niedziela, 1 stycznia 2023

Od Mefistofelesa cd. Nikity


Dech wstrzymany w sflaczałej piersi odpuścił, gdy po nocy rozeszło się poruszone, emocjonalne żachnięcie i zdecydowanie bardzo stanowcze zaprzeczenie. Dobrze, pomyślał Mefistofeles. Dobrze, choćby w tych okolicach o jednego umrzyka pod miękką ziemią mniej. Zawahał się w rozluźnieniu ramion z nagła, wstrzymał w swej łatwowierności. Niedobrze, pomyślał prędką chwilę później. Niedobrze, oznacza to bowiem, iż szpadel służy tu innym zamiarom, niźli kopaniu własnego grobu, a zamiar to przecież, zupełnie oczywiście, podejrzany.
Podniósł więc Mefistofeles siwą, szorstką brew, zmarszczył uważniej czoło i nadstawił ucha, gdy chłopak – bo pomimo szerokich barów, pomimo groźnie łypiącej zza ronda kapelusza szramy i tego ostrego szpadla w dłoniach, którego naostrzony sztych z łatwością wbiłby się prawdopodobnie w każdy mięsień, żywy lub nie, to nadal był tylko chłopak, chłopcze, w wampirzym spojrzeniu ledwie to podlot – zwróciwszy się ku niemu z należną dobrze wychowanym chłopcom grzecznością per pan, która miałaby rozwiewać wszelakie rozterki, zawahał się w swych słowach przez chwilę.
Wahanie wampir uznał za potwierdzenie, że coś niedobrego miało się tu święcić, choć nadal skinął głową, zaprosił jegomościa do kontynuowania swej wypowiedzi.
W końcu cmoknął z przekorą, pokręcił głową, bo jedynie w ten sposób potrafił skomentować takie wybryki. Nie minęła sekunda, znalazł się przerażająco blisko jegomościa – ot co, wzrok pochwycić nie mógł, czy się przysunął, przyskoczył, podszedł żwawym krokiem, a czy może po prostu przyleciał.
Chwila moment był tam. Chwila moment był tu, spoglądając z podwyższenia na pogrzebanego, może nie po pachy, ale na pewno po kostki, chłopca. W czarnych oczach lustrem odbiło się światło, błysnęły niespokojnie, tak jak błysnął i metal łopaty, gdy srebrem prześlizgnęła się po nim nocna łuna księżyca. Mefistofeles nadal uśmiechał się całkowicie po przyjacielsku, zębów z grzeczności nie szczerząc.
— Z ciekawości mówisz? — Drapnął pazurem po swojej żuchwie, przekrzywił głowę. — A cóż to w porzuconej mogile niby mogłoby się skrywać, jeżeli nie kręgosłup, piszczel i czaszka, o ile żaden pies — słowo zawibrowało w powietrzu ostrzegawczo, nie sposób powiedzieć, czy intencjonalnie, czy zupełnie przypadkowo — wcześniej nie przygarnął ich do zdjęcia kamienia ze swych kłów? — zapytał w zupełnie szczerych intencjach. — Jeżeliś nie nekromanta, nie lekarz wątpliwej moralności i nie szalony alchemik poszukujący kamienia filozoficznego, a w zamiarach swych nie ukrywasz wzbudzania nieżywych do życia, to nic ci mój drogi po człowieczych kościach, nie sądzisz? — Splótł w końcu wampir ręce na piersi, zadarł lekko brodę. — Ciekawość, mówisz, a ja w ciekawości doszukuję się zupełnie w innych szczegółach, które zdołałem dostrzec, choć może moje rozterki rozwiejesz. Czemuż to chłopcze, jeżeli grzebać się sam nie planowałeś, łopatę na nocne przejażdżki ze sobą zabierasz? Mniemam, że są lepsze i ostrzejsze bronie do rozpędzania ewentualnych łotrzyków w okolicy.
Za długo żyję, wydawał się szeptać las. Za długo żyję, byś czynił ze mnie idiotę. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz