro mogły wydawać się chłodne, ale Mattia wiedział, że młodszy astrolog próbuje jakoś podnieść go na duchu. — Sądzę, że… może po prostu chodźmy spać.
Isidoro chciał powiedzieć coś innego, ale w końcu zmienił zdanie. Jeszcze nie był na to czas.
— Masz rację. Po prostu chodźmy spać.


Było wczesne popołudnie, gdy Mattia opuścił posterunek straży miejskiej. Poprzedniego dnia pozwolono mu dojść do siebie i wypocząć, ale komendant musiał w końcu usłyszeć, co wydarzyło się w piwnicach magazynu. Mattia po raz kolejny musiał wrócić pamięcią do zdarzeń, które najchętniej wymazałby z pamięci, musiał odpowiadać na pytania, na które wolałby też nie znać odpowiedzi. Jednak kiedy komendant skinął mu głową, a protokolant postawił kropkę na końcu ostatniego zdania, astrolog poczuł ulgę. Jakby przejście przez to wszystko pomogło mu w pewien sposób dojść wewnętrznie do ładu.
— Nie, myślę, że nie będziemy potrzebowali rozmowy z pana towarzyszem — Komendant zważył w dłoni kilkunastostronicowy protokół. — Te informacje są w zupełności wystarczające, dziękuję. Mieli panowie mnóstwo szczęścia, naprawdę…
Mattia postanowił nie wracać jeszcze do burs. W głowie wciąż kołatały mu się słowa Raviego, dlatego też nim astrolog wrócił do siebie, skręcił jeszcze w stronę Nowego Świata i znajdujących się tam sklepów.


Cahi obudził się późnym popołudniem. Potoczył wokół półprzytomnym wzrokiem. Długą chwilę zajęło mu dojście do tego, gdzie się w ogóle znajduje. Wydarzenia poprzedniego dnia stanowiły nadal jakiś chaotyczny amalgamat obrazów i dźwięków, a ostatnim, co pamiętał naprawdę wyraźnie, były ciastka, którymi częstował się w uzdrowisku. Mężczyzna poruszył się na posłaniu, spróbował usiąść. Dopiero wtedy poczuł bandaże na ciele.
— Spokojnie, nie przemęczaj się.
Cahir spostrzegł, że nie jest sam w pomieszczeniu. Obok, na stołku, siedział Mattia. Na kolanach trzymał sporych rozmiarów paczkę.
— Ja się nigdy nie przemęczam — odparł szpieg nieco bełkotliwie. — I zawsze jestem spokojny.
Astrolog pokręcił głową. Cahir miał otwarte oczy i coś mówił, ale zdecydowanie nie był do końca przytomny. Jego wzrok był o wiele zbyt pogodny i rozbiegany, rysy straciły to zwyczajowe napięcie.
— Dobrze to słyszeć. Chodź, pomogę ci usiąść.
Mattia ostrożnie posadził Cahira, uważając na jego zabandażowaną dłoń, poprawił nieco poduszki.
— Jak się czujesz?
— Bywało gorzej, bywało lepiej. — Cahir wzruszył ramionami. — A ty?
— Podobnie.
Mattia usiadł z powrotem na stołku, zapadła chwila ciszy.
— Cała ta sytuacja to moja wina. I chciałem cię za to przeprosić. — Zaczął astrolog, na co Cahir po prostu zaniemówił. — Poza tym gdyby nie twoja pomoc, nie wiem, w jakim stanie wyszedłbym z tamtego magazynu. — Westchnął. — To niewiele. Zwykły przedmiot nie ma dostatecznej wartości, by wyrazić moją wdzięczność, niemniej jednak chciałbym, abyś go przyjął. Chociażby na pamiątkę tego wszystkiego.
Cahir zamrugał powoli, odruchowo wziął podaną mu paczkę.
— Widzę, że pan hrabia ma gest. — Zażartował, pociągając za sznurek wiązania. — Och…
Kokardka rozpłynęła się, lniane płótno rozwinęło, ukazując wnętrze paczki.
Gruby, starannie nawoskowany płaszcz miał przyjemnie ciepły, ciemnobrunatny kolor. Bordowe podbicie wykonano z miękkiego aksamitu. Szpieg przesunął dłonią po sztywnym kołnierzu ozdobionym złotym, geometrycznym haftem, rozlewającym się stopniowo ku krawędziom materiału spiętymi grawerowaną, złotą broszą.
— Chyba masz za dużo pieniędzy — burknął.
— Możliwe — odparł Mattia, przywołując na twarz jeden z szerokiej gamy swoich uśmiechów i szybko radząc sobie z lekko niezręczną atmosferą. — Przyniosę ci obiad. Nic nie jadłeś od wczoraj, musisz być naprawdę głodny.
Cahir pokiwał głową, nie wypuszczał płaszcza z rąk.
— Tak. Dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz